Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

usidlony 2.1

Rozdział pisany dość dawno i nie uważam, że jest dobry...kolejny za tydzień  ;)
[Za błędy z góry przepraszam]
••••

Od tajemniczego pojawienia się i zniknięcia ciemnoskórego chłopaka minęło kilka dni. Wszyscy szaleją. Dziewczyny co chwilę sprawdzają czy wszystko ze mną w porządku, a Harry nie opuszcza mojego boku ani na moment. Z jednej strony jest to słodkie, a z drugiej strasznie denerwujące. Jego dłonie zawsze dotykają albo mojej dłoni albo brzuszka. Czuję jego strach. Jest to tak przytłaczające, że chcę uciec. Choć na chwilę oddalić się od tego, co się dzieje.

Alfy przygotowują się do pojedynku, a omegi dzielnie im asystują. Szczerze, na początku nie mam pojęcia o co chodzi, ale na szczęście Gem okazuje się nie zastąpiona. Dowiaduję się, iż to nie jest nic innego jak pradawny, dziki pojedynek,  który każda z alf odbywa w swojej zwierzęcej postaci. Po usłyszeniu tych słów dociera do mnie, dlaczego każdy jest taki zestresowany. Niedźwiedź przeciwko wilkowi. Obydwie strony mają trzy tygodnie na przygotowanie się. Po tym czasie stada spotkają się na wielkiej polanie, gdzie odbędzie się walka. Z tego, co mówiła Gemma jest tak od lat. Jednak nie powinno tak być, przynajmniej według mnie. Kiedy mieszkałem w Londynie koło siebie żyło kilkanaście stad i żadne z nich ze sobą nie walczyło. Kiedy zapytałem o to siostrę Harry’ego tak nie odpowiadała. Najpewniej ona też nie wiedziała czemu się ze sobą kłócą.

Kręcę głową, ubierając buty. Nie rozumiem wielu rzeczy jestem tutaj nowy. To chyba naturalne?

- Gdzie idziesz Louis? - pyta Anne, stojąc za mną.

- Przejść się. – odwracam się do niej, posyłając jej mały uśmiech – Wrócę za niedługo.

- Harry nie będzie zadowolony, że cię nie będzie, wiesz o tym?

- Wiem, ale musze się przejść. Dusze się tutaj, mamo. - na to słowo oczy kobiety wypełniają się łzami. Jeszcze nie jesteśmy z Harrym po ślubie, a ja już uznaję jego mamę za swoją. Szkoda, że on nigdy nie pozna mojej.

- Oh, Louis… rozumiem. Idź, ale proszę, wróć za niedługo.

- Nie ma problemu!

- A… i jeszcze jedno… - spoglądam na nią, stojąc już na progu.

- Tak?

- Czy jak wrócisz, chciałbyś porozmawiać o ceremonii połączenia? - pyta ciemnowłosa, uśmiechając się do mnie promiennie.

- Bardzo chętnie.



Idę spokojnym krokiem w stronę małej polanki w sercu lasu. Jest cicho. Dziwnie cicho. Wyłapuję zapach, który z pewnością nie należy do wilka. Coś przewraca się w moim żołądku. Zatrzymuję się, dostrzegając kobietę po drugiej stronie strumienia, który oddziela terytoria rodziny Styles od rodziny Britts. Powoli podchodzę w stronę nieznajomej. Dziewczyna nie może być starsza niż ja. Ma na sobie sukienkę do kostek i za dużą bluzę, która cuchnie innym alfą niż mój Harry.

- Śmierdzisz. - mówię, marszcząc nos.

- Ty też capisz. - odpowiada, spoglądając w moje oczy. Posyłam jej uśmiech.

- Czego tutaj szukasz?
- Szczerze mówiąc, to luny tej watszy.- marszczę brwi na jej słowa.
- Czemu szukasz Anne? - moje dłonie zaciskają się na kawałku bluzy na myśl, że ta dziewczyna chciałby skrzywdzić moją przyszła teściową. Niedźwiedzica patrzy na mnie wielkimi oczami, po czym gwałtownie kreci głową.

- Nie! Nie mam jej na myśli. Chodzi mi o partnerkę syna głównej alfy. Omegę Harry’ego. - mówi, patrząc mi w oczy. Pycham, zakładając ramiona na piersi.

- Czemu?

- Co cię to obchodzi? Mam do niej interes, a tobie chuj do tego. - warczy, widocznie zdenerwowana moimi pytaniami. Posyłam jej mój najlepszy bitch face, po czym uśmiecham się z wyższością.

- Doprawdy? Jaka szkoda, że ona to on.

- Co?

- Tak się składa, że to ja jestem omegą Harry’ego. - parskam pod nosem, widząc jej minę. Odchylam głowę w bok. Na mojej szyi znajduje się wyryty motyl wraz z śladem zębów mojego ukochanego.

- Niemożliwe… mówili że jesteś kobietą! - krzyczy wskazując na mnie palcem.
-Jak widzisz, kłamali. - odpowiadam, mrużąc na nią oczy – Czego ode mnie chcesz? - dziewczyna jest widocznie zmieszana, ale mam to gdzieś.

- Nie chce, żeby walczyli. Widzisz, też jestem omegą… i to syna alfy. - jej głos jest cichy, kiedy odchyla głowę, ukazując mi niedźwiedzią łapę – Moja alfa tak naprawdę cię nie chce. Główny alfa kazał zażądać ciebie, wiedząc, że odebranie alfie omegi złamie tą alfę. Jednak ja nie chce, żeby to się stało! W ogóle ten pojedynek jest zbędny! Nie muszą walczyć, możemy to rozwiązać inaczej wiesz? Proszę powiedz mi, że wiesz. – piwne oczy wpatrują się we mnie z wyczekiwaniem. Niestety, nie mam pojęcia o czym ona mówi.
- Nie wiem o czym mówisz, wybacz, chyba…

- Nie! Powiem ci, tylko błagam pomóż mi zatrzymać ta karuzelę śmierci!

- Co masz na myśli, mówiąc Karuzelę śmierci? – jej słowa niepokoją rosnące we mnie życie jak i mojego wilka. Przybliżam się do niej tak, że moje buty spotykają się z taflą zimnej wody.

- Nie wiesz? – pokręciłem głową na ’nie’. - Przegrana alfa zostaje zabita przez zwycięzcę.

Moje serce staje na jej słowa. Patrzymy na siebie w ciszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro