usidlony 2.2
Również dawno pisany...heh :)
Z góry przepraszam za błędy i dziękuję fine-by-me za poprawę ;)
Myślę że już zbliży się do końca...
•○•○•○•○•
Wracam do domu ze spuszczoną głową, intensywnie myśląc o słowach Alice. Jak się okazuje, nic nie wiem o pojedynku, który ma się odbyć. Spędzam z niedźwiedzią omegą ponad pół dnia nad rzeką, poznając zasady obowiązujące podczas pojedynku. Jestem wściekły i na Gemmę i na Harolda, i na całe stado, które nie raczyło mnie o niczym poinformować. Cały drżę z ukrywanej furii. Dowiaduję się również o co poszło naszym przodkom. Podobno paręnaście lat temu, te tereny był wspólne i wszyscy żyli w zgodzie. Do czasu, aż dwie bety zapragnęły władzy dla siebie, a żeby to uzyskać, postanowiły skłócić ze sobą obydwie watahy. W każdym rodzie czy też grupie jest talizman. Talizman, który ochrania, i jest używany podczas obrzędów połączenia się dwóch partnerów. U niedźwiedzi jest to drewniana figurka niedźwiedzia grizzly, stojącego na przednich łapach, a u wilków żelazna Luna zwinięta w kłębek. Zdradzieckie bety zamieniły je miejscami. Zabrały ze świętych miejsc i zaniosły daleko od ich pierwotnego miejsca. Nie mam pojęcia, gdzie jest niedźwiedzia figurka, jednak wiem, że ta nasza znajduje się w głównej świątyni miśków. Zatrzymuję się gwałtownie, uświadamiając sobie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest świątynia na tych terenach. W Londynie to było proste, jednak tutaj? Kręcę głową. Muszę to rozwiązać, zanim dojdzie do pojedynku. Muszę. Kładę dłoń na swoim twardym brzuchu. Moja fasolka zgadza się ze mną. Z dłonią położoną ochronnie na środku brzucha, ruszam w kierunku domu i wariującego w nim Stylesa.
- Gdzieś ty był Louis?! – Harry krzyczy na mnie na wejściu. Patrzę na jego zaczerwienione oczy i drżące dłonie. Wiem, że się martwił, jednak w tym momencie nie chcę jego troski.
- Gdzieś. – odpowiadam, zaplatając dłonie na piersi.
- Nie możesz sam chodzić!
- Nie możesz mi zabronić! -odpowiadam krzykiem. Cała reszta domowników jest spowita w ciszy, przypatrując się nam.
- Mogę! Jesteś mój! Tylko mój! Nie masz prawa nigdzie sam chodzić! - czuję, że przemawia przez niego jego wewnętrzy wilk, jednak moja omega nie pozostaje spokojna na te słowa. Obydwoje czujemy się zagrożeni.
-cNie masz prawa! - powtarzam się – Mogę robić co mi się podoba! Jeszcze nie jestem twój! - krzyczę, aż moje płuca bolą. Harry patrzy na mnie w szoku. Nie powonieniem tak na niego krzyczeć. Mój wilk chce uciec. Słucham go po raz pierwszy w życiu. Odwracam się i biegnę ile sił w nogach. Zagłębiam się w las, słysząc za sobą krzyk i wrzaski. Harry mnie goni, a ja nie chcę zostać złapany. Nie chcę! Sam nie wiem, skąd we mnie tyle siły, żeby biec i biec. Nie oglądam się za siebie. Liczy się tylko ucieczka. Oddalam się od mojego mężczyzny, nie czując bólu. Przebiegam przez nieznane mi potoki, ścieżki i wodospady. Zatrzymuję się nagle, ciężko dysząc. Podnoszę głowę, żeby się rozejrzeć i wtedy to do mnie dociera. Nie wiem gdzie jestem. Nie mam zielonego pojęcia. Rozglądam się w każdym kierunku, jednak jedyne, co napotykam to las, góry i opuszczony budynek. Stare drewno wygląda, jakby miało z tysiąc lat, farba ukazuje spróchniały pień, a kamienna ścieżka jest popękana. Powoli kieruję się w stronę jedynego schronienia. Jest coraz zimniej, a ja nie mam na sobie zbyt wielu ciepłych rzeczy. Oglądam mijane rzeźby. Wilki, niedźwiedzie czy pantery są uwiecznione w kamieniu. Oczarowuje mnie prostota i staranność wykonania tych rzeźb. Niepewnie stawiam kroki na kamiennych schodach. Biorę głęboki oddech, zanim pcham drzwi do środka.
W środku panuje półmrok. Przystaje na chwilę, żeby mój wzrok miał czas na przyzwyczajeni się do mroku pomieszczenia. Zamykam wielkie wrota, nie chcąc, by chłód wpadł do środka. Pomimo zimy jest tutaj całkiem ciepło. Ruszam powoli w stronę ołtarza. Albo czegoś, co kiedyś nim było. Na zgliszczach niegdyś świętego miejsca leży mały posążeg. Kiedy jestem już dostatecznie blisko, żeby ujrzeć co to jest, ze zdziwieniem zauważam, że to rzeźba niedźwiedzia. Ale czemu? Przecież ta świątynia jest na terenie watahy wilków.
- Lata temu nasze klany wymieniły się swoimi świętymi posągami. Omegi obydwu klanów strzegły ich i pilnowały. Wtedy nie było walk o terytorium czy żadnych pojedynków. Rozmawialiśmy ze sobą, przez co ustalanie granic i zasad było łatwiejsze. Jednak z czasem i wilki i niedźwiedzie zapomniały o tym, iż kiedyś były przyjaciółmi. Przez to na nowo walczą. Znowu chcą zniszczyć siebie nawzajem, czyż nie, Luno? Gdyby tylko wtedy bety nie zabrały tego, co nie należało do nich... - odwracam się w stronę strasznego mężczyzny. Staruszek stoi niedaleko mnie i spogląda wprost na mój brzuch.
- Co zamierzasz Luno? Oddasz talizman? Zapobiegniesz walce, czy pozwolisz swojemu mężczyźnie walczyć? Wydasz na niego wyrok śmierci?
Przełykam głośno ślinę, słysząc te słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro