Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

podchody 0.9


przepraszam za moją nieobecność :<

______________________________________

Spędzamy w kawiarni całe popołudnie. Więcej nie poruszamy tematu mojej gorączki, za co jestem niezmiernie wdzięczny Harry'emu. Można powiedzieć, że podczas tych kilku godzin poznaję go troszkę. Z wiekiem uśmiechem wracam do domu. Nie sprawdzałem telefonu od pamiętnej rozmowy z moją matką. Cały czas czuję, jak mój wilk wierci się pod moją skorą, chcąc się uwolnić. Już zapomniałem jakie to uczucie. Coś jakbyś nie jadł słodyczy przez kilka lat i nagle spróbował kawałka czekolady. Niesamowite odczucie. Tak się właśnie czuję. Chcę więcej. Jednak wiem, że od tak nie przejdę przemiany. To dla mnie niemożliwe.

Wręcz wbiegam na ganek przed mieszkaniem Marianny. Zaciągam się dobiegającym do mnie zapachem, po czym naciskam klamkę. Wtedy uderza we mnie inny, silniejszy zapach.

Niedźwiedzie. Przywódca niedźwiedzi.

W butach wchodzę do kuchni, chcąc po cichu odłożyć torbę. Jednak nie udaje mi się.


- Kim jesteś?! – Grzmi gruby głos, na pewno należący do alfy. Podnoszę zdziwiony głowę i napotykam wściekłe spojrzenie złotych tęczówek. Nie... Nie powinien mnie poczuć! Nie!


- Kaion! - Krzyczy Marianna. Widać w jej oczach, że nie powinno mnie tutaj być. Jaemin trzęsie się, siedząc obok niej. No tak, to tak młoda omega. Dla niego tak wiele głosów alf to za dużo. Powinienem się bać, jednak wcześniejsza wściekłość, którą czułem podczas rozmowy z matką nie zniknęła. Nadal we mnie jest. To ona daje mi siłę, żeby wciąż patrzeć w oczy przywódcy innej grupy. Cofam się do tyłu, kiedy postawny mężczyzna wykonuje krok w moją stronę.


- Co tutaj, do kurwy nędzy, robi ten pieprzony wilk?! - Krzyczy, będąc coraz bliżej mnie. Patrzę przez ramię ile brakuje mi do drzwi. Muszę uciec. Czuję jego żądze krwi. Wielka zawiść bije z całej jego postawy. Co takiego wydarzyło się pomiędzy nimi, a watahą Harry'ego, że tak bardzo nienawidzą wilków? Kiedy czuję zimny prąd przechodzący po moim kręgosłupie wiem, że musze uciekać. Jestem tylko omegą, a on wielką alfą, do tego przywódcą. Nie mam szans. Jeśli jeszcze umiałbym się zmieniać.

W jednej sekundzie patrzę w jego oczy, a w drugiej wybiegam przez drzwi wprost w ciemność. Słyszę w tle jakiś krzyki i ryki, ale nie zatrzymuje się. Nie mogę. Moje odziane w cienkie buty stopy haczą o kamienie i korzenie, przez co potykam się, jednak wciąż biegnę przed siebie. Nie wiem, gdzie jestem, bo nigdy nie wychodziłem dalej niż na ogródek babci. Wbiegam do lasu na wzgórzu. Gałęzie uderzają w moją twarz, raniąc ją. Mam to gdzieś. Muszę biec, żeby oddalić się od zagrożenia. Mój wilk biegnie ze mną. Czuję go tak, jakby był koło mnie, a nie we mnie. Nadal jesteśmy za daleko. Nagle słyszę wycie i ciężkie uderzania łap o ziemię. Wilk. Inny wilk. Nie zatrzymuje się. Nie mogę. Odpycham co większe gałęzie, żeby tylko mieć jakieś pole widzenia.

Wtem ciężkie ciało skacze na moje plecy, przez co upadam. Słyszę wrogie warczenie i cały się spinam. Adrenalina i strach zaczynają napędzać moje zmęczone ciało. Patrzę w wściekłe złote oczy. Wilk robi krok w moją stronę, na co się cofam. Moje drugie ja drapie moją skórę, chcąc się wydostać. Chce mnie chronić. Nagle słyszę kolejne wycie. Zwierzę przede mną spogląda w stronę skąd dochodzi ten dźwięk, a ja wykorzystuję sytuacje. Zaczynam uciekać. Biegnę przed siebie, słysząc, ze wilk nie odpuścił. Nadal mnie goni. Czuję, jak moja skóra robi się na mnie za mała, moje dłonie nie są w stanie pomieścić jasnych łap, zęby wydłużają się. Moje serce bije za szybko. Mam wrażenie, że zaraz wyrwie mi się z piersi. Nie mogę oddychać. Zatrzymuję się, upadając na kolana. Jedną ręką podpieram się o zimną ziemię, a drugą trzymam się za pierś.


Ba-dum.


Czuję, jakby coś rozrywało mnie od środka.


Ba-dum.


Potężna fala bólu przetacza się przez moją pierś.


Ba-dum.


Nagle coś na mnie skacze, przebijając moje plecy ostrymi pazurami.


Ba-dum.


Krzyczę w niebogłosy. Ból jest nie do wytrzymania. Zaczynam płakać.


Ba-dum.


Kłuję mnie w sercu. Nie mogę oddychać. Ciepła krew zalewa moje usta i plecy.


Ba-dum.


Powoli tracę świadomość. Jedyne, o czym mogę myśleć, to szmaragdowe oczy.


Ba-dum.


Pluje krwią, a wilk zbliża się do mnie, obnażając zęby.


Ba-dum.


Skacze w moją stronę, chcąc przebić moje gardło swoimi ostrymi zębami.


Ba-dum...


Zamykam oczy, kaszląc krwią wymieszaną z czymś czarnym.


Moje serce staje.


Osuwam się w ciemność.

Przebudzenie jest okropne. Ból promienieje z moich pleców, mojej piersi i głowy. Jezus Maria. Co się wydarzyło? Powoli otwieram oczy, ale wbrew pozorom jest to bardzo trudne. Wtedy słyszę przytłumione głosy. Jeden z nich poznałbym nawet na końcu świata. Zachrypnięty i głęboki. Po chwili krzyki milkną, a drzwi do pomieszczenia, w którym leżę, otwierają się. Po zapachu mogę rozpoznać Harry'ego. Chłopka siada koło mnie na łóżku i chwyta moją dłoń. Czuje miękkie pocałunki, które składa na każdej kostce mojej dłoni.


- Louis? - Zadaje cicho pytanie, jakby wiedział, że nie śpię. Mruczę coś pod nosem. – Otwórz oczy. Błagam... - Jest coś w jego głosie, co powoduje, że wiem, iż muszę to zrobić. Powoli uchylam powieki. Wtedy go widzę. Harry wygląda okropnie, ale pięknie zarazem. Wzdycha z ulgą, po czym całuje mnie w czoło. Chcę coś powiedzieć, ale moje gardło jest całkowicie suche. - Poczekaj zaraz dam ci coś do picia. - Sięga po szklankę z wodą i upija trochę, po czym mnie całuje. Podaje mi płyny taką oto metodą kilka razy. Nie żebym miał coś przeciwko. Posyłam mu lekki uśmiech, po czym się krzywię. Plecy bolą mnie jak cholera. Nie pamiętam, co się stało. Nic a nic nie pamiętam, nie licząc bólu wywołanego ucieczką.


- Harry... Co się...


- Stało? - kończy za mnie, a ja kiwam głową. Chłopak wzdycha, po czym kładzie się obok mnie. Mój żołądek zaciska się w chińskie osiem, a wilk mruczy. Styles delikatnie przyciąga mnie do siebie, całując w policzek. Jedno z jego długich ramion ląduje pod moja głową, a drugie znajduje sobie miejsce na moim brzuszku. –vZanim ci opowiem... Jak się czujesz? - Pyta, głaszcząc moje kości biodrowe.


- Jakby mnie przejechał walec i przebiegło po mnie stado bawołów. Jednym słowem, nie jest źle. - Nie chcę mu mówić, że bywało gorzej. Chociażby każdego dnia po pogrzebie, kiedy byłem tak pijany, że Marylyn z trudem mogła mnie ogarnąć. Wtedy było gorzej, ale z drugiej strony lepiej. Krwawiłem wewnętrznie, teraz krwawię zewnętrznie. Z rozmyślań wyrywają mnie gorące usta na czubku mojej głowy.


- Wbiegłeś na nasze terytorium i Samuel musiał zareagować. Może zrobił to trochę za ostro, jednak nikt mu się nie dziwi. Niecodziennie nieznany wilk wpada jak burza na nasz teren, do tego po zmroku. Zaatakował cię, ale to nie jego wina, że tutaj leżysz. - Posyłam mu sceptyczne spojrzenie, a on wzdycha. – Może to nie do końca jest jego wina? Po części tak, a po części nie.


- Jeśli tak... - Przerywam mu. – To dlaczego czuje się, jakbym właśnie wypluł płuca i serce?


- Nie wiem... Znaczy nasz lekarz wie, ale nie chciał mi powiedzieć, ponieważ...- Bierze głęboki oddech. Wiem, że coś jest na rzeczy.


- Ponieważ? - Dopytuję, patrząc na jego profil.


- Nie jesteśmy razem. Według całej watahy nie jesteśmy czymś... - Wręcz warczy, a we mnie dopiero teraz to uderza. Wataha Harry'ego nie miała o mnie pojęcia, co za tym idzie, ja i on nie możemy być czymś. Jestem tylko ja omega i on alfa. Nic nas nie łączy. Moje serce zamiera. Nie...


- Lekarz może powiedzieć tylko partnerowi omegi o jego stanie zdrowia, a ja nim nie jestem. Poza tym... - Chcę coś powiedzieć, ale Harry nie daje mi dojść do słowa. – Mój ojciec, przywódca watahy chce z tobą pomówić. - Strach wspina się po moim kręgosłupie. Nie chcę. Nie, boję się! Chcę krzyczeć, ale milczę, chcę się szarpać, ale się nie ruszam, chcę warczeć i gryźć, ale usta mam zamknięte.


- Kiedy? - Szeptam.


- Za chwilę. - Jak na zawołanie rozlega się pukanie do drzwi. Harry powoli się ode mnie odsuwa i staje koło łóżka, patrząc na mnie... takim zranionym spojrzeniem. Po chwili do pokoju wchodzi starszy mężczyzna, odziany w biały fartuch z ciemnymi włosami przyprószonymi siwizną. Jego oczy są koloru płynnego srebra, a uśmiech jest zadziwiająco miły. Starszy wilk siada ma małym krzesełku koło mojego łóżka. Za nim do pokoju wchodzi postawny mężczyzna, z kręconymi włosami zaczesanymi do tyłu, jego oczy są mądre i spokojne. Stawia duże kroki w kierunku mojego łóżka. Alfa. Przewódca tej watahy. Staruszek kłania mu się, tak samo jak Harry. Ja również kiwam mu głową, nie mogąc pozwolić sobie na nic więcej. Czuję wobec niego respekt. Po raz pierwszy czuję tak silną dominację nad moją osobą. Nie tylko ze względu na to, że facet jest wielki jak dąb. Tu chodzi o jego aurę, jest taka władcza. Biorę drżący oddech, spoglądając na swoje dłonie, które również drżą.


- Harry. Wyjdź. Musimy porozmawiać z tym wilkiem. – Głęboki głos postawnego mężczyzny rozbrzmiewa w pomieszczeniu. Widzę katem oka jak Harry chce coś powiedzieć. – Sami. - Akcentuje mężczyzna, tym samym dając Hazzie ostrzeżenie. Loczek zaciska pięści, po czym wychodzi, trzaskając drzwiami.

Wódz kręci głową. - Widać, że jego alfa się odzywa. Nigdy się tak nie zachowywał. Nigdy nie atakował swojego, żeby bronić jakiegoś wilka spoza watahy. Kim jesteś i co zrobiłeś z moim synem? - Śmieje się mężczyzna, zajmując miejsce w nogach mojego łóżka. Podkulam je automatycznie, żeby alfa nie poczuł się urażony. Głupia natura omegi.


- Je-jestem Louis. - Odpowiadam, patrząc się na swoje chude kostki.


- Witaj, Louis. Jestem Dorian i jestem przywódcą tej watahy. - Posyła mi miły uśmiech. Pomimo tego, że jest dla mnie miły, to nadal gdzieś tam głęboko czai się strach. - Chciałbym zadać ci kilka pytań. Z czego jedno z nich już usłyszałeś. Co zrobiłeś z moim kochającym samotność i towarzystwo innych alf, synem? - Patrzę na niego wielkimi oczami.


- J-ja? – Kurwa, czemu się jąkam? - Nic nie zrobiłem. - Odpowiadam, rumieniąc się delikatnie, za co mam ochotę dać sobie w twarz.


- Jak uważasz. Niemniej jednak, dziękuję. Teraz przejdźmy do tej mniej miłej części. - Mówi, pochylając się w moją stronę. - Co robisz w Anchorage? Nie wyczuliśmy cię wcześniej, a na pewno jesteś tutaj od dłuższego czasu. Powiedz mi, Louis, skąd jesteś? Gdzie mieszkałeś? Czemu cię nie wyczuliśmy, przed tym całym zajściem pięć dni temu? - Otwieram szerzej oczy. Pięć dni?


- Byłem nieprzytomny przez pięć dni? - Pytam, zapominając o całej reszcie pytań. Alfa marszczy brwi, po czym spogląda na lekarza, o którym totalnie zapomniałem.


- Tak, a teraz odpowiedz.


- Przyjechałem tutaj z Londynu do pracy. We wrześniu. Przez cały ten czas mieszkałem u Marianny. Używałem neutralizatora... - Z ostatnim kłamię, mam nadzieję, że się nie skapną.


- Nie kłam Louis. - Przerywa mi zmęczony, zachrypnięty głos. Dorian spogląda na lekarza.


- Martin, co masz na myśli?

Kurwa.


- Mam na myśli to, alfo, że ta omega była praktycznie martwa, kiedy tutaj przybyła. - Wódz prostuje się, patrząc to na mnie, to na starszego mężczyznę.


- Masz na myśli...


- Nie wyczuliśmy go z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jego wilk był bardzo słaby i był niemal w stanie agonalnym, przez co jego zapach zanikł. Kiedy tutaj przybył, czyli blisko cztery miesiące temu, jego wilka praktycznie nie było. Śmiem podejrzewać, że ten proces uśmiercania samego siebie trwał od dłuższego czasu. Coś koło dwóch...


- Sześciu. - Przerywam, bawiąc się kołdrą. Lekarz patrzy na mnie z niezrozumieniem.


- Słucham?


-To wszystko, o czym mówisz, to prawda... I trwa blisko sześć lat. - Lekarz aż wstaje na te słowa. Marszczę brwi na jego nagły ruch.


- To niemożliwe.


- Niby czemu? - Prycham. – Piłem dzień w dzień. Byłem blisko, ale mi nie wyszło. - Wzruszam ramionami.


- To niemożliwe, ponieważ zwyczajny wilk umiera po dwóch i pół roku bycia faszerowanym alkoholem. Ty robiłeś to przez sześć lat... A twój wilk nadal żyje. Wiesz czemu twoje płuca i serce bolą? Bo twoje wewnętrze ja chciało się uwolnić, by cię chronić. - Podchodzi do mnie, dźgając mnie w pierś. – Jednak od twojej ostatniej zmiany minęło zbyt dużo czasu i twoje ciało nie było na to gotowe. To cię prawie zabiło. Gdyby nie Harry, byłbyś martwy. - Jego słowa uderzają we mnie niczym parowóz.

Umarłbym. Umarłbym i nigdy więcej nie zobaczyłbym tych pięknych oczu, nigdy nie pocałował tych malinowych warg, nigdy nie powiedział Harry'emu jak bardzo pragnę być jego.

Cichy szloch ucieka z moich ust. Lekarz patrzy na mnie zdziwiony, nie spodziewając się, że to mnie ruszy. Martin chce coś powiedzieć, jednak moje łkanie mu przerywa. Chwytam się za brzuch, starając się go przytulić. Mamrocze słowa przeprosin w każdym języku, który znam. Dopiero teraz, po tylu latach, dociera do mnie, jaki dar został mi podarowany. Przepraszam moje wewnętrzne ja. Mój wilk zawsze jest po mojej stronie, cierpi, cieszy się, kocha tak jak ja, a ja o tym zapomniałem. Przejąłem się własnym cierpieniem tak mocno, że zapomniałem o drugiej części mojej duszy.


- Proszę. - Dorian podaje mi chusteczki z delikatnym uśmiechem.
- Nadal nie rozumiem jak...


- Serce. Mam silne serce. - Prostuje.


- Musi być bardzo silne.


- Takie właśnie jest. Jak osoba, która mi je podarowała. - Szepczę, ale oni i tak to słyszą, lecz zanim mają szansę zapytać, drzwi otwierają się z hukiem.

Do środka wpada Harry w samych krótkich spodenkach i tank topie. Patrzę na niego załzawionymi oczami, a on rzuca się w moim kierunku. Odpycha swojego ojca, który patrzy na to z chytrym uśmieszkiem, tak samo jak lekarz. Po chwili tonę w długich ramionach Harry'ego. Przytula mnie do siebie delikatnie, nie chcąc uszkodzić moich pleców.


- Co mu zrobiliście?! - Warczy, wręcz chowając mnie w swoich ramionach. Czuje jak jego wilk się należą, ponieważ ktoś mnie skrzywdził. Harry traktuje mnie jak swojego partnera. Momentalnie robi mi się z tego powodu ciepło na sercu.


- Haz. - Szepczę, chwytając jego twarz w swoje dłonie. Mężczyzna spogląda na mnie roziskrzonymi zielonymi oczami. – Tylko rozmawialiśmy. Nic mi nie zrobili. Jest w porządku. - Mówię, cmokając jego mokre czoło.


- Płakałeś! - Jego głos jest spokojniejszy, ale nadal słychać w nim wściekłość.


- Wzruszyłem się, to tyle... - Odpowiadam, chowając głowę w jego ramieniu. Nagle ktoś wpada do pokoju.


- Harry! Wybacz ojcze! Był nie do zatrzymania! - Mówi damski głos. Unoszę głowę i patrzę w zdzwione oczy dziewczyny bardzo podobnej do Hazzy.


- Dziwisz mu się, Gemmo? Każdy wilk reaguje tak, kiedy jego drugiej połówce się coś dzieje. - Odpowiada Dorian, opierając się o framugę drzwi. Oczy wcześniej rzeczonej Gemmy robią się dwa razy większe, po czym odwraca się i biegnie w nie znanym mi kierunku.


- HARRY MA KOGOŚ! MAMO KTOŚ CHCE TĄ ŻABĘ! MAMO! - Chichotam na widok obrażonej miny Harry'ego.


- No weź, Haz. – Śmieję się.


- Nie jestem żabą!


- Wcale. - Znowu posyłam mu uśmiech, a on ociera moje policzki z łez.


- Louis? - Spoglądam na przywódcę. – Kiedy mój syn w końcu cię puści, przyjdź do mojego gabinetu. Musimy omówić kilka spraw. - Kiwam głową.

Po chwili w pomieszczeniu jestem tylko ja i loczek. Harry pochyla się do przodu, przyciskając swoje usta do moich. Całujemy się powoli. Jego duże dłonie spoczywają na moich bokach, a moje na jego karku. Pocałunek jest wolny i przyjemny. Muskamy się samymi wargami, nie chcą pogłębiać tego delikatnego aktu.


- Louis?


- Hmm?


- Pójdziesz ze mną na randkę?


- Z przyjemnością, Harreh. - Odpowiadam, uśmiechając się i znowu go całując.


________________

(na razie najdłuższy rozdział tego opowiadania .-. )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro