04. DRUŻYNA MARZEŃ.
Uśmiechnęłam się szeroko na widok starszej kobiety w granatowej koszuli w białe kwiaty i w tym samym kolorze materiałowych luźnych spodni. Włosy miała krótko obcięte w odcieniu jasnego brązu, a w ręku trzymała drewnianą laskę do podpierania, choć chód miała całkiem szybki.
─ Missy! Twoja babcia jest legendą! ─ podekscytował się Grymas, podskakując w miejscu. Rany, nie sądziłam, że go ten fakt aż tak rajcował. Poczułam się dziwnie, bo znałam Anitę Moreno z paru obiadów rodzinnych, na które zdarzało jej się wpadać, więc nie obchodził mnie ten fenomen. Zawsze traktowałam ją jak swoją własną babcię, której nigdy nie zdołałam poznać.
─ Oj, kochaniutki. Trzeba być martwym, żeby stać się legendą ─ wyjaśniła, przytulając najpierw Missy, po czym zachęciła również mnie do tego samego, machnięciem dłoni.
Ta babka nie umiała jednak przyjmować komplementów.
─ Przepraszamy za pani altankę. Trudno było kierować wagonikiem ważącym z tonę i spadającym gwałtownie w powietrzu ─ usprawiedliwiła nas Acapella, zaciskając usta w cienką linię i wzruszyła ramionami.
─ Mamy kłopoty, babciu i musimy się gdzieś ukryć ─ wyjawiła z trudem Missy, wpatrując się w nią, jakby szukała rozwiązania.
─ Ukryć? Będziecie musieli zrobić znacznie więcej ─ odpowiedziała tajemniczo abuelita Missy. ─ To coś ustawia się na pozycję ─ rzuciła, wskazując palcem na niebo, które powoli zaczął przysłaniać wielki fioletowy statek kosmiczny z ogromnymi wijącymi się na wszystkie strony mackami.
─ Ma rację. Zostały nam tylko dwie godziny ─ wtrącił blondyn siedzący na wózku i analizując coś na swoim tablecie. ─ Wkrótce rozpocznie się przejęcie.
─ Nie, żebym była jakimś znawcą scenariuszy rodem z filmów sci-fi, ale to całe „przejęcie" nie brzmi zbyt przyjaźnie ─ wyznałam, cała się trzęsąc, a babcia Missy objęła mnie swoimi ciepłymi ramionami.
─ Wchodźcie do środka, dzieci ─ zarządziła pani Moreno, a ja momentalnie wystrzeliłam do przodu, doganiając swoją przyjaciółkę. W takich okolicznościach wolałam się jej trzymać blisko.
***
Wraz z Missy pomogłyśmy porozlewać do szklanek trochę lemoniady dla wszystkich. Należało się nam po tym wszystkim, co przeszliśmy. Gdy podeszłam do Dżokera, by wręczyć mu napój, ten ze splecionymi ramionami na piersi przeszył mnie szyderczym wzrokiem. Położyłam mu szklankę obok na drewnianym stole, nie zdejmując wzroku z jego ciemnych oczu. Chciałam mu w ten sposób pokazać, że nie zmusi mnie w ten sposób, żebym mu uległa. Za żadne skarby nie pozwolę, by przewodził dalej tą drużyną ktoś taki, jak on. No koleś się po prostu nie nadawał. Gdyby chociaż wykazał się jakąś swoją inicjatywą lub pokazał, że mu faktycznie zależało na innych...
─ Usiądź już, skarbie, bo ci lemoniada wyparuje. Dziś mamy niezwykły ukrop ─ stwierdziła Anita, kładąc rękę na moim ramieniu. W końcu odpuściłam sobie, wypuszczając powietrze ustami i usiadłam na krześle obok Missy.
Kobieta urządziła nam motywującą gadkę i stwierdziła, że tylko nasza grupka jest w stanie ocalić świat z powodu naszych superumiejętności.
─ Super słabe moce ─ zrzędził Grymas.
─ Mów za siebie ─ odezwał się Dżoker z cwanym uśmieszkiem.
─ Jasne, panie losowy ─ dowalił mu Zawrót, popijając swoją lemoniadę.
Anita pokręciła głową na boki, wzdychając z rozczarowaniem.
─ Nie tak zostaje się superdrużyną ─ stwierdziła.
─ A kto mówił coś o tym, że chcemy zostać drużyną? ─ spytałam, gapiąc się na wszystkich po kolei i nastała dziwna cisza. Co się dzieje? Czyżby nagle wszyscy zaczęli się mnie słuchać? Aż wstałam z siedzenia i zaczęłam dalej nawijać. ─ Kompletnie do siebie nie pasujemy. Jesteśmy tak inni, że zupełnie niezgrani. Nic o sobie nie wiemy, a co poniektórzy się nawet nie przykładają do tego w ogóle, więc jaki jest tego sens? To nie wypali. Wiem to.
Nadęłam wkurzona policzki i zaczęłam ciężko oddychać, ledwo powstrzymując się od łez. Rany, nie sądziłam, że to wyznanie będzie mnie kosztowało tyle emocji i energii. Poczułam na sobie spojrzenia innych i po chwili bez wahania wybiegłam stamtąd na zewnątrz. Czułam się, jakby mi brakowało powietrza.
Gdy znalazłam się na trawie, kopnęłam jakiś większy kamień, który poleciał w stronę wagonika, którym się tu rozbiliśmy. Nie widziałam już sensu w tym wszystkim. Nie lepiej dać się porwać tym kosmitom i mieć to całe przejęcie z głowy? Przynajmniej może jeszcze bym się zobaczyła z moją mamą i resztą Heroicznych.
Sięgnęłam po chwili po swoje airpody z kieszeni oraz telefon, z którego puściłam utwór Bad Day, który idealnie opisywał to, co obecnie czułam wewnątrz. Delikatny dźwięk pianina od razu mnie nieco uspokoił. Muzyka od zawsze wpływała na moje emocje i była moim nieodłącznym elementem.
Zaciągnęłam się ostrym powietrzem, gdy po chwili ujrzałam wybiegającą gromadkę dzieciaków na tylny ogródek abuelity Missy. Powoli wypuściłam powietrze ustami, po czym wywróciłam oczami na widok Dżokera, który oddzielił się jako jedyny od grupy i zaczął do mnie podchodzić.
A temu co?
Brunet gestykulował, wskazując bym wyjęła słuchawki z uszu, co uczyniłam po chwili, choć nie chciałam zostać wyrwana z tego mojego kokonu. Nie miałam ochoty z nikim gadać, a zwłaszcza z nim.
─ Co tu robisz? ─ bąknęłam nadąsanym tonem.
─ To, co wtedy powiedziałaś, a wręcz wykrzyczałaś... ─ zaczął, przysiadając na trawie obok mnie. Nie musiałam mu się z niczego tłumaczyć. Sama byłam na siebie zła, że tak mnie poniosło przed wszystkimi.
─ Straciłam kontrolę. To więcej się nie powtórzy ─ wycedziłam słabo.
─ Nie. Miałaś rację. I nieźle nakrzyczałaś na abuelitę ─ przyznał, a mi na moment zrobiło się naprawdę głupio, że aż uniosłam kąciki ust, bo sam zaczął prychać ze śmiechu, za co szturchnęłam go w ramię. ─ Kompletnie nic o sobie nie wiemy, a mamy sobie ufać i współpracować, żeby ocalić naszych rodziców i cały świat. Szkoda, że inni nie widzą tego, jak niedorzecznie to brzmi.
─ Bo to banda dzieciaków. My jesteśmy za mądrzy ─ stwierdziłam, spuszczając wzrok na trawę, która powiewała na wietrze. Nastała chwila ciszy, w której mogłam trochę się zregenerować.
─ Nie uwierzysz. Babcia Moreno stwierdziła, że to Missy powinna być liderką grupy. Pff! ─ prychnął wściekły, przerywając moją ciszę. Ale widziałam, jak się starał, by odwrócić moją uwagę i muszę mu przyznać, że doskonale wie, jak to robić.
─ To jest niedorzeczne. Wszyscy dobrze wiemy, która z nas nadaje się na lidera grupy ─ jęknęłam z ironią, na co ten parsknął i poklepał moja ramię, które przeszły momentalnie ciarki.
─ Haha, dzięki za wsparcie ─ wydukał z sarkazmem chłopak.
Z oddali słyszałam dzikie śmiechy i krzyki dzieciaków, które wybiegły na ogródek Anity Moreno. Pusta przestrzeń zmieniła się w pole treningowe, gdzie znajdowały się różnego rodzaju przeszkody czy maszyny i inne sprzęty przydatne do ćwiczenia zwinności.
─ Dzięki za to, cokolwiek to było. Dzięki za zrozumienie ─ rzuciłam po chwili, posyłając mu wdzięczne spojrzenie, po czym wstałam. ─ Ale najwyższa pora pokazać im, kto tu tak naprawdę rządzi, nie sądzisz?
─ Czyli co, łączymy siły? Ty i ja przeciwko im wszystkim? ─ Podniósł się równie szybko. Kątem oka widziałam, jak obserwował z podziwem i zdystansowaniem resztę naszej bandy.
─ Cóż, nie jest to drużyna marzeń, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? ─ Uniosłam kąciki ust, czując przypływ motywacji. Ktoś musi nauczyć tych dzieciaków, że w treningu nie chodzi tylko o dobrą zabawę.
─ Prowadź, partnerko ─ rzucił, wskazując ręką, bym ruszyła pierwsza. Proszę, proszę, co za dżentelmen. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
─ Ależ proszę, śmiało. Zarozumiali chłopcy mają pierwszeństwo ─ sarknęłam, na co ten pokręcił głową na boki, również parskając.
W końcu dołączyliśmy do reszty, a ja niepewnie stanęłam w miejscu, gdy chłopak niespodziewanie popchnął mnie w stronę starszej kobiety z poważnym wyrazem twarzy. Miałam wrażenie, że te jej pełne grozy i szacunku oczy zjedzą mnie żywcem.
─ Dołącz do reszty, Spencer. Szybciutko ─ poleciła wcale nie takim rozgniewanym głosem, jakim się po niej spodziewałam. Wciąż jednak czułam się okropnie głupio, więc zebrałam się w sobie i zaczęłam bawić się palcami, nie wiedząc jak właściwie zacząć.
─ Jest mi ogromnie przykro. Przepraszam ─ bąknęłam pod nosem. Aż bałam się spojrzeć w jej oczy, ale kobieta sama chwyciła za mój podbródek i uniosła, bym spotkała się z jej smutnym wyrazem twarzy.
─ Oh, wiem, kochanie. Nic się nie stało ─ odpowiedziała wesołym tonem, co naprawdę mnie zaskoczyło. Rozchyliłam wargi, bo nie wiedziałam, co powiedzieć dalej.
─ Ależ właśnie się stało. Czasem nie umiem trzymać języka za swoimi zębami i po prostu wybucham...
─ Wszystko w porządku. To zrozumiałe. Przeszłaś naprawdę wiele w tym wieku. Znałam twojego dziadka, a twoi rodzice też niczego nie ułatwiają. Tylko są zbyt uparci i ślepi, żeby to zauważyć ─ wyznała, a ja jej przytaknęłam. Być może ich rozwód rzeczywiście wpływał na moje życie bardziej niż wolałam to przyznać. Ale chwila, chwila. Zatrzymajmy się na chwilę, zanim umkną mi wszystkie fakty.
─ Znałaś mojego dziadka MegaMinda? ─ wyrwałam z rozpędu. On to dopiero był legendą. Prawdziwym bohaterem. Nigdy jednak nie zdołałam go poznać, ale z opowieści mamy wydawał się naprawdę kozacki. Jedną myślą potrafił zrobić naprawdę wiele, przenikał przez najtrudniejsze umysły i wpływał na innych myśli. Był niesamowity, ale pewnego dnia słuch o nim zaginął. Tak bardzo chciałam go poznać...
─ Oczywiście. Był moim niegdyś najlepszym przyjacielem i jedynym odpowiednim partnerem w treningach za naszych czasów. Coś, jak ty i ten wasz „lider" ─ zachichotała konspiracyjnie, jakby znowu była nastolatką. Moje oczy niemal nie wyskoczyły z orbit.
Co takiego?
─ Nie jesteśmy partnerami ─ zaprzeczyłam natychmiast, splatając ramiona na piersi. W tym samym momencie, jak na ironię, wychwyciłam wzrokiem chłopaka wśród szalejących po polu treningowym dzieciaków, a ten spojrzał na mnie.
─ Sposób, w jaki cię bronił, gdy wybiegłaś świadczyłby o czym innym ─ odparła, a mi zaschło w gardle. Nie no, ten chłopak jest pełen niespodzianek. Ciekawe, czym jeszcze mnie dziś zaskoczy. ─ Myślę, że prędzej czy później znajdziecie wspólny język. A teraz do roboty! ─ pospieszyła mnie abuelita, klaszcząc dla zachęty.
Byłam jednak zbyt zajęta analizowaniem własnych myśli i pochłonięta natłokiem emocji, by cokolwiek zrobić. Na całe szczęście ujrzałam na horyzoncie jedyną osobę, która zawsze mnie wspierała i na pewno będzie wiedziała, jak na to zaradzić.
Podeszłam do zamyślonej Missy, która zeskoczyła z liny naciągniętej pomiędzy dwoma drzewami.
─ Hej, Missy ─ rzuciłam do dziewczyny, a na jej policzki wkradły się rumieńce. Zmarszczyłam brwi w konsternacji.
─ Wiesz, co? Ten cały Dżoker nie jest wcale taki zły ─ powiedziała, uśmiechając się. Wywróciłam oczami.
Tylko nie to. Oj, bo będzie bardzo nieładnie.
─ Nie wierzę, że to mówisz. Tamten typek? Przecież to największy gbur i samolub, jakiego spotkałam! ─ wydarłam się prawdopodobnie nieco za głośno, gdyż spotkałam się ze zdziwionym spojrzeniem małej Szprotki, która kompletnie nic nie rozumiała.
─ Nie wiedziałam, że pałasz do niego taką nienawiścią, Spence! ─ pisnęła z ironią. ─ Powinnaś mu być jednak wdzięczna, po tym jak się za tobą wstawił, gdy uciekłaś. Wszystko w porządku?
Zacisnęłam usta w cienką linię i wbiłam wzrok w swoje białe sportowe buty. Sznurówki zaczęły być już lekko szarawe.
─ Wszystko okej ─ przyznałam cicho. Missy nie wyglądała, jakby mi wierzyła, ale w końcu odpuściła i wróciła do treningu.
Anita Moreno polecała każdemu, by wczuł się w rytm i pracę ciała naszego przeciwnika, bo to ona zdradza ich następny ruch. Podczas tej jednej godziny naprawdę sporo się nauczyłam, chyba nawet więcej od niż od mojej matki w całym swoim życiu. Nigdy nie uważała, by jakikolwiek trening był mi potrzebny.
Dzieciaki naprawdę świetnie sobie radziły. Niektórzy ruszali się tak zwinnie, że nigdy bym ich o to nie posądziła. Dżoker na przykład próbował swojego szczęścia w zachowaniu równowagi na cienkiej taśmie pomiędzy drzewami i ku mojemu zdziwieniu poradził sobie z tym świetnie. Missy nie chciała być od niego gorsza i zaraz z pewnością siebie wskoczyła na taśmę, lecz jej nogi natychmiast się zachwiały. Machała rękami na wszystkie strony, jakby miało jej to pomóc, lecz wkrótce się wycofała.
Po intensywnym treningu, jaki nam zaserwowała Anita nie miałam już siły na nic. Podobnie wyglądała reszta dzieciaków, lecz wiedziałam, że stali się dzięki temu sprytniejsi i mądrzejsi. Właśnie w ten sposób uratujemy naszych rodziców.
Nagle na niebie pojawiły się nadlatujące helikoptery, które postanowiły dołączyć do imprezki, lecz nikt ich nie zapraszał.
─ Szybko was znaleźli ─ zauważyła babcia Anita, która stanęła obok Missy i mnie.
─ Wsadzą nas z powrotem do tego bunkra ─ odparł posępnie Grymas.
─ Figa z makiem! ─ krzyknęła stanowczo Missy. Rany, ale dziewczyna się rządzi. Natychmiast przerzuciłam zmęczony wzrok na Dżokera, a ten jakby telepatycznie się ze mną zgodził, żeby przy następnej zmianie lidera ją obalić. ─ Ktoś musi ocalić świat.
Jak na zawołanie Anita pokazała nam ukryte przejście za krzakami wprost do tunelu, którędy kazała nam uciekać. Sama jednak została w tyle, by zatrzymać naszych niespodziewanych gości.
Droga nie była za wesoła, bo wszędzie było ciemno, a podłoga dziwnie się lepiła. Dodatkowo słyszałam chyba pisk szczura, a ja panicznie boję się tych przerośniętych gryzoni. Pod koniec tunelu Missy oznajmiła wszem i wobec, że ma plan, lecz ani Dżoker ani ja nie byliśmy co do tego przekonani.
Wyłoniliśmy się zza gęstego bluszczu na polanę, gdzie wreszcie mogłam zażyć słonecznej kąpieli i pooddychać świeżym powietrzem.
Panna Moreno nakazała chłopakowi o nieobliczalnych mocach, by się do niej zbliżył, a ta wyszeptała mu coś w ucho i pokazała jakiś obrazek na tablecie Oczka. Coś mi tu śmierdziało, ale jeszcze nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć co. Brunet wyraźnie był zaskoczony i nawet omal mu się nie wymsknął wulgaryzm, gdyby nie ostrzegawcze spojrzenie Szprotki. Bolało mnie, że nie chcieli mnie wtajemniczyć, a zwłaszcza że Missy tak nagle się ode mnie odsunęła.
Już rozumiem, do niczego się nie nadają i dodatkowo wprowadzam chaos w naszej grupie.
Po chwili Dżoker wyrwał tablet z rąk Missy i przejął pałeczkę w dowodzeniu.
─ Uwaga, ludzie. Missy i ja wpadliśmy na pewien pomysł ─ zaczął z wyższością w głosie.
Parsknęłam niedowierzająco.
─ Jesteś pewny, że użyłeś właściwie liczby mnogiej w tym zdaniu? ─ podpytałam, prychając, a chłopak mnie totalnie zignorował.
─ Zobaczcie. Oczko to narysowała ─ oznajmił, odwracając ekran tableta, gdzie widniał jeden z tych kosmicznych statków zaparkowany na podobnej polanie, na której się znaleźliśmy. Musiało to więc być gdzieś niedaleko, a jak dobrze wiemy, rysunki Oczka się sprawdzają. ─ Statek dostawczy. Zakradniemy się na pokład i polecimy na statek bazę.
─ Trzeba przyznać, że to naprawdę dobry plan ─ stwierdził całkiem szczerze Wózek.
Trzymajcie mnie, bo nie wyrobię. Dobry plan?! To jest według nich dobry plan? Oni chyba takiego nigdy nie widzieli na oczy.
─ Chodźcie, pokażmy kosmitom... ─ Missy zawiesiła na moment głos, jakby chciała tym zwiększyć napięcie. Niech ktoś jej wreszcie powie, że te teksty nie są ani trochę czaderskie. Jeśli ktoś już ma o nas nakręcić jakiś średnio budżetowy film o dzieciakach superbohaterach, to powinni chociaż lepiej napisać jej teksty. Najlepiej mi daliby to wyreżyserować i napisać scenariusz. Nie pożałowaliby. ─ Kto tu rządzi.
Westchnęłam przeciągle, nie mając innego wyjścia, jak podążyć za Missy i drużyną marzeń do statku kosmitów. Dobra, szczerze nie sądziłam, że kiedyś tak powiem. To jest nawet czaderskie.
W ciągu kilku minut znaleźliśmy nasz cel, a wokół nie było nikogo. Na co więc jeszcze czekają? Na specjalne zaproszenie?
Stanęłam obok Missy, by tym razem nie spuszczać jej z oczu. Może kiedyś sobie o mnie przypomni, by wtajemniczyć w jakiś jej plan. Byłoby miło.
Nagle zza jakiegoś krzaczora wyłoniły się wijące obślizgłe macki. Nie ma bata, że po tej akcji nie będą mi się śniły w koszmarach. Odczekaliśmy parę sekund, by się upewnić, że już nikt więcej nas nie zaskoczy, po czym ruszyliśmy biegiem na pokład.
Chwyciłam mimowolnie za drobniutką rączkę Szprotki, a ta mnie nie puszczała. Miała żelazny uścisk po tatusiu. Rozejrzałam się wokół po reszcie, lecz kogoś brakowało.
─ Ślimak! ─ wydarłam się na całe gardło, a reszta wkrótce poszła w moje ślady i zaczęli go dopingować. Skośnooki brunet bohatersko stawiał każdy krok w zwolnionym tempie, choć wyglądało to, jakby biegł najszybciej, jak tylko potrafił. ─ Dasz radę!
Żeby naszych problemów było mało – kosmici z mackami nas zauważyli. To się nie skończy za dobrze. Dla podsycenia adrenaliny i zwiększenia napięcia Acapella zaczęła nucić słynną melodię – „Chariots of Fire", które w oryginalnej wersji zostało stworzone przez legendę – Vangelisa. W ostatniej chwili Makaron wyciągnął swoją rękę i sięgnął po chłopaka, który do nas dołączył. Westchnęłam z ulgą, choć to nie był jeszcze koniec wrażeń.
Teraz przyszło nam zmierzyć się z wystartowaniem i pilotowaniem tego statku, by uciec przed fioletowymi kosmitami. Wózek – jako największy mózgowiec w drużynie ogarnął sterowanie, które według niego okazało się bardzo intuicyjne i znaleźliśmy się w przestworzach.
Ciśnienie już nieco mi zeszło, choć nadal miałam przyspieszony oddech. Wpatrywałam się przez oszkloną kopułę nad nami w kosmiczną otchłań, do której nieuchronnie się zbliżaliśmy. Nigdy nie czułam się bardziej samotna, niż jak w tamtym momencie. Wszyscy, których kocham znajdowali się bardzo daleko, a moja jedyna przyjaciółka postanowiła mnie zdradzić z pierwszym lepszym chłopakiem.
Nie sądziłam, że mnie to aż tak zaboli, ale obiecałam sobie, że się nie poddam. Nie będę słaba, jak moja mama, gdy nie potrafiła walczyć dalej o naszą rodzinę. Nie spocznę, dopóki jej stamtąd nie wyciągnę. Z drużyną czy bez.
nie będę ukrywać, że wasze komentarze (nawet te drobne) bardzo mnie motywują, więc zapraszam do podzielenia się tu swoją opinią! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro