Rozdział 6
Bettany
- Nie chce tych zaręczyn, Garrett. Postawiliście mnie przed faktem dokonanym. Jak miałam do cholery powiedzieć „nie” w takiej sytuacji? Tak się nie robi.... Żeby zrobić coś podobnego trzeba być pewnym, a my znamy się od kilku miesięcy…
- Mi to wystarczy – powiedział wielce zawiedzionym tonem, ściągając krawat.
- A mi nie! – krzyknęłam, na co spojrzał na mnie zszokowany. Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. – Mi nie…
- Bettany… Będziemy szczęśliwi, o co ci chodzi?
- Mam niespełna dwadzieścia lat, Garrett, nie jestem gotowa na takie zobowiązania. Wiem, że jesteś ode mnie starszy i być może chciałbyś już założyć rodzinę, wziąć ślub, ale nie ze mną. Ja nie jestem gotowa – powtórzyłam z mocą.
- Nie będę cię namawiał na dzieci. O to się nie musisz martwić. Ale ślub przecież nam w niczym nie przeszkadza. Będziesz dalej studiowała, ja będę rozwijał swoją karierę, oboje mamy bardzo wymagające zawody, oboje to rozumiemy. Jesteś taka piękna, Betty, wiem że nigdy nie będzie innej. Nie znjadę już dziewczyny równie olśniewającej co ty, dlatego jestem pewien, że chcę się z tobą ożenić.
Piękna. Dlatego mnie chciał.
- Kochasz mnie? – spytałam patrząc na niego w skupieniu.
- Oczywiście.
- A skąd to wiesz?
- Co to za pytanie…
- Kochasz mnie za to kim jestem, jaka jestem? Czy za to jak wyglądam.
- Bettany, jedno i drugie, co to za różnica.
- Bo widzisz, ja chcę kogoś kto będzie mnie kochał za to, jaka jestem. A co ty o mnie wiesz, Garrett? Myślisz, że mieliśmy okazje się tak naprawdę poznać? Chodzimy na randki, później szybki seks i do spania, każdy dzień jest taki sam, ciągle pracujemy, nie mieliśmy czasu przegadać choćby jednej nocy!
- Będziemy mieli na to czas…
- Jesteś pewny? Bo ja nie… Nie zachowujemy się jakbyśmy naprawdę chcieli się poznać, a ja nie wiem czy chcę takiego związku.
Garrett obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
- Co ty powiedziałaś?
Poczułam jak do oczu napływają mi łzy, ale już postanowiłam. Nie będę swoją matką. Nie będę tkwiła w nieszczęśliwym związku, dla pozorów i wygody. Nie. Chcę czegoś innego. Chcę pasji i namiętności. Prawdziwej, szalonej i odbierającej zdrowy rozsądek miłości. Chcę spróbować być szczęśliwa, mimo że mogę przez to cierpieć. Trudno i tak zamierzam o to walczyć.
- Nie kocham cię Garrett. Przepraszam.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz – krzyknął, a ja podniosłam na niego oczy.
- Przepraszam, nie chciałam cię zranić. Ale ja tego nie czuję, przykro mi… - zdjęłam pierścionek z palca i wyciągnęłam go w stronę Garretta.
- Nie, nie rób tego, Bettany… Jeśli cię przestraszyłem tymi zaręczynami, to je odwołamy, ale nie zrywaj ze mną…
- To nie ma sensu, Garrett. Szkoda naszego czasu, i mojego i twojego.
- Szkoda ci kurwa na mnie czasu? – wrzasnął.
- Nie! Nie o to chodzi… Mam na myśli, że ja wiem że cię nie pokocham… Nie chcę ci zajmować więcej czasu i jeszcze raz przepraszam, błagam nie utrudniaj tego…
- Nie do wiary, co ty pieprzysz? Wiesz, że dosłownie każda kobieta w tym kraju dała by się pokroić za bycie z kimś takim jak ja? Wiesz kim jestem, wiesz ile kobiet błaga mnie o mój czas i o to abym łaskawie na nie spojrzał?! Myślisz, że jak jesteś taka śliczna, to możesz znaleźć sobie kogoś lepszego? Nikt nie będzie lepszy ode mnie! Nikt! Mnie można zamienić tylko na gorszy model, i będziesz tego żałowała do końca życia, rozumiesz?! – krzyczał i wymachiwał rękami.
- To nie o to chodzi Garrett, wiem jak wartościowy jesteś. Ja po prostu cię nie kocham!
- Miłość jest przereklamowana, Bettany. Czym w ogóle jest miłość?! Czym? Niczym, jest bezwartościowa. My do siebie pasujemy, pasujemy do siebie doskonale. Nie pozwolę ci tego spieprzyć!
- Kocham kogoś innego… - wyszeptałam.
- Że co? – pochylił się nade mną jakby nie dosłyszał.
- Kocham. Kogoś…
Zamarł w bezruchu wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
- Zdradzałaś mnie?
- Nie! Kocham kogoś od lat, ale nigdy nie byliśmy razem… I nigdy nie będziemy, ale dzięki niemu wiem czym jest miłość. I wiem, że nie jest bezwartościowa. Jest piękna. Jest magiczna. Dzięki niej unosimy się nad ziemią Garrett, nie chcemy spędzić ani jednej minuty bez tej osoby, a każda chwila z nią jest tak cholernie wyjątkowa… Tego chcę. I ty też na to zasługujesz…
Garret popatrzył na mnie z niedowierzaniem i prychnął pogardliwie.
- Nie wierzę, że straciłem na ciebie tyle czasu. Jesteś żałosną gówniarą, która nie dorosła do związku. Obudzisz się za kilka lub kilkanaście lat. Być może nie będziesz już tak piękna, tak rozchwytywana. I wtedy wspomnisz moje słowa. Zostaniesz sama, żyjąc tą idiotyczną bajeczką i uświadomisz sobie co straciłaś. Tak czy inaczej to już nie mój problem. Skoro kochasz kogoś innego… – wypluł z jadem – …to faktycznie nie mamy o czym mówić. Spadam stąd.
Złapał za swoją marynarkę i wymaszerował z pokoju.
- Garrett! Gdzie ty idziesz? Zostań chociaż na noc...
- Mam to w dupie, nie będę siedział w tej dziurze, jadę do SLC na lotnisko, daj mi kurwa spokój – i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zakryłam usta dłonią i zaniosłam się płaczem. Co ja zrobiłam? Czemu go tak potraktowałam…
Czułam się podle, ale jednocześnie czułam się wolna. Nie chciałam go zranić, ale ciągnięcie tej farsy nie miało najmniejszego sensu…
Pokręciłam głową. Ten dzień mógł być gorszy? Ślub i wesele mojego brata to było coś naprawdę wspaniałego, ale reszta? Położyłam się na łóżku tuląc do siebie poduszkę. Płakałam do momentu, aż usnęłam, i naprawdę bałam się obudzić…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro