57
Ojcowskie pogaduszki.
Qui-Gon: *lekka panika i złość zarazem* ugh... Obi! Nie biegnij tam! Nie jedz tego! Obi wypluj! Wyyypluuuj!!! Słyszałeś co powiedziałem!? Obi, proszę, uważaj! Zaraz sobie krzywdę zrobisz!
Jaster Mereel: *wychodzi z kantyny niedaleko, opiera się o ścianę i cmoka* problemy wychowawcze, co Jetii?
Qui-Gon: *podskakuje, nie spodziewając się go. Zerka na Mandalorianina* huh? Nieeee? Radzę sobie świe... OBI-WAN ZOSTAW TO STWORZENIE!
Jaster: *przewraca oczami* widaaać... Twój dzieciak jest nieźle rozpuszczony.
Qui-Gon: *oburzony* hej, czep się swojego dzieciaka! Mój Obi jest idealny!
Jaster: *sarkastycznie* jasne... W porównaniu do twojego, mój Jango jest ułożony.
Jango: *grzecznie stoi obok* dzień dobry.
Qui-Gon: *unosi brew* um... Dzień dobry...
Jaster: *zerka w dół* Jango, idź pobaw się z tym rudzielcem. Muszę uciąć sobie ojcowską pogawędkę z tym tu Jetii...
Jango: dobrze buir. *idzie grzecznie do rudzielca*
Obi: *biega po całym podwórku z patykiem, udając swojego tatusia*
Qui-Gon: *zdziwiony* em... Twój tak zawsze?
Jaster: *kiwa poważnie głową* tak. Może i jestem Mandalorianinem, ale umiem wychować swoje dziecko. Wychowuję go tak, jak mój buir wychowywał mnie.
Qui-Gon: *zdziwiony* uh... Ale... Jak ty to zrobiłeś? Mój Obi prawie nigdy mnie się nie słucha! *wzdycha ciężko*
Jaster: *odbija się od ściany* zdradzę ci starą, mandaloriańską metodę wychowawczą, którą poznałem wiele lat temu. A brzmi ona... *dramatyczna pauza* Bez litości.
Qui-Gon: ouh... Em... Wiesz... *drapie się po karku* chyba sobie radzę. Serio. Nie potrzebuję... Tych twoich Mandaloriańskich rad.
....
Obi: jesteś Mandalorianinem? *tyka go patykiem w zbroję*
Jango: tak *uśmiecha się uroczo* Chcę kiedyś zostać łowcą nagród!
Obi: fajnieee! Ja chcę być Jedi jak mój tatuś!
Jango: też fajnie *uśmieszek* hej, mały, chcesz ze mną zagrać w mandaloriańską ruletkę?
Obi: hmm... Jasne! *chichocze*
....
Qui-Gon: *panika* CZY JA USŁYSZAŁEM "MANDALORIAŃSKĄ RULETKĘ"?
Jaster: *wzrusza ramionami* taaak. Spokojnie, u nas dzieciaki bawią się w to codziennie.
Qui-Gon: CZY TY JESTEŚ NORMALNY?! *łapie Mereela za ramiona i nim potrząsa*
Jaster: heeeeej... Luzik, facet! Przecież nie jestem głupi, oni nie będą grać prawdziwą bronią! Zabawkową tylko na piankowe naboje... Zluzuj majty *odsuwa jednym ruchem Jinna od siebie* ty zawsze jesteś taki nadopiekuńczy?
Qui-Gon: *prycha* nie jestem nadopiekuńczy! Tylko... No...
Jaster: oddychaj... *klepie go po głowie jak niesfornego malucha i obejmuje go ramieniem* chodź na wodę z lodem i nie pękaj. Musisz się rozluźnić... *idzie, ciągnąc go do kantyny*
Qui-Gon: *idzie, ale coraz ogląda się za siebie* a-ale... Obi...
Jaster: oddychaj Jetti, Jango się nim zajmie, poza tym, będziemy ich widzieć przez okno...
Qui-Gon: umm... No dobrze... Uh... Qui-Gon jestem.
Jaster: Jaster, Jaster Mereel. Miło poznać Jetii.
Qui-Gon: tia... Mi ciebie chyba też Mando.
Jaster: dobra, dosyć tych życzliwości... Chodźmy, przy okazji dam ci kilka dobrych rad. Mam w tej kantynie zniżkę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro