Rozdział 17
Rain
Dostałem w szczękę tak mocno, że aż mnie zamroczyło. Metaliczny posmak krwi wypełnił moje usta.
Gdzie jesteś Rain? Nie chowaj się chłopcze…
Kolejne uderzenie przywróciło mnie do względnej świadomości. Facet który właśnie okładał mnie pięściami miał łysą głowę i wielką bliznę przechodząca przez policzek.
- No co, laleczko? Chyba powinieneś wrócić do mamusi, to nie miejsce dla takich ślicznych chłopców… – zaśmiał się, kiedy sparowałem kolejny cios. Czułem jak wściekłość zalewa wszystkie moje wnętrzności.
Taki z ciebie śliczny chłopiec, Rain. Naprawdę nie potrafię się powstrzymać…
- A może powinienem cię raczej wydymać, ślicznotko? – zaśmiał się łysy dupek, który właśnie w tym momencie podpisał na siebie wyrok. Zamierzałem go zabić.
Rzuciłem się na niego okładając go ciosami, z których każdy trafiał dokładnie tam gdzie chciałem. Ten obleśny grubas z pewnością był sporo większy ode mnie, ale nie był nawet po części tak szybki. Miałem długie ręce i byłem cholernie wysoki, więc ta łysa bryła mięśni mogła mnie co najwyżej pocałować w dupę. Jego wstrętną gębę zalała krew, a świńskie oczka spowiła mgła nieświadomości, kiedy okładałem go coraz mocniej. Kiedy runął bezwładnie na ziemię, salę wypełniły dzikie wrzaski.
Cały byłem we krwi. Moje długie włosy przykleiły mi się do twarzy, więc odgarnąłem je, kiedy „sędzia” podniósł do góry moją dłoń w zwycięskim geście.
- Dobra robota, Rain – poklepał mnie po ramieniu, a ja splunąłem krwią.
Tak, tutaj byłem Rainem. Chłopcem z nożem w dłoni. Chłopcem, który był molestowany i bity i każdego z przeciwników traktował jak swojego osobistego kata. Byłem chłopcem, który walczył o to, aby przetrwać. Chłopcem, który umarł tamtej nocy spędzonej z trupem na podłodze. Trupem człowieka którego zabił. Wszędzie była krew. Wszędzie…
Pokręciłem głową, odganiając popieprzone myśli. Wytarłem mokre od potu i krwi ciało, kiedy byłem już w szatni, a Gary przyniósł mi plik pieniędzy które wygrałem, dzięki zmiażdżeniu łysego dupka.
- Przyjdziesz w weekend? Zarobisz dwa razy tyle.
- Zobaczymy. – odparłem. Tu nie chodziło o kasę. Jedyne co zostawiła mi matka to właśnie to. Po za tym tata też nie narzekał na brak pieniędzy, a River traktował mnie jak swojego wspólnika „To wszystko jest nasze, bracie. Moje i twoje. Zrobimy to razem” – zawsze powtarzał. River dobrym człowiekiem. A ja położyłem swoje brudne łapy na Betty. Nie zasługiwałem na to, aby móc nazywać się jego bratem.
Zagryzłem policzki, czując obezwładniającą tęsknotę i potrzebę jak za każdym razem, kiedy wyobrażałem sobie jej piękną twarz i tą noc. Ta noc była dla mnie wszystkim. Wszystkim co miałem.
Jak na ironię właśnie w tym momencie to szatni wparowały trzy dziewczyny, na towarzystwo których nie maiłem najmniejszej ochoty.
- Wyjdźcie stąd, nie mam kurwa nastroju. – powiedziałem ostrym głosem, a one zrobiły zawiedzione miny, ale posłusznie zniknęły. Musiałem mówić do nich w ten sposób, inaczej by nie zrozumiały. Przerabiałem już to wiele razy.
Gary zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.
- Nie masz ochoty na gorące, gotowe na wszystko usta i napalone, mokre cipki? – zapytał ze śmiechem, a ja obrzuciłem go zniesmaczonym spojrzeniem. – Tylko mi nie mów, że przerzuciłeś się na facetów!
- Przestań pierdolić, Gary. – westchnąłem zrezygnowany, ubierając się w koszulkę i zarzucając na ramiona moją motocyklową, skórzaną kurtkę.
- A może w domu czeka na ciebie jakaś pani!? – zarechotał, a ja walnąłem go barkiem, wychodząc przez drzwi.
Wsadziłem w usta papierosa i zapaliłem go podchodząc do mojego motocykla. Dwie dziewczyny, inne od tych z szatni, stały oparte o mojego cholernego Harleya, a mnie wkurzała świadomość, że w ogóle mają czelność go dotykać.
- Spadajcie. - burknąłem, odpalając papierosa.
- Krwawisz, kotku. Może mogłybyśmy cię opatrzeć?
- A wyglądam na kogoś, kogo kurwa trzeba opatrywać?
- Szczerze? Tak… - odpowiedziała cycata blondynka, a ja westchnąłem z irytacją.
- Radze wam się ogarnąć i przestać łazić po takich melinach. To nie jest miejsce dla kobiet.
- Och doprawdy? A mi się wydawało, że każde miejsce w którym jesteś ty, jest miejscem dla kobiet. – zachichotała patrząc na mnie pożądliwie.
- Dla jednej kobiety. Jestem zajęty. Spadajcie. – dodałem, ale powoli traciłem cierpliwość.
- Poważnie? Cholera, ale ta szczęściara przecież o niczym się nie dowie…
Mówiłem, że jeśli nie będę dla nich wystarczająco podły, to nie odpuszczą? Właśnie.
- Posłuchaj mnie uważnie. Odpierdol się ode mnie i mojego motocykla. Wystarczająco jasno się wyraziłem?
- Strasznie jesteś nudny, Rain... - westchnęła druga, ale przynajmniej w końcu się odsunęły.
Odpaliłem motor i zamierzałem udać się w drogę powrotną na moje cholerne zadupie. Musiałem się stamtąd wydostać. Miałem już dosyć. Wszystko byłoby lepsze niż to ranczo. Nawet Salt Lake City, w którym właśnie byłem. Cokolwiek.
Czekała mnie ponad godzina drogi z której naprawdę się cieszyłem. Uwielbiałem poczucie wolności, jakie dawał mi mój motocykl. Po powrocie zamierzałem zajrzeć do kumpla, aby się upić do nieprzytomności i zalec w moim domu, by nazajutrz zrobić powtórkę. Nie mogłem się pojawić na ranczu. Nie kiedy ona tam była. Nie mogłem pozwolić sobie na jej bliskość, bo pewne było, że znowu mi odwali. Tak jak wtedy na tej pieprzonej imprezie. Nienawidziłem się za tak wiele rzeczy. Nie powinienem nigdy pozwolić sobie na tę noc… Po niej już nigdy nie uda mi się pozbierać. To było tak cholernie niewiarygodne, że nie potrafiłem się opanować. Byłem w raju. I spadłem do piekła. Jak zwykle.
Na dodatek uderzyłem Tima, który był najporządniejszym facetem na ziemi i nie zasługiwał na to jak mało kto. Powinienem sobie odciąć rękę. Poważnie.
Ale oślepiony zazdrością facet wyłącza myślenie. Nie mogłem znieść świadomości, że kto inny mógłby jej dotykać. Ale to przecież było nieuniknione. A Tim byłby dla niej idealny. Pamiętam jak z nim rozmawiała. Oczywiście, jak na psychola przystało przysłuchiwałem się całej ich rozmowie, tego wieczoru, kiedy ona znalazła Nemo. Pamiętam jak mówiła o małym domku, dzieciach i psach. Zapewne miała na myśli mnie i to że chciałaby tego ze mną, ale prawda była taka, że powinna dostać to od Tima. Byliby dla siebie idealni. A ja wyjechałbym daleko i nigdy nie wrócił. Tak byłoby najlepiej dla wszystkich….
Kiedy dojechałem na miejsce ruszyłem do Maxa. Siedział jak zwykle ze swoimi kumplami, pił i palił zioło, więc usiadłem z nimi i zacząłem pochłaniać nieprzyzwoite ilości alkoholu. Przynajmniej nie było tu kobiet, mogłem upić się i ujarać w męskim gronie, bez obawy, że wyląduje nieprzytomny w łóżku z dziewczyną, której nawet nie będę pamiętał. Nienawidziłem tego.
Gadaliśmy o motorach i walkach, a ja byłem coraz bardziej pijany, a musiałem jakoś wrócić do siebie, więc koło drugiej w nocy pożegnałem swoich kumpli i ruszyłem opustoszałą drogą do swojego małego, zaniedbanego domu. Czułem jak kręci mi się w głowie. Pot i krew z ran, których nie opatrzyłem oblepiały moje ciało, przyklejając koszulkę do obolałych mięśni. Wsadziłem papierosa do ust, a kiedy go wyciągnąłem, aby wydmuchać dym zauważyłem, że ustnik jest umazany krwią. Pięknie. Jutro za pewne będę czuł się jak totalne gówno. Było mi niedobrze od ilości wypitego alkoholu i wyjaranego zioła, oraz pewnie też od tych razów, które dostałem podczas walki. Musiałem się wykapać i położyć. I za nic w świecie nie pozwalać sobie na myślenie o Betty. To mnie dobijało, podobnie jak fakt, że ona nigdy nie będzie moja. Że będę musiał pogodzić się z tym, że dostanie ją inny mężczyzna. Zastanawiałem się gdzie ona teraz jest. I z kim? Z Timem? A może sama w tym wielkim, opuszczonym domu… Chciałbym ją teraz przytulić, wyszeptać jej do ucha jak bardzo ją kocham, jak wiele dla mnie znaczy. Jak cudowna dla mnie była nasz wspólna noc. Później pocałować jej pełne usta. Długo i leniwie. Całować ją całą noc, a później kolejną i kolejną i tak aż do końca wieczności.
O Boże. Sięgnąłem dna. Nie było już dla mnie ratunku.
Pokręciłem głową na własne myśli i wszedłem zrezygnowany do domu. Rozejrzałem się po dziwnie uporządkowanym wnętrzu. Co jest do cholery? Chyba nie byłem aż tak pijany, aby mieć przywidzenia?
Zmarszczyłem brwi zupełnie nie wiedząc co się kurwa dzieje. Naczynia były pozmywane, kuchnia sterylnie wręcz czysta, salon który był totalnym pobojowiskiem błyszczał. Albo Wendy bardzo się nudziła i postanowiła tu wpaść pod moją nieobecność, czego nigdy do tej pory nie robiła, albo to cholerne duchy.
Wszedłem po schodach chcąc dostać się jak najszybciej do sypialni. Kiedy wpadłem do pokoju dosłownie zamarłem. Na moim łóżku leżała Betty. Chyba spała, ale nie byłem zbyt cicho, więc teraz patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, pięknym oczami, przecierając je palcami.
- Ray… Mój Boże co ci się stało…? – stanęła na równe nogi i podeszła do mnie. Nie wiedziałem jej od kilku dni i tęskniłem za nią jak cholera, a jej uroda i delikatność były dla mnie jak narkotyk.
Schowałem twarz w dłoniach, wiedząc że nie minie kilka chwil, a rzucę się na nią. Pijany. Naćpany. Brudny. I to cholerną krwią. Między innymi.
- Betty… Co ty tutaj robisz? Jak tu weszłaś? – westchnąłem zmęczony i zrezygnowany. Nie miałem już siły.
- Trzymasz zapasowy klucz dokładnie tam, gdzie trzymałeś go kilka lat temu. Mam nadzieję, że oprócz mnie nikt o nim nie wie…
- I tak po prostu sobie otworzyłaś?
- Chciałam na ciebie poczekać. Chyba lepiej tutaj, niż na zewnątrz. Poza tym gdybyś nie chciał abym znalazła klucz, to schowałbyś go gdzie indziej…
- Och jasne, bo z pewnością przyszłoby mi do głowy, że będziesz szlajała się pod moim domem w środku nocy. I to w czymś takim. – pokazałem na jej cholernie krótką sukienkę. Czy ta kobieta nie miała w swojej szafie czegoś choć odrobinę mniej seksownego ?! - Skąd wiesz, że nie natkniesz się na jakiegoś gwałciciela, albo zboczeńca, albo ćpuna, albo…
- Przyjechałam autem. - przerwała mi, patrząc na mnie wymownie.
Serio? Jestem aż tak narąbany, że go nie zauważyłem? Cóż, całkiem możliwe…
- To bez znaczenia.
- Nie, to nie jest bez znaczenia. Nie szłam tutaj pieszo, lasem, w nocy i w krótkiej sukience. Zaparkowałam tuż pod twoim domem i po chwili byłam w środku…
- To i tak nieodpowiedzialne. Mogłaś do mnie zadzwonić. Przeszedłbym, lub przyjechał po ciebie...
- Naprawdę? Szkoda, że w ogóle się do mnie nie odzywasz, nawet nie odpisałeś na moją wiadomość…
Och cholera…
- Zauważyłeś ją w ogóle? Przeczytałeś ją? – spytała patrząc na swoje palce, które wyginała na wszystkie strony.
Oczywiście, że przeczytałem wiadomość od niej. I to jakiś milion razy. Zgodziła się na przyjaźń. Ale ja nie potrafiłem być jej przyjacielem, mimo że bardzo tego chciałem. Już nie…
- Czytałem. – powiedziałem tylko, bo nie wiedziałem co miałbym dodać.
- I…?
- I okej. – odparłem nie patrząc w jej śliczną twarz.
- Okej?
- Tak. Okej.
- No to okej… To co? Mogę zostać i pogadamy?
- A po co?
- Bo przyjaciele się wspierają. Są ze sobą i czuwają nad sobą, aby nic im się nie stało…
Zaśmiałem się głośno
- Och i ty chcesz czuwać nade mną, aby nic mi się nie stało? Ty nade mną? Serio, Betty-Rose…
- Nie mam na myśli tego, że mogłabym cię obronić przed kimś obcym. Ale może mogłabym cię obronić przed tobą samym? Przed samotnością, smutkiem, piciem i niszczeniem siebie, przed ciemnością …
O Boże, nie mogłem tego słuchać. Nie kiedy tak bardzo jej potrzebowałem, nie kiedy każde jej słowo trafiało dokładnie w sam punkt.
- Betty, przestań, proszę – powiedziałem, zanim rzuciłbym się w jej ramiona szlochając niczym mały chłopiec, błagając, aby już nigdy mnie nie wypuszczała.
- Dlaczego? Kocham cię. Kochamy się nawzajem. Nie musimy być razem, aby być dla siebie wsparciem. Będę przy tobie. Chce tylko wiedzieć co się z tobą dzieje…
- Nie chcesz…
- Chcę… Jesteś pijany i wyglądasz jakby ktoś zrobił ci krzywdę…
- To ja zrobiłem krzywdę jemu.
- Okej – pokiwała spokojnie głową, ale w jej pięknych oczach mogłem dostrzec łzy. Szybko zamrugała, aby je przegonić. – Tak ciężko mi patrzeć na ciebie, kiedy jesteś w takim stanie…
- Więc nie patrz. Wyjdź stąd i po problemie…
- Nie… Nie o to mi chodziło. I wiesz co? Nie wyjdę stąd. – odparła unosząc do góry brodę, jakby zamierzała postawić się całemu światu. – Nigdy.
Nigdy?
- Że co? – spytałem patrząc na nią z uniesionymi brawami, a ona zamrugała zawstydzona.
- Miałam na myśli, dopóki nie pozwolisz mi sobie pomóc. Nie wyjdę stąd, i mało tego. Nie odpuszczę ci. Możesz mnie wyrzucać drzwiami, ja wrócę oknem.
- Co za odmiana… – odpadłem z udawanym uznaniem
- Tak, właśnie tak. Wrócę jak pieprzony boomerang! Za każdym cholernym razem. Będę jak twój cień, będę przez cały czas obok, czy ci się to będzie podobało czy nie. – dźgnęła palcem powietrze patrząc na mnie z wyzwaniem w oczach.
- Wow. Brzmisz jak prawdziwa stalkerka… – pokiwałem głową, zaplatając ręce na piersi.
- Właśnie tak brzmię. I mam to gdzieś. Tak robią przyjaciele. Są przy sobie nawet wtedy, kiedy ta druga osoba ich odtrąca i jest dla nich podła. Bo na tym polega miłość. Na wspieraniu się, kiedy jest ciężko. Nie zostawię cię. Już nigdy. Pytałeś gdzie byłam, wtedy kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy się po latach. Pytałeś gdzie byłam, kiedy mnie potrzebowałeś…
- Byłem pijany…
- Nie było mnie przy tobie. I nienawidzę tej świadomości. Byłam zagubiona i zraniona. I popełniłam błąd znikając z twojego życia. Ale już jestem. I nigdzie się nie wybieram. Nie ważne ile "Sandych" wybierzesz, nie ważne ile razy powiesz mi, że masz mnie dosyć, nie ważne. Ja tutaj będę. Dla ciebie. Już zawsze.
Skończyła patrząc na mnie z uczuciem, a w jej oczach zobaczyłem więcej miłości niż przez całe swoje cholerne życie. Miłości do mnie. Kochała mnie. Boże, tak bardzo mnie kochała. Nie zasługiwałem na nią i nie rozumiałem dlaczego wybrała mnie, ale nie potrafiłem już dłużej przechodzić obok tej miłości obojętnie. Poczułem jak pieką mnie oczy. Głupie, głupie łzy szczypały mnie pod powiekami, kiedy je zamknąłem. Poczułem jak mnie przytula, a jej delikatny dotyk był wszystkim czego chciałem do końca mojego życia. Chciałem jej. Jej ciała, jej oczu, jej ust, jej dłoni na mnie… Jej duszy, jej serca, jej miłości. Jej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro