Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05. OD TEGO SĄ PRZYJACIELE.



       Czy wspominałam już kiedyś, jak bardzo obrzydzał mnie ten cały team-up Missy i Dżokera? I czy muszą się z tym tak bardzo obnosić? To już zaczyna być żenujące.

       Makaron tymczasem wyciągnął swoją głowę na zewnątrz statku, gdy już zadokowaliśmy na głównym statku dowodzącym, po czym po raz pierwszy od bardzo dawna dostarczył nam dobrą wiadomość. Przynajmniej nie musimy mieć do czynienia z tymi kosmitami na ten moment. Wciąż uważałam, że nasza drużyna była zbyt niezgrana, zwłaszcza z Missy na czele. Trzymała przede mną tyle sekretów...

       ─ Czy jestem naprawdę mała, czy ten statek jest naprawdę duży? ─ spytała słodko Szprotka, schodząc po trapie na długi korytarz. Znajdowaliśmy się w czymś w rodzaju hangaru dla pozostałych dokujących mniejszych kapsuł dostawczych. Pomieszczenie zdawało się nie mieć końca, a wszystko tu wydawało się takie nowoczesne i... fioletowe.

       ─ Powinni zmienić dekoratora wnętrz albo jakiegoś zatrudnić. Długo bym tu nie wytrzymała ─ mruknęłam pod nosem, na co parsknął brunet. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej kogoś tym rozbawiłam. Grunt to odpowiednie nastawienie. ─ Więc wyciągamy naszych rodziców i stąd spadamy.

       ─ Myślałem nad tym ─ oznajmił blondyn, podjeżdżając bliżej na swoim wózku i zatrzymał się idealnie przed moimi stopami. Zaraz obok stała Szprotka wtulona w Missy. ─ Jeśli panna Granada odnalazła nas tak szybko u babci Moreno, to przez tę bransoletkę. Daj mi ją ─ polecił, sięgając do nadgarstka Missy.

       ─ Nie mogę się skontaktować z tatą ─ przyznała smutno, układając usta w podkówkę.

       ─ Ale może nadajnik łączący obie bransoletki zadziała, jak urządzenie namierzające ─ odparł z podekscytowaniem nasz grupowy nerd, a wszyscy nachyliliśmy się nad nim i wsłuchiwaliśmy uważnie w każde jego słowo. ─ Potrzebuję szczypiec i źródła ciepła.

       ─ Ja mam mocne zęby po tacie Rekinie ─ odezwała się dumnie Szprotka, demonstrując swoje uzębienie, wgryzając się w powietrze.

       ─ Super! ─ wypalił Wózek.

       ─ A ja termiczny wzrok ─ rzucił Dżoker i już zaczął się przymierzać, by również zademonstrować swoją moc. Moja mama zawsze powtarzała, aby lepiej nie chwalić dnia przez zachodem słońca. ─ Uwaga! ─ wykrzyknął, na co się rozsunęliśmy, lecz szybko zbliżyliśmy się z powrotem. W miejscu bruneta pojawił się najzwyklejszy toster kuchenny, przez co omal nie wybuchłam śmiechem.

       ─ No i mamy toster ─ parsknął Grymas i wtedy już nie wytrzymałam ze śmiechu. Pochyliłam się nad tostere-przepraszam – Dżokerem i go podniosłam, a ten mnie oparzył. Przez moje palce przeszły elektryczne ciarki. Momentalnie podskoczyłam i opuściłam toster na podłogę, z którego wyskoczyły grzanki.

       ─ Wybacz, Dżoker ─ wyznałam, zaciskając usta, by znów nie wybuchnąć śmiechem. To było silniejsze ode mnie, okej?

       Makaron podniósł go w końcu i podał blondynowi na wózku.

       ─ Może być ─ odparł od niechcenia Wózek, po czym użył tej swojej magii na bransoletce i zwrócił ją do Missy. Wmiędzyczasie Dżoker wrócił do swojej ludzkiej formy, choć byłam tym niecorozczarowana. Miałam szczerą nadzieję, że jeszcze chwilę pobędzie tym tosterem.

       Dziewczyna prowadziła nas przez długie fioletowe korytarze – serio, ktoś powinien zatrudnić architekta czy dekoratora wnętrz, a ja i Dżoker podążaliśmy zaraz za nią.

       ─ I co, działa? ─ podpytał po pewnym czasie Wózek, jakby nie był pewny swojego dzieła.

       Missy obejrzała się na niego przez ramię.

       ─ Cóż, dokądś nas prowadzi ─ odpowiedziała i powróciła do obserwowania swojej bransoletki.

       Skręciliśmy w kolejny niekończący się korytarz pełen fioletowych świecidełek. Zaczepiłam Dżokera, dotykając go w ramię, a ten odwrócił głowę w moją stronę.

       ─ Hej, tamto wtedy było całkiem niezłe ─ skomentowałam cicho tak, by tylko on mógł to usłyszeć. Chłopak wyglądał na zdezorientowanego.

       ─ Niby co? Zamiana w głupi toster zamiast faktycznie w jakieś źródło ciepła, które by było przydatne? ─ spytał niepocieszony.

       ─ Przynajmniej było związane z ciepłem. To już duży postęp ─ odparłam, prychając. Byłam z niego naprawdę dumna.

       ─ Być może. Dzięki, że chociaż ty we mnie wierzysz ─ powiedział zawiedzionym głosem, choć nie dawał tego znać po swojej twarzy. Wszyscy w końcu nosimy jakieś maski, okłamujemy nawet naszych bliskich, byle nie okazać publicznie słabości. Jakby ktoś nam tego zabronił.

       ─ Um, ludzie? Też słyszycie ten hałas? ─ spytała niepokojąco Acapella i wszyscy momentalnie się zatrzymaliśmy, a mała Szprotka wnet do mnie podbiegła, by chwycić za rękę, jakby ten czyn miał dodać jej odwagi. A może bardziej mi?

       Z niższego poziomu dobiegały podejrzanie głośne dźwięki. Coś metalowego i coś bardzo, bardzo dużego.

       Przełknęłam głośno ślinę, czując jak moje ciało przeszywa dreszcz.

       ─ Co to takiego? ─ spytali Zawrót i Przewijanka jednocześnie.

       ─ Dochodzi z dołu ─ stwierdził zaalarmowany Wózek, po czym dotknął opon. ─ Czuć wibracje.

       Przerażające dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Znajdowaliśmy się w końcu na pokładzie statku przebrzydłych kosmitów z mackami, nie spodziewaliśmy się chyba zastać tu słodkich jednorożców i tęczy.

       Nagle wysoki potworny głos przecina ciszę i wydaje się, jakby dobiegał zaraz zza zakrętu, więc wszyscy momentalnie przylgnęliśmy do ściany. Jakoś tak się stało, że Dżoker znalazł się między mną, a Missy. Genialnie. A myślałam, że już nie może być bardziej niezręcznie.

       Podłoga zaczęła pękać, a z dziury wyłoniła się obślizgła macka, która zaczęła nas gonić. Tu nie było czasu na dyskusje, więc ruszyliśmy pędem w przeciwnym kierunku z krzykami. Założę się, że było nas słychać już w całym kosmosie. Już słyszę w głowie rozczarowany głos babci Anity, która mówi coś w stylu: „Aj, mi amore, schrzaniliście".

       ─ Którędy teraz? ─ wyrwałam w tym całym chaosie, rozglądając się na skrzyżowaniu.

       ─ Chyba tędy! ─ odkrzyknęła Missy, kierując nas w nieco krótszy korytarz, który był zakończony drzwiami. Wreszcie coś nowego. Drzwi rozsunęły się same, ale na parę metrów przed z podłogi wyskoczyła macka. Na całe szczęście Acapella miała na to rozwiązanie i zaczęła bardzo wysoko śpiewać, a jej oczy zaświeciły się na żółto. Wskazała pospieszającym ruchem ręki, byśmy ruszyli nasze tyłki i stąd uciekli. Poczekałam jednak jeszcze chwilę na Ślimaka, który jak zwykle wlókł się z tyłu grupy, a Dżoker stanął w drzwiach i spojrzał na mnie w szoku.

       ─ Co ty wyprawiasz, Spencer!? Biegnij! ─ krzyknął ponaglająco, ale ja pokręciłam przecząco głową.

       ─ Nie zostawię nikogo z naszej drużyny! Powinniśmy trzymać się razem! ─ odparłam stanowczo, a Ślimak w końcu do nas dołączył i mogłam ze spokojem ducha udać się w bezpieczne miejsce za drzwi.

       Staliśmy wszyscy na niewielkim balkoniku, skąd mieliśmy widok na ogromne pomieszczenie z holograficzną niemal czarną piramidą pośrodku. Pod nią znajdował się niebieskawy portal, z którego wydobywało się światło ogrodzony metalowymi pasami. Dżoker wskazał na nią i powiedział:

       ─ Spójrzcie na to!

       Z dołu wydobył się dźwięk otwieranych drzwi, a na jednym z pasów szedł mężczyzna, którego zdecydowanie nie spodziewaliśmy się tu zastać.

       ─ Co, u licha, robi tu prezydent? ─ spytała zaskoczona Missy.

       Jak się później okazało z rozmowy pana prezydenta z innymi gostkami w garniturach zamierzają zacząć jakieś przejęcie, a w tej piramidzie najwyraźniej trzymają jakąś armię kosmitów gotową, by podbić całą planetę.

       ─ Co to właściwie jest? ─ podpytał rozkojarzony Grymas. Oho, kolejny który ma problemy ze skupieniem się. Gdyby chodził do mojej szkoły miałby same pały za nieuwagę na lekcji.

       ─ Słyszałeś go. To rakieta wypchana kosmitami. Za niecałą godzinę wyślą ją na Ziemię i zaczną kolonizację ─ wyjaśnił z przejęciem Dżoker.

       ─ Więc na co jeszcze czekamy? Powstrzymajmy ich! ─ rzuciłam pewnie, a Missy kiwnęła głową z pełną aprobatą. Dobrze wiedzieć, że dostałam błogosławieństwo od naszej liderki.

       ─ Chodźmy! ─ poleciła szatynka, a gdy wszyscy odwróciliśmy się w stronę drzwi, te otwarły się, a w przejściu stała już panna Granada i jej świta. Nie wyglądała na zadowoloną.

       Ale co ona właściwie tu robiła? Też została porwana przez tych kosmitów?

       ─ Zdajecie sobie sprawę z tego, co zrobiliście, dzieciaki? ─ Podniosła na nas głos, a my zaczęliśmy się cofać do barierki balkonu. Z tego całego stresu nadepnęłam komuś na buty i wpadłam na tego kogoś ciało. Dopiero po szybkim odwróceniu głowy okazało się, że był to, oczywiście, Dżoker, który wydał z siebie ciche jęknięcie. ─ Kradzież jednego z naszych pociągów, baza wywrócona do góry nogami! Samodzielny lot statkiem obcych? Hm? ─ Brzmiała na gorzej niż poirytowaną. Była wściekła. Zamrugałam kilka razy, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Po chwili usłyszałam pisk podekscytowania, na co zmarszczyłam brwi. ─ Gratulacje.

       Spojrzeliśmy wszyscy po sobie ze zdezorientowaniem. To miała być... pochwała? Jednak nie schrzaniliśmy! Była dla nas nadzieja!

       ─ Chyba nie doceniliśmy waszych zdolności. I twojego talentu lidera ─ skierowała ostatnie słowa, patrząc idealnie na Missy. No po prostu nie mogła się oprzeć i tego nie powiedzieć. Nadęłam policzki, przygryzając je od wewnątrz. ─ To było wielkie ryzyko, ale było warto ─ podkreśliła z dumą w głosie. Jakoś tak dziwnie się uśmiechała. Coś mi w niej nie pasowało, tylko jeszcze nie wiedziałam co. ─ Baza została zniszczona wkrótce po waszej ucieczce. Gdybyście tam zostali to wzięliby was do niewoli. To dzięki wam udało nam się trafić na statek bazy obcych. Jestem taka dumna ─ dodała z szerokim uśmiechem na jej purpurowych ustach.

       ─ Zaraz. To nie mamy kłopotów? ─ Missy nadal wydawała się w to nie wierzyć.

       Panna Granada zacisnęła usta w uśmiechu, rozczulając się nad nami.

       ─ Oczywiście, że nie. Jesteście bohaterami! ─ odparła stanowczo.

       Nigdy w całym swoim życiu nie słyszałam bardziej satysfakcjonującego zdania i to jest fakt. Aż uśmiechnęłam się do Dżokera, a ten to odwzajemnił.

       ─ Widzisz? Nie jesteśmy wcale takimi przegrywami, jak myśleliśmy ─ szepnęłam do niego wesoło.

       Reszta naszej drużyny podskoczyła i zaczęła wiwatować. Jednak nie na długo.

       ─ Missy, spójrz na jej parametry życiowe ─ zaalarmował Wózek, wskazując palcem na ekran, gdzie widniała sylwetka panny Granady, która świeciła się cała na zielono, a pod nią widniał napis głoszący: „nieprawidłowy lub pozaziemski". Spojrzałam znacząco na Missy.

       Wiedziałam, że coś tu śmierdzi, po prostu wiedziałam. Oczko pokazała nam swój rysunek panny Granady, a zza jej ciała wyrastały wijące się macki. O chol...

       ─ To kosmitka ─ szepnęłam do ucha Dżokera, a jego oczy się zwiększyły. Nagle do kobiety dołączył prezydent Neil Anami z szerokim uśmiechem.

       ─ Możesz sobie darować, już wiedzą ─ rzucił, zaciskając szczękę i posyłając nam piorunujące spojrzenie. Zdecydowanie mi się to nie podobało.

       Panna Granada uśmiechnęła się niewinnie w naszą stronę, sprawiając, że wszyscy momentalnie zamilkliśmy. Zza pleców wszystkich dorosłych zaczęły wyrastać fioletowe obrzydliwe macki, wywołując u wszystkich tę samą reakcję zaskoczenia.

       ─ Uh-oh ─ mruknęła Szprotka z przerażeniem, a jej drobne ciałko zaczęło się trząść.

       ─ Trudno... brać ich! ─ poleciła stanowczo kobieta, a nasze ciała zostały owinięte tymi wstrętnymi mackami, unieruchamiając nas.

       Zostaliśmy uwolnieni dopiero w osobnym pomieszczeniu, gdzie wrzucili nas i zamknęli. Ostatni wleciał Ślimak. I tak – wpadł w zwolnionym tempie, wiec nic mu nie było.

       Otarłam swoje przedramiona, które były jeszcze przed chwilą zaciśnięte. Na mojej bladziutkiej skórze pojawiły się czerwone plamy. Świetnie, jeszcze nabawię się nie wiadomo jakiej choroby albo złapię wirusa i zarażę wszystkich, na których mi zależy.

       ─ Odpuść sobie tę pantomimę, Ślimak. Nawet nie stłukłeś sobie kolana ─ mruknął z niezadowoleniem nasz nadworny maruda, czyli w tym przypadku - Dżoker.

       Azjata posłał cwany uśmieszek z podłogi. A to z niego aktor i ściemniacz.

       ─ Wspaniale! Właśnie tak, jak myślałam. Egocentryczni i skłóceni ─ skomentowała panna Granada, która nagle tu wparowała ze swoimi ochroniarzami. ─ Jesteście jak wasi rodzice. Tak samo aroganccy. Tak samo nieustępliwi. Własny interes liczy się dla was ponad wszystko ─ wyliczała dalej brunetka stojąc wyprostowana z założonymi rękami.

       Szprotka wyjęła po chwili swoją butelkę z wodą, ale wtedy panna Granada wskazała na nią i rozkazała, by woda została jej odebrana. Pięciolatka westchnęła smutno.

       ─ Tamci są zbyt silni razem. ─ Wskazała na bliźniaków z nieufnym spojrzeniem. ─ Rozdzielić ich.

       Kosmici to jednak półgłówki i nie mają zielonego pojęcia, że ludzie też są inteligentni. Przecież równie dobrze mogą do siebie wrócić, gdy tamci tylko zostawią nas samych.

       ─ To samo tyczy się ich ─ dodała jeszcze, tym razem wskazując palcem na mnie i Dżokera. Uniosłam brwi w zdziwieniu, a po chwili obślizgła macka jednego z ochroniarzy Granady objęła mnie w talii i postawiła na drugim końcu pokoju, z dala od chłopaka. Tamten wyglądał na równie zdziwionego, co ja. My i zbyt silni? Czy babka aby się nie pomyliła? ─ Oo, nie martw się ─ Te słowa skierowała już w stronę biednej Oczko, która przycisnęła swój tablet do piersi. ─ Nie pozbawię cię tej zabaweczki. I bez niej znam waszą przyszłość. Więzienie ─ powiedziała stanowczo, wyciągając klucz. ─ Dożywotnio.

       Zachichotała dość złowieszczo, po czym opuściła pokój, a drzwi zamknęły się zaraz za nią.

       ─ Jak się stąd wydostaniemy? ─ spytała malutka Szprotka, która jako jedyna zadawała tu mądre pytania.

       Missy wykonała parę kroków do przodu w stronę drzwi, po czym odwróciła się na pięcie.

       ─ No... nie wiem ─ przyznała bezradnie, siadając na jednym z kwadratowych twardych siedzeń i podparła brodę ręką.

       Świetnie. Nie mam już sił i również usiadłam, wzdychając ciężko. Do mojej imprezki użalania się nad sobą dołączył wkrótce Makaron.

       ─ Hej ─ rzucił tylko. ─ Może i jesteśmy w zamknięciu na statku obcych, który lada moment zaatakuje naszą planetę, a nasi rodzice są nadal zamknięci, ale przynajmniej jesteśmy w tym razem ─ parsknął, co wywołało w końcu uśmiech na mojej twarzy.

       Makaron to był jednak dobry kumpel i stwierdziłam, że ostatnio naprawdę takiego kogoś potrzebowałam. Kogoś, kto bez żadnych ukrytych pobudek będzie po prostu bezinteresownie miły i uprzejmy. Poczułam na sobie zazdrosne spojrzenie Missy. O nie, ta dziewczyna nie ma prawa być zazdrosna o to, że znalazłam sobie nowego przyjaciela, podczas gdy sama zaczęła się dziwnie zachowywać i mnie ignorować.

       W końcu posunęłam się nawet do czegoś więcej i wbrew własnej naturze wstałam i przytuliłam się do chłopaka z afro. Jego ramiona szczelnie objęły moje ciało, a ja poczułam wreszcie wytchnienie i spokój.

       Zdecydowanie nie byłam gotowa na to, co się stanie, jeśli stąd nie wyjdziemy na czas, ale przynajmniej miałam na kogo liczyć w razie totalnej załamki. W końcu od tego są przyjaciele.






ktoś to w ogóle jeszcze czyta? dajcie jakiś znak czy coś ^^

jeśli podobał wam się rozdział to zapraszam gorąco do gwiazdkowania no i oczywiście komentowania! :D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro