Rozdział 19
Rain
4 lata wcześniej
- Nienawidzę tego - powiedziała pociągając nosem. Byłem na siebie wściekły, że wziąłem ją dzisiaj do lasu. Nie powinna tego widzieć.
Sidła zostawione przez kłusowników tym razem złapały psa. Biedak był mocno poraniony, miałem tylko nadzieję, że z tego wyjdzie. Zanieśliśmy go do weterynarza, po czym zadzwoniłem do zaprzyjaźnionego schroniska, gdzie psiaki były taktowane z czułością i troską, a właściciele z oddaniem opiekowali się zwierzętami i szukali im nowych, dobrych domów. Chciałem zrobić wszystko aby mieć pewność, że piesek którego znaleźliśmy wydobrzeje i znajdzie kochającą rodzinę. Zamierzaliśmy go odwiedzać, dopóki nie będzię bezpieczny i zdrowy.
- Nie płacz, Rosie... - powiedziałem z czułością, wycierając jej policzek z łez. Lubiłem nazywać ją jej drugim imieniem. Według mnie obydwa idealnie do niej pasowały. Betty oddawało to jaka była słodka, a Rose to jak była piękna.
- Jak można zrobić coś takiego, no jak?! - wytarła sobie twarz chusteczką, którą jej dałem. Bardzo przeżywała to co stało się temu psu i wcale się nie dziwiłem. Była cholernie wrażliwa, pewnie zbyt wrażliwa. Zbyt wrażliwa na ten pojebany, okrutny świat.
- Wszystko będzie dobrze. Zaopiekują się nim.
- Nią. To suczka. Dory.
- Dory?
- Tak.
- Okej - westchnąłem. Dała temu psiakowi imię. Wiedziałem, że chciała go wziąć i ja na pewno bym jej na to pozwolił. Gdyby to ode mnie zależało, oczywiście.
- Nie znoszę mojej matki. Dlaczego nie zgadza się na psa?! Ja i Dory byłybyśmy dla siebie idealne...
- Przykro mi, naprawdę. Ale możesz spróbować znaleźć dla niej dobry dom. To bardzo wiele. No i będziemy ją odwiedzać. - trąciłem palcem jej nos, a ona się uśmiechnęła.
- Okej.
Weszliśmy do domu w akompaniamencie wydmuchiwanego przez Betty nosa i zobaczyliśmy jak Mel stoi w kuchni i w skupieniu ogląda tłumik. Tak, tłumik. Miała na sobie jakaś gigantyczną, skórzaną kurtkę motocyklową i cała była w smarze. Odgarnęła do tyłu swoje długie, czarne włosy, przygryzając dolną wargę. Za pewne kilka lat temu stałbym tu jak szczeniak, patrząc na nią pogrążony w fantazji o tym, że zrzucam z niej to ubranie i biorę ją na kuchennym blacie. Ale teraz z prawdziwą ulgą stwierdziłem, że mimo tego jak zabójczo seksownie wygląda - nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Odkąd była z moim bratem stała się dla mnie rodziną, a moje młodzieńcze zauroczenie dawno poszło w niepamięć. Sam byłem w szoku jakie to było proste, jak łatwo zapomniałem, jak łatwo się z tym pogodziłem. Zerknąłem na Betty która z zaciekawieniem przechyliła głowę na widok Mel, i poczułem jak moje serce zamienia się w cholerny dynamit. Dlaczego w jej przypadku to nie mogło być równie proste? I dlaczego zawsze musiałem się zadurzać w nieodpowiednich dziewczynach? Pokręciłem głową wkurzony tym co czułem. Nienawidziłem tego.
- Co robisz? - spytała podchodząc do Mel.
- Próbuję naprawić to gówno. Mój motor się sypie, człowieku. - powiedziała moja przyjaciółka, uderzając mnie z pięści w ramię, a ja się zaśmiałem. Myślałem, że związek z moim idealnym braciszkiem zmieni Mel. Myślałem, że stanie się... Dziewczęca. Przestanie chodzić w skórzanych kurtkach i zniszczonych butach, da sobie spokój z motocyklem i przestanie zachowywać się jak chłopak, jak mój najlepszy kumpel, z którym mogę pogadać o silnikach, autach i naprawić kilka blaszaków, uwalając się po uszy w smarze. Myślałem, że zamieni się w idealną partnerkę idealnego Rivera Andersona, ale jak widać ona zamierzała pozostać sobą. Zmieniła dużo rzeczy w swoim życiu, z pewnością wyszło jej to na dobre, ale... Nie zmieniła się. Przynajmniej nie całkowicie. A mój brat kochał ją dokładnie taką. Oboje się kochali i mieli tyle szczęścia, że się odnaleźli mimo tego jak niesamowicie się od siebie różnili. Zazdrościłem im tego.
- Pomogę ci to naprawić. - odparłem.
- Uważasz, że sobie nie poradzę? - spytała unosząc brew.
- Jakże bym śmiał - zaśmiałem się, gdy uśmiechnęła się tak szeroko jak tylko ona potrafiła i przygryzła wykałaczkę, którą trzymała miedzy swoimi dużymi, białymi zębami.
- Uwaga, nadciągam! Muszę coś zjeść bo zemdleję na klawiaturę, podczas mojej porywającej mowy na temat ochrony lasów tropikalnych!
River zbiegał ze schodów i wpadł jak huragan do kuchni. Betty na jego widok parsknęła głośnym śmiechem, a ja zmarszczyłem brwi z politowaniem.
- Błagam cię człowieku... Mam ciarki żenady. - odparłem, zerkając na niego ze zniesmaczeniem.
- Nie pyskuj gówniarzu. - powiedział żartobliwie, pokazują na mnie palcem. Złapał kanapkę, którą pożarł dwoma gryzami. Jak on to w ogóle zrobił? - Dziękuję ci skarbie, jesteś najlepsza na świecie - zaświergotał cmokając Mel w policzek, a później w szyję.
- Ależ proszę, to tylko kanapki. - Melanie wzruszyła ramionami, patrząc na niego z uczuciem.
- Zapracowałem na nie... - uśmiechnęli się do siebie wymownie, a my zerknęliśmy na siebie z Betty kręcąc głowami.
- Możesz nas oświecić dlaczego masz na sobie koszulę, marynarkę i jakieś przykrótkie gacie? - spytałem, aby odwrócić ich uwagę. Może i nie durzyłem się już w Mel, ale i tak nie miałem ochoty patrzeć na ich wkurzające migdalenie się. Ludzie, ileż można!?
- To nie przykrótkie gacie tylko spodenki. Mam bardzo, ale to bardzo ważne spotkanie zarządu. Oczywiście zdalne. - River pochłonął drugą kanapkę - Obecnie mamy piętnaście minut przerwy, a zapełnienie żołądka jest ważniejsze niż spodnie od garnituru, których nieobecności i tak nikt nie zauważy. - dodał takim tonem, jakby był geniuszem, który właśnie stworzył lek na raka, na co wywróciłem oczami.
- Nie przesadzaj, że nie zdążyłeś założyć spodni, stary... To nie realne.
- Owszem zdążyłem, ale później wydarzyło się coś, przez co musiałem je zdjąć. A to już nie moja wina. - powiedział sugestywnie, dając Mel buziaka w usta.
- Ej to ty je ściągnąłeś, nie ja. - dodała Melanie obronnym tonem.
- Ale ty mnie o to poprosiłaś, kochanie. - pokazał na nią palcem, a moja przyjaciółka otworzyła usta, aby po chwili je zamknąć.
- Okej, nie zaprzeczę, miałam chwilę słabości... Ale teraz zrobiłam ci kanapki. Jesteśmy kwita.
- Przyjemność po mojej stronie, kotku - dodał i dossał się do ust swojej dziewczyny, na co ja i Betty zerknęliśmy na siebie ze zniesmaczeniem. Betty ledwo powstrzymywała śmiech. Miała już szesnaście lat, ale wciąż chichotała jak trzynastolatka na widok całujących się par.
- Tu są dzieci, dupku. - odparłem zasłaniając jej oczy, na co się zaśmiała i dała mi kuksańca w brzuch.
- Przecież nic nie robię! - odparł defensywnie mój brat. - A Betty jest już dorosła i widziała nie raz jak ludzie się całują. I niech wie jak wygląda zdrowy, pełen miłości związek, nie siostra?
- Fakt. Nie robią nic zboczonego. Przynajmniej jakoś bardzo... - dodała wymownie, a River zerknął na nią ostrzegawczo.
- Bo się doigrasz, Bettany. - zawarczał, po czym dopadł do niej i zaczął ją łaskotać.
- Ani mi się waż! - krzyknęła między salwami śmiechu. - I jesteś brudny smarem! - dodała, a River zaniemówił.
- Serio?
Mel odkleiła swoje wielkie, czarne oczy od tłumika i spojrzała w twarz mojego brata.
- Owszem. Trzeba było trzymać łapki przy sobie. Przecież widzisz jak wyglądam...
- Cholera! Za pięć minut mam przedstawić swój projekt! Czym to się zmywa?!
- Kotku, zejdzie, spokojnie... - Mel westchnęła zrezygnowana i zerknęła na nas, kiedy River wbiegał po trzy stopnie na górę, sapiąc pod nosem.
- Jak ty z nim wytrzymujesz? - dodała Betty, kręcąc głową, po czym obie zachichotały. Prawda była taka, że kochały mojego brata do szaleństwa i obydwie wskoczyłyby za nim w ogień, a River o dziwo miał do siebie dystans jak mało kto.
- Idę mu pomóc. Mój książę ubrudził się smarem. Co za koszmar! - odparła ironicznie Melanie, łapiąc się w dramatycznym geście za klatkę piersiową.
- Tylko nie podbieraj mu odżywki! - krzyknęła za nią Betty, kiedy Mel wchodziła po schodach i znowu obie się zaśmiały.
- Jakże bym śmiała, to edycja limitowana!
- Jesteście okrutne. - pokręciłem na nie głową.
- On to lubi. - Betty machnęła ręką, siadając na kuchennym blacie.
- Coś w tym jest. - odpowiedziałem, wyciągając z szafki szklanki i sok.
- Ray? - spytała po jakimś czasie jakby niepewnym tonem, więc zerknąłem na nią zachęcająco.
- River i Melanie naprawdę dużo się całują... - odparła, a ja zmarszczyłem brwi.
- Ale przy tobie? Robią coś niestosownego i czujesz się przez to nieswojo? - zapytałem zaniepokojony i nieco zdziwiony. Owszem Mel i Riv kochali się do szaleństwa i często okazywali sobie miłość, ale mimo moich żartów uważałem, że nigdy nie przekraczali granicy dobrego smaku i nigdy nie robili przy nas nic zbyt obscenicznego. Ot zwykłe pocałunki lub buziaki. Przytulanie, trzymanie się za ręce, raczej słodkie objawy czułości i uczucia. Ale jeśli Betty to przeszkadzało...
- Nie, to nie o to chodzi. Tylko... Ja nigdy się nie całowałam. A to wygląda na takie miłe...
Zamurowało mnie. Odchrząknąłem zakłopotany.
- No cóż... tak, zapewne takie jest.
- A ty się całowałeś?
Och serio?
- Betty, mam dwadzieścia cztery lata. - spojrzałem na nią wymownie.
- No tak, to głupie pytanie... Ale, nigdy nie widziałam cię z dziewczyną, i nigdy o tym nie rozmawialiśmy. A jestem już przecież dorosła.
Zaśmiałem się
- Szesnaście lat to dla ciebie dorosłość, pchełko? No nieźle...
- Nie traktuj mnie protekcjonalnie! Porozmawiaj ze mną. Zasługuję na to, a nie na wyśmiewanie i patrzenie z pobłażaniem. - odparła oskarżycielsko. Okej, miała rację.
- Dobrze. Co chcesz wiedzieć, Betty-Rose?
Spuściła wzrok i zaczęła bawić się palcami.
- Dlaczego nie masz dziewczyny? Jestem tu już trzeci rok i spędzam tu naprawdę wiele czasu, a nigdy cię z żadną nie widziałam...
Zamrugałem zdezorientowany.
- To, że nie mam stałej partnerki to nie znaczy, że się nie całowałem. Albo, że nie spałem z dziewczynami. Powtarzam mam dwadzieścia cztery lata, Betty.
- Okej... A ile lat miałeś, kiedy po raz pierwszy byłeś z dziewczyną?
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Prawie piętnaście. - odparłem zanim ugryzłem się w język, ale było za późno. Betty patrzyła na mnie wymownie, kiwając głową.
- A więc byłeś młodszy niż ja teraz. I to o rok. - odparła tonem jakiego nie powstydziłby się Sherlock Holmes.
- I...?
- No to znaczy, że ja też już mogę zacząć.
Zrobiło mi się słabo.
- Betty, jesteś za młoda na takie rzeczy. Chłopcy to co innego.
- Och doprawdy, a ile lat miała dziewczyna z którą to robiłeś?
Zagryzłem wargę.
- Nie będę o tym z tobą dyskutował. - odarłem defensywnie.
- Wiesz ilu chłopców mi to proponuje? - spytała zahaczając stopę o moje udo, a ja cały zesztywniałem.
- Powiedz im, żeby się walili. Obiecaj mi Betty. Jesteś za młoda, wykorzystają cię... Możesz to zrobić tylko wtedy, kiedy będziesz naprawdę pewna... - cholera.
Betty była tu od pięciu miesięcy i zapomniałem już jak to jest być bez niej i o tym że powinna spędzać czas z przyjaciółmi w swoim wieku. W tym roku mogła przyjechać na ranczo wcześniej, niż w poprzednich latach przez kontuzje kostki. Pięć miesięcy z moją najlepszą przyjaciółką, na której tak bardzo mi zależało. Ale wakacje dobiegały końca. Za chwilę miała wracać do Nowego Jorku. Do tych wszystkich napalonych, chcących ją uwieść dupków...
- Jestem pewna. Chcę tego. - wyszeptała. Już miałem zacząć wygłaszać moralizatorski, płomienny monolog, o tym że absolutnie się nie zgadzam, aby wybiła to sobie z głowy i że będzie tego żałowała do końca życia, kiedy zagryzła wargę i spojrzała na mnie wymownie - Ale tylko z tobą. - dodała, a mnie opadła szczęka.
- Powiedz mi, że się przesłyszałem, Betty. - odchrząknąłem, strącając jej nogę z mojego uda.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że się podnieciłem. Byłem straszny i naprawdę nie miałem pojęcia, jak powstrzymać moje ciało przed reagowaniem na nią w ten sposób. Miała dopiero szesnaście lat do cholery, co jest ze mną nie tak?!
- Nie przesłyszałeś się. Pragnę cię. Tylko ciebie, nikogo innego. Chcę żeby mój pierwszy raz był z tobą. I mój pierwszy pocałunek. I każdy następny. Chcę żebyś to był ty i tylko ty. Zawsze tylko ty. - powiedziała na wydechu, a ja zaniemówiłem. Zeskoczyła z blatu i ruszyła w moim kierunku. Jej ciało było kobiece, miała pełne piersi i długie zgrabne nogi, a jej twarz była najpiękniejszym co w życiu widziałem. Odsunąłem się przerażony, kiedy doszła do mnie i dotknęła moich ramion.
- Kocham cię - wyszeptała i nim zdążyłem zareagować docisnęła do mnie swoje usta. Jęknęła, a ja poczułem jej język i obezwładniającą rozkosz. Miałem ochotę popchnąć ją na blat. Miałem ochotę docisnąć do siebie jej ciało i całować, aż zaczną krwawić nam usta. Jej wargi poruszały się na moich, a ja nie mogłem się oderwać, nie mogłem tego przerwać...
Głośne tupanie wybudziło mnie z transu. Betty odskoczyła ode mnie, zerkając na Mel, która gapiła się na nas z wyrazem szoku na twarzy.
- Cholera, przepraszam... - usłyszałem jej głos.
- To moja wina, Mel - odparła Betty, a ja stałem wciąż jak skamieniały.
- Spokojnie, przecież nic się nie stało... - powiedziała, ale zerknęła na górę upewniając się, że River niczego nie widział. - Ale lepiej przedyskutujcie to w pokoju, musiałabym porozmawiać o tym z Riverem zanim wy mu powiecie...
- Mel, oszalałaś!? - warknąłem - To się nie może więcej powtórzyć, Bettany, zrozumiałaś?! Nigdy więcej nie dotykaj mnie w ten sposób! Nie patrz na mnie w ten sposób! Nie mów do mnie w ten sposób! Nigdy! - krzyknąłem wybiegając z domu.
Starałem się złapać oddech i nie myśleć o tym co się stało. O tym co czułem. Musiałem to przerwać. Natychmiast. Jeśli togo nie przerwę w końcu jej ulegnę, to pewne. I nigdy sobie tego nie wybaczę. Mój brat nigdy mi tego nie wybaczy. Nadejdzie moment, kiedy ona też zrozumie, że nie miałem prawa jej dotknąć. I ona też nigdy mi tego nie wybaczy. Nie wybaczy mi, że jej nie powstrzymałem.
Wiedziałem co muszę zrobić. Złapałem za telefon. Która będzie dobra? Sandy wydawała się odpowiednim rozwiązaniem. Nie jest typem romantyczki, będzie się chciała po prostu pieprzyć. Dam radę. Co to dla mnie. Cholera, może porządne pieprzenie w końcu wybije mi z głowy te chore myśli.
Odebrała po dwóch sygnałach.
- Hej Sandy. Masz ochotę wyjść gdzieś dziś wieczorem?
****
Spotykałem się z Sandy niemal od dwóch tygodni. Od niemal dwóch tygodni unikałem Betty jak ognia, mimo że naprawdę starała się ze mną porozmawiać. Nie mogłem sobie na to pozwolić.
Właśnie byłem na randce, na której Sandy opowiadała o swoich planach na przyszłość. Naprawdę starałem się ją słuchać. Kiedy w końcu przestała mówić uśmiechnęła się do mnie wymownie.
- Może byśmy wprowadzili nasz związek na nowy poziom?
- Związek? - spytałem unosząc brwi.
- Zwał jak zwał. Chodź się pieprzyć, Ray. Długo mam jeszcze czekać? - westchnęła poirytowana. Okej...
- W porządku...
- Spokojnie. Pojedziemy do ciebie. Weźmiemy moje auto, żebym po wszystkim wróciła do domu. Nie będę wymagała przytulania i spania na łyżeczkę. Tylko mnie mocno zerżnij. - pokazała na mnie palcem, a mi niemal opadła szczęka.
- Okej... Brzmi dobrze... - próbowałem zabrzmieć jakbym był podniecony.
Sandy uśmiechnęła się promiennie i wstała ruszając do swojego auta. Poszedłem za nią posłusznie, siadając na miejscu pasażera. Po chwili byliśmy w moim domu i ruszyliśmy do sypialni. Sandy nie żartowała, faktycznie nie potrzebowała zbyt wiele czułości. Zrzuciła ubranie, pokazując mi swoje ładne, kobiece ciało na które zareagowałem. Klęknęła przede mną i zaczęła mi robić dobrze ustami, co było naprawdę miłe. Jej mokre, ciepłe wargi sprawiły, że zrobiłem się zupełnie twardy.
Nim się obejrzałem pieprzyłem ją mocno od tyłu, a ona jęczała naprawdę głośno. Czułem jak dochodzi, jak zaciska się mnie i czeka aż do niej dołączę. Zagryzłem mocno wargi starając się skupić. Uderzałem coraz mocniej, ale nie mogłem przejść pewnej granicy, nie mogłem... Aż w końcu usłyszałem jak drzwi od sypialni otwierają się z hukiem. Spojrzałem na najpiękniejszą twarz jaką kiedykolwiek widziałem. Ogromne bursztynowe oczy w kształcie migdałów, okalane kaskadą długich czarnych rzęs. Pełne czerwone usta i łzy spływające po tych idealnych policzkach. Odrzuciłem do tyłu głowę, czując jak dochodzę.
Kiedy doszedłem do siebie i uświadomiłem sobie, że to nie moja wyobraźnia tylko Betty naprawdę stoi w mojej sypialni i patrzy ze łzami w oczach jak pieprzę się z jakąś dziewczyną, poczułem że zaraz zwymiotuję.
- Co tu się do cholery dzieje? - spytała Sandy. - Ta ślicznotka chce się dołączyć? - zaśmiała się wstając z łóżka i lustrując Betty wzrokiem.
Betty zacisnęła powieki i pokręciła głową.
- Oszalałaś, Bettany? Wyjdź stąd - pokazem na drzwi, a ona znowu pokręciła głową.
- To twoja była dziewczyna? - Sandy zerknęła na mnie z zainteresowaniem
- Nie, do cholery!
Nie mogłem uwierzyć w to, co tu się dzieje.
- Wyjdź stąd, nie będę się powtarzał!
- Właśnie wyjdź, póki ładnie cię prosimy, mała - Sandy parsknęła, a ja miałem ochotę warknąć. Nie podobało mi się że mówiła w ten sposób do Betty, mimo że sam byłem przecież bardziej podły...
- Zamknij się ty zdziro! - krzyknęła patrząc na Sandy z nienawiścią, i nim się obejrzałem dostała od niej w twarz. Betty złapała się za policzek, a ja miałem ochotę kogoś zabić.
- Pojebało cię!? Nigdy więcej jej kurwa nie dotykaj, zrozumiałaś? - złapałem Sandy za rękę.
- Banda idiotów. - znów parsknęła i wymaszerowała zbierając swoje rzeczy.
Kiedy wyszła ubrałem się, analizując co mam do cholery zrobić. To robiło się coraz bardziej skomplikowane i tym bardziej musiałem to przerwać. Więc na nią nakrzyczałem. Krzyczałem wiele podłych rzeczy, kłamiąc że Sandy była moją dziewczyną. Powiedziałem wiele bolesnych słów, mając nadzieję, że dzięki temu ochronie nas oboje. A potem wyszedłem, zostawiając ją samą. A razem z nią zostawiłem swoje serce, swoje światło i swoje szczęście.
Nie wiedziałem gdzie iść, wiedziałem tylko, że przecież nie pójdę do Sandy tak jak powiedziałem Betty.
Zamierzałem wiec zniknąć na kilka dni. I wrócić do czegoś, czego od dawna nie robiłem. Alkohol, zioło i bójki może nie były dla mnie najlepsze, ale przynajmniej sprawią, że zapomnę. Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro