Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52 2/3


Hello There!

Powracam do was po długiej przerwie spowodowanej różnymi moimi sprawami. Przepraszam, że tyle musieliście tyle na niego czekać, ale na szczęście już jest :)

Mam nadzieję, że i ten shocik wam się spodoba i życzę miłego czytania :)

A no i jeszcze jedno, bardzo ważne! Lekkie słowo wstępu - dużo rzeczy tutaj będzie różnić się od ogólnie przyjętego kanonu. Czas akcji to mniej więcej drugi epizod i co chyba najważniejsze! - Dooku nie ujawnił się jako sith :)

Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie zbytnio źli za tę zmianę i mimo to będziecie się dobrze bawić. 

***

- Mistrzu... - zaczęła cicho białoskóra kobieta, wchodząc do bogato zdobionego gabinetu w Wielkim Domu Zgromadzeń na Serenno. Pomieszczenie, tak jak i cały gmach utrzymany był w jasnych, metalicznych kolorach, które przy pomocy wysokich ścian i posągów czy też popiersi ważnych osobistości tego układu ukazywały potęgę, przytłaczającą każdego, kto tylko tam wchodził.

Asajj jednakże nie czuła się ani trochę przytłoczona, przebywała w tym budynku już nie jeden raz. Zresztą... Na tej kobiecie mało co potrafiło zrobić wrażenie. W czasie swojego życia zdążyła już zjeździć galaktykę wzdłuż i wszerz, widziała wiele rzeczy, sam budynek był niczym niezwykłym dla niej, ale osoba do której zmierzała... Oj hrabia Dooku był niewątpliwie kimś przed kim Dathromirianka odczuwała ogromny respekt jak i szacunek. To jego ogromna siła niekiedy przytłaczała aż mroczną Jedi. Nigdy nie wiedziała czy sprawiała to tylko jego głęboka więź z mocą, potęga czy też jego ogromna charyzma i pewność siebie. Z całą pewnością jej mentor był kimś, przed kim prędzej czy później cała galaktyka ugnie kolana, a ona będzie przy tym. Tak... Ona będzie stać obok i patrzeć jak wszystkie planety padają im do stóp.

Nigdy nie przestała w to wątpić.

Ventress podeszła bliższej i skłoniła się z widocznym jak i prawdziwym szacunkiem przed starcem siedzącym za ozdobnym, drewnianym biurkiem. Hrabia jedynie podniósł leniwie wzrok znad trzymanego datapadu i skinął głową do swojej uczennicy, tym samym pozwalając jej mówić dalej. 

- Wszystko stało się tak jak chciałeś. Podczas walki z tymi Jedi podrzuciłam im niespodziankę, tak jak kazałeś. – rzekła, unosząc wzrok z podłogi na siedzącego w bordowym fotelu mężczyznę.

- To dobrze, moja droga. Bardzo dobrze... - odparł Dooku po chwili milczenia. Odłożył datapad na biurko, po czym przyjrzał się badawczym wzrokiem kobiecie. Jego brązowe tęczówki ani razu nie oderwały się od jej twarzy, jakby coś badały. – Mam nadzieję, że zbytnio nie pokiereszowałaś tych Jedi. – rzucił spokojnym jak zwykle głosem, w dalszym ciągu nie przerywając kontaktu wzrokowego.

To zdanie, różnie sformułowane, pojawiało się zawsze gdy tylko Ventress miała walczyć z bliźniakami Jinn. Nie rozumiała dziwnej... Troski... Jej mistrza o tych dwóch. Nie... To nie mogła być troska. Kobieta skarciła aż sama siebie za ten pomysł. Jej mistrz miałby się troszczyć o jakiś tam Jedi? Toż to absurd. Odszedł z Zakonu lata temu, przeszedł na ciemną stronę i od lat starał się osłabić rycerzy, knując to coraz kolejne intrygi z własnym mentorem. Ktoś taki nigdy w życiu nie martwiłby się losem głupich rudzielców, którzy mogli jedynie narobić im kłopotów. Jednakże... Z jakiegoś nieznanego kobiecie powodu nie było jej wolno zabić braci Jinn. A mogłaby to zrobić. Ba, to byłoby tak proste, że aż śmieszne!

Mimo to, nie mogła.

Za każdym razem gdy jej mistrz mówił jej to samo: „Nie masz prawa ich zabić". Być może byli to jacyś jego dawni wrogowie? Ale przecież gdyby tak było, sith dawno by się już z nimi rozprawił. Ta sprawa zawsze siedziała w głowie Asajj i ciekawiła ją odkąd tylko jawnie zaczęła działać u boku swojego mistrza, ale nigdy o to nie zapytała, a nawet czuła, że wręcz nie wolno jej o niczym wiedzieć oraz że zapewne nigdy się nie dowie. Zakaz zabójstwa tej dwójki w dalszym ciągu pozostawał tajemniczą sprawą hrabiego.

- Żyją, mistrzu. Tu cię mogę w pełni zapewnić.

- Świetnie. – mruknął Dooku, wracając wzrokiem do datapadu, na którym wyświetliło się nowe powiadomienie. To bardziej zainteresowało go niż dalsza rozmowa z uczennicą. – Wracaj do swoich zajęć.

Ventress skłoniła się przed Dooku, po czym bez słowa, posłusznie opuściła pomieszczenie.

***

W świątyni Jedi na Coruscant mimo rozgrywanej w galaktyce wojnie panował spokój. Adepci oraz padawani siedzieli na stołówce jedząc obiad wraz z niektórymi rycerzami. Reszta jadła u siebie bądź też na mieście, a ci, którzy zakończyli już posiłek, odpoczywali lub medytowali w niezwykłej Komnacie Tysiąca Fontann. Jeszcze inni wracali albo dopiero wyjeżdżali na misje w różnych zakątkach galaktyki. Wszystko odbywało się w pokojowej, harmonijnej wręcz atmosferze, którą przerwał jeden huk, który echem rozszedł się po całej świątyni. Ten głośny dźwięk spowodowany był niczym innym jak wybuchowym wyjściem z sali Rady Jedi Aleca Jinna.

Dla mieszkańców nie było to niczym nowym, bowiem w każdym pokoleniu zdarzał się taki awanturnik. Mistrz Dooku niegdyś tak uderzył drzwiami, że wypady one z zawiasów. Mistrz Qui-Gon gdy utracił swoją anielską cierpliwość je wręcz wyważył kopniakiem, a jego syn odkąd tylko otrzymał rangę mistrza, trzaskał tymi drzwiami tak, że w całej świątyni było to słychać. To zdecydowanie on przejął „dziką" stronę swojego ojca. Natomiast Obi-Wan... On był tą drugą częścią dawnego mistrza. Cierpliwy, spokojny... Oraz wiecznie przepraszający za wybryki brata.

- Alec... Alec czekaj! – zawołał zrezygnowanym głosem rudzielec, gdy tylko wyszedł z Sali po dogłębnym przeproszeniu Najwyższej Rady za akcję jego bliźniaka. Jinn jednakże nie odwrócił się. Szedł dalej przed siebie, wpatrując się w podłogę. Zrezygnowany już lekko Obi-Wan dogonił go po chwili. – Alec... Ty znowu TO zrobiłeś!

Starszy z braci uniósł wzrok swoich niebieskich tęczówek na mężczyznę idącego obok niego. Szli wręcz identycznym krokiem w tym samym czasie. Gdyby powiedzieć, że są doskonale ze sobą zsynchronizowani to za mało. Niekiedy działali wręcz jak jeden organizm. No właśnie... Niekiedy.

Teraz to nie był ten czas.

- Zrobiłem.. Co? – zapytał dosyć niewinnie, spoglądając w oczy młodszego rudzielca z rozbawieniem. Jinn nie gniewał się długo, zresztą... W obecności brata rzadko kiedy zdarzało mu się zachować gniewne oblicze.

- Nie powtórzę tego co powiedziałeś do mistrza Yody! – syknął w jego stronę Obi-Wan.

- Oj no dlaczegooo... Oboje wiemy, że nie raz o tym pomyślałeś. – odparł z uśmieszkiem Alec, idąc jak gdyby nigdy nic dalej przed siebie.

Jinn zrobił natychmiastowo wielkie oczy, a jego policzki nieznacznie się zaczerwieniły.  - J-ja... Ja nigdy nie.... Nigdy nie pomyślałem tak o mistrzu Yodzie! – zaprzeczał, będąc wręcz zszokowany tym, że jego własny brat posądza go o coś takiego.

- Taaak, jaaasne... Oboje wiemy, że nie jesteś aż takim aniołkiem za jakiego się uważasz. Mam ci przypomnieć sytuację z...

- Nie! Nic mi nie przypominaj!

- Oh, ależ dlaczego nie braciszku? – zapytał Alec, udając ogromne zaskoczenie. – Przecież uwielbiasz rozmawiać o tym co wydarzyło się na...

- Nie! Nie lubię! Jeszcze słowo Alec a przysięgam, że ci...

Sprzeczając się tak ze sobą dotarli do pierwszego lepszego korytarza, gdzie znajdowały się inne osoby. Obi-Wan natychmiastowo spoważniał, zakładając na twarz swoją maskę „Żywego Kodeksu Jedi" jak to nazywał jego brat. Alec również spoważniał... Trochę. Jego oczy jak zwykle spoglądały na innych z wrodzoną wręcz sympatią. Obaj witali się z innymi członkami Zakonu spokojnymi kiwnięciami głów, idąc tak obok siebie równym krokiem.

Niewiele osób potrafiło ich rozpoznać. Zazwyczaj gdy mieli problem z nazwaniem ich odpowiednim imieniem, po prostu zwracali się do nich „Mistrzu Jinn" bądź po prostu „Jinn". Z początku taką osobą był Anakin Skywalker. Póki znał tylko Obi-Wana oraz jego ojca, wszystko było dobrze, jednakże z czasem, gdy poznał już brata swojego świeżo upieczonego mentora... Oj wtedy zaczęły się problemy. Bliźniacy ubierali się w identyczne szaty, nawet uczesani zazwyczaj byli tak samo, nie mówiąc już o ich późniejszych brodach! Co gorsza ich sygnatury w mocy były bardzo podobne, więc dopiero co stawiający pierwsze kroki na ścieżce Jedi chłopak miał ogromny problem z poznaniem, który z nich był jego mistrzem! W pewnym momencie bliźniacy zaczęli to wykorzystywać nawet do treningów – jako iż oboje mieli padawanów, zdarzało się iż wymieniali się i czekali aż ich uczniowie wyczują tą zamianę. Jeżeli to się nie stało – Anakin oraz Tarin otrzymywali dodatkowe ćwiczenia, którymi zazwyczaj było bieganie wokół świątyni. Na szczęście z czasem oboje nauczyli się zazwyczaj trafnie rozróżniać rudzielców, choć zanim to nastało, zdążyli się sporo nabiegać.

- Czemu mam wrażenie, że oni znowu są nie w humorach? – zagadnął cicho Anakin, spoglądając w bok na zielono-skórą Nautolankę. Oboje stali pod ścianą na korytarzu, kawałek dalej od swoich mentorów i zbytnio nie spieszyło im się do nich dołączyć. Szczególnie, że mieli podejrzenia iż rudzielcy nie byli zbyt zadowoleni, a dla ich padawanów była to dosyć niebezpieczna sytuacja.

Dziewczyna spojrzała w kierunku, w którym spoglądał jej przyjaciel i westchnęła cicho. – Ty mi lepiej powiedz, dlaczego ja mam wrażenie, że bezpośrednim powodem ich nieprzyjemnego humorku jest mój mistrzunio?

Anakin jedynie wzruszył ramionami.

- Tia... Oboje macie rację. – mruknął Quinlan, zjawiając się przy nich znikąd, przez co przyprawił dwójkę padawanów o zawał serca.

- Mógłby mistrz ostrzec, czy coś! – syknęła w jego stronę Tarin, udając focha.

Vos jedynie wzruszył ramionami. – Dobrze... Następnym razem wynajmę orkiestrę aby grała za każdym razem jak gdzieś wchodzę.

Skywalker spojrzał na przyjaciela swojego mistrza z lekką zadumą. – W sumie... Nie jest to głupi pomysł. Takie coś typu: dam dam dam dam damdam dam damdam...

- Niezłe dzieciaku, całkiem niezłe. Trzeba to zapamiętać. – stwierdził Vos, po czym podszedł do bliźniaków, jednego z nich bezwstydnie obejmując ramieniem. Na środku korytarza. Pełnego Jedi. A co było w tym najlepsze, Alec wcale go nie odepchnął. Lekko pochmurny po wysłuchaniu opierdolu od młodszego braciszka, wtulił się nawet w partnera.

- Czy wy znacie takie słowo jak „dyskrecja" lub „zakazany przez Kodeks związek"? – zapytał szeptem rozdrażniony już Obi-Wan, spoglądając na nich z niedowierzaniem w oczach. – Najpierw akcja przed radą, teraz to... Czy ty chcesz wylecieć z Zakonu w trybie natychmiastowym Alec?

Jinn jedynie wzruszył ramionami. W sumie tylko dzięki młodszemu bliźniakowi, para nie została wezwana do Rady w tej sprawie. Obi nagadał jak największej ilości Jedi jakiej było możliwe, że całe te obściskiwanie się na korytarzach to prowokacja prowadzona przez jego brata i Vosa. Co najlepsze - wszyscy uwierzyli i nikt nie wnikał w szczegóły.

- Co mój misiaczek pysiaczek znowu narobił? – zapytał demonstracyjnie Quinlan z udawanym, wielkim przejęciem. Przytulił mocno starszego rudzielca. – Oj mój biedaczek...

Obi-Wan przetarł twarz dłonią, zrezygnowany. – Mam was dość. Idziemy stąd Anakin. – zarządził twardo głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- Ale ja jestem już umówionyyyy... - jęknął Skywalker, nie bojąc się ani trochę tego tonu swojego mistrza. Trzeba było mieć jaja, by protestować i to przy własnym, wkurzonym mentorze. 

Jinn westchnął ciężko, przykładając ręce do skroni. Wziął trzy głębokie wdechy, machnął ręką i odszedł szybkim krokiem stamtąd by pomedytować. Z daleka od nich wszystkich. Najlepiej na drugim końcu Coruscant.

Anakin wzruszył ramionami, zerkając w bok na Tarin, bo to z nią właśnie był umówiony, lecz nikt spoza tej dwójki nie wiedział na co. Alec uniósł pytający wzrok na Quinlana, który pokręcił głową, wiedząc o co chciał się zapytać jego partner. To jeszcze bardziej zaniepokoiło mężczyznę. Skoro nawet wszechwiedzący Vos o niczym nie wiedział... To nie znaczyło nic dobrego.

- Mogę wiedzieć dokąd się państwo wybierają? – zagadnął spokojnym głosem, patrząc to na jednego padawana, to na drugiego. Jego wzrok zazwyczaj był spokojny, ciepły czy też miły, ale teraz... Teraz wyrażał zdanie „Jeśli narobicie kłopotów to przełożę was przez kolano i spiorę wam tyłki". Młodzi Jedi spojrzeli po sobie lekko przerażeni, bo byli pewni, znając tego mistrza tyle lat, że on by to zrobił. Zdjąłby pasa, a reszty to już lepiej sobie nie wyobrażać...

Vos zaśmiał się pod nosem w dalszym ciągu obejmując Alec'a na środku korytarza i kompletnie nie zwracając uwagi na morderczy wzrok mijających ich Jedi.

- Nigdzie daleko mistrzu... - zaczęła Nautolanka niewinnie. – Nawet nie opuścimy świątyni. Słowo honoru!

- Właśnie! Będziemy grzeczni! I to jeszcze jak! – wyszczerzył się Skywalker. – Wrócimy grzecznie na treningi! I nie spóźnimy się! – zapewniał entuzjastycznie, patrząc bliźniakowi swojego mentora w oczy. – Ani sekundki!

Jinn westchnął ciężko, po minie Anakina domyślając się szybko, o co im chodziło. – Cokolwiek robicie.. Zróbcie to tak aby Windu nieźle się wkurzył i was nie przyłapał. Podniesienie ciśnienia raz na jakiś czas dobrze robi temu staruszkowi. – stwierdził szeptem, patrząc na dwójkę padawanów dosyć konspiracyjnym wzrokiem. – Najlepszą drogą ucieczki będzie biblioteka. Wejdźcie tam, ale tak aby nikt was nie zobaczył, rozdzielcie się i ukryjcie między regałami, odczekajcie piętnaście minut i wyjdźcie, żegnając się grzecznie z mistrzynią Nu. Alibi to podstawa moi drodzy

Dwójka padawanów z uśmiechami zbiła ze sobą piątki, po czym rzucając szybkie „Dziękujemy mistrzu", ruszyli biegiem przez korytarz.

Quinlan z rozbawienia pokręcił głową. – Szkolisz sobie następców? – zagadnął, powstrzymując śmiech.

Alec Jinn w czasie gdy był jeszcze padawanem, uchodził za największego zgrywusa w świątyni. Wszelkie żarty i kawały były jego specjalnością. Niegdyś jeszcze żaden mistrz nie umknął przed jego psikusami, nawet jego własny ojciec, ale on jako jeden z niewielu, nawet lubił się z nich pośmiać.

Tak naprawdę, jako jedyny śmiał się szczerze.

***

- Alec? Aleeeec? Gdzie się ukryłeś łobuzie? – rozległo się wołanie Qui-Gona, który idąc między drzewami, szukał zgubionego syna. Westchnął cicho, rozglądając się dookoła. Malucha nigdzie nie było, a on sam krążył już po ogrodach od dobrych piętnastu minut. Moc w żaden sposób nie chciała mu pomóc w poszukiwaniach, więc nie zostało mu nic innego, jak dalej nawoływać synka.

Malutki Alec natomiast czekał na jednym z drzew, ukryty w jego liściach. Oczekiwał odpowiedniej chwili, momentu w którym mógłby wykonać złowieszczy plan, który w jego główce był nawet śmieszny. Słysząc wołanie Qui-Gona coraz bliżej odpowiednio usadowił się na gałęzi, bacznie obserwują teren. Najpierw na trawie pod nim pojawił się wysoki cień. Młody Jinn przygotował się, a gdy wreszcie wyłoniła się czupryna jego ojca, zeskoczył z drzewa.

- Buuuu tata! – krzyknął wesoło w locie, spadając w dół.

Qui-Gon pisnął. Całe szczęście posiadał bardzo szybki czas reakcji, dzięki czemu w porę złapał synka. Starał się uspokoić oddech patrząc w roześmiane, niebieskie tęczówki, wpatrujące się w niego z wyczekiwaniem. Gdy udało mu się uspokoić, parsknął szczerym śmiechem, tuląc do siebie Alec'a.

- Oj ty mały łobuzie... - wyrzucił między salwami śmiechu, po czym zaczął łaskotać chłopczyka. – Tak to się bawi z tatusiem co? Ładnie to tak?

Teraz to mały Jinn śmiał się głośno, pisząc „Tatusiu nie! Ja mam łaskotki! Niee!".

Niedługo później oboje wracali już do ich pokoju. Alec siedział u swojego ojca na barkach, ostrożnie trzymając się jego głowy tak, by nie szarpnąć go za jego długie włosy i wesoło szczebiotał, dumny z siebie, bo udało mu się wyciąć ukochanemu rodzicowi kawał.

***

Od śmierci Qui-Gona, młody Jinn nie uciął nikomu kawału. Dosłownie nikomu. Sam Mace Windu wielokrotnie aż się wystawiał, byleby tylko jego chrześniak wyciął mu jakiś numer, ale... Bez skutku. Dusza kawalarza umarła w chłopaku razem z jego ojcem. Bynajmniej... W pewnym stopniu. Mimo iż sam nie robił już sobie z nikogo żartów, to właśnie uczył innych jak to robić porządnie! Każdy, kto chciał wyciąć komuś numer, szedł najpierw do Alec'a by przedyskutować z nim plan działania i dopracować wszelkie, najmniejsze szczególiki! Sam Anakin wielokrotnie korzystał z jego doświadczenia, pomimo że sam był pełen pomysłów. Wolał jednakże zrobić coś raz na jakiś czas, a porządnie!

- Być może. – odparł na wcześniej zadanie przez Quinlana pytanie. – Ktoś musi podtrzymywać tutaj tradycję mój drogi. A teraz wybacz, ale chciałbym odpocząć... - dodał po chwili, wyrywając się z objęć wyższego mężczyzny i idąc w swoją stronę. Wyszedł z zatłoczonego korytarza, skręcając w drogę prowadzącą do pokojów mieszkalnych.

Vos jednak nie dał za wygraną. Ruszył za nim, szybko go doganiając i szedł obok niego. - A może... - zaczął z niewinnym uśmieszkiem. - Pomógłbym ci odpocząć?. - zapytał uwodzicielskim szeptem, nachylając się w stronę rudowłosego. - Po tej całej misji i kolejnej kłótni z radą przydałby ci się relaks...

- Wiesz co by mnie najbardziej zrelaksowało misiek? – Alec stanął w miejscu, podpierając rękoma boki. – Sen. – cmoknął partnera w nos i poszedł dalej.

Quinlan przewrócił oczami, ruszając za nim. – To poleżę obok... Poprzytulam cię... Będę grzeczny! Obiecuję...

Jinn westchnął cicho. Odwrócił się do mężczyzny, stając wreszcie w miejscu. Teraz dopiero pozwolił, by całe jego zmęczenie ukazało się na jego twarzy. – Misiek... Nie zrozum mnie źle, ale chciałbym odpocząć. Sam.

- Gdy jesteś sam, zazwyczaj ci odbija. Nie licz na to. – mruknął w odpowiedzi Vos. – A teraz chodź, weźmiesz szybki prysznic i do łóżka...

- Quinlan...

- Nie Quinlanuj mi tu.

W taki sposób rozmowa został ucięta, a sprawa wygrana... I to przez Vosa, który zasnął w łóżku szybciej od zmęczonego Jinna, a ten mimo posiadania prywatnego grzejniczka w postaci Kiffara, nie mógł zmrużyć oka. Leżał więc tak, wsłuchując się w spokojny oddech swojego ukochanego i jego ciche pochrapywanie. Nie miał nawet siły myśleć o czymkolwiek. Wpatrywał się jedynie w sufit, mając nadzieję na to, że sen zaraz nadejdzie i może zabierze go do krainy pełnej lothalskich kotków.

Tak się jednak nie stało.

Gdzieś nad ranem, gdy jego umysł zaczynał spokojnie odpływać... Otrzeźwiał, jakby dosłownie przed chwilą ktoś wylał mu na twarz kubeł zimnej wody. Poderwał się z łóżka, chociaż w dookoła niego nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. Czuł... Czuł, że musi coś sprawdzić.

Spojrzał w bok na Quinlana, który w dalszym ciągu spał jak zabity. Alec uśmiechnął się delikatnie na ten widok, przykrył szczelniej mężczyznę, wiedząc doskonale, jak ten uwielbiał ciepełko, po czym rozejrzał się po pokoju. Nic szczególnego nie przykuło jego uwagi, bynajmniej na pierwszy rzut oka. Gdy po raz drugi ogarnął pomieszczenie wzrokiem, zauważył dziwne wypuklenie w swoim płaszczu, który leżał na podłodze, rzucony tam przez niego kilka godzin wcześniej. Podszedł do niego spokojnym krokiem i kucnął. Przez moment po prostu przypatrywał się płaszczowi, aż wziął go do rąk i porządnie przeszukał.

Papierki, niedopałek papierosa, piasek, cztery malutkie kamyczki, holoprojektor, paczka żelek...

Czekaj.

Alec przypatrzył się urządzeniu, powoli biorąc je do rąk. Był to standardowy projektor firmy SoroSuub Corporation, model Imagecaster. Nic niezwykłego, widział takowe wielokrotnie w swoim życiu, jednakże... Nie przypominał sobie by brał go ze sobą na misję. Albo też zabierał taki z planety na której był razem z Obi-Wanem na misji. Do tego nie sądził by ten należał do jego brata. W takim razie skąd on się wziął w jego płaszczu? I czy coś było na nim nagrane? A jeśli tak... To co?

Jinn spojrzał w bok na Quinlana, który dalej spał spokojnie na łóżku. Zazwyczaj różnymi znaleziskami zajmowali się wspólnie, oglądali je, szukali czym są... Rudzielec przez moment nawet zastanawiał się nad wybudzeniem ukochanego ze snu i obejrzeniem zawartości urządzenia wspólnie, lecz... Dziwna sugestia pochodząca z mocy, zasugerowała mu by obejrzał to... Sam. Bez żadnych świadków. Alec jeszcze przez chwilkę zastanawiał się co zrobić, ale postanowił posłuchać się intuicji. W końcu jak to jego ojciec mawiał – należało wykonywać wolę mocy.

By nie obudzić partnera, mężczyzna poszedł do łazienki i to tam właśnie postanowił obejrzeć to co było zapisane w pamięci Imagecastera. Usiadł na zimnej podłodze, ustawił urządzenie na niskiej szafeczce, gdzie trzymał papier toaletowy, po czym włączył odtwarzanie.

Z holoprojektora wystrzeliła charakterystyczna, niebieska smuga i oczom rudzielca ukazał się...

- Dziadek? – zapytał aż cichutko zdezorientowany Alec, wpatrując się w stojącą postać, której nie widział wiele lat. Dooku opuścił Zakon, niedługo po pogrzebie Qui-Gona, zrywając ze wszystkimi Jedi kontakt, nawet z Jocastą Nu, z którą łączyła go specyficzna więź, jak również z dwójką pozostałych po Jinnie synów, których traktował jak rodzone wnuczęta.

Tyle lat... Tyle lat minęło odkąd ostatni raz się widzieli. Tyle lat odkąd Dooku opuścił Zakon bez pożegnania z najbliższymi. Bez żadnego „Do zobaczenia!" czy też prostego „Żegnajcie". On rozmówił się z radą, spakował swoje rzeczy i wyszedł ze świątyni. Tak.. Po prostu.

Raniąc przy tym wszystkich swoich najbliższych.

Bliźniacy niejednokrotnie chcieli wsiąść do pierwszego lepszego statku i polecieć za nim. Nie mogli zrozumieć dlaczego tak kochana przez nich osoba, najprościej w świecie odeszła, nie odzywając się do nich ani słowem. Nawet Obi-Wan nie chciał mu tak odpuścić! Chcieli lecieć, dogonić go, dowiedzieć się dlaczego, jak, po co... A może nawet i z nim zostać? Tak, bracia mieli nawet taki szalony plan kompletnego opuszczenia zakonu i udania się za Dooku. Nie chcieli go zostawiać, chociażby dlatego, że niedawno stracili ojca. Nie byli gotowi na... Kolejną stratę, która wyrządziłaby w ich sercach ranę nie do zaleczenia.

Mimo wszytko... Nie spełnili swojego planu, a ból po stracie dziadka pojawił się szybciej niż obaj mogli się spodziewać.

Alec skupił się szybko na nagraniu i przyjrzał się sylwetce wyświetlonej z urządzenia. Z twarzy były mistrz niezbyt się zmienił od czasów kiedy bliźniaki widzieli go po raz ostatni. Osiwiał, miał na twarzy więcej zmarszczek, a tak poza tym był taki, jakim go Alec zapamiętał. Wysoki, dostojny, dumny... Jednakże w jego oczach nie można było już się doszukiwać znajomego ciepła, jakiego zaznały od niego dzieci jego padawana. Jego wzrok był chłodny i za nic nie przypominał tego kochanego dziadka Dooku, jakbym był dla chłopaków niegdyś.

A mimo to... Na widok tak bardzo znajomej, do teraz dobrze wspominanej twarzy obudził się w rudzielcu ten mały, zafascynowanym wszystkim i żywiołowy chłopiec, którym niegdyś był. Bo to przecież był jego dziadek! Tak! Patrząc na niego, Jinn aż poczuł zapach używanych przez starszego mężczyznę perfum, smak herbaty, którą zawsze częstował chłopców... Przypomniało mu się jego pełne miłości i ciepła dzieciństwo, z którym właśnie nierozerwalnie był związany mentor jego ojca.

- Alecu, Obi-Wanie.. Wiem, że nie odzywałem się do was dosyć długo. – zaczął holo-Dooku, swoim spokojnym, choć nieco zniekształconym przez odtwarzacz głosem. Oh... To dziadek nagrał to... Dla nich? Specjalnie? Tylko jak... - Pewnie teraz zastanawiacie się jakim cudem ta wiadomość się do was dostała... - Rudzielec uniósł brew na te słowa. Oj dziadek za dobrze ich znał... - Cóż, to pozostanie jednak moją słodką tajemnicą. Jak na razie. Mam nadzieję, że dobrze wam się wiedzie, a z tego co słyszałem jesteście jedynymi z najzdolniejszych Jedi w świątyni... Nic tylko pogratulować. – tu na moment przerwał, a Jinnowi zdało się iż zobaczył w jego brązowych oczach... Dumę? Tak, to musiała być duma! Dziadek był z nich dumny! Alec mało nie pisnął, gdy to sobie uświadomił, mimo iż był teraz dorosłym mężczyzną. – Przepraszam was za to, że nie było mnie przy was z momencie gdy potrzebowaliście mnie najbardziej. Ja sam jednak... Nie mogłem pogodzić się ze śmiercią Qui-Gona, jednakże... Chciałbym naprawić swój błąd i... Spędzić z wami choć trochę czasu. Zobaczyć was... Póki sam nie odejdę z tego świata.

Alec zamarł, słuchając tego co mówił starszy mężczyzna. Fakt, miał swoje lata, ale chyba... Nie umierał, tak? A co jeśli był przewlekle chory? Jeśli... Jeśli jest umierający? Po jego twarzy nie było tego widać, ale kto wie? To by wyjaśniło ten nagły kontakt... Chęć odezwania się do nich... Spotkania..

- Macie prawo być na mnie wściekli, a nawet mi nie ufać. W końcu nie widzieliśmy się tyle lat, jednakże... Muszę was zobaczyć chłopcy. Jakkolwiek. Chociaż ten ostatni raz usłyszeć wasze głosy. Przytulić was. Trochę porozmawiać z wami, na żywo, nie tylko słuchać opowieści o was, czy też wysyłać hologramy. Mam wam tyle do powiedzenia...

Szczerze? Przez momencie Alec miał ochotę pakować manatki i z marszu lecieć do dziadka, gdziekolwiek ten by nie był. Teraz na dobre obudził się w nim ten mały chłopiec, który zawsze chętnie spędzał czas ze starszym Jedi, słuchając jego opowieści, siedząc na kolanach i tuląc się do niego. Odezwała się w nim tęsknota za tymi starymi, dobrymi czasami, gdzie wszystko było w porządku. Gdzie był tylko malutkim chłopcem i nie musiał się obawiać o narastające konflikty, nie tylko tutaj, w zakonie, ale również w galaktyce. Gdy nie musiał latać na misje, udawać na zewnątrz wesołka, a w głębi zamartwiać się na śmierć o swoich najbliższych.

Jednak nie trwało to długo, by do głosu doszedł mu zdrowy rozsądek. Nie... Nie mógł przecież od tak wszystkiego zostawić i lecieć! Musiał porozmawiać o tym z Obi-Wanem! Pokazać mu ten hologram.. Przecież Obi na pewno też zechce zobaczyć się z Dooku! No i musiałby pogadać również z Quinlanem, ale znając go, nie będzie miał nic przeciwko. Warto by było może też zagadnąć o to wuja Mace'a czy Plo? Dobra, jakoś to będzie! Gorzej być już nie może!

- ...W pamięci urządzenia są zapisane dokładne współrzędne miejsca, w którym się znajduję. Raczej się stamtąd nie ruszam, więc powinniście mnie znaleźć. Jeśli oczywiście nie znajdziecie czasu na odwiedzenie mnie, to... - tutaj mężczyzna spuścił wzrok na swoje buty z lekkim, choć widocznym żalem, ale po chwili podniósł go powrotem, kierując oczy pewnie na nagrywarkę. Ten drobny moment sprawił, że Alec wręcz przysiągł sobie samemu, że tam do niego poleci razem z Obi-Wanem. Nie mogli go zawieść! - ... To nie szkodzi. Zrozumiem to całkowicie. Obaj macie swoje życia, Zakon Jedi, pewnie i padawanów... Znam to, przecież sam do niedawna żyłem takim życiem. – wtedy też na nagraniu rozległo się dziwne pikanie jakiegoś urządzenia. – Oh... Zaraz chyba skończy się pamięć. – stwierdził pod nosem, ale słyszalnie mentor Qui-Gona. – No nic... Cóż mogę więcej powiedzieć. W takim razie miejmy nadzieję, że do zobaczenia moi mili. – z tymi też słowami nagranie zakończyło się, a sylwetka mężczyzny zniknęła.

Alec chwilę jeszcze wpatrywał się w miejsce gdzie przed chwilą wyświetlony był hologram. Położył dłoń na holoprojektorze i wyszeptał cichutko, jakby w odpowiedzi do całego monologu – Obiecuję, że się jeszcze zobaczymy... - z lekką wręcz czułością pogładził kciukiem urządzenie i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Posiedział tak jeszcze trochę na zimnej posadzce, wpatrując się w znalezisko, po czym wstał, wyszedł z łazienki i ukrył urządzenie w szafce obok łóżka. Niedługo później zaś wkopał się pod kołderkę i wtulając w bok śpiącego Quinlana, jak gdyby nic się nie stało.

***

- Oj nie, nie ma mowy! – to właśnie była pierwsza reakcja Obi-Wana po obejrzeniu holo-wiadomości. Nie tego spodziewał się Alec. Trochę nawet go to rozczarowało. Nie widzieli się z dziadkiem tyle lat, tymczasem jego brat skreślał spotkanie już na samym starcie!

- Obi, no! Tyle lat się z nim nie widzieliśmy... Nie chcesz go zobaczyć? Pogadać? A co jeśli późnej nie będziemy mieli okazji już tego zrobić co? – Jinn zacisnął jedną z dłoni, spoglądając na bliźniaka nieugięcie.

- Nie pamiętasz co było jak odszedł? Nawet się nie pożegnał. Z nikim! Nagle zapomniałeś jak bardzo załamało to mistrzynię Nu? – rudzielec uniósł delikatnie brew, patrząc w oczy drugiego mężczyzny. Nie miał zamiaru odwiedzać nikogo, szczególnie, że cała ta sprawa mu śmierdziała. Poza tym... Nigdy nie wybaczył Dooku jego odejścia. Dotychczas twierdził, że jego brat również tak miał, ale ten po zobaczeniu JEDNEGO, PODEJRZANEGO hologramu nagle wszystko temu facetowi wybaczył! No szczyt wszystkiego!

- Nie zapomniałem. – wycedził Alec, nie przerywając kontaktu wzrokowego. – Ale musimy się z nim zobaczyć!

- To nie jest rozsądne! – stwierdził twardo mistrz Anakina. – Nie wiemy skąd się wziął u ciebie ten hologram, kto go podrzucił bądź jak.. Do tego nagle, po latach on sobie o nas przypomniał. Nie wydaje ci się to dziwne? Podobno siedzi sobie na Serenno, jest hrabią z tego co słyszałem... Miał chyba multum czasu by wysłać do nas wiadomość czy nas odwiedzić, a robi to dopiero teraz. Coś mi tu nie pasuje, mówię ci.

Starszy z braci westchnął ciężko. Wstał z miejsca, podchodząc do okna i spojrzał przez nie. Milczał.

- Alec, jak dla mnie to nie jest najrozsądniejszy pomysł. Coś mi tutaj po prostu nie pasuje... - wytłumaczył już spokojniejszym głosem Obi-Wan, patrząc na plecy bliźniaka. Nie lubił się z nim kłócić, szczególnie o takie delikatne sprawy, ale miał złe przeczucie... Bardzo złe. Musiał wybić mu ten pomysł za wszelką cenę, zanim stanie się coś strasznego. W jego umyśle wszelkie kontrolki alarmowe wręcz wariowały, tymczasem z miny swojego brata wyczytał, że on bardzo chętnie wpakuje się w to bagno! Tylko dlaczego? Zazwyczaj intuicja starszego z Jinnów dobrze mu podpowiadała, a teraz... - Błagam cię, to coś podejrzanego. Po prostu dużo mi w tym nie pasuje i...

- Ja nie miałem okazji pożegnać się z naszym ojcem.

To jedno, wypowiedziane lodowatym tonem zdanie wystarczyło, by natychmiastowo Obi-Wan zamilkł.

- On umarł, lecz mnie tam nie było. Nie zdążyłem mu powiedzieć jak bardzo go kocham. Jak bardzo mi na nim zależy. Jak bardzo przepraszam, za wszystkie głupoty, które narobiłem w życiu... To ty miałeś tą możliwość. Ja nie. I nie pozwolę by druga taka sytuacja miała miejsce.

Przez dłuższą chwilę obaj bracia milczeli. Alec rozpoczął temat tabu w ich rodzinie jakim była śmierć ojca, przy której go przecież nie było. Wtedy znajdował się kawał drogi od Naboo u boku Ki-Adi-Mundiego, mimo to przez moc odczuł wszystko co się wydarzyło... I nigdy nie wybaczył sobie, że go tam nie było.

Sobie i Radzie Jedi, za to, że nie posłali go wraz z ojcem, mimo iż wiedzieli o obecności sitha.

***

- Nienawidzę was! – wysyczał dwudziestoczteroletni rudzielec, stojący na środku sali, podczas posiedzenia Rady Jedi. Patrzył prosto w oczy sędziwego mistrza Yody, na którym słowa młodego chłopca nie zrobiły żadnego wrażenia. Oddychał ciężko, patrząc cały czas na zielono-skórego Jedi oczami przepełnionymi mieszanką gniewu i żalu. Mieszanki niezwykle niebezpiecznej dla użytkowników mocy. – Nienawidzę was wszystkich! – krzyknął do nikogo innego jak swoich wujków, którzy byli przy nim od małego. Osób które kochały go, a on kochał ich, jednakże teraz przepełniony bólem po stracie ojca młodzieniec nie patrzył już na to co łączyło ich niegdyś. Teraz rozchodziło się o śmierć Qui-Gona, której jego zdaniem, można było uniknąć. - Dobrze wiedzieliście o tym sithcie, a mimo to...

- Alec... - zaczął spokojnym głosem Windu, próbując zwrócić na siebie uwagę chrześniaka.

Ten jednak nawet na niego nie spojrzał. – Mogliście kogoś z nimi posłać, zdawaliście sobie sprawę o niebezpieczeństwie jakie na nich czekało! A co jeśli zginąłby również i Obi-Wan? Pomyśleliście w ogóle o tym co mogło się stać? Nie! O niczym kurwa nie pomyśleliście! Jak zwykle nie wierzyliście w nic tacie... I to on zapłacił za wasz pieprzony błąd!

- Alec. – dalej spokojny głos Mace'a upomniał chłopaka.

Tym razem rudzielec zwrócił na niego swoje gniewne spojrzenie. – A gdzie ty byłeś, wuju? – w ostatnie słowo władował tyle jadu, że gdyby nie wyćwiczone przez lata, stalowe nerwy czarnoskórego, ten prawdopodobnie by aż się wzdrygnął. Nigdy nie słyszał takiego tonu od chłopaka. Mace... On chciał mu wszystko wytłumaczyć. Na spokojnie. Odpowiedzieć na jego pytania, wesprzeć go w żałobie, jednakże teraz przyćmiony przez emocje umysł rudzielca nie miał zamiaru z nim współpracować. – Siedziałeś sobie na tej swojej pufie i zapewne medytowałeś. I co? Fajnie było nie? A w tym czasie mój ojciec został przebity na wylot mieczem świetlnym. Każdy z was... Jego śmierć to wina każdego z was. – stwierdził głośno i dobitnie, po czym zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wybiegł z sali.

W pierwszej chwili sam Windu zerwał się z miejsca. Chciał pobiec za chłopakiem, dogonić go... Jednakże szybko powstrzymał go lekko skrzekliwy głos mistrza Yody.

- Niech idzie on.. Poradzić sobie z emocjami musi. Ochłonąć musi on. Interwencji twojej nie wymaga to. Ważniejsze sprawy niż gniew młodych na głowie mamy...

Mace niechętnie wrócił na swoje miejsce, tymczasem biegnący Alec... Jak nigdy wcześniej w życiu chciał, by ktoś mu potowarzyszył. Mimo słów, które wypowiedział miał w głębi głupią nadzieję, że ktoś za nim wyjdzie. Zawoła go... To jednak się nie wydarzyło za sprawą jednej wypowiedzi Wielkiego Mistrza.

I był to jeden z poważniejszych błędów jakie mistrz Yoda popełnił w życiu.

***

Alec odwrócił się do brata. Z twarzy był bardzo poważny, lecz jego oczy wyrażały głównie smutek. Wspomnienia ojca, dziadka czy też właśnie jego gniewnych krzyków z sali Rady zalewały jego głowę, a on, mimo iż jego intuicja dawała mu znaki, że może Obi-Wan miał rację... To musiał zobaczyć się z Dooku. Pożegnać się z nim, jeżeli miałoby to być ich ostatnie spotkanie w życiu. Chciał powiedzieć jemu to wszystko, chciał zrobić to... Czego nie zdążył zrobić przy swoim ojcu. Czuł, że jeżeli nie pożegnałby się należycie już po raz drugi... Nie mógłby z tym żyć. Poza tym, miał możliwość spędzenia jeszcze kilku chwil z osobą, która dotychczas była dla niego umarła... Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu oczywiście.

Oh, gdyby mógł spędzić jeszcze tak kilka chwil ze swoim ojcem...

- Polecę, bez względu na twoje zdanie. – zadecydował twardo, patrząc w oczy bliźniaka. – I nie zatrzymasz mnie. Ani ty, ani nikt inny. Muszę się z nim zobaczyć. – nie dając czasu na odpowiedź bratu, opuścił szybkim krokiem jego pokój, zabierając ze sobą holoprojektor.

Nie miał zamiaru marnować więcej czasu. Wiedział, że Obi-Wan zaraz pobiegnie do ich ojca chrzestnego, bądź też do jakiegoś innego członka przeklętej Rady Jedi, a ci już na pewno nie pozwoliliby mu lecieć, tak jak niegdyś nie pozwolili mu dołączyć do misji na Naboo.

Drugi raz nie da się tak prosto zatrzymać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro