Chapter 1
Weszłam do, o dziwo zadbanego budynku. Sciany byłu tu czarne, z odrobiną fioletu, a na ich wisiały obrazy na które lubiłam patrzeć, dlatego, że zupełnie odbiegały od tego miejsca. Zdjęłam moją lekką kurteczkę i powiesiłam ją na wieszaku. Usiadłam za ladą i wyjęłam zeszyt w którym będę dziś zapisywała 'klientów'.
Nienawidzę tego miejsca, nienawidze tej pracy.
Pracuję tu dopiero od 2 tygodni. Na czym polega moja praca? Oh to nic, po prostu zapisuję imiona klientów i daję im klucze do pokoi. Niby nic, ale to mnie męczy. Przez mojego ojca, pracuję w domu dla prostytutek. Gdy zmarł, dowiedziałam się, że miał tu długi, które ja muszę teraz odpracowywać przez okrągłe 2 lata. I od poniedziałku do piatku, czasami również w soboty muszę tu siedzieć od 13.00 do 24.00 i patrzeć jak inni wykorzystują kobiety. Czasami chcą się do mnie przystawiać, ale obowiązuje tu zasada, za którą jestem bardzo wdzieczna panu Flecher'owi, czyli mojemu szefowi.
A mianowicie :
Nie ja tu jestem prostytutką, mnie dotknąć nie można.
***
Było równo po dwudziestej, gdy drzwi wejściowe otworzyły się kolejny raz, świadcząc o nowym "kliencie". Odwróciłam wzrok od telefonu, by schować go do kieszeni. Popatrzyłam na tego kto wszedł do środka.
Wysoki, dobrze zbudowany chłopak o "czekoladowej" karnacji i ciemnych, gestych, idealnie ułożoych włosach. Był ubrany na czarno. Miał podarte w kolanch spodnie i koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, na którą zarzucił skórzana kurtkę. Spojrzał się w moją stronę a na jego ustach zawitał przebiegły uśmieszek. Zaczął kierować się do mnie, z rękami w kieszeniach swoich spodni i jednocześnie wodził wzrokiem po całym moim ciele, przygryzając wargę. Poprawił kołnierzyk swojej rozpiętej kurtki i nachylił się nad recepcją, tylko po to, by być bliżej mnie. Mogłam teraz zobaczyć jego wielkie, ciemne oczy i pełne pudrowe usta. Jego twarz znajdowała się bardzo blisko mojej. Odsunełam się i nerwowo przełknąłam ślinę, nim zaczełam mówić.
-D-dzien dobry. W-w czym mogę pomóc? - w myślach przeklęłam mój głos, który zadrzał. Uśmiechnął sie na to.
- Szukam rozrywki... Jesteś nowa ? - zapytał, nadal na mnie patrząc. Miał delikatyny głos, mimo tego zrobiło mi się niedobrze na jego słowa.
- T-tak. D-dobrze, to na tamtej kanapie jest 10 kandydatek, jedną z nich weźmiesz do pokoju... numer 8. Dobrej zabawy życzę... - powiedziałam, nie uśmiechjąc się i wręczając mu delikatnie klucze. Bałam się go. Coś w nim było takiego, co kazało trzymać mi się od niego z daleka.
Wyjęłam notes, na którym zapsani są klijenci i zaczęłam przeglądać kartki, patrząc kto dzisiaj tu był. Zignorowałam kompletnie tego chłopaka.
- Ykhym - odchrząknął, a ja podskoczylam ze strachu na dzwięk jego głosu. Dlaczego jeszcze sobie nie poszedł? Przecież dałam mu klucze.
- S-słucham? - zapytałam patrząc na niego. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Moge wybrać dowolną dziewczynę w tym pomieszczeniu ? - zapytal, znów nachylając się nad ladą.
- Ymm tak. W- wszystkie, które tu są. - na moje słowa, uśmiechnął sie zadziornie.
- Chcę ciebie - oznajmił, nadal się usmiechając i przekrecajac głowę lekko w lewo, nie przerywając ze mna kontaktu wzrokowego. O mało co nie zachłysnełam sie powietrzem.
-P-przepraszam pana bardzo, a-ale to nie możliwe. T-to nie moje stanowisko, w-więc nie może mnie pan do tego zmusić. - powiedziałam łamiącym się głosem. On zaśmiał sie cicho. Z czego on się śmieje ?
- Wiem to. Ale wybieram ciebie. Chcę ciebie. - powtórzył, a ja nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Bałam się, bo jeszcze z czymś takim się nie spotkałam, a jeśli, to szef zawsze był w pobliżu. Teraz byłam sama.
- N-ie może mnie pan mieć, poniewaz klienci nie mogą mnie dotknąć. T-to nie moje stanowisko. Nigdy nię będzie mnie pan miał. - powiedziałam pewna swoich słów. On parsknął śmiechem.
- Będziesz moja. Zdobędę cię. - powiedział pewny siebie, nadal się uśmiechając.
- Przepraszam, ale sie pan myli. W odróżnieniu od tych tutaj mam uczucia. I nie ma pan jak mnie mieć, ponieważ prostytutka, to nie moje stanowisko. Więc jestem tu bezpieczna. Ale dlaczego tak bardzo chce mnie pan wykorzystać ? - powiedziałam, patrząc na niego podejrzliwie. Mam nadzieję, że nie widzi jak moje ciało drzy ze strachu.
Ku mojemu przerażeniu, chłopak wskoczył za ladę i podszedł do mnie bardzo blisko, przyciskając mnie do ściany, która znajdowała się za moim krzesłem. Położył swoje ręce po bokach mojej głowy i nachylił się nad moim uchem.
- Nawet mnie nie rozśmieszaj. Masz idealne ciało, które wspaniale współgrałoby z moim. Do tego jesteś piekna. chciałbym słyszeć twoje jeki, to jak krzyczysz moje imię, jak rozpływasz się pod moim dotykiem, pragnę cię. I znajdę sposób, by cię mieć, bez problemu to zrobię. Będziesz moja. - wyszeptał mi do ucha. Sparaliżował mnie strach. Dlaczego nikt tego nie widzi ?
- Jestem Calum. Calum Hood. I ja zawsze dostaję to, co chcę... - szeptał, składając delikatne pocałunki na mojej szyji. Teraz mój strach osiągnął zenitu.
Cały Sydney wie, kim był Hood. Znany jest z krwawych bójek i tego, że przez półtora roku, był w więzieniu. Nikt nie wie dlaczego, nikt nawet nie chce wiedzieć.
- Będziesz moja... Tylko moja... - powiedział i chciał pocałować moje usta, lecz odsunąłam głowę, tak, że dotknął ustami mojej kości policzkowej. Lekko się uśmiechnął.
- Wrócę... Zdobędę cię... Już jesteś moja... - wyszeptał, odsunął sie od mnie, wyskoczył zza lady i szybkim krokiem udał się do drzwi, jeszcze puszczając mi oczko. Byłam wstrząśnięta i przestraszona.
Boję się go najbardziej na świecie.
***
Hejo ! Witam na mojej nowej książce o Calum'ie. Mam nadzieję, że się spodoba.
Proszę o komentarze :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro