Chapter 12
Kolejny tydzień minął spokojnie, nie miałam żadnych niespodzianek, ani złych wiadomości. Dużo się nie działo, oprócz tego, że byłam z Isaac'iem w sklepie, w którym pracuje chłopak, który skradł serce mojemu przyjacielowi. Szukaliśmy z Isaac'iem różnych płyt z muzyką, jednocześnie patrząc na nic nie podejrzewającego Tylera. Muszę przyznać, że nie był brzydki. Miał ładne zielone oczy i okulary, które dodawały mu uroku. Nie był wysoki, to prawda, ale bardzo pasowały mu jego fioletowe, farbowane włosy. Do tego, jak to Isaac mówił, miał najbardziej uroczy uśmiech jaki w życiu widziałam.
Oczywiście kiedy Isaac opierał się o blat i był wpatrzony w Tyler'a jak w obrazek, ten uśmiechał się do niego i rozmawiał z nim o różnych głupotach. Fajnie było na nich patrzeć.
Kiedy Isaac na chwilę odwracał wzrok w moją stronę, pytając mnie, czy już znalazłam coś co mnie urzekło, widziałam jak Oakley na niego patrzy i wiem, że on czuje to samo.
Nie mówiłam o tym Isaac'owi, bo wiedziałam, że i tak mi nie uwierzy. Lepiej żeby sam się o tym przekonał.
***
Odkładam mój pamiętnik, w którym zapisuję wszystkie ważne rzeczy i cieszę się, że dziś nie musiałam pisać niczego o Calum'ie. Moje wcześniejsze notki nawiązywały częściowo do niego, a teraz kiedy nie odzywa się do mnie ten tydzień, nawet nie muszę o nim wspominać.
Schodzę na dół, po to by założyć moje trampki i wychodzę z domu, po to by kolejny raz zacząć biegać.
Wybiegam z domu i myślę, jak bardzo mnie to uspokaja. Oddycham i pierwszy raz od paru tygodni czuję się wolna. Mijam domy, ludzi i nikt nie próbuje mnie zatrzymać.
W końcu zmęczona wbiegam do parku i siadam na jednej z ławek. Jest ciemno, ale nie przeszkadza mi to. Nie ma nigdzie żywej duszy, ale to też jakoś mnie nie interesuje. Odkręcam butelkę z wodą i zamykam oczy, chcąc nie myśleć o niczym innym tylko o tym jak wiatr delikatnie muska moją skórę i jak bardzo lubię tą ciszę, która tu panuje.
- Nie wydaje ci się, że wychodzenie z domu o tej godzinie jest niebezpieczne? - Słyszę szept przy moim uchu i momentalnie otwieram oczy, spinając się. Nie chcę patrzeć w lewo, bo wiem kto tam jest. Nie chcę nic mówić, bo wiem, że mój głos zdradzi to, jak bardzo się boję. Przez pierwsze sekundy nawet przestaję oddychać. Wiem, że chłopak to wie, bo kątem oka widzę, że uśmiecha się lekko. Odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość i patrzy przed siebie na drzewa.
Nie zapomniałam tego wybuchu w tamtym tygodniu i dzięki temu wiem, że Calum Hood to człowiek bomba. W pewnym momencie i tak wybuchnie.
Dopiero teraz orientuję się, jak mocno trzymam ławkę.
- No bo sama rozumiesz, możesz wtedy spotkać kogoś, kogo nie chcesz spotkać... - Kontynuuje spokojnie, sięgając do kieszeni swojej czarnej kurtki i wyjmując paczkę papierosów z której bierze jednego i wkłada go między usta. Potem wystawia paczkę w moją stronę, ale ja dalej nie reaguję, na co on ponownie chowa ją do kieszeni.
- A to chyba nie jest miłe doświadczenie. - Kończy i sięga po czarną zapalniczkę, którą trzymał w kieszeni swoich spodni z dziurami i zapala papierosa, zaciągając się nim. Zamyka na chwilę oczy i pewnie czuje, że mu się przyglądam, bo ten jego denerwujący uśmiech nie schodzi mu z twarzy, nawet kiedy wydmuchuje dym.
- Boisz się? - Pyta, nadal patrząc przed siebie, a ja tak bardzo chciałabym wiedzieć o czym myśli. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że teraz muszę odpowiedzieć, bo inaczej źle skończę. Mam skłamać, czy powiedzieć prawdę?
- Jakiej odpowiedzi oczekujesz ode mnie? Jakiej pragniesz? - Pytam, opanowując drżenie głosu. - Chcesz, by ludzie się ciebie bali? - Kolejny raz pytam, modląc się bym go tym nie zdenerwowała.
Ale on jest oazą spokoju. Marszczy brwi i strzepuje opiółki z papierosa, po czym ponowie się nim zaciąga.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś może nad sensem istnienia? - całkowicie ignoruje moje pytanie, zaskakując mnie. Nie wiem co odpowiedzieć, wiem, że będzie kontynuował.
- Ludzie rodzą się, umierają i nic specialnego w tym nie ma. Po co to wszystko? Czasami budzisz się i zamiast wstawać, myślisz dlaczego do cholery masz teraz wstać kiedy i tak w końcu umrzesz, to nie ma sensu... - Mówi i jeszcze raz zaciąga się używką. Jego głos całkowicie wyprany jest z emocji, a wzrok pusto utkwiony przed siebie. Uspokajam się i zaczynam słuchać chłopaka.
Kiedy dalej siedzę cicho, on kontynuuje.
- Nic nie ma sensu, bo kiedy budzimy się w poniedziałek, zaczynając nowy tydzień, modlimy się o piątek, by w końcu ten tydzień zakończyć. I potem w weekend robimy setki nieporzebnych, tracących czas zajęć i zaczyna się nowy tydzień i tak w kółko i w kółko. Pieprzona monotonia. - teraz strzepuje opiółki i przez jakiś czas siedzi cicho, a ja tylko czekam aż dokończy to co zaczął, bo prawdę mówiąc naprawdę chcę wiedzieć, jaki jest jego tok myślenia.
- I wychodzi na to, że żyjemy nie ciesząc się chwilą, bo nasze życie przebiega od ,,byle do piątku" a gdy ten piątek nastanie nie robimy zupełnie nic by ten czas wykorzystać. Tracimy go.... - Mówi kolejny raz zaciągając się używką. Nadal na mnie nie patrzy, a ja słucham go, ponieważ jestem pod wrażeniem. Ma rację prawie we wszystkich kwestiach.
- A co ze spotkaniami z innymi? Nigdy nie czułeś jakby czas zatrzymał się w miejscu, bo jesteś z kimś? - pytam i kątem oka patrzę na niego. Chłopak prycha i wygląda jakby naprawdę go to rozśmieszyło. I chyba tak właśnie jest.
- Bzdura. Nie ma czegoś takiego, jak wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. To tylko reklamowe gówno wymyślone przez autorów tych pieprzonych romansideł.
- To, że nigdy tego nie doświadczyłeś, to nie znaczy, że tego nie ma. - Mówię, a on kręci głową. Nadal na mnie nie patrzy.
Tylko truje się tym dymem o dwudziestej trzeciej godzinie, siedząc na ławce w parku i rozmawiając z dziewczyną, przy której wcześniej miał wybuch złości, o sensie istnienia. Hood ma naprawdę cholernie pokręcone życie.
- A ty? Doświadczyłaś tego? - Pyta, a ja milczę, niech to będzie dla niego odpowiedzią. Wie, że odpowiedź brzmi ,,nie". - A możesz przynajmniej powiedzieć mi, czy ty naprawdę w to wierzysz? - zaciąga się papierosem i zamyka na chwilę oczy.
- Wierzę w to, w co chcę wierzyć. - Odpowiadam, a on uśmiecha się lekko. Nie wiem dlaczego, może gdyby przestał być taki tajemniczy to bym się zorientowała.
- Rób tak dalej, a świat doprowadzi cię do zguby. Pytałaś wcześniej, czy chcę by ludzie się mnie bali, więc odpowiem ci. - Mówi i wstaje z ławki. Ostatni raz zaciąga się papierosem i upuszcza go, przydeptując podeszwą buta. Następnie pierwszy raz od naszego dzisiejszego spotkania patrzy na mnie i odpowiada mi.
- Strach jest jednym powodem dla którego ludzie trzymają się ode mnie z daleka. I dlatego to mi odpowiada. - Mówi i odchodzi powoli, patrząc się przed siebie.
A ja nie chcąc być już dłużej tak blisko niego, wstaję z ławki i biegnę do domu, a kiedy w końcu do niego docieram, zatrzaskuję za sobą drzwi i zaczynam płakać. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
***
Proszę o komentarze!
Jak wam się podoba? Co sądzicie o Calum'ie? A Raven?
Dużo miłości x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro