złapany 1.4
lubie ten rozdział choć jest mega krótki .-.
dla fine-by-me
____________________________________________________________________
- Siedem lat temu wykryto u mnie poważną wadę serca. Dali mi dwa miesiące życia. Uratować mógł mnie tylko przeszczep serca, jednakże mam bardzo rzadką grupę krwi i nie było odpowiedniego dawcy. Pogodziłem się z tym, Harry. Byłem gotowy, żeby umrzeć. – Mówię powoli, tak żeby mój alfa to usłyszał. – Od zawsze przyjaźniłem się z An. Ja byłem omagą, ona Alfą. Każdy myślał, że jesteśmy dla siebie idealni. Nie rozumieli, że wolę mężczyzn. Anastazja rozumiała i broniła mnie przed innymi. Była idealna w każdym calu. Wysportowana, zdrowa, pełna sił. Nie była jak ja. Chorowita i słaba. Nie, o nie. Byliśmy razem od kiedy mieliśmy po siedem lat. Zawsze. Jednak, kiedy wykryto u mnie tą wadę, nie było jej przy mnie. Rozumiałem to... - Biorę głęboki oddech, a gorąca łza spływa po moim policzku. – Zostały mi dwa tygodnie, kiedy się pojawiła. Była przy mnie, kiedy ogłoszono, że jest dawca. Popłakałem się, wiesz? Bo w końcu będę mógł z nią wyjechać na Alaskę. Tak, na Alaskę. Mówiła, że właśnie tam znajdziemy swoje drugie połówki. To niesamowite, że miała rację. – Kręcę głową, po czym unoszę ją w stronę nieba. – Osiemnastego kwietnia, koło północy, widziałem ją po raz ostatni. Wtedy jednak tego nie wiedziałem. Myślałem, że będzie na mnie czekać po operacji i będzie przy mnie. - Kontynuuję, ściskając mocniej jego dłoń. – O pierwszej dziesięć, dziewiętnastego kwietnia, zaczęła się operacja. Rano czekałem na nią, czując się fantastycznie. Jednak nie przychodziła. Martwiłem się, wiesz? I to bardzo. Później przyszłą Marylyn, ubrana na czarno. Nie patrzyła na mnie. Podała mi kawałek papieru, płacząc. Nie rozumiałem wtedy, co się stało. Po przeczytaniu karteczki też płakałem. Mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. - Biorę uspakający oddech, zanim ponownie się odzywam. – Oddała mi to, co miała najcenniejsze. Swoje serce. Dosłownie mi je oddała. Jej zdrowe, sile serce zastąpiło moje zepsute i bezużyteczne. Została moim dawcą, pomimo iż mogła żyć i być szczęśliwa. Woła żebym to ja żył, zamiast niej. 'Mało przeżyłem, Lou, a ja wiem, że gdzieś tam jest twój książę, który pokaże ci piękno świata. Walcz i nigdy się nie poddawaj. Twoja oddana Anastazja' - Cytuję z pamięci ostatnią linijkę listu. Po moich policzkach płyną gorące łzy. - Właśnie dlatego przez sześć lat pachniałem alfą. Kiedy zapach zniknął, było za późno. Nikt już nie chciał takiej omegi. Byłem wytykany pacami, szydzono ze mnie, a własna matka miała mi za złe, że ktoś taki jak Anastazja oddał mi swoje serce. Też miałem to sobie za złe, jednak co miałem poradzić? Wtedy zrozumiałem, jak mało znaczyłem dla matki. Wtedy też postanawiałem odejść... Po jakimś czasie wyrzucono mnie z szkoły w Londynie, w której uczyłem. Po tym postanawiałem się wynieść. I oto jestem tutaj, z tobą, opowiadając ci historię mojego życia.- Zaczynam się histerycznie śmiać i robię to do czasu, aż ciepłe ramiona nie chowają mnie w swoich objęciach. Płaczę na ramieniu Harry'ego, który również roni małe łzy na mój kark. - Anastazja była najważniejszą osobą w moim życiu. Teraz mam ciebie... błagam, nie odchodź... nie wytrzymam... - Moje słowa zanikają w delikatnym pocałunku, jakim obdarza mnie mój alfa.
Harry stoi jak zamurowany, tuląc mnie do siebie. Łkam mu w ramię, nie mogąc przestać. Gorące ciało kołysze się to w lewo, to w prawo. Powoli się uspokajam, jednak nadal słona ciecz nie opuszcza moich policzków. Duże dłonie unoszą moją twarz w swoim kierunku. Spotykam się z tak intensywna zielenią, jakiej nie widziałem nigdy wcześniej.
- Lou... Powinno być mi przykro jednak, wybacz to, co powiem, ale nie jest. – Harry spuszcza glowę w dół, a burza loków uderza w moja twarz. – Nie jest mi przykro, ponieważ dzięki niej żyjesz. Mógłbym jej dziękować na kolanach za to, co uczyniła. - Mówi swoim spokojnym, głosem który koi moje nerwy. Kciuki Harryego sukcesywnie zbierają moje łzy z policzków. – Wyświadczyła mi wielką przysługę. Tacy przyjaciele to skarb...
Kiwam głową, zgadzając się z niego słowami. Drżącymi dłoni ogarniam miękkie loki z ukochanej twarzy. Po chwili wpijam się różowe usta. Nasz pocałunek jest powolny i delikatny. Inny od wszystkich innych.
Odrywamy się od siebie po kilku minutach, podczas których skradaliśmy sobie małe buziaki.
- Lou... Czy mogę jej coś powiedzieć? Tak w cztery oczy? - Pyta Harry, spoglądając na mnie pytająco.
Kiwam głową, znowu go całując. - Pójdę na grób babci. Spotkamy się przy samochodzie za dziesięć minut? - Odpowiadam, ocierając policzki.
- Oczywiście, kochanie. - Daje mi mały pocałunek w czoło.
Po tym ruszam w stronę babcinego grobu. Kiedy znajduję się już nie daleko, zamieram. Przy marmurowym nagrobku stoi matka z Lottie.
Cholera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro