Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Bettany

Właśnie pochłaniałam trzecią porcję lodów, oglądając kolejny odcinek jakiegoś bezsensownego serialu. Musiałam robić wszystko aby nie myśleć, a oglądanie i czytanie dość skutecznie odwracało moją uwagę.

- Betty, masz gościa! - zawołała mnie Wendy, a ja zmarszczyłam brwi. Nikogo się nie spodziewałam, kto to mógł być? Założyłam klapki i zeszłam na dół razem z moimi lodami. Koniec biegania na bosaka. Noga już prawie nie bolała, zresztą byłam odporna na skaleczenia, non stop raniłam sobie stopy podczas katorżniczych treningów, ale tak czy inaczej musiałam na siebie uważać. I w końcu włączyć myślenie.

Kiedy weszłam do salonu moim oczom ukazał się Timmy. Uśmiechał się szeroko, trochę nieśmiało, a jego obecność bardzo mnie ucieszyła, więc podbiegłam do niego przytulając go na powitanie.

- Jak twoja noga? - spytał wyraźnie zadowolony z mojej reakcji.

- Jak widzisz wszystko dobrze, dziękuję ci za to, że wczoraj mi pomogłeś.

- Właściwie niewiele zrobiłem... Ale dzisiaj przeszedłem żeby to nadrobić. - odparł pokazując mi butelkę wina.

- Przyjacielu, naprawdę miło cię widzieć! - zaśmiałam się - Wejdź... - dodałam, a Timmy zachichotał. - Masz ochotę na lody? - spytałam wskazując mu moją miseczkę. Pokiwał głową złapał za moją łyżkę i wsadził sobie wieki kęs do buzi, na co zaśmiałam się głośno. - Gdzie siadamy? Może w salonie? Czy wolisz w moim pokoju? Wendy usiądziesz z nami? - gadałam jak najęta. Naprawdę aż tak się cieszyłam z przyjścia Timmiego. No i z wina.

- Nie kochanie, będziecie sami w domu, bo ja właśnie wychodzę. Umówiłam się z Edwardem. - poruszyła sugestywnie brwiami.

- Och więc pozdrów go ode mnie. - odparłam kiwając głową.

Wendy zachichotała i już jej nie było.

- Ach ta miłość... - westchnęłam, a Timmy znowu się zaśmiał. To był naprawdę ładny dźwięk.

- O tak. To co, salon? - spytał a ja machnęłam zapraszającym gestem w kierunku dużego pokoju.

Usiedliśmy na kanapie i nalaliśmy sobie wina do kieliszków.

- Dziękuję, że przyszedłeś. Byłam pewna, że spędzę kolejny nudny wieczór z Netflixem.

- Przyjemność po mojej stronie... - odparł, a ja przyjrzałam się jego przystojnej twarzy. Nie widziałam go od lat i z zaciekawiłem obserwowałam to jak się zmienił. Patrzył na mnie dużymi, lekko skośnymi oczami, a jego niewielki nos był upstrzony odrobiną piegów. Usta były ciemnoczerwone, pełne i mogłaby mu ich pozazdrościć niejedna dziewczyna, co w połączeniu z ostrą linią szczęki sprawiało niecodzienne wrażenie.

- No więc... - powiedział chociaż widziałam, że przygląda mi się równie intensywnie, co ja jemu. - Na ile zostajesz? - dokończył, a ja upiłam łyk wina.

- Może na całe wakacje? Nie powinnam, wszyscy w Nowym Jorku będą wściekli, ale naprawdę tego potrzebuję.

- Rany, to super. Obawiałem się, że za chwilkę wyjedziesz...

- Poczekam na mojego brata, a później spędzę z nim trochę czasu. No i z Mel. To moje ulubione osoby na świecie.

- Są wspaniali. - Timmy przytaknął. - A później...?

- Nie wiem. Chyba będę musiała wracać. Uczelnia, praca i tak dalej. Jeśli chodzi o pracę to nie wiem, czy będę miała do czego wracać, ale zdecydowanie potrzebuję resetu. Jeśli tego nie zrobię, to zwariuję... A ty? Marzyłeś o wyjeździe, odliczałeś dni do końca szkoły. Co tutaj jeszcze robisz? - spytałam, ale kiedy zobaczyłam jak posmutniał, z zaniepokojeniem pokrecilam głową. - Kurczę idiotka ze mnie, Timmy, przepraszam to nie moja sprawa...

- Czemu cały czas się obrażasz? - przerwał mi.

- Słucham?

- Kretynka, idiotka. Nie mów tak o sobie.

- Przepraszam... - spuściłam wzrok.

- O nie, nie przepraszaj Betty, tylko... Jesteś piękna i mądra i po prostu nie podoba mi się jak mówisz o sobie w ten sposób, nawet w żartach. - wzruszył ramionami, a ja poczułam że mam ochotę się do niego przytulić. Boże, był taki miły...

- Tak, ale nie chciałam ci zrobić przykrości...

- I nie zrobiłaś. Owszem miałem wyjechać. Tak jak mówisz odliczałem dni. Ale na kilka tygodni przed moim wyjazdem tata zginął w wypadku. Mama była w szóstym miesiącu ciąży, dziewczynki wciąż malutkie... - schował twarz w dłoniach, a ja przycisnęłam rękę do ust.

- Timmy... O mój Boże tak bardzo mi przykro - powiedziałam, a w oczach pojawiły mi się łzy.

- To było dwa lata temu... Mama się załamała, ale udało jej się donosić ciążę. Mam braciszka. Ma na imię Denny i niemal dwa latka... Opiekuję się nimi, no wiesz... Mam czwórkę rodzeństwa, a mama z trudem wiąże koniec z końcem. Straciła miłość swojego życia, wtedy kiedy najbardziej go potrzebowała. A ja... Z dnia na dzień z beztroskiego nastolatka stałem się głową rodziny. Jestem tu totalnie uziemiony - dodał, a ja złapałam się za serce patrząc na niego z uwielbieniem.

- Timmy. Nie wiem co powiedzieć. Jestem z ciebie taka dumna, a jednocześnie mam wrażenie jakby miało mi pęknąć serce. To potworne i tak strasznie mi przykro. Nie zasłużyliście na to... - odparłam przełykając łzy.

- Jesteś słodka, że tak się przejęłaś - powiedział patrząc na moje załzawione oczy, ale ja nie rozumiałam jak miałabym się do cholery nie przejąć czymś tak okropnym.

A Timmy. Boże, od razu dostrzegłam w nim mojego Rivera. Kochanego braciszka, który olewał wszystkie imprezy, kumpli i siebie po to, aby zostać z malutką siostrzyczką, której nie kochał nikt oprócz niego.

- To chyba oczywiste. Jeśli mogłabym wam jakoś pomóc... Zrobić cokolwiek, to wiedz że zawsze możesz na mnie liczyć, dobrze? - powiedziałam łapiąc go za rękę.

- River powiedział mi to samo, podniósł mi wypłatę, naprawdę dobrze zarabiam, radzimy sobie. Mama ma się coraz lepiej, Sue ma już czternaście lat, pomaga na farmie w czasie wakacji... Za rok dołączy do niej Maddie. Dzieci rosną, jakoś to będzie... - mówił to chyba bardziej do siebie niż do mnie, jakby sam próbował się do tego przekonać. Biedaczek. - Ale oczywiście naprawdę wiele to dla mnie znaczy, dziękuję, Betty - uścisnął moją rękę i uśmiechnęliśmy się do siebie. - A jak u ciebie? Wszystko dobrze? Widziałem jaka wczoraj byłaś zapłakana, i wybacz ale na tyle na ile cię znam mogę się domyślać, że to nie przez skaleczenie, co? Nie chcę się wtrącać, ale słyszałem o zerwaniu zaręczyn z tym neurochirurgiem... To na pewno dla ciebie trudny okres.

- Och to nie dlatego płakałam... Ale tak, owszem. Garrett odwalił niezłe przedstawienie na ślubie mojego brata. Moja matka powiedziała za mnie „tak", wyobrażasz to sobie?

Timmy otworzył szeroko oczy i zrobił zabawną minę.

- Byłam z nim zaledwie kilka miesięcy, teoretycznie wciąż mam dziewiętnaście lat, nie jestem gotowa na takie zobowiązania... A zresztą może i byłabym gotowa - dodałam wyobrażając sobie jak Ray pada przede mną na kolana w świetle księżyca, z pierścionkiem w dłoni, nieważne jak bardzo niedorzeczny i nierealny był to obrazek. - Ale nie z nim. Nie kochałam go. Musiałam to zrobić i to jak najszybciej.

- Cholera, masz rację, całe szczęście że postanowiłaś z nim zerwać, skoro byłaś nieszczęśliwa w tym związku... Poza tym faktycznie, jesteś taka młoda. Ale z jednej strony go rozumiem, chciał mieć cię tylko dla siebie, kto by nie chciał - wzruszył ramionami, a ja oblałam się rumieńcem.

- To miłe co mówisz - odparłam.

- Hmm... Więc nie chciałaś super przystojnego neurochirurga... W takim razie kto ma u ciebie szanse, Betty? - spytał przekrzywiając głowę.

- Skąd wiesz, że był super przystojny? - zachichotałam.

- Dziewczyny gadają... - odparł mając na myśli dziewczęta pracujące na farmie - Kilka z nich było na ślubie. Nie mogły oderwać od niego oczu - westchnął, a ja znowu się zaśmiałam.

- No cóż, teraz jest wolny...

- To racja. No a... Moje pytanie? - spytał jakby nieśmiało, zerkając na swój kieliszek.

Zastanowiłam się przez chwilę. Nie było sensu, abym nie mówiła mu prawdy. Zamierzałam być szczera.

- Ja... chciałabym czegoś, czego mieć nie mogę...

- To znaczy? Wybacz Betty ale jesteś taka śliczna i do tego dobra... Chyba nie ma na tym świecie faceta, który nie chciałby być z dziewczyną taką jak ty... - dodał marszcząc swoje ciemne brwi.

- Chyba niestety się mylisz... Ale jeśli chcesz wiedzieć czego bym chciała, to na pewno nie tego, co miałam do tej pory. Mam serdecznie dosyć Nowego Jorku, i tego wszystkiego do czego byłam zmuszana odkąd byłam małą dziewczynką. Chciałbym... Małego domku z ogrodem, najlepiej tutaj, abym mogła spotykać się z bratem i bratową, aby nasze dzieci mogły się wspólnie wychowywać, bawić. Kocham Utah, i kocham tą ziemię. Uwielbiam tu przebywać, to miejsce daje mi taki wewnętrzny spokój. Chciałabym zwykłego, prostego i spokojnego życia. Bez ciągłych treningów, walki, blasku fleszy i całego tego zamieszania. Niby kocham operę, teatr, filharmonię, niby lubię występować, to zaszczyt być primabaleriną ale... Nie tego pragnę, nie to mi daje szczęście. Chciałbym być z mężczyzną którego kocham ze wzajemnością, mieszkać z nim tutaj w spokoju i ciszy, mieć z nim dzieci i mieć dla nich mnóstwo czasu. Zajmować się czymś co w swej prostocie będzie wyjątkowe i będzie dawało mi radość... Rodzina. Moja własna. I co najmniej dwa psy. Tak, właśnie tego chcę, o tym marzę.

Mówiłam chyba bardziej do siebie niż do Timmyego, ale były to słowa prosto z serca.

- Mówisz szczerze? - spytał patrząc na mnie z uczuciem.

- Tak, zdecydowanie. Już nie pamiętam, kiedy byłam taka szczera. Również z samą sobą - odparłam ze śmiechem.

- Więc w czym problem? Możesz to mieć... Jeśli tylko tego pragniesz...

- To nie takie proste... Całe życie poświęciłam, aby być tym kim jestem... Jeśli to stracę, jeśli zaprzepaszczę te wszystkie lata treningów i ciężkiej pracy, jeśli to wszystko pójdzie na marne... To kim będę?

- Może sobą? - odpowiedział, a ja spojrzałam na niego i zamrugałam. Mój Boże, miał rację...

- Ale... Nie mam nikogo, Timmy. Jestem zupełnie sama.

- Przecież masz mnóstwo czasu na to, aby znaleźć tego szczęściarza z którym będziesz chciała planować przyszłość, prawda?

- To wciąż nie jest proste - pokręciłam głową, dopijając swój kieliszek.

- Oczywiście, to nigdy nie jest proste. Najpierw trzeba się zakochać - odpowiedział.

- To już przerabiałam. Miłość bez wzajemności jest do dupy...- powiedziałam.

- Betty, to musi być skończony kretyn, skoro cię nie chce. Znajdziesz kogoś lepszego...

Pokiwałam głową, wiedząc że to tylko puste słowa. Nie znajdę nikogo, kogo pragnęłabym bardziej od Raya. I nie odważę się rzucić wszystkiego, na co tak ciężko pracowałam. To tylko marzenia. Marzenia, które nigdy się nie spełnią.

- Martwisz się, że nie znajdziesz w Nowym Jorku faceta, który rzuci wszystko i wyjedzie z tobą na drugi koniec kraju, na cholerny dziki zachód? - zaśmiał się wyrywając mnie z zamyślenia.

- Nie wiem... Może? Takie życie nie jest dla każdego.

- Wiem coś o tym. Raczej zdecydowana większość ludzi woli wielkie miasto i życie pełne wrażeń, niż tą dzicz - zaśmiał się.

- Właśnie... więc jestem w mniejszości.

- Ja bym rzucił dla ciebie wszystko, Betty - powiedział spuszczając wzrok. - Oczywiście gdybym był jednym z tych bogatych wykształconych facetów z Nowego Jorku - dodał ze śmiechem - No wiesz... Chciałbym cię uszczęśliwić. Wiedziałem to odkąd zobaczyłem cię kiedy miałaś trzynaście lat, a twój brat poprosił mnie abym nauczył cię jeździć konno. Byłem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, bo mogłem spędzić z tobą chociaż parę chwil. Byłaś wspaniała. Nadal jesteś. Więc tak, z pewnością zrobiłbym wszystko, aby widzieć cię szczęśliwą... Ale nie jestem taki jak Garrett. Jestem tylko uziemionym tutaj farmerem, więc co ja tam wiem.

Wzruszył ramionami, wyraźnie zawstydzony swoim wyznaniem, a mnie zalała fala czułości. Był naprawdę słodki.

- Timmy, jesteś wart więcej niż większość z tych wykształconych snobów razem wziętych... - powiedziałam z mocą - Troszczysz się o tych których kochasz. Stawiasz ich potrzeby przed swoimi. Nie ma większej wartości, i nie ma nic piękniejszego.

Patrzył na mnie jakby wzruszony, a wtedy zobaczyłam jak się pochyla w moją stronę. Zamrugałam zdezorientowana, kiedy poczułam jego delikatne usta, ciepły oddech. Nie pocałował mnie. Tylko przysunął się do mnie ledwo mnie muskając i oddychał. Podobało mi się. Podobały mi się jego pełne usta. Jego policzki były gładkie, miękkie. Cały był tak delikatny, uroczy i męski jednocześnie. Mogłabym utonąć w jego czekoladowych oczach i jakaś wielka część mnie miała ochotę się temu poddać...

- Tim, potrzebuję cię w stadninie. Możesz mi pomóc? Za chwilę będę kończył, ale nie mogę zrobić jednej rzeczy sam, a wszyscy już poszli do domu - Ray stanął w wejściu do salonu, a my aż podskoczyliśmy na dźwięk jego głosu. - Przepraszam, mam nadzieję, że nie przeszkadzam... - dodał jadowicie, a mnie przeszły ciarki.

- Umm... Dobrze, chętnie pomogę. Przyszedłem w odwiedziny do Betty, ale nie widzę problemu... - odparł zmieszany Timmy.

- Domyśliłem się. Zauważyłem, że wciąż jest twoje auto, więc postanowiłem poprosić cię o przysługę. To nie zajmie dłużej niż pół godziny, a później będziecie mogli wrócić do tego co robiliście. Wiem, że Betty ostatnio naprawdę potrzebuje towarzystwa i z pewnością zagwarantuje ci miły wieczór pełen wrażeń, wiem coś o tym - odparł z przekąsem, patrząc na mnie wymownie.

Co za dupek... Przez niego znowu czułam się jak napalona, molestująca mężczyzn wywłoka, podczas gdy kulturalnie i bez podtekstów piłam wino z przyjacielem, nie robiąc nic złego. A nawet gdybym właśnie ujeżdżała Tima na kuchennym stole to i tak Ray był ostatnią osobą, która miałby prawo się w to wtrącać. Co go to w ogóle obchodzi?! Zazgrzytałam zębami w reakcji na jego bezczelne zachowanie. Koniec tego.


- Nie zauważyłeś która godzina? Timmy już skończył pracę, radź sobie sam, jest moim gościem i nie zamierzam go oddawać! - krzyknęłam zrywając się na równe nogi.

- Och nie zamierzasz go oddawać? No tak, wiadomo że jeszcze z nim nie skończyłaś, prawda? - uśmiechnął się wrednie i poruszył sugestywnie brwiami.

Nie do wiary!

- A żebyś wiedział! Dopiero zaczynamy, a ty nie jesteś zaproszony...

Zaśmiał się bezczelnie, a mnie oblał zimny pot. Nie to miałam na myśli!

- No nie Bettany, teraz to mnie zaskoczyłaś... Chociaż po wczorajszym chyba już nic nie powinno mnie dziwić. Ale nie martw się, jak się domyślasz nie jestem zainteresowany twoim zaproszeniem. Lub jego brakiem. Chcę tylko żeby Tim mi pomógł, zanim skończycie - dodał zgryźliwie, a mnie opadła szczeka.

Teraz to przegiął.

- Ty dupku... - warknęłam, podchodząc do niego niebezpiecznie blisko. Miałam ochotę się na niego rzucić.

- Słuchajcie, spokojnie. Nie ma przecież problemu... Betty, czy mógłbym wrócić za pół godziny? Ray pewnie jest padnięty i chciałby to dzisiaj skończyć. Naprawia tą nieszczęsną stadninę od szóstej rano...

- Dokładnie tak. Dziękuję ci Timmy przynajmniej ty jeden potrafisz ruszyć głową - odarł - A nie jedynie innymi częściami ciała - dodał zerkając na mnie, a na jego zmysłowe usta wypłynął wredny uśmieszek.

Miałam ochotę go zabić, słowo daję. Nie mogłam uwierzyć, że zaledwie wczoraj wypłakiwałam przed nim oczy wyznając mu dożywotnią miłość. Co za idiotka ze mnie! Skończona, żałosna idiotka. Ale koniec tego. Podobnie jak koniec z głupiutką, zakochaną Betty.

Nigdy więcej...

- Ty... - warknęłam ruszając na niego, a Timmy złapał mnie za talię, spoglądając na nas ze zmieszaniem i przestrachem.

- Betty z pewnością nie ma problemu z ruszeniem głową, ale po prostu nie chciała abym musiał iść, co jest bardzo miłe... Dziękuję Betty, ale jeśli to nie problem pomogę Rayowi i wrócę za chwilę... Jeśli wciąż chcesz ze mną siedzieć.

- Oczywiście - powiedziałam i spojrzałam ostrzegawczo na Raya. Uśmiechał się jak zwykle tylko połową swoich zmysłowych ust. Idealny dupek w pełni swojej chwały. Odwróciłam wzrok od jego irytująco pięknej twarzy. Nigdy więcej...

Miałam pozwolić, aby poszedł sam z Timmym i nagadał mu o mnie za pewne różnych świństw, byle tylko tu nie wrócił? Och, po moim trupie.

- Albo właściwie mam lepszy pomysł. Pójdę z wami.

- Nie ma takiej możliwości - warknął Ray.

- Więc nie ma możliwości, żeby Timmy poszedł z tobą - szach mat dupku.

- To chyba jego decyzja. Czy już zaczęłaś się rządzić jego czasem i dyktować mu co ma robić?

- Wpadasz do nas wieczorem, w czasie wolnym od pracy. Przerywasz nam miłą rozmowę przy winie. Mało tego, jesteś nieuprzejmy i natarczywy...

- Ja jestem natarczywy? Hah i kto to mówi... - wypalił, a ja czułam że zaraz wybuchnę z wściekłości.

- Tak właśnie ty. Więc jeśli sobie nie życzysz abym poszła wami, mimo że zakłócasz mi mój wieczór, to chyba powinieneś wyjść i dać nam spokój - powiedziałam twardym tonem wskazując na drzwi.

Ray już miał coś odpowiedzieć, kiedy Tim spojrzał na nas ewidentnie zaskoczony i podniósł obie dłonie do góry, jakby chciał nas powstrzymać przed wywołaniem bójki na gołe klaty.

- Słuchajcie, nie wiem co tu się wydarzyło, ale nie ma sensu robić problemu tam, gdzie go nie ma. Ray, dlaczego Betty nie może pójść z nami? Przecież stadnina jest kilka kroków stąd, jeśli nie chce zostawać sama, to nie widzę przeciwskazań. Chodźmy razem, dajcie spokój... - odparł zerkając na nas.

Uśmiechałam się przebiegle patrząc z wyższością na Raya, a on zazgrzytał zębami.

- Dziękuję Timmy, więc chodźmy - westchnęłam z zadowoleniem, po czym ruszyłam taneczny krokiem do wyjścia.

Timmy wymaszerował za mną, a Ray sapał pod nosem ale również ruszył w stronę stadniny.

Kiedy dotarliśmy od razu wzięli się do roboty. Musieli ustawić ostatnie kamienne bloki, na samej górze ściany. Rain pieprzony Anderson miał niemal dwa metry, ale nawet on nie dałby rady sam.

Timmy również był bardzo wysoki. Kiedy pomagał ustawiać ciężkie kamienie, skupiłam się tylko i wyłącznie na nim, nie poświęcając Rayowi nawet jednego spojrzenia. Patrzyłam jak mięśnie jego ramion i barków pracują przy dźwiganiu ciężarów. Tak... Timmy był seksowny. Muszę się skupić na nim. Nie zerkać nawet przypadkowo na dwa razy mocniej umięśnione, spocone i perfekcyjnie wyrzeźbione ramiona Raya. Ani na to jak, napinają się jego bicepsy, pulsują żyły i błyszczy jego opalona, nieco brudna skóra. Nie, nawet na to nie zerknę, nie ma szans!

Cholera!

Wstałam z miejsca w którym usiadłam i podeszłam do wyjścia odwracając się do chłopaków tyłem.

Podziwiałam zachód słońca, dalekie szczyty gór majaczące za horyzontem. Wzięłam głęboki oddech zaciągając się świeżym, rześkim powietrzem. I wtedy właśnie go zobaczyłam. Był malutką kuleczką, przechodził ze spuszczonym łebkiem. Miał brudne futerko i był zbyt chudy.
Już go kochałam.

- Ej maluszku... Co tutaj robisz taki zupełnie sam? - wyszeptałam i podeszłam do malucha. Padłam przed nim na kolana, aby go nie wystraszyć i wyciągnęłam w jego stronę otwartą dłoń. Podszedł do niej nieśmiało, powąchał i skulił się odchodząc kilka kroczków. O Boże, co się stało temu biedactwu? - Chodź do mnie... Nie zrobię ci krzywdy, obiecuję... - dodałam cicho i zbliżyłam się. Zapiszczał i uciekł za drzewo. Myślałam, że pęknie mi serce.

Usiadłam na ziemi, olewając moją blado-beżową, króciutką sukienkę i gołe nogi. Wyciągnęłam się w jego stronę niemal kładąc się na ziemi z otwartymi dłońmi.

- Co ty robisz do cholery? - usłyszałam głos Raya, a psinka skuliła się mocniej.

- Cicho, bo go przestraszysz...

- Kogo? Co ty znowu wymyśliłaś? - spytał prychając, a ja nie zaszczyciłam go nawet jednym spojrzeniem.

- Chodź malutki, Chodź, nie zrobię ci krzywdy. Zaopiekuje się tobą, obiecuję... - wyszeptałam

- Już zupełnie ci odwaliło - wypalił Ray

- Betty, co się dzieje? - tym razem usłyszałam Tima.

- Timmy, przyniesiesz mi jakieś jedzenie z domu? Najlepiej jakieś mięso, coś smacznego...

Ray wybuchnął śmiechem.

- Zamierzasz jeść w tej pozycji? Z wypiętym tyłkiem, w błocie? Wyglądasz jakbyś odprawiała jakieś pojebane rytuały, Bettany, serio. Zaczynasz mnie martwić, chyba powinienem poinformować twojego brata, o tym co wyprawiasz... - Ray jak zwykle był dupkiem numer jeden.

- Zamknij się, bo go wystraszysz... - wyszeptałam - No chodź malutki. Chodź do mnie... - mówiłam do pieska i uśmiechałam się ciepło. Leciutko wystawił pyszczek zza drzewa, zerkając na mnie z zainteresowaniem i przestrachem. Ależ był uroczy.

- Ten pies chyba jest dziki, Betty - odparł Timmy, gdy obaj z Rayem zauważyli zwierzątko.

- To nie ważne. Zajmę się nim.

- Może cię pogryźć... - dodał

- Trudno. Nie boję się.

- A jeśli ma wściekliznę? - burknął Ray

- Nie on jeden. - zerknęłam wymownie na Raya, na co zmrużył swoje oczy.

- Mówię poważnie.

- Ja też. Zaopiekuję się nim bez względu na wszystko. Znalazłam go i już go tak nie zostawię, nie ma opcji.

- Jest brudny, pewnie ma wszy...

- To go wykąpię, nakarmię i sprawię, że już nie będzie dziki. Tylko potrzebuje go czymś zachęcić. Przyniesiesz, Timmy? - spytałam, a Tim westchnął zrezygnowany.

- Jasne. Zaraz będę...

Zostałam sama z Rayem. I pieskiem. Zamierzałam skupić całą swoją uwagę na maluchu.

- Zamierzasz wziąć go ze sobą do domu?

- A jak myślisz? Oczywiście, że tak. Matka nigdy nie pozwalała mi mieć psa. Jestem już dorosła. A on jest dla mnie idealny. Oboje jesteśmy odrzuceni, samotni i pozbawieni miłości. Wypełnimy wzajemną pustkę. - powiedziałam wymownie - Odwal się ode mnie.

Ray westchnął i usiadł koło mnie na ziemi.

- Wiesz, że nie musisz tak leżeć z wyciągniętymi rękami i wypiętą dupą?

- Nie leże z wypiętą dupą! Wal się, Ray.

- W takim razie naturalnie tak ci odstaje albo wypinasz ją nieświadomie. Timmy niemal dostał zwału, kiedy cię tutaj zobaczył. Jak tak dalej pójdzie weźmie cię w tej pozycji, i do tego w błocie. Nieźle ci idzie, chyba w końcu osiągniesz swój cel...

- Ty cholerny, wredny dupku. Masz mnie za dziwkę?! Wal się. To że cię kochałam, podkreślam KOCHAŁAM nie kocham, i straciłam dla ciebie głowę to nie znaczy, że wskakuję wszystkim do łózka. Oprócz Garretta byłam tylko z jednym chłopakiem, ale to nie twój zasrany interes. - warknęłam - Nie jestem dziwką... - dodałam załamującym się głosem.

- Betty... - usłyszałam cichy głos Raya, ale miałam gdzieś to co chce powiedzieć. Po tym wszystkim i tak już nic mnie do niego nie przekona, ani już nic mnie mocniej nie zrani.- Cholera. Wiem, że nie jesteś dziwką...

- Och zamknij się. Nic nie cofnie tego, co powiedziałeś. I tego, że przez ciebie czuję się jak ostatnie dziwka. Ale nie jestem nią. I już więcej nie pozwolę ci się skrzywdzić, więc tym razem to ty daj mi spokój.

- Posłuchaj ja... Nie powiem że nie chciałem cię zranić, bo prawda jest taka, że właśnie taki był mój cel. Ale nie dlatego że lubię patrzeć jak cierpisz, nienawidzę tego Betty i nie dlatego mówiłem te wszystkie okropne rzeczy... Tylko dlatego, żebyś zrozumiała, że jestem dla ciebie absolutnie nieodpowiedni. Chcę cię chronić przed sobą samym, bo wiem że ze mną byłabyś tylko nieszczęśliwa. Wolę cię zranić w ten sposób, szybko i względnie bezboleśnie, niż miałbym to robić latami...

- Co ty pieprzysz, Ray? - przerwałam mu, bo nie mogłam tego słuchać. Co on bredził, do cholery...- Chcesz mnie zranić szybko i bezboleśnie? Cholera tęsknię za tobą od sześciu lat, i pewnie będę czuć się w ten sposób do końca swojego życia!

- Betty... Jesteś jeszcze taka młoda, za rok o mnie zapomnisz...

- Och, ani się waż - warknęłam po czym ściszyłam głos, aby nie wystraszyć pieska, który kulił się wciąż schowany za drzewem, ale patrzył na mnie coraz bardziej zaciekawiony - Betty, masz dopiero trzynaście lat, twoja miłość jest głupia, szczeniacka i bezwartościowa, Betty masz szesnaście lat, nie zamierzam traktować twojego głupiego zauroczenia poważnie, Betty masz dwadzieścia lat, za rok o mnie zapomnisz... - zaczęłam przedrzeźniać jego głos. -To kiedy potraktujesz mnie poważnie jak przyjdę tu za sześćdziesiąt lat z pieprzoną laską, zwyrodnieniem stawów i demencją, mówiąc że jedyne o czym udaje mi się pamiętać to ty?! Nie, wtedy pewnie wciąż będę za młoda... - jeśli można krzyczeć szeptem, to właśnie mi się do udało, a Ray milczał za moimi plecami wkurzając mnie coraz bardziej - Przestań pieprzyć, już wolałam jak byłeś dla mnie podły. To litowanie się jest jeszcze gorsze. Aha i jeszcze jedno. Nie chcesz mnie zranić, tak? Chcesz żebym była szczęśliwa... Tylko że nie masz cholernego pojęcia, co może dać mi szczęście. Małżeństwo z rozsądku z prawnikiem lub lekarzem, apartament w centrum Manhattanu i cztery garderoby? Tego dla mnie chcesz, wydaje ci się, że to mnie uszczęśliwi? - prychnęłam - W ogóle mnie nie znasz, Ray. Ale ja ciebie też już nie znam. Jesteśmy dla siebie obcy, mimo wszystkiego co nas łączyło...

Zakończyłam, bo nie wiedziałam co miałabym dodać. A Ray milczał. Gdzie jest ten cholerny Timmy? Ileż można szukać parówek w lodówce?!

- Czasami myślę o tobie tak często, że w końcu zapominam, jak daleko ode mnie jesteś. Tyle razy dotykam cię w myślach, że niemal czuję smak twojej skóry, ciepło twojego ciała... Chcę do ciebie zadzwonić tylko po to, aby chociaż przez chwilę móc usłyszeć twój głos. Wyobrażam sobie jakby to było móc sobie pozwolić... Na tę słabość. Jakby to było móc cię dotknąć, pocałować. Przytulić tak jak wtedy na łące. Zawsze kiedy się uśmiecham myślę o tobie... - mówił a ja poczułam jak łzy wypełniają moje oczy, a serce za chwilę eksploduje mi w piersi... - Czasami chcę cię tak bardzo, że mam ochotę umrzeć. Pragnę cię tak mocno, że nie mogę oddychać...

- Mam kabanosy, mogą być? - usłyszeliśmy dobiegający z oddali głos Timmego.

- Cholera, dłużej się nie dało? Myślałem że przyjdziesz tu z faszerowanym świniakiem - burknął Ray i mimo, że na niego nie patrzyłam byłam niemal pewna, że wstał z ziemi otrzepując spodnie.

- Zawsze wydaje się dłużej jak się czeka - odparł radosnym tonem Timmy podjąć mi kabanosy. Wzięłam je w drżące palce. Łzy szczypały mnie w oczy. Boże... O Boże, czy on mówił poważnie? Czy cokolwiek z tego co powiedział mogło być prawdą?

- Poradzicie sobie, ja spadam... - powiedział Ray, a ja znowu miałam ochotę upaść przed nim na kolana i błagać.

- Ray, nie musisz iść, zostań. - wypaliłam ale wtedy zobaczyłam jak piesek wychla pyszczek zza drzewa. Pociągnęłam nosem przeganiając łzy - No chodź malutki. Zaopiekuję się tobą... - wyszeptałam z czułym uśmiechem.

Maleństwo podeszło do mnie mimo, że tak bardzo się bało. Zjadło kabanosa, później następnego i jeszcze jednego a ja śmiałam się i go głaskałam. Cała drżałam po tym co powiedział mi Ray, chciałam z nim porozmawiać, ale musiałam zając się pieskiem. - No chodź tutaj, maluszku...

Wzięłam go na ręce kiedy już w najlepsze zajadał kabanosy i merdał ogonkiem odpowiadając na każdą moją pieszczotę.

Wstałam z nim z ziemi, tuląc do siebie puchate, brudne futerko.

- Jest strasznie brudny, Betty... - powiedział Ray marszcząc nos.

- Tak, trzeba go wziąć do weterynarza. - dodał Timmy

- Szkoda że nie ma Mel, wiedziałaby co zrobić. Ale myślicie, że mogę pojechać z nim do miasta jutro z samego rana?

- Jeśli nie będziesz brała go do domu... - odparł Timmy.

- Muszę go wziąć do domu! - zaprotestowałam przytulając go jeszcze mocniej.

Machał ogonkiem jak szalony, a nawet próbował mnie polizać po twarzy na co obaj z Rayem się skrzywili.

- Rób jak uważasz, Wendy ci pewnie z nim pomoże. - burknął Ray.

- Właściwie dzisiaj będę w domu zupełnie sama, Wendy jest u Edwarda... - odparłam. - Tym bardziej będzie spał przy mnie, ten dom jest ogromny, to nic przyjemnego zostać w nim całkiem samej na noc. A Nemo dotrzyma mi towarzystwa, prawda, maluszku? - spytałam pieska.

- Nemo? Jak ta ryba? - Ray lekko się skrzywił, i gdyby nie jego wyznanie zapewne odpaliłabym coś nieprzyjemnego, ale w takiej sytuacji tylko spojrzałam na niego i wzruszyłam ramionami.

- Mnie się podoba. - odparł Timmy. - Okej to może pójdziemy z nim do domu? Pomyślimy co z nim zrobić, gdzie mu posłać i tak dalej.

- Brzmi super... - odparłam zerkając z nadzieją na Raya. Chciałam żeby poszedł z nami, chciałam móc z nim porozmawiać jeszcze choćby chwilę.

- Ja spadam do siebie. Jestem strasznie zmęczony, muszę wziąć prysznic. Jestem jaszcze brudniejszy niż ten psiak. Ale powodzenia. - powiedział i już kierował się do swojej furgonetki. Wskoczył do niej, a po kilku chwilach zniknął mi z oczu.

Może to co powiedział tylko mi się przyśniło? Może to był tylko żart? Łatwiej było mi uwierzyć we wszystko oprócz tego, że to co mówił było prawdą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro