Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

złapany 1.1

dziękuję za każdą gwiazdkę, komentarz i miłe słowo.
startujemy z drugą częścią ;) kolejny w czwartek xx

beta ; fine-by-me  <3

A.

...zapraszam na Show Me The Meaning Of Being Lonely!

______________________




Siedzę spokojnie na swoim miejscu. W słuchawkach wesoło gra piosenka zespołu Nothing but Thieves. Spoglądam przez małe okienko na lotnisko. Czy jest mi przykro, że Hazza ze mną nie leci? Oczywiście, że tak. Jednak nie wiem czy...

Nagle ktoś zwala się na miejsce obok mnie, ciężko dysząc na dodatek. Marszczę nos, po czym odwracam się i omal nie spadam z krzesła. Wściekłe zielone oczy patrzą na mnie.
- Harry?


- Czy ty jesteś poważny?! Co ty sobie myślisz do jasnej cholery?! - Krzyczy głośno, aż kilka par oczu na nas spogląda. Czuję wściekłość bijącą od mojego alfy. Harry chwyta moją dłoń. Jego wielkie dłonie są ciepłe i drżą. – Powiedz mi, czemu tutaj jesteś... Źle ci z nami? Nie... Nie chcesz mnie? - Pyta szeptem. Biorę gwałtowny wdech. Karzą nam zapiąć pasy, więc to robię, jednak Harry nie puszcza mojej dłoni. Wydaje mi się, że nie jest w stanie. Woń strachu jest ledwie wyczuwalna, ale jednak. Również mocno ściskam jego dłonie. Jeśli możnaby przekazać wszystko, co chce się powiedzieć przez jeden uścisk, oddał bym wszystko za taką możliwość. Startujemy, a mnie wbija w fotel. Zawsze nienawidziłem tej części lotu, jednak kiedy Harry siedzi obok, jest mi o wiele lepiej. Wzdycham kiedy lot się stabilizuje i większość pasażerów zakłada słuchawki, żeby nie słuchać krzyczących dzieci, które siedzą na praktycznie ostatnich miejscach. Biorę głęboki oddech zanim zaczynam.


- Jest mi z wami świetnie. - Słowa same wypływają z moich ust, kiedy bawię się ciężkimi sygnetami na palcach Harry'ego. – Po prostu musze jechać do Londynu coś załatwić. Miałem zaproponować ci lot ze mną, tylko... – Bałem się że nie zaakceptujesz powodu mojej podróży... – Było już za późno. Przepraszam, że ci nie powiedziałem. – Szeptam, unosząc jego dłoń i całując jedną kostkę. – Nigdy bym od ciebie nie uciekł – kolejny pocałunek na drugiej kostce – Chcę cię, oczywiście, że cię chce. – Następna kość jest obdarowana pocałunkiem. – Nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie. - Czwarta kostka otrzymuje pocałunek. – Przepraszam, za to co zrobiłem. – Ostatnia otrzymuje długi pocałunek.


- Przez ciebie możliwe, że odbiorą mi prawko. - Śmieje się Harry. Szybko unoszę głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. Uśmiecha się. Widzę, że jest spokojniejszy.


- Nie! - Piszczę szeptem, tak żeby nikt się na nas nie gapił.


- Tak, jechałem do ciebie jak wariat. Do tego zamiast mojej koszulki mam koszulkę ojca. - Kręci głową, po czym uniósł podłokietnik, który nas oddziela, do góry. Zostaje przysunięty do szerokiej piersi i pocałowany w czubek głowy. – Nigdy więcej mi tak nie rób. Nie chce tego czuć nigdy więcej. - Szepta wprost do mojego ucha, a jedyne co mogę zrobić, to mocniej się w niego wtulić. Wiem dobrze, że musze mu powiedzieć o tym dlaczego, dla kogo, lecę do Londynu, ale to może poczekać. Układam się wygodnie w jego ramionach, przymykając oczy.
Zostałem przez niego złapany i dobrze mi z tym.
Zasypiam wsłuchując się w bicie jego serca.



- Lou, Louis, kochanie, za chwile będziemy się zbliżać do lądowania, musisz zapiąć pasy. - Szepta Harry wprost do mojego ucha. Mruczę coś pod nosem, uchylając powieki. Ospałymi ruchami doprowadzam się do ładu i dosłownie po sekundzie jestem już zapięty.


- Długo spałem? - Pytam, szukając ciepłej dłoni.


- Praktycznie cały lot. - Mruczy z uśmiechem, splatając nasze dłonie.


Piętnaście minut później wychodzimy z samolotu. Idziemy razem przez pasaż, Harry z swoim plecakiem, a ja z walizką. Ściskając jego dłoń, rozglądam się na boki.


- Szukasz kogoś, Louis? - Pyta mężczyzna obok mnie, przypatrując mi się z cieniem uśmiechu na ustach. Kiwam głową, zanim wydaję z siebie dziki pisk. Rzucam torbę i puszczam rękę mojej alfy, po czym biegnę w stronę wysokiej kobiety. Ona również piszczy jak nastolatka, chociaż jest grubo po czterdziestce. Rzucam się w jej ramiona. Marylyn przytula mnie bardzo mocno i czule, dopóki nie słyszymy chrząknięcia tuż obok nas. Odrywam się od kobiety z wiekiem uśmiechem i podbiegam do Harry'ego. Chwytam jego dłoń, a on przyciąga mnie do swojego boku, całując w szyję. Marylyn unosi wysoko brwi, pokazując rząd równiutkich zębów.


- No, no Louis, nie spodziewałam się, że przyprowadzisz ze sobą swoja Alfę. - Śmieje się serdecznie – Marylyn Classic - mówi z ogromnym uśmiechem, wyciągając dłoń do Harry'ego.


- Harry Styles. - Odpowiada chłopak, ściskając jej dłoń. Kobieta gwizda. Widać, że wie, kim oni są. Ta to jest zawsze dobrze poinformowana.


- Nieźle, Lou. Znalazłeś zajebistą alfę. Mam nadzieję, że ma ona pojemy żołądek. - Wraz z Hazzą patrzymy na nią z zdumieniem. – No co? Ktoś musi zjeść te siedem litrów ostrego chili!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro