Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. RODZINNA SPRAWA.


south padre Island, 2012


       Próbowałam zrozumieć, czemu właściwie moi rodzice postanowili się rozejść. Banalne byłoby stwierdzenie, że moje życie legło w gruzach, gdy się rozwiedli również na papierze, bo dopóki tego nie zrobili wciąż istniała nadzieja. Moja matka jednak na to nalegała. Bez właściwego wyjaśnienia. Widocznie stwierdziła, że ja, jako dziecko nie powinnam się wtrącać w takie afery, że pewnie bym nic nie zrozumiała. Nie mogła się jednak mylić bardziej. Powinna była to zauważyć. Jaka matka nie widzi, że jej dziecko jest smutne? I to z jej powodu!

       Często wracałam do tego wspomnienia, które utkwiło mi najbardziej w głowie. Być może dlatego, że było to ostatnie miłe wspomnienie z moimi rodzicami, zanim dowiedziałam się o ich rozwodzie.

       Był wieczór, gdy tata wrócił do domu po całym dniu nagrywania w studio. Mówił, że lada dzień ktoś ważny podpisze kontrakt z jego zespołem, ale do tej pory się tak nie stało. Dokładnie pamiętam, jak w radiu leciało akurat „Somebody That I Used To Know" od Gotye, które zadebiutowało tego roku. Mama zmywała już po kolacji, a ja siedziałam na kanapie, bujając nogami na boki, które wisiały w powietrzu. Na parterze wszystko praktycznie było jednym wielkim pokojem, który robił za salon, kuchnię i jadalnię.

       ─ Proszę, proszę, kto tu zaszczycił nas swoją obecnością! Nasz wiecznie zapracowany tatuś! ─ Nie dało się nie słyszeć sarkazmu w głosie mojej matki, gdy ojciec wszedł głębiej do środka, zdejmując uprzednio buty.

       Tata zdjął z pleców futerał z gitarą i od razu polazł do kuchni, by przeprowadzić rozmowę z mamą. Pewnie spodziewał się, że niczego nie usłyszę z tej odległości, ale wkrótce było słychać tylko same krzyki. Z początku próbowałam udawać, że to mnie nie dotyczy albo że ta scena właściwie nie ma miejsca, tylko dzieje się w mojej głowie. Tylko dlaczego w mojej głowie miałabym trzymać takie okropne myśli? Siedziałam dalej w zaciszu na kanapie, bawiąc się palcami. W końcu nie mogłam wytrzymać tych krzyków i sięgnęłam po pilot do radia i podgłośniłam muzykę. Łudziłam się, że to pomoże.

       ─ Nie widzisz, że staram się, jak mogę?! ─ rzucił zbulwersowany, gestykulując rękami na mamę. Nigdy w życiu nie widziałam ich bardziej zezłoszczonych na siebie i skaczących sobie do gardeł. Myślałam, że się kochają. Szanują.

       ─ Nawet mnie nie okłamuj i nie rób tego też swojej córce. Wiem, gdzie dziś byłeś... i nawet nie muszę używać swojej mocy, żeby to wiedzieć! ─ odkrzyknęła, podchodząc bliżej ojca, a ten zaczął się wycofywać w moją stronę. Obserwowałam ich kątem oczu, uświadamiając sobie powoli, co właściwie miało miejsce, a ja nie mogłam nic na to poradzić.

       ─ Spencer, zmykaj na górę, w porządku? ─ poprosił mnie tata łagodnym głosem. Spojrzałam na mamę, wyczekując jakby od niej aprobaty, a ta skinęła głową, jakby poparła jego prośbę. Przynajmniej zmusiłam ich, by się z czymś zgodzili.

       Ściszyłam w końcu radio i poszłam na górę. Wahałam się, czy nie zatrzymać się na brzegu schodów na piętrze, lecz wolałam sobie oszczędzić więcej koszmarów. Byłam w końcu padnięta i mimo ich wciąż podniesionych głosów udało mi się zasnąć, a moją ostatnią myślą, było właściwie pytanie, czy następnego dnia zastanę swoją rodzinę w całości, czy może w kawałkach.


***


       Następny dzień nastał szybciej niż się spodziewałam. Zupełnie, jakby żadne sny nie nawiedziły mojej głowy tej nocy. Spojrzałam mimowolnie na swój naszyjnik i chwyciłam w palce drobny żółty kamień. Jego tajemnica wciąż mnie ciekawiła. Pragnęłam się uwolnić spod jego kontroli. Byłam jednak zbyt słaba albo tchórzliwa, by to zrobić. Bez większego zastanowienia opuściłam pokój i zbiegłam po schodach obitych miękkim dywanem, zastając w kuchni mojego tatę. Smażył coś na patelni, a po zapachu mogłam od razu poznać, że były to moje jedyne naleśniki z syropem klonowym. W tle leciało bardzo cicho „Big Jet Plane", co nadało tej scenie nostalgiczny wydźwięk, choć jeszcze nie wiedziałam, do czego dziś dojdzie.

       ─ Wyspałaś się? Miałaś jakiś fajny sen? ─ spytał troskliwie, a ja oparłam twarz na dłoniach i przyglądałam się, jak duży owalny naleśnik ląduje na talerzu. W odpowiedzi pokręciłam głową na boki, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Rzadko w końcu kiedy pamiętamy nasze sny, prawda? ─ Zaraz będzie gotowe i będziemy razem wcinać, zgoda?

       Przyjrzałam się uważnie jego twarzy, a jego lewy policzek był bardziej czerwony od prawego. Były ledwo widoczne palce. Dopiero teraz sobie przypomniałam pewien fakt, którego widocznie poprzedniego wieczoru nawet nie zarejestrowałam lub nie chciałam przyjąć do świadomości.

       Moja mama w wyniku napływu emocji uderzyła tatę z otwartej dłoni prosto w policzek. Nic więcej jednak nie pamiętałam. Wszystko jakby uleciało mi z głowy. Próbowałam odepchnąć te myśli od siebie, jak najdalej się dało.

       Tatko nałożył nam spore porcje na talerze i polał je na koniec dużą ilością gęstego syropu klonowego. Pozwolił mi nawet na koniec polizać łyżkę!

       Śmialiśmy się bez końca, rozmawiając o niczym, jak gdyby wczorajszy wieczór nigdy nie istniał. Wszystko wydawało się idealne, wyrwane niemal z sielskiego filmu o funkcjonalnych rodzinach, dopóki nie dołączyła do nas mama.

      Nie wyglądała najlepiej. Wciąż miała na sobie szlafrok, a jej ciemne włosy sięgające do ramion były potargane, że wyglądem przypominały ptasie gniazdo.

       ─ Naleśnika? ─ zaproponował jej ochoczo tata, kończąc już niemal swoją porcję, ale ta posłała mu niezbyt przyjazne spojrzenie i szła dalej przed siebie. Przeszła do części z salonem, gdzie na kanapie leżał rozwinięty koc z poduszką, a tuż obok leżała spakowana walizka z futerałem na gitarę ojca.

       ─ To tak nie działa, Kev. Nie naprawisz tego jednym naleśnikiem ─ rzuciła zirytowana mama. Już wiedziałam, że to mój sygnał, bym się stąd zmyła, jednak nie było mi to dane. ─ Zostań, skarbie. I tak musisz coś od nas usłyszeć.

       ─ Nie teraz, Julie ─ przerwał jej tata, podchodząc do mnie i pochylił się znacznie, by jego oczy znalazły się naprzeciwko moich. ─ Pozwól mi... zrobić to, jak należy. Daj mi jeden dzień z córką. Jeden dzień. O tyle cię proszę ─ wypowiedział błagalnie, zwracając się w stronę mamy.

       Ja również to zrobiłam, nie wiedząc jeszcze, do czego tak naprawdę sprowadzała się ta rozmowa. Jakbym nie została wtajemniczona. Odgrodzona. Zamknięta w bańce bezpieczeństwa, która kiedyś musi pęknąć.

       ─ O drugiej macie być z powrotem. Postaraj się chociaż na to nie spóźnić ─ rzuciła chłodno. Niczego nie rozumiałam. To teraz mama była zła na mojego tatę? Ale o co? Było tyle rzeczy, których nie rozumiałam ze świata dorosłych, ale zawsze byłam pewna jednego. Stałości i miłości w naszej rodzinie. Ten dzień był jednak dowodem na to, że to wszystko może ulec zmianie.


***


       Podczas spaceru po parku tata kupił nam lody o trzech smakach, którymi zajadaliśmy się przez resztę naszej powolnej wędrówki. Był środek lata, a wysoka temperatura sprzyjała licznym tłumom, które odwiedziły park w środku miasta, gdzie rodziny z dziećmi mogły spędzić naprawdę ciekawy i pełen wrażeń dzień. Już chciałam pociągnąć tatę za rękaw, by wskazać mu na dmuchany zamek, który widziałam z oddali, ale ten sam przystanął i kucnął naprzeciw mnie. W jego zielonych oczach widziałam pewną troskę, ale i strach.

       ─ Posłuchaj, Spencer... ─ zaczął, nerwowo drapiąc się po karku. W końcu chwycił wolną ręką za moją dłoń. ─ Ja i twoja mama...

       ─ Już się nie kochacie? ─ spytałam zaniepokojona.

       ─ To nie tak... kochanie, ona i ja... przechodzimy przez trudny okres. A ja nie chcę cię stracić... ─ mówił, załamując głos.

       ─ Ale ja jestem tutaj, tato ─ palnęłam z oczywistością, wywołując uśmiech na jego twarzy.

       ─ Muszę was opuścić na jakiś czas. Aż twoja mama ułoży sobie wszystko. Musimy od siebie odejść i zrobić sobie przerwę, rozumiesz? To znaczy, że nie będzie mnie przy tobie tak często, jak do tej pory ─ powiedział zmartwiony.

       ─ Nie chcę, żebyś odchodził, tatusiu ─ rzuciłam, czując napływające łzy i rzuciłam mu się w końcu w ramiona.

       ─ Ja też nie, skarbie. Ja też nie ─ westchnął, obejmując mnie w ramionach i przykładając rękę do mojej głowy od tyłu.

       W tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, przed jakim wyborem zostanę postawiona. Czy raczej, jak brutalnie zostanie mi on odebrany. Nie miałam nawet udziału w podjęciu decyzji, z którym rodzicem miałam zostać na czas ich separacji. Żadne dziecko nie powinno wybierać, ale ja zostałam w ogóle pozbawiona tego czynu. Poczułam się niepewna i zdezorientowana. Niezależnie od tego, jaką decyzję podjęli moi rodzice, rozwód zawsze jest traumą dla ich dziecka. Rozstanie rodziców zaburzyło cały mój świat, który z każdym kolejnym dniem ulegał zniszczeniu, kawałek po kawałku.

       Aż nie miało pozostać nic, co dało się naprawić.


***


south padre Island, 2020


       ─ Houston do Spencer! Jak daleko odleciałaś? Pytam z ciekawości, bo też bym chętnie się stąd wyrwał ─ palnął Dżoker poważnym tonem głosu, brutalnie mnie wyrywając z zamyślenia. Krzyknął mi tak dobitnie i blisko ucha, że je niemal przeczyścił. Że też ja musiałam paść ofiarą jego nadmiernego czepialstwa. Wydawał się, jakby nie był przyjaźnie nastawiony do kogokolwiek tu, pomimo że był „liderem", jak to nazwał Wózek, ale do mnie już szczególnie nie pałał żadną sympatią.

       Najwyraźniej „przespałam" całą przemowę prezydenta do narodu, ale pewnie jeszcze tylko bardziej dobijał wszystkich, gdyż Heroiczni byli naszą ostatnią deską ratunku przed takimi rzeczami. Następnie na ekranie pojawiła się panna Granada, która samym wyglądem potrafiła odstraszyć każdego. Zapowiedziała, że zamknie nasz bunkier na dobre dla naszego bezpieczeństwa.

       ─ Ta, jasne. Nie ochronią nas przed tym. Widzieliśmy ─ skwitował niezbyt optymistycznie Makaron. Choć podchodził do sprawy sceptycznie, to jednak wydawał się być przez to realistą. Nie wszystkie dzieci w tym wieku tak łatwo akceptują koniec świata. Ja sama ledwo akceptowałam rozpad mojej rodziny, ale to temat na inną porę.

       ─ Masz lepszy pomysł? ─ wtrącił Dżoker, wciąż trzymając splecione ramiona na wysokości klatki piersiowej.

       ─ A może choć raz ty wpadniesz na jakiś pomysł, przywódco grupy? ─ sarknęłam, odwracając na moment głowę w jego stronę i posłałam mu piorunujące spojrzenie. Ten potraktował mnie milczeniem.

       ─ Powinniśmy słuchać panny Granady ─ stwierdziła najmłodsza z naszej "drużyny marzeń" – Szprotka tym swoim słodziutkim, sepleniącym głosem.

       ─ Przepraszam, ale... ─ wcięła Missy, odwracając się do reszty, lecz jej przemowa została przerwana przez Grymasa.

       ─ Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojego taty ─ skomentował posępnie, po czym przybrał przestraszoną twarz z uniesionymi na wysokość głowy rękami. Przynajmniej humoru mu nie brakowało. W takiej sytuacji trochę się przyda.

       ─ Przepraszam! ─ rzuciła głośniej Missy, a ja dodatkowo pomachałam rękami na boki, żeby zwrócić na nas uwagę.

       ─ Co? ─ Raczył jej w końcu odpowiedzieć od niechcenia Dżoker.

       ─ Musimy opuścić ten pokój. Teraz ─ zarządziła, wstając od ławki, a ja spojrzałam się na nią z szeroko otwartymi oczami, mrugając. W końcu powróciła stanowcza Missy, którą znam i kocham.

       ─ Dlaczego? ─ podpytała leniwie Szprotka. Najwyraźniej nie przeszkadzał jej obecny stan, gdy byliśmy uwięzieni w bunkrze wbrew naszej woli.

       ─ Bo obcy wiedzą, gdzie jesteśmy i po nas przyjdą, tak czy siak ─ odpowiedziała stanowczo panna Moreno.

       Wszyscy momentalnie parsknęli kpiąco.

       ─ Skąd niby możesz to wiedzieć? ─ zapytał uszczypliwie Dżoker. Kto by pomyślał, że właśnie to pytanie podziała na Missy, niczym wyzwanie, gdyż momentalnie wyrwała do przodu i zatrzymała się przed ławką, gdzie siedziała Oczko.

       ─ Mogę to pożyczyć? ─ spytała, wskazując na jej tablet. Dziewczyna bez wahania kiwnęła głową i jej go podała. Missy wyszła z nim na środek sali. Chwila. Mam lekkie déjà vu. ─ To rysunki Oczka. Grymas na latających krzesłach, Makaron rozbijający piłkę...

       ─ Rysuje, co widzi. I co z tego? ─ mruknął brunet.

       Westchnęłam ostentacyjnie, będąc doprawdy załamana umiejętnościami dedukcyjnymi Dżokera. Poważnie się pytam, jakim cudem on został wybrany na lidera?

       ─ Narysowała to pięć minut przed tym, jak to się stało ─ oznajmiła, przesuwając kolejne obrazki. ─ Supermoc Oczka to nie rysowanie. Umie rysować przyszłość.

       ─ Odjazd ─ palnęłam z ekscytacją jako jedyna z całej grupy. Jako, że sama nie miałam dostępu, by na co dzień móc korzystać ze swojej mocy, byłam zainteresowana każdym z jakimiś mocami.

       ─ Super. Brawa dla Oczka ─ sarknął rozjuszony. Tego chyba nikt nigdy nie nauczył dobrych manier. ─ Do czego zmierzasz?

       ─ Narysowała też kosmitów włamujących się do tego pokoju ─ powiedziała, pokazując kolejny obrazek na tablecie Oczka, który przedstawiał tamte straszliwe fioletowe macki, próbujące się wydostać z wentylacji i sięgające w stronę chłopaka w dżinsach i ciemnych włosach, który łudząco przypominał Dżokera.

       Po chwili do Missy podjechał Wózek i odebrał od niej tablet, przeglądając jego zawartość, mówiąc, że obrazki nabrały sens. Ba, mówiłam to od początku, ale nikt mnie nie słuchał. Czy my możemy już zrobić głosowanie na nowego lidera grupy? Chyba już mam kandydata.

       ─ Wyjaśnijmy coś ─ wtrącił ponownie Dżoker tym samym zirytowanym głosem. ─ Jakaś nowa dziewczyna pojawia się tu bez żadnych mocy i nagle mamy robić to, co każe?

       Nadęłam policzki i wypuściłam głośniej powietrze. Nikt z całej tej grupy nie wkurzał mnie tak, jak Dżoker. Ten chłopak urwał się z innej planety. Może był jakimś tajnym agentem i pracował dla nich pod przykrywką?

       ─ Jeszcze przed chwilą mówiliście, że nie jesteśmy tu bezpieczni ─ stwierdziła z pretensją panna Moreno.

       ─ Jesteśmy bezpieczniejsi tu, niż tam z tobą udającą kapitana ─ mruknął nieproszony, a mnie już coś brało. Niespodziewanie wstałam z siedzenia, czując na sobie jego przenikliwy wzrok.

       ─ Chcę tylko stąd wyjść ─ usprawiedliwiła się Missy, więc postanowiłam ją poprzeć, stając obok niej, kładąc rękę na jej ramieniu. ─ Każdy kto chce może dołączyć.

       ─ Dobra ─ westchnął przeciągle Dżoker, wstając z ławki. ─ Wychodzimy stąd, ale tylko dlatego, że ja tak mówię.

       ─ Jaki masz w takim razie plan?

       ─ Granada mówiła, że nas zamknęła. Wszędzie będą strażnicy ─ zauważył Wózek.

       ─ Tak, Missy. Jaki jest plan?

       A więc bawi się w wyręczaniem innymi ludźmi zamiast samemu pomyśleć? Poważnie, ten chłopak rozczarowuje mnie coraz bardziej.

       ─ Cóż, to jak z robieniem omletu. Zawsze zaczyna się od... ─ zawiesiła głos, tworząc narastającą ekscytację i zaczęła się przechadzać środkiem sali między ławkami z założonymi rękami. Dodatkowo Makaron wyciągnął głowę i za nią podążał.

       ─ Rozbicia jaj ─ dokończył za nią, co moim zdaniem zabrzmiało naprawdę ekstra. Teraz wystarczyło stworzyć dywersję, sprawić, by paru agentów tu weszło i ich wykiwać, by się stąd wydostać. Prosta sprawa. Co może pójść nie tak?

       Na przynętę zgłosił się nasz koleżka Grymas, który ich tu zwabił. Do środka weszła aż trójka strażników z takim nieprzyjemnym typkiem na czele o wiecznie skwaszonej minie. Missy poprzydzielała nam różne role i kazała ustawić się szybko na miejsce, zanim jeszcze przyszli. W ten sposób wpadli w naszą zasadzkę, bo znaleźli się dokładnie w tym miejscu, gdzie ich chcieliśmy.

       ─ Nie pytajcie, skąd to wiemy, ale obcy zaraz zaatakują i nie jesteśmy tu bezpieczni ─ powiedziała z zarozumiałością Missy, stojąc na przodzie z dłońmi przy biodrach. Ja stałam tuż za nią.

       ─ To miejsce to forteca, nic tu nie wejdzie ─ zapewnił nas ten środkowy strażnik, który robił tu najwyraźniej za jakiegoś ich lidera. ─ Obawiam się, że nikt też nie wyjdzie. Takie są zasady ─ dodał stanowczo. Był taki niewinny. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że właśnie użył słowa, które działało na dzieci jak czerwona płachta na byka.

       Zasady.

       Wymieńcie mi chociaż jednego dzieciaka, który w swoim całym życiu nie złamał jej ani jednej.

       ─ No to zdecydowanie stąd wyjdziemy, dlatego oddajcie nam swoje karty dostępu. Natychmiast ─ nakazała Missy. Z pewnością siebie i rządzeniem było jej do twarzy.

       Lider strażników parsknął śmiechem.

       ─ Myślisz, że ci je po prostu damy?

       ─ Nie, ale wtedy wszystko byłoby łatwiejsze ─ odparła z westchnięciem, po czym skierowała głowę na kolegów, którzy czekali na rozkazy na prawo od drzwi. ─ Poduszki ─ rzuciła i chłopaki poszli w ruch, przynosząc trzy kwadratowe poduszki o satynowej powierzchni i położyli je dokładnie przed strażnikami. Po jednej dla każdego.

       ─ Po co? ─ zapytał zdezorientowany.

       ─ Szprotka, powiedz im.

       Oh, to będzie piękne.

       ─ By chronić wam tyłki, gdy uderzycie o ziemię ─ odpowiedziała wciąż tak samo słodkim głosikiem, ale w bardziej hardkorowy sposób. Najwyraźniej to rozczuliło również strażnika, który nie docenił małej Szprotki i nachylił się do niej, nakazując by wracała do szeregu, a ta wykorzystała to, chwytając go w przegubie i jednym zwinnym ruchem powaliła go na plecy. Rzeczywiście, jego tyłek wylądował na poduszce, a to bardzo ważne.

       Szprotka nie potrzebowała nawet minuty, by posłać również resztę strażników na ziemię, oczywiście w jakieś w miarę wygodne miejsca. W tym czasie Makaron zwinął im identyfikatory, wyciągając swoje ramiona.

       Wtedy Missy podeszła do lidera, jakby chciała przemówić mu do rozsądku.

       ─ Obcy naprawdę zaatakują. Musimy więc was opuścić, póki nie będziecie wiedzieć tego, co my ─ rzuciła z zarozumiałym uśmieszkiem. Skupiliśmy się niestety na niewłaściwym strażniku, gdyż jego kolega wcisnął w tym czasie przycisk alarmowy i cały pokój wypełniło czerwone światło, a drzwi zasłoniła krata od naszej strony.

       ─ Czy to też była część planu? ─ spytałam z niepokojem. Cytując moją ulubioną postać z całej sagi Star Wars, którą był oczywiście – mistrz Obi-Wan Kenobi – „Mam bardzo złe przeczucia".

       Na całe szczęście Missy miała coś w zanadrzu.

       ─ Wózek, następnym razem nie dopuść strażnika do alarmu. ─ Jej głos brzmiał na opanowany. Zupełnie, jakby przewidziała wcześniej tę sytuację. ─ Makaron, zabierz jego kurtkę i ich skuj ─ dodała, wskazując na środkowego strażnika, który wytrzeszczył na nią oczy ewidentnie zdezorientowany. A to spryciula. No to cofamy się w czasie.

       Nim jednak do tego doszło, sytuacja wymknęła się nieco spoza kontroli, gdy usłyszeliśmy grzmienie i huki dochodzące z wentylacji. Wiatrak po chwili ustał, a z otworu wyskoczyły potworne, obślizgłe macki.

       Dżoker stał najbliżej odwrócony plecami i jak zwykle coś tam zrzędził, a ja przyłożyłam dłoń do ust, zakrywając je w szoku.

       ─ Za tobą! ─ krzyknęłam z całych sił, lecz nic to nie dało, bo chłopak został schwytany na dobre. Oby następnym razem nie doszło do takiej sytuacji. Chwila, mówię tak, jakbym się w ogóle przejmowała jego losem. Bogowie, dajcie mi siły.

       Zawrót w końcu użył swojej supermocy do idealnego momentu, gdy jeden ze strażników sięgał już po przycisk alarmowy, ale Wózek najechał na jego nogi, gdy próbował się podnieść z podłogi. Makaron również wykonał swoją część roboty, podbierając kurtkę strażnikowi i zakuwając wszystkich w kajdanki.

       Wybiegliśmy na korytarz w szeregu, co według Wózka miało być bezpieczniejsze, gdyż nie będą nas wtedy wypytywać. Cały czas się trzęsłam, pomimo iż wyszliśmy z tego cało. Nagle dołączył do mnie Dżoker z tym jego cwanym uśmieszkiem.

       ─ Martwiłaś się, co? Miałaś taką minę... ─ wyśmiał mnie, a ja splotłam ramiona na piersi, jak on to zawsze robi. ─ Aż było warto wpaść w kłopoty.

       Nagle nastąpiło coś bardzo dziwnego, i tak – w porównaniu do inwazji obcych, istnienia supermocy i innych fantastycznych rzecz – ta nagle nie wydawała się jakaś nadzwyczajna, ale sprawiła, że moje serce na moment zamarło, a mój nos wstrzymał oddech. Dżoker chwycił mnie za dłoń na parę przelotnych sekund, a ja byłam w stanie dostrzec nieco więcej z jego przeszłości, jakby cały czas o tym myślał. Był synem Tech-No, jednego z kumpli mojej mamy z Heroicznych. Sam miewał trudności w wychowaniu go, trzymając go nieraz na dystans, a gdy chciał coś od niego, oczekiwał perfekcji i opanowania. Z pewnością nie było mu łatwo z tymi napadami złości.

       Odsunęłam się gwałtownie, przyglądając się mu, gdy Missy zawołała do wszystkich, że musimy wiać, ile mamy sił w nogach. Wolałam uciekać przed całą bazą pełną strażników, niż grzebać komuś w przeszłości, więc bez wahania rzuciłam się do ucieczki za resztą dzieciaków.

       Przed drzwiami zatrzymała nas jednak krata z prętami, która wyłoniła się niespodziewanie z podłogi. Szprotka cofnęła się aż natknęła się na moje ciało, a ja mimowolnie położyłam ręce na jej ramionach.

       ─ Mamy kłopoty ─ wyznała cichutko. Próbowaliśmy uciec drugą stroną, ale wkrótce cały korytarz wypełnił się po brzegi agentami. Znaleźliśmy się w pułapce.

       W chwilę później, zupełnie nieoczekiwanie Dżoker podsunął nam jedyne wyjście stąd, choć mało możliwe. Dach. Idealnie nad nami znajdowała się niewielka kopuła z oknem. Missy z kolei nakazała Acapelli śpiewać bardzo nisko, by unieść strażników, którzy ułożyli się coraz wyżej, niczym schody.

       ─ Wspinajcie się! Szybko! ─ zarządził Dżoker, który oczywiście poleciał pierwszy. Mną na moment wstrząsnęła fala prądu. Nie, żebym miała lęk wysokości, ale... ─ Co robisz?! Spencer!

       Wciąż stałam tak samo sparaliżowana, nie wiedząc w sumie z jakiego powodu, ale nie na długo, gdyż Missy chwyciła mnie za rękę i razem zdobyłyśmy szczyt złożony z agentów, aż sięgnęliśmy sufitu. Niemal nie straciłam równowagi, gdy znalazłam się na samej górze, ale w ostatnim momencie Dżoker wyciągnął do mnie rękę przez otwór i mnie wciągnął. To się nazywa współpraca.

       Nie było wiele czasu na zastanawianie się, jaki był dalszy plan. Liczyło się przede wszystkim to, by znaleźć się jak najdalej stąd. Makaron podał kartę dostępu Dżokerowi z przodu, dzięki czemu udało nam się wejść do autoryzowanego wagonika. Odetchnęliśmy z ulgą, siadając na kanapach w szarawo-stalowym kolorze, gdy odjechaliśmy.

       ─ Kolejka zabierze nas tylko poza pole siłowe i wtedy na pewno już nas złapią ─ stwierdził zmartwiony Wózek. Rozejrzałam się przez okno. Wagonik kierował się prosto na most, za którym zaraz znajdowała się grupa uzbrojonych agentów. ─ Patrzcie! Już się mobilizują!

       ─ Zróbcie coś! ─ wykrzyknęłam w tym amoku, a wszyscy się spojrzeli dziwnie, jakbyśmy odbywali wspólną burzę mózgów.

       ─ Złapcie się wszyscy czegoś! ─ zarządziła stanowczo Missy, przejmując sprytnie dowodzenie. Serio, podziwiałam ją, że umiała działać w tym chaosie i stresie. Po chwili każdy po kolei chwycił się najbliższego metalowego słupka czy siedzenia.

       ─ Acapella, spraw, żebyśmy polecieli ─ postanowił z kolei Dżoker tym jakże inspirującym głosem, a dziewczyna stojąca z tyłu wagonika w końcu użyła swojego wyjątkowo niskiego głosu, dzięki czemu oderwaliśmy się od ziemi. To naprawdę działa.

       Myśląc, że ominęliśmy już jedne kłopoty, wpadliśmy zaraz w kolejne, bo okazało się, że Acapella nie miała kontroli nad sterowaniem, a właśnie zmierzaliśmy prosto na jakiś wysoki biurowiec.

       ─ Wpadniemy w tamten budynek! ─ wrzasnęła Missy, wskazując palcem prosto.

       ─ Musimy zmienić kierunek! ─ zawołał ostrzegawczo Wózek, a Makaron sam się zgłosił do pomocy. Tak trochę nie miał wyjścia. Nikt inny nie miał mocy, które by w tym pomogły. No oprócz Dżokera, który posiadał wszystkie moce, ale póki co był na tyle przydatny, co ja.

       Mulat wyskoczył z wagonika wprost na parking, gdzie zaczepił się o gruby słup lampy i okręcił się wokół, nabierając prędkości. W środku zarzucało nami na boki, ale całe szczęście trzymałam się mocno. Nieszczęścia jednak nas nie omijały, wręcz przeciwnie. Zdawało się, jakbyśmy przyciągali je, jeden po drugim, jak magnez. Kolejnym z nich była ześlizgująca się ręka Makaronu, który puścił niespodziewanie słupka w wagoniku, ale w ostatniej chwili chwycił się obramowania okna, z którego wcześniej wybił szybę. Wszyscy natychmiast rzuciliśmy się mu do pomocy. W pewnym momencie, gdy już nas dosyć rozpędził, puścił słup na parkingu i wrócił w całości do nas.

       Ponownie odetchnęłam z ulgą, czując tylko jak moje serce bije, jak dzikie. Nabawię się przedwczesnego zawału z tą zwariowaną bandą.

       ─ Ale emocje. Adrenalina nigdy nie ustępuje ─ sapnął Makaron, siadając koło mnie. Położyłam rękę na jego ramieniu.

       ─ Niezła robota, koleś ─ pochwaliłam go z ciepłym uśmiechem, a ten go odwzajemnił.

       ─ To była istna katastrofa ─ skomentował gburowato Dżoker.

       ─ To było super! ─ palnął z podekscytowaniem Zawrót, który był kompletnym przeciwieństwem w porównaniu do jego przedmówcy.

       Wagonik zaczął tracić na wysokości co jakiś czas. Myślałam, że złapały nas jakieś turbulencje, ale to pannie Vox zaczęło brakować powietrza i potrzebowała zrobić przerwę. Niestety znajdowaliśmy się parę kilometrów nad ziemią, więc przerwa, choćby krótka była wykluczona.

       ─ Co teraz? ─ spytał niespokojnie Grymas, siedzący obok Dżokera, który nagle wstał. No to nadeszła jego chwila, by zabłysnąć.

       ─ Musimy wylądować ─ oznajmił.

       ─ Wow, no nigdy bym na to nie wpadła. Jak żeś to wymyślił? ─ sarknęłam prześmiewczo.

       ─ Na mnie nie liczcie. Odpadam ─ rzucił Makaron, trzymając kompletnie rozciągnięte ramiona na boki. Współczułam mu.

       ─ Musimy znaleźć jakąś kryjówkę ─ stwierdził Wózek, majstrując coś przy mini komputerze wbudowanym do jego wózka.

       ─ Ale Heroiczni są na statku obcych ─ zauważyła Przewijanka, nachylając się nad jego ramieniem.

       ─ Ale nie wszyscy ─ powiedziała nagle Missy, a ja spojrzałam się na nią z ciekawością. Po chwili podeszła na chwiejnych nogach do Wózka i pokazała Acapelli nasze nowe miejsce lądowania, które pozostawało tajemnicą dla pozostałych.

       Wagonikiem ponownie wstrząsnęło na boki, a Missy powróciła na swoje miejsce wraz z panną Vox, która od tej chwili skupiła się na jednym. Na sprowadzeniu nas na ziemię.

       W pewnym momencie Acapella tak po prostu zamknęła usta, chrząknęła, by przeczyścić gardło i spojrzała się na nas głupio.

       ─ Ma ktoś z was pastylki? ─ spytała, wskazując na swoje nadwyrężone gardło. Reakcja Szprotki idealnie obrazowała również moją, gdy strzeliła sobie w czoło z wyprostowanej dłoni.

       Gwałtownie zaczęliśmy spadać w dół, nieuchronnie zbliżając się do ziemi. Lecieliśmy z taką prędkością, że kolizja mogła skończyć się nieszczęściem. Ja byłam za młoda, żeby umrzeć. Nie zdążyłam pójść z tatą na koncert Twenty One Pilots i nie wystąpiłam z jego kapelą na żywo. Wszystkie te obietnice, niespełnione życzenia... to wszystko przeleciało mi przed oczami w zaledwie sekundę, a spadek wydawał się trwać wieczność.

       Spojrzałam porozumiewawczo na Missy, a ta, nie chcąc opuszczać stanowiska uśmiechnęła się na sam koniec, nim ostro zaryliśmy w ziemię, co skończyło nasz krótki, acz pełen przygód lot.

       Otworzyłam ponownie oczy, rozglądając się dookoła. Nie umarliśmy. Jeszcze.

       Po chwili usłyszałam darcie się starszej pani, która wybiegła nam na przywitanie. Jej skrzekliwy głos poznałabym wszędzie.

       ─ Cześć, abuelita! ─ wykrzyknęła z euforią Missy.

       Tak się złożyło, że staranowaliśmy begonie Anity Moreno – jedynej w swoim rodzaju – trenerki Heroicznych.

       ─ No to mamy wiele do pogadania, dzieciaki, ale pozwólcie, że zaczniemy od ciasteczek.





dziękuję wam bardzo, że jesteście tu i czytacie i nawet głosujecie! to dla mnie wiele znaczy ♥

jak wrażenia? jestem bardzo ciekawa waszych przemyśleń!

do następnego i trzymajcie się ciepło




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro