Rabusie
Rodzice nigdy we mnie nie wierzyli, ale w sumie to się nie dziwię. Od małego nie było po mnie widać potencjału, ani chęci do robienia czegokolwiek - dobrze, przesadziłem. Może nie do końca czegokolwiek, a do żadnej legalnej pracy. Dzisiaj mieszkam w mojej prywatnej, piętrowej willi z trzema sypialniami, czterdziestoma oknami i basenem w piwnicy. Wyprowadziłem się od rodziny jako technik operacyjnych służb lotniskowych, nie jest to zbyt dochodowy zawód, ale nic innego dla mnie nie było. Przez pewien czas zamieszkiwałem wynajmowany pokój w bloku. Nie duży, bo M2, ale miałem w tym cel. Odmawiając sobie wielu wygód zgromadziłem pieniądze na zakup działki, na peryferiach miasta. Całkiem spory plac, z domem w fatalnym stanie. Pierwsze prace nad remontem musiałem zacząć sam i bez większych pieniędzy. Dziury w dachu, strzykawki na zniszczonym parkiecie i obskurne ściany nie były motywujące, ale to była moja jedyna szansa na zamieszkanie w czymś lepszym niż mieszkanie z jednym pokojem, łazienką i kuchnią. Postanowiłem zacząć od piwnicy. Gdy tylko miałem wolne przychodziłem odkopywać piwnice. Była zasypana ziemią i gruzem. Odkopywanie trochę trwało, bo robiłem to w pojedynkę, a ta piwnica była na serio spora. Marzyła mi się tam pracownia, gdzie mógłbym przynosić, bądź przyprowadzać obiekty do malowania, a następnie przenosić je na płótno. Tak, to była moja prawdziwa pasja, którą tak bardzo moi rodzice starali się się ignorować i zniechęcać mnie do niej. Odkopanie tej piwnicy odsłoniło mi dużo więcej niż chciałem, a tak właściwie to odsłoniło mój sukces i najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. Ujrzałem sporej wielkości dziurę w ścianie, wypełnioną deskami. Włożyłem dłonie między deski i pociągnąłem. Okazała się to być skrzynia. Po podłużnym kształcie spodziewałem się jakiejś zabytkowej broni, albo złota odebranego Niemcom pod koniec Drugiej Wojny Światowej i pozostawionego w ukryciu, a następnie zapomnianego przez właścicieli, ale spotkało mnie coś wiele lepszego. Na tamten moment byłem niemile zaskoczony zawartością skrzyni. Nie wiedziałem jeszcze ile w życiu będę zawdzięczał temu przedmiotowi. Był to niewielki kamień - co prawda - miał wygrawerowane symbole, ale nie zdawał się być żadnym starożytnym artefaktem. Wyglądał bardziej na jakiś przedmiot dziedziczony z pokolenia na pokolenie przez rodzinę byłego właściciela domu. Nie wydawało mi się, żeby miał jakąś wartość dla kogoś poza rodziną, ale coś podświadomie kazało mi go zatrzymać. Pewnego dnia, gdy chwaliłem się koledze z pracy postępami w remoncie, zauważył kamień i powiedział, że zna kogoś, kto może stwierdzić czy jest coś wart. Wziąłem kamień i z niechęcią poszedłem z nim do lasu. Pytałem po drodze kim jest ten człowiek, gdzie dokładnie mieszka i czemu idziemy nocą, ale mówił, że i tak bym nie uwierzył. Miał w stu procentach rację. Gdyby opowiedział mi czego mam się spodziewać to od razu bym zawrócił i uznał go za wariata, albo pedała, który szukał jakiejś wymówki czemu mamy iść do lasu. Szliśmy leśnymi ścieżkami tak długo, że ze zmęczenia czułem się jak pijany. Miałem ochotę położyć się gdziekolwiek i zasnąć, bo pod wpływem takiego wyczerpania wszędzie by mi było wygodnie. Rozbudziłem się trochę gdy przez krzaki zaczęło prześwitywać światło. Trafiliśmy do małej chaty. Mój towarzysz, Leon otworzył drzwi jakby wbijał do siebie i usiadł na kanapie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, stojąc w drzwiach i z niepokojem zapytałem kto tu mieszka. Leon odpowiedział, że zaraz przyjdzie. jak na zawołanie - usłyszałem zza pleców głos. "Już wróciłem." Przeszły mnie ciarki. Przez moment stałem w bezruchu, aż zostałem wepchnięty do środka. Do domu o lasce wszedł staruszek. Odwrócił się do mnie przodem i obadał mnie wzrokiem od stóp do głowy. Jego oczy z białymi tęczówkami skupiły się na kamieniu.
-To należało do mnie.
-Co to jest?
-To magiczna runa. Jedną z jej właściwości jest między innymi znajdowanie zaklętych przedmiotów. Nie wiem jednak na jakich zasadach został podpisany związany z nią pakt i czy coś grozi za kradzież.
Oboje, z Leonem spojrzeliśmy na siebie. Byłem przekonany, że myślimy o tym samym. Nie znałem wcześniej tego starca, ale wydawał się być zaufanym człowiekiem.
-Gdzie mogę szukać takich przedmiotów.
-Przeszukaj grobowce.
Noc już do końca spędziliśmy u tego człowieka. Pierwsze co postanowiliśmy to jechać do wsi obok z runą i przeszukać cmentarz. Wyryte w kamieniu symbole połyskiwały na czerwono gdy zbliżyliśmy się do jednego z grobów. Oboje byliśmy zgodni, żeby odkopać pochówek bez granitowej płyty. Zarobiliśmy w jedną noc po 250zł na złotym łańcuszku. Nie było to zbyt etyczne, ale oboje nie byliśmy za bardzo przy kasie, a trupowi na nic się to nie przydało. Z czasem zaczęliśmy grabić więcej grobów. Zazwyczaj plądrowaliśmy groby z innych miejscowości, żeby nie było wiadomo skąd pochodzimy. Uzbierałem w ten sposób całkiem sporą sumę pieniędzy. Sprzedawanie zdobytego towaru też nie było rzeczą prostą i trzeba było robić to niezwykle ostrożnie, ale było warto. Swego czasu było mnie stać na pracownię w piwnicy. Kilka lat po zamieszkaniu w zakupionym domu postanowiłem kupić wszystkie losy na loterię w sklepie. Jeden z nich okazał się być wygrany. Za wygrany hajs kupiłem sobie między innymi willę, a ze sobą wziąłem tylko kilka obrazów, ubrań i runę. Nie przywiązywałem się nigdy do posiadłości, ani ciuchów. Stary dom sprzedałem jakiemuś człowiekowi za symboliczne pieniądze. Mi nie zależało na starej posiadłości, a mogłem dać tym komuś szansę na trochę lepsze życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro