Rozdział 15
Czasami musimy walczyć o nasze szczęście.
Bóg wie, że walczyłam.
Z pewnością, kiedy pomyśli o metodach jakimi się posługiwałam – nie będzie ze mnie dumny… Ale no cóż, nie może zaprzeczyć temu, że walczyłam.
Być może powinnam skupić się na czymś innym, niż cielesność. Może powinnam zacząć od czegoś innego? Zapewne popełniłam jakiś milion błędów podczas tej wojny.
Kiedyś było tak łatwo, wtedy kiedy byliśmy przyjaciółmi, kiedy byłam dużo młodsza, a on traktował mnie jak skarb. Wtedy było nam tak dobrze, rozmawialiśmy, śmialiśmy się robiliśmy wszystko i nic i nie potrzebowaliśmy wyjaśnień. Potrzebowaliśmy tylko siebie, wspieraliśmy się. Było łatwiej. Może przyjaźń nie była dla nas czymś złym? Może powinnam odpuścić, zaakceptować to, czego on ode mnie chce… Zgodzić się na to i to docenić.
Wierzyłam w nas. Nie ważne kim będziemy. Kochankami, przyjaciółmi, bratnimi duszami, rodziną. Powinnam przestać go stawiać pod ścianą, powinnam przestać walczyć.
To, że nie będziemy nigdy małżeństwem, z białym domkiem, pieskami i dziećmi nie znaczy, że nie ma dla nas przyszłości. Przyszłości w której będziemy przyjaciółmi, przyszłości w której będziemy się wspierać.
Wzięłam do ręki telefon i postanowiłam napisać mu, że możemy to mieć. Możemy.
JA: Ray… Chciałam cię przeprosić za wczorajszą noc. Oboje zachowaliśmy się nieodpowiednio, nie tylko w stosunku do siebie, ale przede wszystkim też w stosunku do Tima. Przykro mi.
Myślałam o tym, o czym rozmawialiśmy po naszej wspólnej nocy, o tym co mi powiedziałeś i proszę nie miej mi za złe, że tak zareagowałam. Wiesz co do Ciebie czuję. Ale koniec tego. Jeśli wciąż chcesz być moim przyjacielem, przyjacielem który zaakceptuje moje wady i wszystko co zrobiłam, takim z którym będę mogła rozmawiać do rana i ratować zwierzęta w lesie, takim który nauczy mnie nurkować i będzie chodził ze mną na wyprawy po górach… Rany, strasznie tego dla nas chce. Nie musimy być kimś więcej. Jeśli nie chcesz mi tego dawać, rozumiem. Nie chcę Cię stracić, chcę dla nas dobrze. Możemy to naprawić. Kocham Cię. W ten zdrowy, normalny sposób. Kocham Cię jak przyjaciela. Dajmy sobie szansę.
Wysłałam widomość zanim stchórzyłam i patrzyłam w okno z walącym sercem, kiedy usłyszałam jak dzwoni mi telefon. Cała podskoczyłam z ekscytacji, ale kiedy zobaczyłam, że to Lili odetchnęłam głęboko i odebrałam połącznie.
- Hej kochana. Wylatujesz? – spytałam patrząc na zegarek
- Jakby ci to powiedzieć… Może po prostu wyjdź przed dom. – zachichotała, a ja zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam do wyjścia.
Wiedziałam! Lili uwielbiała takie niespodzianki i wpadnięcie tu przed czasem tylko po to, aby zobaczyć moją minę, było zupełnie w jej stylu.
Wybiegłam z domu i zobaczyłam moją piękną przyjaciółkę. Szła do mnie jakby kroczyła po wybiegu, a wszyscy mężczyźni w zasięgu kilkunastu mil musieli właśnie dostać permanentnego wzwodu przez samą aurę jaką wokół siebie roztaczała. Ci pracujący na farmie dosłownie wybałuszyli oczy i gapili się na nią z uwielbieniem. Kobiety takie jak Li nie zdarzały się ot tak po prostu. Były jak rzadki kwiat. Lili była dość wysoka i miała ciało modelek reklamujących bieliznę. Króciutka, czarna sukienka podskakiwała z każdym ruchem jej bioder, a długie szczupłe nogi sprawiały, że nie można było od niej oderwać wzroku. Podobnie jak prześliczna twarz i długie do pasa, blond włosy.
- Niespodzianka! – krzyknęła, a ja podbiegłam do niej i padłyśmy sobie w ramiona. Podskakiwałyśmy i piszczałyśmy wyglądając jak trzynastolatki, ale miałam to gdzieś. – Proszę, proszę – poruszyła brwiami, kiedy już trochę się uspokoiłyśmy. Odrzuciła włosy i rozejrzała się po ranczu, a jej niezwykłe jasno-zielone oczy błyszczały. Tim akurat stał dość blisko nas. Był brudny, a jego górna warga była rozcięta po tym jak Ray uderzył go na imprezie. Zalała mnie fala wyrzutów sumienia. Oparł się na łopacie i patrzył na Lili wyraźnie nią zauroczony. Pomachałam do niego, ale niestety tego nie zauważył, więc postanowiłam go zawołać.
- Tim! – krzyknęłam, a on zareagował jakby ktoś go wybudził z transu, odchrząknął i oderwał spojrzenie od Lili która uśmiechnęła się do niego promiennie. Założę się, że się zarumienił, ale po chwili już patrzył na mnie wyraźnie zakłopotany.
- Hej, Betty. – przywitał mnie z nieśmiałym uśmiechem.
- Tak mi przykro, bardzo boli? – spytałam pokazując na swoją górną wargę.
- Nie no coś ty, wszystko jest dobrze.
- To moja przyjaciółka, Lili.
- Miło mi. – pomachał jej
Li odmachała mu uśmiechając się tak szeroko, że martwiłam się aby nie dostała skurczu twarzy.
- Może wyjdziemy gdzieś razem? No wiesz zapraszam cię, może chociaż w ten sposób ci to wynagrodzę… - odparłam, a on pokiwał głową.
- Betty, spokojnie. Jeśli mielibyśmy się spotkać, to na pewno nie w ramach przeprosin.
- Okej, dziękuję ci za wczoraj… Jeszcze raz. – dodałam
- Przepraszam, gdzie możemy zanieść pani bagaże? – spytał Toby, jeden z chłopców pracujących na farmie. Razem z Bennym trzymali walizki Lili, a ja wywróciłam oczami.
- Li, widzę że przyjechałaś przygotowana.
- Och nie sap, ruda! Jedna z walizek to prezenty za to, że pozwalasz mi tu spędzić urlop. Powiedz lepiej tym biedakom gdzie to zanieść – powiedziała biorąc od Bennyego jedną z toreb. – Dziękuję wam chłopcy, odwdzięczę się za pomoc – dodała i puściła im oczko, a oni sprawiali wrażeni jakby w każdej chwili mogli zacząć hiperwentylować z wrażenia.
Zaśmiałam się i zaprosiłam ich gestem do środka
- Miło było, Tim! – krzyknęła w stronę Timmyego, który skinął jej głową, odprowadzając ją spojrzeniem, kiedy wchodziła do domu. – Ależ tu pięknie. Wow i ten klimat. Czuję się jak w bajce! – zachichotała, a ja pokiwałam głową.
- Wiem. To miejsce ma magię. Zobaczysz, kiedy ci wszystko pokaże. Będziesz zachwycona.
- Macie przepiękne konie, musisz mnie zabrać na wycieczkę!
- Jeździsz?
- Chciałabym! To moje marzenie odkąd byłam małą dziewczynką! A co to za słodziak?! – zachichotała biorąc na ręce Nemo, który wydawał się zachwycony jej wizytą.
Weszłyśmy na górę do pokoju który jej przygotowałam. Chłopcy postawili na podłodze bagaże i wyszli zostawiając nas same. Li położyła się na łóżku wciąż przytulając mojego pieska, który wydawał się wniebowzięty.
- To Nemo. Mój nowy podopieczny. A wracając do koni… Wiem coś o tym, są niesamowite. Działają na mnie uspakajająco, a wędrówki na nich należą do największych przyjemności jakie może ci zaoferować nasze małe, dzikie ranczo – westchnęłam, a ona wybuchła śmiechem.
- Och doprawdy? Wydaje mi się, że jednak do największych przyjemności możemy zaliczyć zupełnie co innego… – poruszyła sugestywnie brwiami. – Gdzie ten blondas? Chce go zobaczyć na żywo. Jawi się jako jakaś niewyobrażalna mistyczna istota, człowiek legenda… – mówiła z udawanym przejęciem, a ja schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam się śmiać. Chcąc, nie chcąc.
- Och mistyczna istota znowu uciekła z mojego życia. Także nie wiem, kiedy będzie ci dane ujrzeć jego majestat.
- Jak to? Co z waszą upojną nocą?
- Powiedział, że chce przyjaźni…
- Serio? Przyjaciele nie pieprzą się jak króliki, kochana.
- Tak, ale… To skomplikowane. Uważam, że on ma rację. Powinniśmy zostać przyjaciółmi, jeśli nie chcemy się ranić i nie chcemy się stracić.
Li zagwizdała, patrząc na mnie wymownie.
- Jesteś pewna, że dasz radę? Kochasz go…
- Właśnie dlatego, Li. Wczoraj znowu się pokłóciliśmy, próbowałam wykorzystać Tima, aby wzbudzić w Rayu zazdrość, Ray się wściekł, uderzył Tima, a ja wyszłam na skończoną idiotkę i okropną osobę – schowałam twarz w dłoniach. – To musi się skończyć.
- O rany. Tim to ten seksowy gość z łopatą i rozciętą wargą jak mniemam?
- O tak. Jest super słodki.
- Lubię super słodkich.
- Więc będzie dla ciebie idealny. Ale jest też strasznie wrażliwy i uroczy. Ma wielkie serce, opiekuje się młodszym rodzeństwem… No cóż, nie skrzywdź go, bo taki chłopak jak on na pewno na to nie zasługuje.
- Okej. W takim razie chyba jednak sobie go odpuszczę. Chcę się tu zabawić, a nie szukać idealnego chłopaka. Znajdę kogoś innego. Szkoda, bo jest śliczny. No i te mięśnie – poruszyła sugestywnie brwiami, a ja się zaśmiałam.
- Poczekaj aż go posłuchasz, to dopiero robi wrażenie. Jest jedną z najlepszych osób jakie znam… Zrezygnował ze studiów, aby pomagać mamie i troszczyć się o dzieciaki, kiedy zmarł jego ojciec. Ma czwórkę rodzeństwa w tym dwuletniego braciszka. Jest w moim wieku, a już stał się głową rodziny.
Li znowu zagwizdała.
- Cholera. Zdecydowanie muszę go wykreślić z listy facetów do wydymania i porzucenia.
- Zdecydowanie. – pokazałam na nią palcem, a ona zerknęła na mnie podejrzliwie.
- A może słodki, brązowooki Timmy wybije ci z głowy Pana Nieosiągalnego, co? – spytała unosząc do góry brew.
- Chciałabym… – westchnęłam i położyłam się na łóżku – Ale to tylko przyjaciel.
- Okej. No cóż. Może to i lepiej. Musisz znaleźć kogoś takiego jak ten Tim, ale w Nowym Jorku. Przecież się tu nie wyprowadzisz bo jakiś gość jest przystojny i ma złote serce. Miło, ale mimo wszystko bez przesady. – dodała, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Pewnie masz rację.
Przez cały dzień rozmawiałyśmy i się śmiałyśmy. Było super, ale i tak co chwila zerkałam na telefon. Ray nie odpisał, nie pojawił się dzisiaj w pracy, a kiedy spytałam o niego Wandy powiedziała, że zdzwonił mówiąc, że nie będzie go przez kilka dni… Chyba powinnam mu pozwolić na to, aby odpoczął i wszystko przemyślał, a sama zamierzałam zrobić to samo i spędzić czas z przyjaciółką.
***
Przez kolejne dwa dni jeździłyśmy na wycieczki i wspaniale się bawiłyśmy. Góry Skaliste, kaniony i prerie, to było coś co kochałam. Dzikie lasy i rozgwieżdżone niebo, świeże, upojne powietrze i odgłosy przyrody. Lili była tym wszystkim urzeczona. Kiedy trzeciego dnia jej pobytu w Utah weszłyśmy do domu po przejażdżce konnej padłyśmy zmęczone na kanapę
- Decyzja aby tu przyjechać byłą jedną z najlepszych jakie podjęłam, stara… - westchnęła Lili.
Resztę dnia postanowiłyśmy spędzić na piciu wina i oglądaniu filmów. Li zamierzała zrobić jakąś specjalną potrawę na kolację i tańczyła w kuchni w krótkiej, miętowej sukience która podkreślała kolor jej oczu. Jej gęste, platynowo złote, proste włosy podskakiwały i falowały jakby stworzone do tego, aby zachwycać, podobnie jak cała Li. Złapała tłuczek i zaczęła śpiewać do niego jak do mikrofonu kręcą biodrami, a jej długie nogi i bose stopy tańczyły w idealnym rytmie. Śmiałam się jak głupia, a Nemo patrzył na nią w zdziwieniu ze swojego legowiska, kiedy wyśpiewywała słowa „Flowers” Miley Cyrus. Przy wersie „Can love me better, Och I can love me better, baby” odrzucała głowę do tyłu i sunęła dłońmi po ciele jakby robiła show dla jakiegoś niewiernego dupka, a później płynnie przeszła do wygrywanej z głośników „Hopelessly Devoted to you” Olivii Newton-John, zupełnie zmieniając klimat. Kiedy słuchałam jak śpiewa o niekończącej się, beznadziejnej miłości czułam, że ta piosenka to zdecydowanie powinien być mój hymn. Lili doszła do refrenu wyśpiewując znane wszystkim słowa o dziewczynie bezgranicznie oddanej mężczyźnie, który odrzucił jej miłość, o tym że ona traci przez niego zmysły, gotowa czekać na niego w nieskończoność i poczułam się totalnie żałosna, ponieważ Sandy z Grease i jej oddanie to był pikuś przy mojej obsesji na punkcie Raya, poważnie.
Kiedy Lili kończyła właśnie refren zamarła w bezruchu wpatrując się w coś, lub raczej kogoś stojącego za moimi plecami.
Moje serce zabiło jak szalone na myśl że to być może Ray. Odwróciłam się gwałtownie, i zobaczyłam Timyego wpatrującego się w Lili jak w jeden z cudów świata, którym przecież była.
- Przepraszam… - wyszeptał, kiedy Lili wyłączyła muzykę z telefonu. Chyba podobnie jak ja zauważyła, że Tim wygląda nico dziwnie. – Drzwi były uchylone, a nie słyszałyście dzwonka, więc wszedłem... - powiedział drżącym głosem, spuszczając wzrok.
- Dobrze że wszedłeś, może zjesz z nami? – spytałam podchodząc do niego, a on tylko pokręcił głową.
- Nie… Ja… Betty, nie będę mógł jutro przyjść do pracy, ja… - patrzył w podłogę a dłonie drżały mu coraz bardziej. Miał czerwone i napuchnięte oczy.
- Timmy, co się stało? – podeszłam do niego, a on wypuścił drżący oddech.
- Moja mama nie żyje. – odparł załamującym się głosem.
- O mój Boże… – poczułam jak łzy same napływają mi do oczu. Znałam mamę Timmyego. Miała piątkę dzieci. Była szczęśliwa, zanim okrutny los zabrał jej męża. Była śliczna i dobra. A teraz nie żyła.
Timmy pokręcił głową.
- Muszę zorganizować opiekunkę do dzieci…I wszystkie sprawy związane z pogrzebem… Jutro przyjdę tyko na chwilę, aby przekazać moje obowiązki Tobyemu. Za kilka dni powinienem móc wrócić…
- Jak to się stało? – spytałam przełykając łzy.
Tim zagryzł dolną wargę i zamrugał, aby się nie rozpłakać. Boże, tak bardzo mu współczułam.
- Przedawkowała leki nasenne. – spojrzał na mnie i skrzywił się, jakby wypowiedzenie tych słów sprawiło mu fizyczny ból – Nie zrobiła tego celowo… Na pewno nie. Nie zostawiłaby nas… Dennego, ani Briee, ani Maddie, ani Sue. – złapał się za klatkę piersiową, jakby nie mógł dłużej mówić. Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno. Nie wiedziałam co powiedzieć. – Nie zostawiłaby mnie samego z dziećmi, to był wypadek… - mówił jakby próbował przekonać do tego samego siebie.
- To na pewno był wypadek, Timmy… Mama bardzo was kochała.
Tim przytaknął odsuwając mnie lekko od siebie. Wyglądał jakby miał zaraz zemdleć, albo zwymiotować.
- Jak sobie radzisz?
- Nie radzę sobie, ale dam radę. Na szczęście ja znalazłem mamę, Denny był ze mną, ale zostawiłem go na dole przy bajce, zanim poszedłem do sypialni mamy. Dzięki Bogu. Nie wiem co bym zrobił, gdyby mały to zobaczył. Boże… - schował twarz w dłoniach. – Najpierw zabrałem go do ciotki. Mało nam pomaga, ale kiedy usłyszała co się stało nawet ona nie protestowała. Dzieci są u niej. Bezpieczne. A później muszę z nimi porozmawiać, zorganizować pogrzeb i opiekunkę do Dennego i Bree, w sumie Maddie też wciąż potrzebuje opieki ma dopiero dziewięć lat… - mówił do siebie, jakby dopiero teraz układał sobie plan w głowie. Myślałam, że pęknie mi serce.
- Ja mogę się opiekować dzieciakami, i chętnie ci we wszystkim pomożemy razem z Betty – usłyszałam głos Lili, a Tim spojrzał na nią zdziwiony i zmieszany. Li była absolutnie onieśmielająca, ale była też wspaniałą osobą.
- Nie mógłbym zawracać wam głowy… - wyszeptał, ale Li podeszła do mnie i wyglądała na kogoś, kto w żadnym wypadku nie zmieni zdania.
- Słuchaj, nie wyobrażam sobie że miałybyśmy zachować się inaczej. Ja naprawdę kocham dzieci, spytaj Betty. W wolnej chwili jestem wolontariuszem i spędzam czas z dzieciakami z domów dziecka i hospicjów. Rozmawiam z nimi, sprawiam, że zapominają chociaż przez chwilę o strasznych rzeczach które je spotykają. To moje powołanie, i cholera to przeznaczenie że tutaj jestem, uwierz mi. – pokazała na niego palcem, a on zaniemówił. Dosłownie.
- Lili ma racje. Ona ma doświadczenie w pracy z dziećmi. Szczególnie tymi z domów dziecka. Spędza tam wszystkie popołudnia...
- Dokładnie. Dzisiaj weź dzieciaki do domu, porozmawiaj z nimi, a jutro przyjdziemy i we wszystkim ci pomożemy. To i tak cholernie niewiele biorąc pod uwagę twoją sytuację, ale przynajmniej cokolwiek… - dodała wzruszając swoimi delikatnymi ramionami, a Tim patrzył nią z wyrazem nieskończonej wdzięczności.
- Dziękuję – odparł załamującym się głosem, a Li podeszła do niego i przytuliła go mocno. Schował twarz w jej długich włosach, niepewnie zaplatając wokół niej ramiona. Zamknął oczy i stali tak dobre kilka chwil, aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie zostawić ich samych, ale po chwili odkleili się od siebie, a Li obdarzyła go smutnym uśmiechem, ściskając jego rękę.
- Wszystko będzie dobrze. Wiem że teraz myślisz że to tylko puste słowa, ale uwierz mi. Będzie dobrze – odparła, a on pokiwał głową
- Dziękuję. To ja… Pójdę po dzieci.
- Widzimy się jutro, Timmy. Zadzwonię i wszystko ustalimy. – odpowiedziałam również go obejmując, a on westchnął głośno, przełknął łzy zerkając na Lili i wyszedł od nas ze spuszczoną głową.
Popatrzyłyśmy na siebie, a nasze spojrzenia wyrażały więcej, niż tysiąc słów.
- Biedny chłopak… - powiedziała Li, a ja przytaknęłam.
- Masz rację, musimy mu pomóc. Może to niewiele tym bardziej, że jesteśmy tu tylko na wakacje, ale dobre i to…
Lili pokiwała głową.
- Ile lat mają te dzieciaki? – spytała, patrząc w okno
- Ten najmłodszy, Denny chyba niecałe dwa latka. Briee jakieś pięć, może sześć… Maddie dziewięć i czternastoletnia Sue.
- Ja pierdole.
- Tak. Ja pierdole
Ugotowałyśmy i zjadłyśmy kolację w ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro