Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Candy Kane

Wtorek był od zawsze najbardziej pracowitym dniem w naszym sierocińcu.

Po pierwsze, wtedy przywożono dostawy spożywcze na cały tydzień — przechodząc z jednej części budynku do drugiej, należało skakać nad skrzynkami pełnymi odżywczego jadła, takiego jak płatki owsiane, twaróg oraz polędwica indycza, uformowana w rulony. Niektórzy wychowawcy korzystali z przysługującego im prawa do spożywania posiłków razem z podopiecznymi. Mnie by to nie przyszło do głowy. Może i nie byłem już na tak wysokim szczeblu drabiny społecznej, jak dawniej, ale musiałem sobie zachować w życiu choć ciutkę wyrafinowania. Ceniłem dobrą kuchnię — wprawnie przyrządzoną dziczyznę, świeże owoce morza, pomysłowe desery, a nade wszystko, wino. Teraz gdy miałem świadomość, ile to wszystko kosztuje, a dodatkowo, musiałem sam rzeczone koszty ponosić, dawkowałem sobie, oczywiście, kulinarne przyjemności. Jest jednak różnica między zredukowaniem piwniczki do kilku butelek a spożywaniem szemranej mięsnej pulpy.

Przynajmniej, dzięki mojej osobistej interwencji, nie był to już model miejscowo pokolorowany tak, by plasterek udawał uśmiechniętą mordę misia.

Było to tak — pewnego wtorku, idąc slalomem pomiędzy wypełnionymi żarciem kartonami, natknąłem się na Amy McAllister. Lubiłem tę gówniarę szczególnie od momentu, gdy dotarły do mnie zazdrosne szepty kilkorga dzieci, rozprawiających o tym, jak ona niby świetnie sama czyta. Mając uzasadnione wątpliwości (trochę jej jeszcze brakowało do piątych urodzin), zaczaiłem się raz pod drzwiami pokoju młodszych dziewczynek. Wysłuchałem zza nich Amy, z przekonaniem prezentującej swoje talenty za pomocą wyjątkowo obfitej w szczegóły czytanki o małym kotku.

A potem porównałem przekaz ustny z materiałem źródłowym i cóż — nie miały ze sobą za wiele wspólnego, gdyż mała waliła klasyczną ściemę. Przyciśnięta, wyspowiadała mi się z silnej potrzeby zaimponowania koleżankom, wśród których wcześniej nie wyróżniała się niczym wartym podziwu. Rozumiałem dobrze jej pobudki. Dodatkowo, w sumie szanowałem, jak płynnie opowiadała z głowy zmyślone kocie przygody. Niestety, musiałem jednak wychowawczo interweniować, dlatego, wręczywszy jej chusteczkę, zapowiedziałem, że jeśli sprawnie nauczy się czytać naprawdę, puszczę incydent w niepamięć. Strzeliłem sobie w stopę, bo później przychodziła do mnie z kolejnymi książeczkami, żądając lekcji.

Niemniej, tamtego dnia zastałem ją samą koło jednego z kartonów, literującą napisy na puszkach.

– Fasola biała – przeczytała z wyraźną satysfakcją – Produkt. Stra... nie, ster... sterroryzowany.

– Sterylizowany – poprawiłem. Odpowiedziało mi zszokowane spojrzenie dziecięcych oczu.

– JAK KOTEK? - zawołała Amy, omal nie wypuszczając puszki z ręki.

– Dlaczego niby... – zacząłem, ale zreflektowałem się szybko – Nie, nie jak kotek. Jak fasola.

– Rob Marshall mówił, że niesterylizowane koty śmierdzą i ciągle robią dzieci, przez co trzeba je potem topić w jeziorze. Ale kłamał, prawda Draco? 

Zanotowawszy w głowie, by przemówić Marshallowi do słuchu, przykucnąłem przy Amy, by przez kolejny kwadrans w tej bardzo niewygodnej pozycji wyjaśnić jej pokrótce zagadnienie odpowiedzialnej kontroli populacji zwierząt domowych, obróbki termicznej warzyw oraz dystansu, wskazanego podczas wysłuchiwania historii kolegów. Z każdą minutą coraz bardziej czułem, że moje tłumaczenia mają tyle wspólnego z merytoryką, co tamto zmyślanie czytanki. Na koniec byłem pewien już właściwie głównie braku genitaliów u fasolki.

- Może pójdziemy sprawdzić, co jeszcze przywieźli? - zaproponowałem wreszcie. Ku mojemu zadowoleniu, Amy zgodnie wzięła mnie za rękę, po czym wspólnie kontynuowaliśmy przechadzkę, czytając co ciekawsze napisy. Wreszcie trafiliśmy na karton z wędliną i tu zaczął się dramat.

– Smakołyk Puchatka – odszyfrowała młoda i w jej wielkich oczach rozbłysło coś na kształt lęku. Popatrzyła na mnie niepewnie, a ja, debil, myślałem, że mam potwierdzić, czy aby dobrze przeczytała.

– Tak, dokładnie – odparłem, choć przecież wiedziałem pokrótce, o co biegało z niejakim Kubusiem, Krzysiem oraz Prosiaczkiem. Pracowałem już wtedy w sierocińcu prawie dwa lata, pewnych rzeczy nie dało się nie przyswoić.

Po prostu nie od razu wpadła mi w oko ta absurdalna, misia morda namalowana na wędlinie. A Amy owszem.

– Czemu tak to się nazywa? – zapytała drżącym głosikiem – CZY TO JEST Z MISIA? POWIEDZ, ŻE TO NIE Z MISIA!

– Ani trochę – uspokoiłem ją – Sama przeczytałaś, Smakołyk Puchatka, nie Z Puchatka.

Z perspektywy czasu, rozegrałbym to wtedy ciut inaczej, ale hej, nadal się uczyłem. W zasadzie dorastałem razem z tymi wszystkimi dzieciakami.

– On najbardziej lubił miodek – rzekła Amy, już nie przerażona, a podejrzliwa – Mięso z tym? Fuj.

Wspomniałem wyborne żeberka, sporządzone w miodowo-musztardowej marynacie, lecz zachowałem tę myśl dla siebie. Dziecię musiało się jeszcze nauczyć pewnych smaków.

– Nie ma go tu – uspokoiłem ją – O zobacz, mięso indycze, czterdzieści cztery procent. Mięso wieprzowe, trzydzieści pięć procent. Woda jodowana...

Urwałem, bardzo nie chcąc tłumaczyć, czym jest stabilizator E450, ale ten pociąg pędził już na pełnej kurwie. Amy zrobiła podkówkę i wyszeptała jedno, straszliwe słowo.

Prosiaczek...

Jeszcze zanim zaniosła się głośnym płaczem, byłem gotów zabić tego, który jej zdradził, że różowa świnka z obrazka to zasadniczo to samo, co różowe mięsko w rulonie. Nie znając tożsamości winowajcy, wyładowałem gniew na dostawcy, wnoszącemu akurat ostatnie butle maślanki. W krótkich a dosadnych słowach powiedziałem, co sądzę o jego patologicznej wędlinie.

– ... tak że ogólnie wypad mi z tym chorym gównem – wycedziłem na koniec, podczas gdy Amy wyła mi do ucha, mocząc marynarkę mieszaniną łez i smarków. Wycelowałem akurat w moment, gdy na korytarz wyszła dyrektorka ośrodka.

Otrzymałem pouczenie ustne, ponieważ doceniono moje dobre intencje. Osobiście niczego nie żałowałem. A mała McAllister, swoją drogą, skończyła niedawno już osiem lat. Nie tylko czytała płynnie, ale też zaliczyła pierwszy szlaban za rozwalenie drzwi w spiżarni, gdy niechcący wypróbowała bezróżdżkowe zaklęcie przywołujące na słoju z pierniczkami.

Rosły tak szybko.

Drugim powodem, z którego wtorek w sierocińcu miałem zawsze pełen zajęć, była ogromna ilość maili. Wyglądało to trochę tak, jakby mugolscy nauczyciele i urzędnicy w poniedziałki głównie markowali pracę, żeby dzień później w panice nadrabiać. Jakkolwiek fakt — dzieciaki, powracające do szkół po weekendzie, miały wzmożoną tendencję do prowokowania dziwnych incydentów z udziałem magii, które trzeba było potem pilnie zatuszować.

Tak — ja, Draco Malfoy, zmuszony zawodowymi obowiązkami, nauczyłem się korzystać z mugolskiego komputera, Internetu oraz wszelkich powiązanych wynalazków. W dodatku znajdowałem w tym nawet pewną przyjemność.  Również dlatego, że dobrze mi szło, jakoś panowałem nad diabelstwem zwanym Windows XP, czym zaskarbiałem sobie nieco szacunku współpracowników.

Jak choćby Stacy Kane, kierowniczki regionalnej, która spędzała u nas połowę każdego wtorku, celem dokonywania swoich tajemniczych kontroli. Tego dnia też tak było i jej krągłe pośladki, opięte ołówkową spódnicą, były pierwszym, co zobaczyłem po przestąpieniu rankiem progu naszego niewielkiego biura.

Nie powiedziałbym, że dzień stał się tym samym dobry, ale z pewnością o wiele lepszy.

– Jakiś problem? – zapytałem, widząc, że Stacy stoi schylona w ten przyjemny wizualnie sposób nie bez powodu. Grzebała nerwowo w drukarce, odczepiając i doczepiając znów kable w, na oko, zupełnie przypadkowym porządku.

Oczywiście, coś kliknęła i zniknęło, dokument w Wordzie, dzięki czemu mogłem po raz kolejny wykazać się technicznymi umiejętnościami. Podłączyłem sprzęt ponownie, odnalazłem zachowaną tymczasową kopię pliku, wreszcie przemieniłem ją w świeżutki wydruk. Było w tym coś z magii, jak tak pomyśleć.

– Dzięki, Draco – rzekła Stacy, obdarzając mnie swoim olśniewającym uśmiechem. Zawsze mi się zdawało, że dostrzegam w nim więcej, coś na kształt zaproszenia. Kto wie, może by nie odmówiła, gdybym, korzystając z okazji, zaprosił ją na kawę. Coś takiego nie wchodziło jednak w grę. Kierowniczka Kane pochodziła z tej drugiej strony — zatrudniał ją niemagiczny urząd czegoś tam. Podobnie jak większość, nie wiedziała o mojej prawdziwej roli w sierocińcu i tak musiało pozostać. Między nami nie mogło zatem dojść do niczego poważnego — była miła i ładna, ale umówmy się, ciężko być w związku z kimś, przed kim trzeba udawać, że różdżka to tylko taki kijaszek dla niewidzialnego psiego kolegi.

Mogłem, rzecz jasna, spotykać się z nią niezobowiązująco, pytanie, jak długo. Pozostawała również niezręczność w postaci wspólnej pracy.

Dopóki razem pracowaliśmy, oczywiście. Ta myśl, w połączeniu z widokiem obcisłej spódnicy, dodatkowo uzasadniała pewne decyzje. Matka wspomniała przecież o tamtym typie z Departamentu Gier i Sportów. Według niej mogłem skorzystać z wesela Pottera, żeby zagaić w sprawie nowej posady. Ta durna impreza, przy dołożeniu odrobiny starań, mogła mnie potencjalnie uwolnić z sierocińca, a zarazem otworzyć dostęp do Stacy. 

Pożałowałem, że nie mogę od razu wysłać sowy do tamtego. Nie wiedziałem, jak się z nim pilnie skontaktować innym sposobem, bo w życiu by mi nie przyszło do głowy korespondowanie z Bliznowatym. Czekając, aż Windows ruszy, próbowałem coś wymyślić, jednak zupełnie niepotrzebnie. W mojej skrzynce widniała już bowiem wiadomość.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: (Bez tematu)

Mam nadzieję, że przemyślałeś jeszcze raz kwestię zaproszenia. Pamiętaj, musisz potwierdzić do dwudziestego. 

A to bezczelny drań. Owszem — zmieniłem zdanie w temacie wesela dzięki obiektywnej analizie korzyści. Ale to nie powód, by pisał do mnie tak, jakby wiedział, że to zrobiłem.

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:(Bez tematu)

Potter,

po pierwsze, nawet w mailu wypada się przywitać. Po drugie, temat wiadomości daje odbiorcy kurtuazyjną możliwość odfiltrowania niechcianych treści, na przykład ględzenia o imprezach w jego SŁUŻBOWEJ skrzynce. Skąd w ogóle masz ten adres?

Dłuższą chwilę usiłowałem usunąć z wiadomości automatyczne dodawane ,,Kind Regards", po którym następowało moje imię i nazwisko, ale wychodziło na to, że się nie da. Trudno, wysłałem, jak było, licząc na domyślność Pottera choćby w kwestii tego, że go tak naprawdę wcale nie pozdrawiam.

W sumie może należało to dopisać.

Ledwie przeczytałem kolejnego maila, tym razem z ofertą cateringu na noworoczne śniadanie, pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości. Głupotter miał widać szybkie palce.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:(Bez tematu) WESELE

Malfoy,

jestem aurorem. Mam swoje sposoby. I też się nie przywitałeś.

Narcyza powiedziała, że zapraszasz nas na swoją charytatywną imprezę. Nie ma problemu, będziemy. Ale bądź na weselu.

Ja nie pozdrawiam. Bez przesady.

Harry Potter

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: WESELE (debilu)

Potter,

ja pierdolę. Wiem, że to Ty, nie musisz się podpisywać. U mnie dodaje się stopka, sama. Z automatu, czaisz. Pewnie nie, zresztą. Nie mam czasu uczyć Cię Internetu.

Czemu Ci tak zależy na moim przyjściu? To jakaś obsesja, jak wtedy, gdy śledziłeś mnie w szkole? W głębi duszy liczysz, że gdy celebrant zapyta, czy ktoś ma coś przeciwko Twojemu ożenkowi, wstanę i zaprotestuję?

Mściwie wcisnąłem ,,Wyślij", po czym poszedłem zrobić sobie kawę. Gdy wróciłem, czekała na mnie odpowiedź.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Nie zmieniam tego tytułu. Będę ponad to, Malfoy. Ta skrzynka ma w sobie dość syfu z reklam, żebym miał jeszcze dodawać bałaganu.

Już mówiłem, dlaczego mi zależy na Twoim przyjściu: ze względu na Narcyzę. Nie chcę, by była tam sama. Po stracie męża ma prawo pojawić się w towarzystwie ze swoim synem. Ona nadal jest z Ciebie dumna, deklu. Chce się z Tobą pokazać.

A swoje chore fantazje zachowaj dla siebie. 

Miał cholerną rację i nic nie mogło zirytować mnie bardziej. Może spędziłem ostatnie pięć lat jak ostatnia porażka, skazana na resocjalizację w Domu Dziecka. Może marnotrawiłem większość weekendów na kacu, a wizję przyszłości miałem nadal mglistą. W oczach mojej matki pozostawałem młody, zdrowy oraz rokujący. Chciała, żebym stanowił jej dopełnienie. Chciała zaprezentować się przed socjetą w komplecie — ze mną. Jakby mówiła: patrzcie. Jesteśmy dalej silni razem.

Czy byliśmy istotnie, to już całkiem inna kwestia.

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Nie przyjmuję pouczeń od typa, który ma w mailu numerek z dupy. 

W każdym razie będę. Zanotuj to sobie od razu, bo nie chce mi się odpisywać na zaproszenie. Nawet nie wiem, gdzie je mam.

A skąd. Wsadziłem je pod tackę z tamtymi starymi orzeszkami, w moim mieszkaniu.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

To je lepiej znajdź, bo zaproszenie jest jednocześnie imienną kartą wstępu. No wiesz, ze względów bezpieczeństwa. W razie czego wyślę Ci kopię.

Potwierdzam nasz udział w śniadaniu (czy jak to się ostatecznie nazywa). Kto jeszcze będzie? Narcyza wspominała, że Twoja koleżanka jest na zwolnieniu i zostałeś sam z całą organizacją.

P.S. ,,harrypotter" było już zajęte. Dziwne, nie?

Jasny szlag. Z jednej strony, byłem matce wdzięczny za pomoc. Tylko skończony kutas myślałby inaczej. Ale czy musiała ogarniać ją tak, że wychodziłem na kompletną niedorajdę? W dodatku PRZED NIM?

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Radzę sobie. Jeszcze pracuję nad pełną listą zaproszonych.

P.S. Kurwa, człowieku. To nie jest dziwne. Chociaż w sumie, jest, skoro ludzie chcą z własnej woli nazywać się jak Ty, przynajmniej w adresie mailowym.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Aha. No dobra. Pytam, bo wiem od Hermiony, że organizacja takiego wydarzenia to kupa roboty. Pracuje w podobnej branży, chyba słyszałeś?

P.S. Serio? Tak można? Brzmi jak kradzież tożsamości.

Szczerze, nie słyszałem, bo nie interesowała mnie zawodowa ścieżka Hermiony Granger. Wiedziałem tylko, że wyjechała z Anglii, po krótkim epizodzie związanym z walką o interesy skrzatów domowych. Z tego, co mi było wiadomo, nie odniosła znaczących sukcesów w temacie. Po wojnie dość było roboty przy odbudowie życia czarodziejów. Prawa skrzatów ludzie mieli, jeśli nie w dupie, to bardzo daleko na liście priorytetów.

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Nie, i gówno mnie to obchodzi. 

Będę na weselu. Przyswoiłeś? Bo chcę wrócić do pracy.

P.S. Jakiej znowu tożsamości, pało. To tylko mail. Możesz sobie go nazwać ,,harrycolubifujary" i wolno Ci.

Od: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Ona tu przylatuje, Hermiona. Chce pomóc w organizacji wesela, a przy okazji odbiera jakieś zaległe urlopy. Może by Ci podrzuciła pomysły na atrakcje? No wiesz, żebyś zebrał więcej pieniędzy. Chyba o to w tym wszystkim chodzi?

P.S. Malfoy. Ja pierdolę. 

Uświadomiłem sobie jedną, bardzo ważną rzecz. Cholerne wesele właściwie ustawiało mi spotkanie inicjujące drogę ku posadzie w Grach i Sportach, to raz. Nowa praca ułatwiłaby poznanie Stacy zdecydowanie bliżej, to dwa. Ale był również trzeci element — im więcej darczyńców załatwię, tym bardziej zyska na tym moje CV. A gdybym tak zaprosił dyrektora Departamentu i dał mu zobaczyć na własne oczy, jak świetnie sobie radzę z organizacją wydarzeń? Jaki jestem skuteczny, kreatywny, przebojowy? 

Nie chciałem pomocy Granger. Chyba że napisałaby mi swoje sprawdzone patenty na wyciąganie kasy z ludzi w liście. Szybko, sprawnie, bezkontaktowo. 

Do: harrypotter376@ yahoo.com

Temat: Re:WESELE (debilu)

Z pewnością Granger ma lepsze pomysły na urlop niż wymyślanie za mnie zabaw na charytatywne śniadanie w sierocińcu.

P.S. No mam nadzieję. Szybko, bo jeszcze kilka tygodni i zostaje Ci już tylko jedna baba do samej śmierci. 

Po dobrej godzinie zakończyłem mailową korespondencję z Bliznowatym, przepełniony mglistą nadzieją, że może mi się opłaci. Musiałem przynajmniej spróbować. Tego chciała moja matka, a przecież i ja czułem potrzebę zmian. Zaznania w końcu pełni dorosłego życia. Robienia kariery. Sypiania z fajną dziewczyną. Weekendowego grania w quidditcha. Funkcjonowania tak, by ludzie, patrząc na mnie, myśleli: Temu to się dobrze wiedzie.

Czyli, tak po prawdzie, posiadania dokładnie tego, co debil Potter już miał.

Przeniosłem wzrok znad monitora na Stacy. Spojrzała na mnie również, uśmiechnęła się swobodnie i zaraz wróciła do przeglądania sterty dokumentów. W pięknej, smukłej dłoni trzymała świąteczny cukierek, biało-czerwoną cukrową laskę. Przesunęła po niej językiem, do samego czubka, nieświadoma potężnego, motywacyjnego kopa, który otrzymywałem z każdym jej ruchem.

❄️

Smakołyk Puchatka googlujecie na własną odpowiedzialność. Jeśli znacie  łączę się w bólu.

376 w adresie mailowym Harry'ego to liczba wystąpień słowa "Malfoy" w oryginalnym szóstym tomie serii. Tym, gdzie zdominował myśli Pottera na długi czas XD

Źródło obrazka: https://fineartamerica.com/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro