Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. PEWNE RZECZY SIĘ NIE ZMIENIAJĄ.


texas, south padre island, 2014


       Jeśli myślicie, że życie córki znanej superbohaterki jest fajne, to, z całym szacunkiem, ale jeszcze mało wiecie o tym świecie.

       Otóż moja mama ─ Julie Simmons, zwana również QuickMind, i ja mieszkałyśmy same już od dobrych ośmiu lat, czyli od czasu, kiedy moi rodzice wspaniałomyślnie postanowili wziąć rozwód. Jako czterolatka wówczas nie za wiele rozumiałam. Cieszyłam się za to z podwójnych Świąt i prezentów, ale nie widywałam się już z moim tatą tak często. A jest to najlepszy tata na całym świecie, możecie mi wierzyć na słowo. Nawet kupiłam mu ostatnio na urodziny kubek z takim tekstem. Bardzo się ucieszył i nie potrafił przestać mnie tulić. Naprawdę świetny z niego gość. Raz mi się przyznał, że nie mógł przestać komplementować matki przy innych kobietach, jakby wciąż był w niej zakochany. A ja oczywiście musiałam się upewnić i go o to wypytać. Moja dziecięca ciekawość wzięła górę. Naturalnie wszystkiemu zaprzeczył, ale to był również ten wiek, w którym zaczęłam przejawiać swoje moce odziedziczone po matce i ukradkiem odczytałam jego prawdziwe myśli. Tata wciąż kochał moją mamę, ale przyrzekł mi, że czasami nawet miłość nie wystarcza i że razem zdecydowali o tym rozwodzie. Tym razem uwierzyłam mu na słowo.

       Tak mijały lata, a mama zapisała mnie do szkoły dla tak zwanych "normalsów", czyli dzieci bez żadnych specjalnych zdolności. W końcu wciąż byłam tylko małym głupiutkim dzieckiem, które nie panowało nad swoją mocą, więc równie dobrze mogłam tu wylądować pośród innych. Jakby mnie to za mało dobijało. Przynajmniej nie byłam sama, ponieważ trafiłam do jednej klasy z Missy Moreno - córką innego słynnego superbohatera Marcusa Moreno, który z kolei przyjaźnił się z moją mamą. Czasem nawet miałam wrażenie, że łączy ich coś więcej niż tylko przyjaźń, ale mogło mi się tylko wydawać, bo co taki gówniak, jak ja może wiedzieć o takich dorosłych sprawach, co? Marcus po prostu pomógł mamie dojść do siebie po rozwodzie, a nasze pierwsze oficjalne spotkanie wciąż wspominam do dziś i uważam je za najlepszą rzecz, jaka mogła się przytrafić mojej matce, po śmierci mojej babci.

       Pewnego dnia, gdy miałam niespełna sześć lat, moja mama powiedziała mi o swoich problemach ze skupieniem. Ciągle powtarzała, że słyszała głosy, których nie powinna i nie potrafiła ich wyciszyć. Dlatego zaczęła brać tabletki na potworne bóle głowy, które często ją nękały. Przez jakiś czas jej pomagały w uporządkowaniu myśli i czuła się naprawdę dobrze, ale były też takie dni, gdy po prostu ogarniał ją mrok. Czuła się przeciążona tym wszystkim.

       Siedziałam wtedy w salonie, oglądając w telewizji jak Heroiczni po raz kolejny rozwalają pół sklepu, gdy ganiali za rabusiami. A mieli naprawdę zwariowane i dopracowane bronie i pułapki, więc akcja była gruba. Usłyszałam tylko kroki matki, która zeszła z góry i upadła na kanapę, tracąc równowagę.

       Jako sześciolatka wówczas miałam opóźniony zapłon, jeśli chodziło o reagowanie na takie rzeczy, poza tym nie orientowałam się jeszcze dokładnie, co się działo. Wiedziałam tylko, że byłyśmy same i nie było żadnego innego dorosłego w pobliżu. Kazałam mamie otworzyć oczy, bo nie było jeszcze nocy, ale ta nie reagowała.

       Przypomniałam sobie wtedy o ważnej rzeczy, której mnie nauczyła. Sięgnęłam po jej telefon na blacie kuchennym i zadzwoniłam pod pierwszy numer, który się wyświetlał, jako bliski kontakt. Wiedziałam, że była to jedyna osoba, której mogłam zaufać w tej sprawie i mogłaby faktycznie pomóc. Był to oczywiście Marcus Moreno, który natychmiast znalazł się w naszym domu. Podszedł do mnie i spojrzał tymi dużymi zatroskanymi oczami. Przypominał mi trochę mojego tatę, którego za często nie widziałam, gdyż wyjeżdżał koncertować ze swoim zespołem. Nie byli jednak zbyt popularni.

       Wracając do sceny wyjętej niczym prosto z jakiegoś strasznego thrillera, zaczęłam się trząść. Bałam się, że moja mama już nigdy się nie obudzi, ale wtedy zaraz za nim ujrzałam małą dziewczynkę, która jakimś dziwnym trafem okazała się być moją rówieśniczką. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki, a pod spód czarną koszulkę z krótkimi rękawkami. Wgapiała się we mnie przenikliwym spojrzeniem, jakby patrzyła na zbitego szczeniaczka.

       ─ To jest moja córka, Missy. Zostanie z tobą, do czasu, aż nie wrócę, dobrze? Zajmę się twoją mamą, obiecuję ─ powiedział, kucając naprzeciw mnie i położył rękę na moim ramieniu. Wciąż wydawałam się nieobecna. Kiwnęłam twierdząco głową na znak zrozumienia, a ten podniósł moją matkę z kanapy i opuścił dom, zostawiając mnie z wówczas nieznajomą. Dopiero teraz zauważyłam, że w ręku miętoliła pluszowego królika.

       Nagle złapałyśmy ze sobą kontakt wzrokowy, a dziewczyna wykonała parę kroków, by się do mnie zbliżyć, po czym przekazała mi swoją maskotkę. Zaczęłam mu się przyglądać. Był w szarym kolorze i miał jedno oko większe od drugiego, zastąpione guzikiem wielkości monety. Zmarszczyłam czoło, spoglądając na nią. Nie bardzo rozumiałam, czemu miałaby mi go przekazać. Chciała się go pozbyć?

       ─ Moja mama mi go sama uszyła. Mówiła, że ma magiczną moc, gdy się do niego przytulisz ─ odezwała się cichutkim głosikiem, jakby lada moment miała przestać mówić. W końcu wskazała palcem na pluszaka, unosząc brwi. ─ Spróbuj.

       Choć z początku nie miałam żadnych podstaw, by uwierzyć dziewczynie, sama z ciekawości, spojrzałam na królika, który krzywo się do mnie uśmiechał i przytuliłam go do swoich piersi. Nie poczułam się jakoś inaczej, ale z czasem zrozumiałam, co tak naprawdę starała mi się przez to przekazać. Po chwili sama uwierzyłam w magiczne właściwości pluszaka.

        ─ Już nigdy nie musisz się czuć samotna, Spencer ─ dodała i obie się uśmiechnęłyśmy. Tego dnia zyskałam najważniejszą osobę na świecie, dzięki której do dziś faktycznie nie czułam się samotna.

***


texas, south padre island middle school, 2020


       Dzieciaków było jak na pęczki na szkolnym korytarzu, który przemierzałam, by dostać się do kolejnej sali. Po mojej prawej stronie szła Missy, której dzisiejsza czarna koszulka z uroczym szkielecikiem mówiła za siebie. "Nie podchodź i nawet o tym nie myśl" ─ stanowiła idealny odstraszacz na większość nastolatków, bo pewnie, jak się domyślacie ─ byłyśmy powszechnie znane, jako córki podziwianych przez wszystkich superbohaterów, tak zwanych Heroicznych. Użycie określenia "popularne" byłoby jednak lekką przeginką. Miałyśmy paru przyjaciół z klasy, ale ci drwili z nas (głównie z Missy) za nieprzydatność naszych mocy. Moreno obawiała się, że te nigdy się nie ujawnią, ale wtedy wkraczałam ja ze swoim jakże fałszywym optymizmem (z pewnością nieodziedziczonym po matce, swoją drogą) i zapewniałam ją, że jeszcze przyjdzie czas. Wystarczy uzbroić się w cierpliwość.

       Ja natomiast sama miałam lekkie problemy ze swoją mocą - a mianowicie czytaniem w myślach. Moja mama sprezentowała mi fikuśny naszyjnik - żółty kamień, podobny trochę do bursztynu opleciony rzemykiem. Ograniczał moją moc telepatii, a wręcz mnie jej kompletnie pozbawiał. Mama mówiła, że w ten sposób chroniłam nie tylko siebie, ale też wszystkich innych. Pod warunkiem, że nigdy przenigdy go nie zdejmę.

       W moich uszach na szczęście znajdowały się najtańsze podróbki air podów, z których rozbrzmiewało "Crazy Little Thing Called Love" mojego ulubionego zespołu Queen. Przemieszczałam się w rytmie piosenki, udając jakbym tworzyła w głowie swój własny teledysk. Gdy piosenka dobiegła końca spostrzegłam, że Missy przez cały czas próbowała coś do mnie mówić, więc szybko wcisnęłam pauzę i zacisnęłam usta w cienką linię, czując się naprawdę głupio. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że moja przyjaciółka nie podzielała tak wielkiej miłości do rocka, jak ja. To było coś, co łączyło mnie i mojego tatę. Mogliśmy razem wystąpić na jakimś karaoke do jakiejkolwiek piosenki tego brytyjskiego zespołu, znając moją świetną pamięć do tekstów.

       ─ Spencer! ─ wydarła się do mojego ucha, gdy wyjęłam wreszcie słuchawkę z ucha i schowałam ją do kieszeni. ─ Oszaleć można z tobą i twoją obsesją na punkcie tych słuchawek. Słuchasz chociaż tego podcastu, co ci poleciłam ostatnio?

       Ja naprawdę nie chciałam jej odpowiadać na to pytanie, bo zalegałam z odsłuchaniem podcastu na temat tego, jak rozwody rodziców wpływają na ich dzieci, bo byłam zbyt leniwa, by przeczytać o tym jakąś książkę. Jak ludzie spędzają przy tym godziny? No jak?

       ─ Obiecuję, że posłucham, po prostu... ekscytuję się tym piątkiem, bo mój tata wraca z wyjazdu służbowego i po prostu nie mogę się doczekać, aż opowie mi o tym, co widział, wiesz? Spędzę z nim cały weekend. Będzie ekstra ─ mówiłam na wysokich tonach zupełnie nieświadomie.

       Po prostu... naprawdę rzadko się widywałam z moim ojczulkiem, a ten prowadził prawdopodobnie najciekawsze życie, jakie można prowadzić, poza oczywiście superbohatera, choć moja mama zrezygnowała z misji i solidarnie z Marcusem Moreno jeździli do siedziby Heroicznych i siadali za biurkiem. Nie widziałam ich za często w telewizji. Cóż, przynajmniej nie musieli się przejmować, że niszczą połowę South Pedro Island, jak ich koledzy i koleżanki po fachu.

       Mój tata - Kevin McKenna należał do zespołu, który założył jeszcze, gdy sam chodził od liceum. W ciągu tych kilkunastu już lat wydali jedną płytę i mieli parę koncertów w lokalnych parkach, ale raz zostali zaproszeni do LA na jakiś doroczny festyn.

       ─ O! Wydał ostatnio jakiś nowy kawałek? ─ podpytała i cały mój entuzjazm momentalnie zjechał do zera. Dobrze wiedziała, że mój tata zmaga się ostatnio z twórczym dołkiem i nie potrafił nic wyprodukować. Zwykły brak weny. Każdemu się zdarza. Tyle że mojemu drogiemu tatusiowi ten "brak weny" trwa już od sześciu miesięcy.

       Spiorunowałam swoją przyjaciółkę, choć obie wiedziałyśmy, że to tak dla żartów, ale nikt się nie śmiał.

       ─ Jakiś postęp z twoją mocą? Może dzisiaj coś ulegnie zmianie? Czuję, że ten dzień okaże się pełny niespodzianek ─ rzuciłam z pełnym optymizmem, choć szczerze, nie miałam pojęcia skąd on się w ogóle brał. Nie narzekałam.

       Missy jedynie westchnęła i uniosła lekko kąciki ust. Jak widać moja przemowa jej tak nie przekonała ani nie podniosła na duchu.

       Na kolejnej długiej przerwie wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie na dziedzińcu grupka dzieciaków z naszej klasy grała w kosza. Nagle piłka niespodziewanie utknęła wysoko na rozłożystym dębie, który często dawał przyjemne schronienie przed słońcem w takie słoneczne dni, jak ten. A moja skóra należała do naprawdę bladych i wrażliwych, więc musiałam uważać, by się nie przypiec za mocno, jak dziękczynny indyk. Moja mama była również fatalną kucharką. Dlatego często zapraszała Marcusa z Missy, by przyniósł jeden ze swoich specjałów.

       Missy w końcu nie mogła dłużej patrzeć na tych bezradnych dzieciaków, sięgających rękami po piłkę i zsunęła się z kamiennego murku, na którym siedziałyśmy i podeszła do nich. Obserwowałam, jak nawet jej próba sięgania, po wdrapaniu się na barki Olivii - zapalonej zawodniczki kosza, skończyła się niewypałem, dopóki sama nie spadła. Piłka wydała charakterystyczny dźwięk, spotykając się z ziemią, a dzieciaki spojrzały na Missy, jak na jakąś czarodziejkę, pokroju Harry'ego Pottera. Latynoska uniosła ramiona w geście obronnym, po czym dodała:

       ─ Nie patrzcie tak na mnie. Grawitacja to zrobiła ─ powiedziała, a grupka dzieciaków pobiegła z piłką z powrotem na boisko.

       Nagle na teren szkolnego podwórka wlazła jakaś elegancko ubrana paniusia w czarnych przeciwsłonecznych okularach oraz czarnej garsonce. Coś czułam, że nie zanosiło się to na nic dobrego.

       ─ Missy Moreno ─ powiedziała kobieta, po czym skierowała głowę jakby w moją stronę. Miałam wrażenie, że przejrzała mnie na wylot. ─ I Spencer McKenna ─ dodała, a ja zeskoczyłam z murku i w parę sekund dołączyłam do równie zdezorientowanej Missy.

       ─ Tak? ─ spytała grzecznościowo, a kobieta wyciągnęła swoją odznakę z dużą złotą literą "H". Oznaczało to, że pracowała w siedzibie Heroicznych.

       ─ Czy nasi rodzice znowu coś nabroili? ─ spytałam niepocieszona, ale moje pytanie postanowiła przemilczeć.

       ─ Pozwólcie za mną ─ poleciła tylko, choć ton jej głosu wskazywał niemal, jakby to był rozkaz i nie pozostawiała nam innego wyboru, jak pójść za nią i wsiąść do tego czarnego SUVa za jej plecami. Pozwoliła nam jednak wrócić się jeszcze po nasze plecaki. Nie wybaczyłabym jej, gdybym miała ot tak porzucić mój cały majątek. Głównie zależało mi na breloczku w kształcie elektrycznej gitary, który dostałam na ostatnie urodziny od ojca. Miał on przypominać o naszej wspólnej pasji - muzyce.

       Z przekąsem wpakowałam się na środkowe miejsce z tyłu, a Missy zajęła pierwsze od okna.

       ─ Ahem ─ przerwała tę niezręczną ciszę Missy. Jednocześnie zakłócając mówcę w radiu, który z przejęciem opisywał jakieś nowe wiadomości. Ale to, że moja przyjaciółka w tak błahy sposób bagatelizowała tą audycję, nie znaczy, że ja też nie chciałam jej posłuchać. ─ To dokąd nas wieziecie? I po co?

       Kobieta, zdjąwszy okulary, odwróciła się w naszą stronę z ostrzegawczym spojrzeniem, dając nam jasno do zrozumienia, że pewnie wkrótce się same dowiemy. Ponownie zapadła cisza, w której na nowo zaczęłam się wsłuchiwać w to, co mówił speaker radiowy.

       ─ Ogłoszono masową mobilizację Heroicznych. Superbohaterowie zostali... ─ mówił prowadzący i w tej samej sekundzie z Missy spojrzałyśmy na siebie, wytrzeszczając oczy.

       ─ Jaką mobilizację? ─ zapytała zdziwiona. ─ Może pani podgłośnić? ─ dodała, lecz po chwili spotkałyśmy się jedynie z bardzo nieuprzejmym zasłonięciem szyby, dzieląc nas od przednich siedzeń. ─ Zaraz! Czy to jest atak obcych?! ─ oburzyła się, lecz nic to nie dało i oparła się plecami o fotel, bezradnie wzdychając. Położyłam dłoń na jej ręce, zerkając na nią.

       ─ Pewnie to tylko jakieś ćwiczenia. Fałszywy alarm. Może przygotowują nas w razie jakiegoś kryzysu ─ stwierdziłam, posyłając jej pocieszające spojrzenie. Dobrze wiedziałam, że myślała wtedy o swoim ojcu - Marcusie, który tak samo, jak moja matka, nie powinni wracać do misji. Byli na tak zwanym urlopie, dopóki nie będą gotowi. To na pewno nic poważnego.

       Z czasem nieuchronnie zbliżałyśmy się do potężnego budynku, w którym mieściła się siedziba Heroicznych. Znajdowała się po drugiej stronie rzeki, a z budynku wylatywały masowo helikoptery. Sprawa zdawała się wyglądać coraz bardziej niepokojąco.

       Nagle bransoletka na ręku Missy zadzwoniła alarmująco, a brunetka przyłożyła nadgarstek do twarzy na wysokości jej ust. Dzięki temu niepozornemu urządzeniu mogła szybko komunikować się bezpośrednio z jej ojcem. Fajny wynalazek, swoją drogą.

       ─ Tato. ─ W głosie Missy było słychać wyraźne zaniepokojenie. ─ Tato, o co tu chodzi?

       ─ Missy, gdzie jesteś? I czy jest tam z tobą Spencer? ─ zapytał pan Moreno poważnym głosem. Tu nie było miejsca na żadne inne emocje. Teraz to ja się przejęłam.

       ─ Tak, jest tutaj ze mną, ale... ─ wyznała drżącym głosem, zerkając na mnie kompletnie roztrzęsiona. Jeżeli chodziło o jej ojca, Missy była nieco przewrażliwiona. Za każdym razem, jak wychodził do pracy, nawet jeśli tylko pracować przy biurku, mówiła, by uważał na siebie. Doprawdy mnie to rozczulało. Zaczęłam żałować, że ja nie widziałam swojego staruszka na tyle często, by mu to przekazać każdego dnia, bo w esemesie było naprawdę głupio. Tam były tylko puste słowa. Liczył się kontakt na żywo.

       ─ Wiozą was do naszej bazy? ─ przerwał jej w pół zdania, jakby nic innego się nie liczyło.

       ─ Na to wygląda ─ odparła niepewnie, wyglądając przez szybę pędzącego samochodu. Już byliśmy naprawdę blisko celu.

       ─ Dobrze ─ odpowiedział tylko i rozłączył się.

       ─ Tato? ─ spytała, próbując ponowić połączenie, ale nastała cisza. Nie lubię ciszy. Jak widać, Missy też nie. Jej westchnięcie było słychać prawdopodobnie nawet za tą szybą, która nas dzieliła od ludzi, którzy nas "porwali". ─ Grunt to zachować spokój ─ rzuciła, splatając ramiona na piersi i ponownie głęboko westchnęła. To był jeden z tych frazesów jej ojca, którymi zarzucał jak popadnie. Miał jakieś na każdą okazję.

       I w ten oto sposób zaczęłam rozmyślać o mojej mamie i o tym, że prawdopodobnie po raz ostatni w życiu widziałam ją tego ranka, gdy spakowała mi kanapki do plecaka i pomachała na do widzenia. Starałam się jednak tak długo tym nie przejmować, by móc wspierać moją przyjaciółkę, której obiecałam, że również się zajmę. Po śmierci jej matki, wszystko się zmieniło, a rodzina Moreno mogła oszukiwać całą resztę, ile wlezie, ale mnie tak łatwo nie nabiorą swoim "czuję się okej" i "nic mi nie jest". W końcu nie da się tak łatwo posunąć dalej ze swoim życiem po śmierci kogoś tak bliskiego. Należy przejść przez cały proces żałoby, a z tego co mi wiadomo, żadne z nich tego nie zrobiło. Pan Moreno zaszył się w pracy, a Missy tłumiła wszystkie uczucia w środku. Tacy już byli, a ja nie zamierzałam tak łatwo się poddawać.

       Odwróciłam głowę ponownie w stronę Missy, która nerwowo bawiła się palcami, zerkajac co jakiś czas na siedzibę Heroicznych. Wtedy sięgnęłam po swój breloczek z gitarą, odczepiłam go ostrożnie od zamka mojego plecaka, po czym położyłam na dłoni Missy. Ta spojrzała na mnie zdziwiona.

      ─ Mój tata sam tego nie wykonał, ale kupił mi w prezencie. Od serca. Może nie jest magiczny, ale jak potrzesz o niego bardzo szybko swoje palce, stanie się ciepły i doda ci odwagi ─ odparłam, nawiązując do naszego pierwszego spotkania, kiedy to ona zdała się na ten gest. ─ Spróbuj ─ dodałam, gdy ta spojrzała na mnie, jak na idiotkę.

       Może i nią byłam, ale wierzyłam głęboko w sercu, że prezenty, które mają jakieś znaczenie, są doprawdy magiczne. Zabierają nas wspomnieniami do momentu, kiedy je otrzymaliśmy i wprawiają w to wspaniałe uczucie, zupełnie jak za pierwszym razem.

       ─ Nigdy nie będziesz sama, Missy ─ powiedziałam, unosząc kąciki ust, a dziewczyna wreszcie się rozpogodziła. Przynajmniej na moment.

       Obie nie byłyśmy już same.




no to witam już w oficjalnym początku fabuły z "We Can Be Heroes"! ten film znaczy dla mnie naprawdę wiele i poważnie chwycił mnie za serducho, gdy go obejrzałam po raz pierwszy! ♥ ogólnie myślę, że znajomość tego filmu nie jest wymagana, ponieważ postaram się w tej książce umieścić sporo opisów tego uniwersum, tak by wszystko było jasne, no ale tak moim skromnym zdaniem, ten film to powinien się znaleźć na waszej liście priorytetowej do obejrzenia, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście!

jestem ciekawa waszych pierwszych wrażeń!

trzymajcie się ciepło, dużo zdrówka i pijcie dużo wody!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro