podchody 0.1
Nie wiem czemu to robię...ale...
Niespodzianka~!
Tak, więc witam w moim nowym ff pod tytułem ' R U MINE?'.
Rozdziały będą się ukazywały co tydzień w piątkowe wieczory.
To moje pierwsze a/b/o. Włożyłam w to ff trochę dużo pracy i mam nadzieję, że się wam spodoba.
==================================================================
Nie wierzę, że to robię. Właściwie już zrobiłem. Stoję na lotnisku, czekając na swoją torbę. Ciepła, zimowa kurtka chroni przed zimnem. Taka zmiana klimatu źle na mnie wpłynęła. W końcu mój bagaż raczy się pokazać. Chwytam go, po czym kieruję się tam, gdzie wszyscy zmierzają. Ta, chodzenie za tłumem zawsze spoko. Rozglądam się na boki, szukając tabliczki z napisem 'Tomlinson'. Po krótkich poszukiwaniach znajduję i kartkę i osobę, u której będę mieszkać. Pewnym krokiem podchodzę do niskiego chłopaka. Na oko ma z dwadzieścia lat. Delikatnie zaciągam się zapachem tego miejsca. Chłopak pachnie jak omega. O tyle dobrze. Staję przed nim i ze zgrozą widzę, że jesteśmy tego samego wzrostu. Szlag. Chłopak podnosi na mnie swoje bursztynowe oczęta, po czym mruga kilka razy. Chyba nie spodziewał się, iż będę sam, skoro mam dwadzieścia sześć lat. Niespodzianka!
-Ummm...Louis Tomlinson?-pyta, spoglądając na wyświetlacz telefonu, który trzyma w dłoni. Uśmiecham się.
-We własnej osobie-blondyn kiwa głową, nadal zaskoczony. No cóż, od zawsze wiedziałem, że onieśmielam ludzi. Czujecie ten sarkazm? Nie? Bo ja też nie-Nie spodziewałeś się, że będę tak wyglądał, co nie?-zagaduję, poprawiając grzywkę.
-Masz rację...-odpowiada z lekkim wahaniem, po czym podaje mi dłoń -Jaemin Britts. Miło mi cię poznać, Louis.
-Mi też. Rozumiem, że to z tobą będę mieszkać?-pytam, kiedy ruszamy w kierunku wielkich drzwi lotniska w Anchorage.
-Tak i nie. Będziemy mieszkać u mojej babci, byłej alfy tych terenów-spoglądam na niego zaciekawiony. Byłej? Ktoś ją obalił? Drzwi uchylają się gwałtownie, a zimne powietrze uderza mnie w twarz. Przynajmniej nie leje jak w Anglii. Taki mały plus. Idę za młodszym, rozglądając się w między czasie. Mało drzew, sporo pagórków i suchej trawy. Milutko, nie powiem. Jeamin zapakował moje torby do bagażnika, za co jestem mu wdzięczny. Mam dość noszenia ich.
-Czemu twoja babcia już nie jest alfą?-pytam, zapinając pas. Chłopak robi to samo, po czym rusza.
-Można powiedzieć, że już z babcią nie należymy do stada.-zmarszczyłem brwi na jego słowa- Jesteśmy zmiennymi niedźwiedziami - oh, nie wyczułem tego-Wszyscy postanowili się przenieść bardziej na północ, a moja babka nie chciała, więc dali jej wybór, albo zostaje tutaj bez tytułu, całkowicie sama albo...-skręcił kierownicą w lewo, wjeżdżając na asfaltową powierzchnię-...albo idzie z nimi nadal jako alfa. Jak widzisz postanowiła tutaj zostać, a ja z nią. Jest nam tutaj dobrze, nikt na mnie nie naciska-spoglądam na niego.
-Co masz na myśli?
-Jestem nie połączony. W wieku dwudziestu lat powinienem mieć partnera, a go nie mam.
-To tak jak ja...-wymamrotałem pod nosem.
-Co?-pyta zaskoczony.
-W takim razie...-zmieniam temat, nie chcąc, żeby mnie wypytywał o to, czemu jestem samotny-...Kto teraz rządzi tym terenem?-znowu spoglądam na mijany krajobraz. Błagam tylko nie wilki...
-Wataha Stylesa.-Kurwa. Serio? Uderzam głową o zimną szybę-Coś nie tak?
-Skądże. Wszystko jest w porządku-staram się nie syczeć na bogu winnego niedźwiadka.
-Kim jesteś Louis?-odwracam głowę w jego kierunku, nie za bardzo rozumiejąc-Mam na myśli...-unoszę wysoko lewą brew-...Nie czuję cię za dobrze. Mogę tylko stwierdzić że jesteś omegą, jednak nic poza tym. Jesteś pumą? Pingwinem? Kotem?
-Wilkiem-przerywam jego wyliczankę, choć nie wiem czy powinienem się nazwać wilkiem, ale to bez znaczenia.
-Oh...zawsze myślałem, że wilki pachną no wiesz...bardziej intensywnie?
-Widocznie jestem wyjątkiem-syczę, tym samym ucinając rozmowę. Uh, zjebałem. Nie umiem w kontakty międzyludzkie. Przez kilka długich chwil jechaliśmy w kompletnej ciszy. Nie mogłem tego wytrzymać, więc pochyliłem się i włączyłem pierwszą lepszą stację. Akurat leciała piosenka, którą i ja i Jaemin lubiliśmy. Wnioskuję to po tym, iż zaczął ze mną śpiewać. Tak właśnie minęła nam dalsza droga. Zatrzymaliśmy się przy wielkim, dwupiętrowym budynku szkoły podstawowej. Wysiadłem, uprzednio zabierając potrzebne dokumenty. Poprosiłem chłopaka, żeby na mnie poczekał. Choć było to kompletnie nie potrzebne, ale jednak, trzeba mieć jakąś tam kulturę. Szybko wszedłem do drewnianego budynku. To niesamowite jak można połączyć beton i drewno. Nagle uderzyła we mnie delikatna niczym skrzydła motyla woń. Nie byłem wstanie rozpoznać do kogo on... moment co? Pociągnąłem jeszcze raz nosem. Czułem coś, a nie powinienem. Szlag by to. Nie rozglądając się, szybkim krokiem poszedłem do sekretariatu. Przywitałem się z kobietą za biurkiem, po czym dałem jej dokumenty, które ze sobą przyniosłem. Po krótkim przewertowaniu mojego życiorysu, dostałem rozkład zajęć. Okazało się, iż dostałem pod wychowawstwo jedną z pierwszych klas. Zacząłem przeglądać listę uczniów, starając się już kogoś zapamiętać. Jednak nie było mi to dane. Po chwili dostałem pozostałe materiały. Przyjąłem wszystko z miłym uśmiechem. Dowiedziałem się jeszcze, iż powinienem być w szkole najpóźniej o siódmej trzydzieści, gdyż zazwyczaj nadopiekuńczy rodzice chcą porozmawiać z wychowawcą. Do tego wszystkie książki mam w swojej Sali, która ma numer 7. Jak miło. Nie lubię tej cyfry. Za każdą informację dziękowałem skinieniem głowy i małym uśmiechem. Pół godziny później opuszczałem szkołę z całą masą książek i jeszcze większą masą dokumentów. Jeamin widząc moja postać wysiadł z pojazdu, po czym otworzył mi drzwi. Wpakowałem całą tą makulaturę do bagażnika, zostawiając tylko kartkę z piętnastoma nazwiskami moich nowych wychowanków. Wsiadałem do samochodu. Zaraz po tym jak ruszyliśmy, uciąłem sobie z blondynem miłą pogawędkę. Listę schowałem do kieszeni kurtki, nie mając jak jej przejrzeć. Podjechaliśmy pod dwupiętrowy domek, zbudowany na planie kwadratu. Wielki ganek w przyjemnych brązowych odcieniach, schodki z drewna, drewniane ściany i drzwi. Wysiadłem z pojazdu, po czym zabrałem część swoich bagaży. Właśnie miałem chwycić kolejny mały stosik makulatury szkolnej, kiedy drzwi otworzyły się.
-Witaj babciu-krzyknął Jeamin z uśmiechem. Odwróciłem się w stronę wejścia. Na ganku stała starsza kobieta, z kapciami w kształcie żaby z wyłupiastymi oczami. Miała ciemno brązowe oczy, które widziały wszystko. Mój wewnętrzny wilk drgnął, jednak to spojrzenie to było za mało, żeby się obudził. Na szczęście. Ciemnoskóra kobieta pojawiła się koło mnie w mniej niż ułamku sekundy. Spojrzałem w jej oczy, a ona w moje.
-Marianna Britts, miło mi cię poznać Louis'e Tomlinsonie - uścisnąłem wyciągniętą dłoń. To był zły pomysł. Zostałem pociągnięty w dół-Wiem kim jesteś, chociaż cię nie czuje. Robisz bardzo złą rzecz.
-Robię najlepszą rzecz w moim życiu, Marianno.-odparłem twardo, patrząc jej w oczy.Pokręciła głową z uśmiechem.
-Jesteś omegą, a mimo to jesteś tak pyskaty. Lubię cię Lou-sięgnęła do mojej twarzy i uszczypnęła mój policzek. Chwyciła kila plików papierów z szkoły, po czym z uśmiechem na ustach poszła do domu. Poszła do domu w podskokach, jak mała dziewczynka.
-Wow.-spojrzałem na blondyna, który zamykał bagażnik.
-Co?
-Polubiła cię.
-To takie dziwne?-ruszyliśmy do domu. Uważając na nogi, wszedłem po schodkach.
-Tak. Marianna nie przepada za wolnymi omegami, nie ważne jakiego gatunku. Ale ciebie polubiła. To niesamowite-posłał mi mały uśmiech. Po wejściu do domu nie miałem czasu się nawet rozejrzeć, ponieważ Marianna od razu zawołała nas na kolację. Podczas posiłku dużo rozmawialiśmy. Starsza kobieta przypominała mi moją matkę. Cały czas się uśmiechała i nie szczędziła opowieści z dzieciństwa Jeamina, przez co chłopak co chwilę się rumienił. Czuję się tutaj doskonale. Co jest dziwne, zważając, że nawet w swoim własnym domu czuję się jak wyrzutek. Samotny wyrzutek. Na koniec zjedliśmy po wielkim kawałku szarlotki. Przed pójściem do swojego pokoju pomogłem w sprzątaniu. Okazało się, że i ja i Marianna mamy podobne gusta co do potraw. W końcu będę miał z kim gotować. Pożegnałem się z babcią, po czym zabrałem swoje walizki. Wraz z Jeaminem wspinaliśmy się po drewnianych schodach. Na piętrze znajdował się krótki korytarz z dwiema parami drzwi. Pierwsze po lewej prowadziły do łazienki, kolejne do mojego pokoju, trzecie z rzędu do pokoju blondyna, a ostatnie do sypialni należącej do głowy tego domu. W sumie Marianna jest teraz moją alfą opiekunką, bez jej zgody nie mogę się spotkać z inną alfą, nie żeby to miało nastąpić, ale zawsze lepiej sobie to wcześniej uświadomić. Podziękowałem, po czym wtoczyłem się do przestrzennego pokoju w odcieniach morskiej zieleni. Do tego ciemne meble i wielkie okno z widokiem na góry. Rozejrzałem się z podziwem. Potężne biurko zajmowało większą powierzchnię ściany naprzeciwko okna, czyli niedaleko drzwi. Było ono zbudowane z ciemnego, grubego drewna. Dopadłem do niego i rzuciłem o powierzchnię papiery. Usiadłem na blacie, po czym na powrót zacząłem podziwiać pomieszczenie. Po prawej znajdowało się duże łóżko z tego samego ciemnego drewna, naprzeciwko niego wielka szafa, a oprócz tego dwa fotele i stolik, zwrócone w stronę gór. Miękki dywan z długim włosiem spoczywał na ziemi. Wszystko było utrzymane w zielono-ciemnobrązowych barwach. Nie mam pojęcia czemu, ale podobało mi się tutaj. Choć nigdy nie byłem fanem zieleni. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym zszedłem z biurka. W drodze do łóżka porzuciłem moją bluzę, koszulkę, moje spodnie i buty. Tylko w bokserkach opadłem na posłanie. Przytuliłem się do pościeli. Może tutaj będzie lepiej? Uśmiechnąłem się delikatnie, po czym zasnąłem. Lista nazwisk nadal spoczywała w mojej kieszeni...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro