Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

złapany 1.8

upewnij się, że przeczytałeś poprzedni rozdział x  przepraszam za błędy

_____________________




Po trzech dniach spędzonych w jednym pokoju, można powiedzieć, że łaknę świeżego powietrza. Ledwo mogę chodzić, więc mój Harry musi mnie wszędzie nosić. Tak, połączyliśmy się oficjalnie. Jestem tak cholernie szczęśliwy. Nigdy nie czułem się bardziej żywy niż w momencie, w którym każdy patrzył na mnie z uśmiechem, widząc mój znak.

Z wielkim bananem na twarzy przygotowuje śniadanie. Sam nie wiem, co za przeczucie mną kieruje, kiedy biorę musztardę, dżem malinowy i banany. Nikogo nie ma w pobliżu, kiedy zjadam moje pyszne naleśniki. Najedzony ruszam do sypialni posprzątać te góry spermy i nie tylko jej. Zajęcie się całym pokojem nie powinno mi zając tyle czasu, a jednak.

Układając poduszki, zdaję obie sprawę, że mam już dwadzieścia siedem lat, a mój alfa dwadzieścia cztery. Według norm panujących wśród wilków jestem stary. Powinienem mieć już dwójkę dzieci przynajmniej, a nie dopiero się łączyć z alfą. Co jest ze mną nie tak? Siadam na łóżku. Mój wzrok skupia się na lesie, który widać przez okno w naszej przestronnej sypialni. Jest tutaj bardzo dużo miejsca, co nie zostało przez Harry'ego i mnie za bardzo wykorzystane. Łóżko, które spokojnie może by pomieścić trzy osoby, wielka mahoniowa szafa, do tego skrzynki jako stoliki nocne i puchaty dywan. Prosto, ale schludnie.

Opadam do tyłu na poduszki. Chciałbym mieć dzieci. Podobno kiedy moja matka była ze mną w ciąży, wiedziała już dzień po zapłodnieniu. Ciekawe czy ze mną jest to samo? Ciche pukanie wyrywa mnie z zamyślenia.


- Proszę! – krzyczę, unosząc się na łokciach. Głowa pełna małych kędziorków zagląda do środka. Bradley posyła mi mały uśmiech zanim wchodzi.


- Umm..cześć? - Mówi cichutko, a ja dostrzegam ślady łez w jego oczach.


- Co się stało? - Jakiś macierzyński instynkt każe mi się zaopiekować młodą omega. Chłopak pociąga nosem, po czym w trzech krokach znajduje się na mnie. Wypuszczam z siebie ciche 'oh!', kiedy jego ciało uderza o moje. Słone kropelki moczą moją koszulkę.


- Pchniesz... jak Harry... - Mamrota w moje ramię, a ja śmieję się. Czy to dziwne, że nim pachną, skoro to mój alfa? Raczej nie. Kręcę głową, głaszcząc go po czuprynie. – Czemu nie mogę być tak atrakcyjny jak ty? - Chlipie młodsza omega, spoglądając w moje oczy.

Wpatruję się w niego w szoku. - Co?

Brad bierze drżący oddech. - Spójrz na siebie. Każdy wie, że podobałeś się Zaynowi, od kiedy przekroczyłeś próg tego domu, zresztą nie tylko mu. Nickowi, Victorowi czy nawet Berenice, choć jest ona omegą. Nawet... nawet... - tutaj zaczyna mocniej płakać, a ja nie wiem, co zrobić. To jakieś nieporozumienie! Przecież to niemożliwe. – Nawet mojej alfie podobasz się bardziej niż ja. Choć jesteś zajęty. - Nie mogę patrzeć na jego łzy. – Spójrz, ty po domu nosisz jakieś dresy i luźne koszulki, a i tak wyglądasz jak chodzący seks, a ja? Jak jakaś kupa.

Kręcę głową. To nieprawda. Ten chłopiec jest taki uroczy i kochany. Jak może myśleć o sobie inaczej? Przyciągam go do mocnego uścisku, który Brad odwzajemnia.


- Sądzę, że to co mówisz nie jest prawdą, ale nie będę się spierać. Co powiesz na małe zakupy? - Posyłam mu mały uśmiech, wycierając jego policzek wierzchem dłoni. Głowa pełna małych kędziorków podskakuje w zgodzie. – To za pół godziny przy samochodzie Harry'ego, okay? Ja go poszukam i powiem mu o naszych planach. - Chłopak uśmiecha się przez łzy, po czym wstaje.

Już ma wychodzić, kiedy odwraca się do mnie z nieśmiałością wymalowaną na twarzy.


- Czy Berenika może z nami nie jechać? Zawsze się ze mnie wyśmiewa.


- Oczywiście, że nie pojedzie z nami. To twoje zakupy. - Posyłam mu uśmiech, kierując się do szafy.


- Dziękuję! - Krzyczy z świecącymi się oczami i tyle go widzę.

Wzdycham ciężko. Czy to możliwe, że ten mały, słodki baranek jest bardzo wrażliwą omegą, potrzebującą uwagi swojej alfy? Oj, James, James. Kręcę głową, po czym otwieram szafę. Czas poprawić mu humor.


Kilkanaście minut później jestem gotowy. Mam na sobie sweter pachnący Harrym i swoje ukochane, czarne rurki. Wychodzę na zewnątrz w poszukiwaniu mojej alfy. Słyszę parę gwizdów, jednak ignoruję to. Cholerny Nick. Harry patrzy na mnie żarłocznym wzrokiem, jakby wcale mnie wczoraj nie zjadł.


- Hey, kochanie. - Mówię, całując jego wilgotne od wody usta. Pocałunek jest powolny i pełen uczucia buzującego pod naszą skóra.


- Gdzie się wybierasz taki odstrzelony? - Śmieje się, ściskając mój tyłek w swoich dużych dłoniach. Kątem oka zauważam przybitego blondyna, imieniem James, który chodzi w tą i z powrotem po podwórzu niczym zbity szczeniak.


- Jadę gdzieś z Bradem. - James zatrzymuje się, słysząc imię swojej omegi. Uśmiecham się cwanie i pochylam do ucha mojego ukochanego wilcza. – Jedziemy na zakupy, bo pomiędzy nim a James'em coś jest nie tak. Chce żeby poczuł się lepiej. Zrobimy wieczorem ognisko? - Spoglądam na Harry'ego z serduszkami w oczach. Mężczyzna kiwa głową na zgodę.

- Jasne, nie ma problemu. - Składa pocałunek na moim czole. - Bawcie się dobrze w klubie. – Puszcza mi oczko. Podstępna żmija. Przejrzał mnie. Kręcę głową.


- Będziemy! – Posyłam mu buziaka, zanim odchodzę, mijając wbitego w ziemię blondyna. Czas zrobić z Bradley'a jeszcze większą piękność.


Dwie godziny i tysiące ubrań później, zatrzymujemy się z Brad'em w Coscie. Zajmujemy stolik z widokiem na galerię. Czuję jak kelner gapi się na małą owieczkę przede mną. Chyba nazwanie wilka owcą jest złe? Oops?

Wesoło rozmawiamy, do czasu aż kelner przynosi nam zamówienia. Kiwa do mnie głową, a do chłopaka puszcza oczko. Chichotam, na co policzki Brada pokrywają się czerwienią. Chwytam małą karteczkę, która znajduje się pod jego kubkiem. Ładnym pismem jest tam nakreślony numer telefonu.


- No, no moja mała owieczka dorasta. Gość się chce z tobą umówić. - Śmieję się, podając siedzącemu przede mną pomidorowi liścik.


- A-ale... j-ja mam już moją alfę... - Jąka, patrząc na swoje dłonie.

Kiwam głową, rozumiejąc go doskonale, jednak ten koleś nieświadomie pomógł mi w wyjaśnieniu czegoś temu chłopakowi.
- Wiem, jednak teraz możesz to zobaczyć. Jesteś atrakcyjny, nie tylko dla swojej alfy. Inni też dostrzegają twoje piękno. Na przykład ten chłopak. Rozumiem, że pragniesz uwagi twojej alfy i dlatego jestem tutaj, żeby ci pomóc. Jak starszy brat? Znów chichotam, poruszać brwiami, na co z ust loczka przede mną wyrywa się cichy śmiech. – Te zakupy mają pomóc mi w sprawieniu, żeby James wylądował przed tobą na kolanach. – Puszczam oczko uśmiechniętemu chłopakowi. Jest taki słodki, kiedy się uśmiecha.


- To idziemy? - Pyta, kończąc swoją kawę. Kiwam głową, po czym również wstaje.


- A kto jeszcze piętnaście minut temu narzekał, że go nogi bolą?


-To było dawno i nieprawda, a teraz jazda! - Krzyczy, wychodząc z kawiarni. Na odchodne puściłem oczko do młodego kelnera.

Zakupy są niebywale udane. Wracamy akurat na kiełbaski i ziemniaki z ogniska. Zanim wchodzimy do ogrodu, Bradley zostaje wysłany do łazienki na mini metamorfozę. Z uśmiechem siedzę na drewnianych schodkach tarasu i przyglądam się wielkiej łące, na której teraz znajdują się wszyscy mieszkańcy rezydencji. Gemma i Anne stoją przy grillu wraz z wodzem i z czegoś się śmieją. Dupek siedzi z nosem w telefonie przy stole, Zayn gada z Victorem. Beranika i Niall grają przeciwko Liamowi i Henry'emu w siatkówkę. Wzrokiem szukam mojego ukochanego, jednak nigdzie go nie ma. Tak samo jak Jamesa. Dziwne.


- Lou! - Kobiecy głos woła moje imię, na co spoglądam na uśmiechniętą Karen. Jas idzie krok za nią. Macham do pary, zanim szatynka nie rzuca się na mnie.


- Długo cię nie było, Louis. - Mówi Jas, kiwając do mnie głową.


- Byłem z Bradley'em na zakupach.


- Czyli jednak nie w klubie?! - Krzyczy zszokowana Karen, na co jej alfa przewraca oczami. – Przecież... James myślał, że pojechaliście do klubu! I Harry musiał z nim jechać, bo nie wierzył, że jesteście na zakupach. O jejku.


- Dokładnie, o jejku. Ile już ich nie ma, Jas? - Pytam alfy, marszcząc brwiewczyna wzrusza ramionami.


- Gdzieś koło godziny? Powinni być za niedługo. W końcu nie ma tutaj za wielu klubów. - Kiwam głową, po czym składam małego buziaka na policzku Karen.

Wracam do domu. Przechodzę przez całą rezydencje, żeby znaleźć małą owieczkę. Chłopak siedzi na schodach przed głównym gankiem.


- Myślisz, że źle zrobiliśmy? - Pyta, poprawiając swoją czerwona koszulę.


-Nie. Czasem potrzeba osób trzecich, żeby zrozumieć swój błąd. James potrzebował małej pomocy ode mnie i od swojego wewnętrznego wilka. - Chłopak kiwa głową ze zrozumieniem. Po chwili jego głowa ląduje na moim ramieniu. Zaczynam nucić piosenkę. Sam nie wiem, skąd ona się wzięła.

Nigdy nie pytam cię,

Gdzie byłeś.

I nie czuję potrzeby,

Żeby wiedzieć z kim jesteś.

Nie mogę nawet normalnie myśleć,

Ale mogę powiedzieć,

Że właśnie z nim byłeś.

I ciągle będę twoim głupcem,

Jestem głupcem dla ciebie.

Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca

To wszystko czego chcę

Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca

To wszystko o co proszę

Nigdy ci nie mówię,

Jak naprawdę się czuję.

Bo nie potrafię znaleźć słów żeby,

Powiedzieć, co mam na myśli.

Nic nigdy nie jest proste,

To właśnie mówią.*


Śpiewam, dopóki nie oślepia nas ostre światło.


Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca,

Tylko odrobinę twojego serca

To wszystko, o co proszę*



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro