Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52 1/3


Seria talków pod tytułem "AU, w którym Obi-Wan jest biologicznym synem Qui-Gona"

Cała seria dedykowana NekoMlekoKiss

10/10

***

Cóż... Doszliśmy do końca AU, w które zdążyłam się nieźle wkręcić. Dlatego też, mimo iż ta seria miała być głównie talksami, zdecydowałam się na nieco dłuższe zakończenie. Z tego też powodu powstał one-shot, dosyć długi swoją drogą jak na mnie :)

W najbliższym czasie ukażą się jeszcze dwie części tego one-shota, kończącego całą serię, która mam nadzieję, podobała się wam tak samo jak i mi. 

Chciałabym zadedykować ten one-shot wyjątkowym osobom, których komentarze sprawiały iż robiło mi się ciepło na serduszku. A są to:

Jora_Calltrise

PolishStarGirl

CrasyGOSIA

KingaKenobi

DragonYoru

SolangeloShipperUwU

OliyumiB

PassOfHope

Padawanka_Skywalkera

Monita373

SzychaHP

2tempus_fugit8

Hamster_Mia25

hail_hydra

Mam_rysia

Mery8162

kama_na

Dziękuję wam za wszystkie gwiazdki, rozbawiające komentarze i życzę przyjemnego czytania :)

***

- Alec... Alec... - szeptał cichutko drżącym głosem mały rudzielec, szturchając leżącego obok niego chłopczyka o tym samym kolorze włosów, a nawet w tej samej piżamce co on, głęboko pogrążonego w krainie snu. Pięciolatek siedział na łóżeczku, jedną rączką miętoląc mięciutki materiał swoich spodenek, drugą zaś cały czas starając się dobudzić brata, który, niestety miał niezwykle twardy sen. Nawet upadek z łóżka nie był w stanie go wybudzić, a co dopiero delikatne szturchanie.

Zrezygnowany maluch westchnął cichutko, po czym przetarł twarz piąstką, rozcierając łezki, które cały czas spływały po jego policzkach. Był na tyle roztrzęsiony, że do głowy nie przychodziło mu nic innego, jak tylko obudzenie starszego o minutę braciszka i wypłakanie mu się w ramię. Jego starania usłyszał ojciec bliźniaków, dotychczas śpiący spokojnie w pokoju obok. Wyszedł po cichu z pomieszczenia, o czym rudzielca zaalarmowało skrzypienie podłogi i podszedł do łóżeczka chłopców, klękając przed nim.

- Obiś... Co się stało? – zapytał ciepło Qui-Gon ściszonym głosem. Jego duża dłoń powędrowała do policzka chłopczyka i bardzo delikatnie zajęła się ścieraniem jego łez. Mężczyzna robił wszystko bardzo powoli oraz spokojnie, by nie wystraszyć malucha zbyt gwałtownymi ruchami. Obi był bardzo wrażliwy, z czego jego ojciec doskonale zdawał sobie sprawę i potrafił działać tak, by nie pogorszyć stanu swojego synka.

- O-Obudziłem cię tatusiu? P-Przeprasza-am... - wydukał cichutko rudzielec, spuszczając wręcz ze wstydem wzrok, przez co Jinn bardzo powoli przyciągnął go na swoje kolana i przytulił czule, po chwili zaś zajmując się gładzeniem jego pleców. Taki był już Obi-Wan – bardziej przejmowało go to iż przez jego ciche łkanie obudził się jego tata niż powód jego łez.

- Ciii... To nic takiego aniołku. Nie przepraszaj. – wyszeptał mężczyzna, powoli podnosząc się do góry. Trzymał malucha tak, by ten mógł jak najwygodniej wtulić się w jego szeroką klatkę, co ten uczynił, chowając w koszulce taty zapłakaną buźkę. Zanim wyszedł z nim z pomieszczenia, Jinn przykrył starszego z bliźniąt szczelniej kocem i ruszył po cichu do swojej sypialni. Usiadł tam na łóżku, sadzając synka na kolanach. Spojrzał w jego oczy z łagodnością, którą zawsze w nich miał, w szczególności dla swoich synków. Kącik jego ust powędrował lekko w górę, widząc jak maluch trochę się już uspokoił. – Zły sen, mam rację? - zagadnął cichutko, na co otrzymał jedynie powolne skinięcie główki. Rudzielec ponownie wtulił twarzyczkę w ciepłe ciało swojego ojca, przymykając oczęta. Qui-Gon gładził delikatnie w dalszym ciągu jego plecki. To był wręcz ich prywatny rytuał, który powtarzali za każdym razem gdy mały Obi miewał koszmary. Nie były to może i częste sytuacje, ale zdarzały się, lecz cokolwiek by mu się nie śniło, jego ojciec zawsze potrafił załagodzić jego ciężki stan.

- Nie bój się, jestem przy tobie. To tylko zły sen, aniołku.

Te wypowiedziane ciepłym tonem, przepełnionym wręcz ojcowską miłością były ostatnim czym malutki Obi usłyszał, zanim odpłynął, zasypiając na siedząco na kolanach Jinna, otoczony jego ciepłymi ramionami.

- Nie zostawię cię...


Nie bój się, jestem przy tobie.


To tylko zły sen, aniołku.


Dorosły już Obi-Wan złapał się mocno za rude włosy na głowie, zanosząc się coraz to kolejnymi salwami głośnego, pełnego żalu płaczu. Siedział w kącie zdemolowanej przez siebie sypialni swojego ojca, łapiąc łapczywie powietrze, co niekiedy brzmiało jakby się dusił. Łzy płynęły strumieniami po jego policzkach i za nic nie potrafił ich zatrzymać. Nie umiał się opanować. A może nawet nie chciał?


Nie bój się, jestem przy tobie.


Nie zostawię cię.


- Kłamca! – wydarł się na cały pokój zachrypniętym głosem młody mężczyzna, lecz poza nim nie było w pomieszczeniu nikogo. Był sam pośród zdemolowanych przez siebie wcześniej w szaleńczej wściekłości przedmiotów. Sam w pomieszczeniu z wywróconym łóżkiem, lekko uszkodzonymi krzesłami, zbitymi kubkami czy też porozrzucanymi przed paroma minutami ubraniami, należącymi do Qui-Gona. Rzeczami, które zaledwie zdawałoby się kilka dni temu dotykał, które miały jeszcze jego zapach na sobie. Ten słodki, tak ukochany wręcz zapach. – Obiecałeś... - wyszeptał cichutko drżącym głosem, odrywając drżące dłonie od swoich włosów, które przed jeszcze chwilą tarmosił z całej siły. – Obiecałeś, że mnie nie zostawisz. Obiecałeś... - szeptał, ogarniając wzrokiem pomieszczenie. Jego uwagę przykuła czysta, jeszcze przed paroma minutami leżąca spokojnie w szafie codzienna szata Jinna. Bez zastanowienia sięgnął po nią i przyciągnął ją szybko do siebie, chowają twarz w pachnącym tak bardzo przyjemnie materiale. Wtulił w nią buźkę, tak jak wtulał się w klatkę ojca gdy miewał koszmary. – Obiecałeś... - jego ciało zaczęło drżeć, a on sam skulił się, wybuchając ponownie płaczem. – Tatusiu...

Siedział tak, kompletnie nie zwracając uwagi na to co działo się wokół niego, pogrążony głęboko w swojej żałobie i poczuciu winy. Gdyby tylko... Pobiegł wtedy szybciej, zdążyłby. Tak, zdążyłby. Dogonił by ojca walczącego z tajemniczym zabrakiem. Obroniłby go. Dałby radę. Gdyby tylko... Biegł trochę szybciej...

- Tatusiu...

To wszystko jego wina. To on nie zdążył. To on nie dobiegł. To on nie pomógł. To on nie obronił...

- Tatusiu...

Młody Jinn zacisnął palce na szacie do której się tulił, całkowicie odcinając się od świata. Obi-Wanowi wydawało się, że znowu znajduje się na Naboo. Nie... On był ponownie na Naboo. Jakby... Nagle ze świątynnej sypialni ojca teleportował się z powrotem do pamiętnego miejsca. Znów stał w tym samym miejscu, uspokajając oddech po wcześniejszy biegu. Spojrzał przed siebie. Qui-Gon nie tyle bronił się przed sithem, co i sprawnie go atakował. Jednakże teraz cofał się powoli do tyłu, broniąc się przed pełnymi agresji uderzeniami ze strony przeciwnika. 

Nie... Nie, nie! 

Obi-Wan wiedząc co zaraz nastąpi chciał krzyczeć, ostrzec Jinna, ale... Ku jego zgrozie nie mógł krzyczeć. Nie mógł się nawet ruszyć. Po prostu tam stał i patrzył jak zabrak ponownie przebijał mistrza Jedi. Wtedy dopiero rudzielcowi dane było wydobyć z siebie pełen żałości okrzyk. Na nowo widział krople potu spływające po skroniach starszego mężczyzny, zaskoczenie na jego twarzy, nagła bladość... Później widział już jak tylko Qui-Gon upada w tył na podłogę, jak powoli i boleśnie...

..Umierał...

Obi-Wan zachwiał się w miejscu, czując przez więź w mocy wszystko to co działo się z jego ukochanym ojcem. Cierpienie. To jak ból rozchodził się po każdym najmniejszym skrawku jego ciała, powodując wręcz agonalne drgania. Obi-Wan syczał cicho, nie mogąc już tego wytrzymać, choć nie pamiętał by jego ojciec to robił. On... Nie krzyczał. Nie syczał. Nie jęczał z bólu. Milczał, tempo wpatrując się w sufit i mimo, że cierpiał, że wiedział jak to wszystko się zakończy... Powstrzymywał się przed tymi wszelkimi tak naprawdę naturalnymi odruchami... Dla syna. Aby jego najmłodsze dziecko nie słyszało w jakich cierpieniach umiera jego rodzic.

- Tatusiu...

***

Mace przetarł twarz dłonią, wpatrując się w podłogę. Siedział właśnie na posiedzeniu rady, na które chcąc czy też nie, musiał się stawić. Pogrążony w swoich myślach, nawet nie słuchał co było na nim mówione. Nie wiedział kto przemawia. Kto jest obecny. Jak nigdy był.. Nieprzytomny, myśląc nad ostatnią rozmową przeprowadzoną ze swoim przyjacielem. Nad ostatnią chwilą w której widział go... Żywego.

- Ty to jak zwykle musisz wychodzić z zebrań z hukiem. – zażartował Windu, podchodząc do Qui-Gona stojącego na jednym z balkonów i wpatrującego się w wysokie budynki Coruscantu. Poklepał go przyjacielsko po ramieniu, stając obok niego. Teraz nie byli mistrzem z rady i drugim mistrzem Jedi, nie musieli trzymać się ról. Byli po prostu dla siebie wieloletnimi przyjaciółmi, a może nawet i coś więcej - braćmi od innego ojca i innej matki, jak to często w żartach określał Qui-Gon.

- Oh jakbyś mnie nie znał. – mruknął Jinn wyrywając się z zamyślenia. Z przyzwyczajenia jego dłoń skierowała się do jego podbródka pokrytego zarostem. – Cóż by to było za zebranie, gdybym nie narobił tam burzy, co Macey?

- Byłoby nudno... To na pewno. – rzucił wręcz bez namysłu czarnoskóry, spoglądając na niego. – Nad czym tak rozmyślasz? – zagadnął, znając doskonale ten jego wyraz twarzy. 

- Nad przyszłością, Mace. Nad przyszłością. – odparł po chwili dosyć tajemniczo. Mimo tego tonu głosu wyglądał jakby przed chwilą zastanawiał się nad jakąś ważną sprawą. – Wiesz... Nie jestem już młody. – stwierdził z czapy, przenosząc swój wzrok na młodszego Jedi. – Czy gdyby coś mi się stało.. Mogę liczyć na to, że zajmiesz się moimi chłopcami? – zapytał, mrużąc lekko powieki. Wyglądał teraz jak jedna z tych tajemniczych kobiet z Zewnętrznych Rubieży, które potrafiły podobno zaglądnąć człowiekowi głęboko do jego duszy i dowiedzieć się wszystkiego czego potrzebowały.

- Qui-Gonie, czasami przesadzasz. – odpowiedział, lekko zdziwiony tym pytaniem. – Poza tym, Plo dał ci zgodę na umieranie? – zagadnął by rozładować ciężką atmosferę. To pytanie spowodowało iż starszy mężczyzna lekko się uśmiechnął, ale po chwili ponownie spoważniał.

- Odpowiesz mi na to pytanie?

Windu westchnął ciężko, po chwili powoli dość kiwając głową. – To moi chrześniacy. Gdyby była taka potrzeba, zająłbym się nimi, dobrze o tym wiesz. Zresztą, nie tylko ja. Nikt z zakonu nie zostawiłby ich samym sobie.

Ta odpowiedź jakby zadowoliła Jinna, ponieważ tylko skinął głową i już po chwil rozpoczął temat malutkich Nexu.

Wtedy dla Windu ta rozmowa nie miała wielkiego znaczenia. Była jedną z wielu, które przeprowadzili wspólnie w swoim życiu. Jednak po wydarzeniach na Naboo wszystko nabrało nowego znaczenia. Teraz Mace WIEDZIAŁ dlaczego wtedy Qui-Gon pytał go o opiekę nad bliźniakami. Czy on... Przeczuwał to, że umrze? Wiedział co go czeka? Być może doznał wizji? A może..

Z rozmyślań wyrwało go szturchnięcie drewnianą, bardzo znajomą swoją drogą laską. Czarnoskóry Jedi wrócił przez to do rzeczywistości i wtedy też ujrzał przed sobą samego mistrza Yodę spoglądającego na niego dosyć nieodgadnionym wzrokiem.

- Iść już możesz ty. – rzucił zielony mędrzec, patrząc na Windu, który dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że poza nimi w sali nie pozostał nikt inny. Powoli jak na niego wstał z miejsca, skinął głową do Wielkiego Mistrza, po czym opuścił pomieszczenie w milczeniu.

Obiecał coś Qui-Gonowi. Przyrzekł, że zajmie się chłopcami, gdy jego zabraknie i tego zmierzał dotrzymać. Plo... Nikt nie widział go w świątyni od kilku dobrych godzin i mimo, iż to on był właśnie „matką" bliźniaków to nie miał zamiaru obarczać go wszystkim po stracie Jinna. Czarnoskóry chciał by Koon odpoczął, pogodził się w jakimś stopniu z tą stratą i nabrał siły. A tak... To Mace musiał jakkolwiek zastąpić Qui-Gona, który.. Był, a może i dalej jest niezastąpiony. Mimo to.. Przyrzekł, już nawet samemu sobie, że postara się zastąpić im ojca, chociaż wiedział, że do oryginału mu daleko. Bliźniacy... Byli mu w sumie jak dzieci, których on sam nie miał. Był przy nich od tak naprawdę zawsze, zajmował się nimi gdy Qui musiał gdzieś wyjechać, a nawet zdarzało się tak iż z jakiegoś powodu stawał w nocy nad ich łóżeczkiem, pilnując czy na pewno oddychają, a to wszystko przez strach, który cała rodzina przeżyła pewnego razu, gdy Alec w nocy dostał tak zwanego bezdechu sennego.

Windu skierował swoje kroki w stronę mieszkania, które dotychczas Qui-Gon zamieszkiwał razem z synami. Liczył się znaleźć tam obu chłopców, porozmawiać z nimi.. Ale spodziewał się tego, że łatwo nie będzie, ponieważ zdawał sobie sprawę z więzi między Jinnami. Była to głęboka, pełna miłości więź, która teraz... Została w pewnym stopniu bardzo boleśnie zerwana.

Mace chwilę stał przed drzwiami, zastanawiając się nad tym jak zacząć rozmowę. Jak... Pocieszyć ich, o ile dało się pocieszać ludzi po tak bliskiej stracie. On sam nie miał prawa pamiętać swoich rodziców, nikt z nim nigdy nie przeprowadził podobnej rozmowy, jednakże... Jakoś musiał pocieszyć bliźniaki, pomóc im zrozumieć oraz zadbać by nie zatracili się w swojej żałobie. 

Mężczyzna wziął głęboki wdech, nacisnął klamkę, po czym bardzo powoli wszedł do środka. Pierwsze pomieszczenie ku jego przerażeniu było... Kompletnie zdemolowane. Prawie wszystkie meble były powywracane, wokoło leżały kartki papieru, książki, czy też inne przedmioty lecz pośród tego wszystkiego Jedi wyczuł w mocy życie... Życie, od którego czuł rozpacz, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczył. Ruszył dalej, do sypialni Qui-Gona i aż przystanął w miejscu, widząc to, co zastał w środku: zapłakany Obi-Wan spał skulony w kącie, tuląc do siebie jedną z szat swojego ojca. Czarnoskóry mistrz ruszył przed siebie, uważając aby nie zawalić się o powywracane meble, po czym ukląkł przed rudzielcem. Bardzo delikatnie pogłaskał go po włosach, by go od razu nie wystraszyć swoją obecnością. Dodatkowy strach przy jego stanie mógłby stanowić niebezpieczeństwo nie tylko dla niego samego, ale również dla Mace'a.

- Obi... - zaczął cichutko, uważnie spoglądając na chłopaka. – Obi, obudź się...

Młody chłopak uniósł powoli powieki. Zamrugał kilkukrotnie, ale nie podniósł się z podłogi. Dalej leżał na niej, a jedynym ruchem z jego strony, było przeniesienie spojrzenia ze ściany na klęczącego przed nim mistrza. Chłopak był wręcz... Bez życia. Cały blady, ledwo przytomny, przepełniony żalem i poczuciem winy, które było niezwykle proste do wyczucia przez moc. Obi-Wan nawet nie starał się tego ukryć za tarczami, nie miał do tego po prostu siły. Jego wygląd spowodował iż w tym momencie Windu zdjął z siebie poważną maskę, ukazując pełną współczucia twarz, co zdarzało się niezwykle. Jego własna padawanka widziała okazującego pełnię uczuć mentora niewiele razy w swoim życiu, a była jedną z najbliższych mu osób.

- Chodź Obi... - szepnął Mace, delikatnie gładząc palcami jego włosy. Nie zamierzał zostawiać go tutaj samego. Czuł jego wszelkie emocje, to co działo się w jego głowie i wiedział, że pozostawienie go w pokoju ojca, nie zakończy się dla niego dobrze. To mieszkanie... Zawierało zbyt wiele wspomnień. Pięknych co prawda... Ale teraz przyprawiających jednego z bliźniaków jedynie o kolejny potok łez.

Mężczyzna bardzo powoli pomógł się podnieść rudzielcowi, a chwilę później wyprowadził go z mieszkania. Szedł korytarzem, trzymając chłopaka za rękę, który kroczył obok niego nieprzytomnie, patrząc pod nogi zamglonym wzrokiem. Niedługo później doszli do pokoju samego Windu, gdzie Obi bywał już nie jeden raz. Weszli do środka razem, a gdy tylko drzwi się zamknęły, chłopak wręcz od razu rzucił się na Mace'a, tuląc się do niego. Pragnął czyjejś bliskości bardziej niż jakiejkolwiek, chociażby najmądrzejszej rozmowy. Chciał odczuć znajome ciepło i jakąkolwiek namiastkę ojcowskiej miłości, która zginęła razem z Qui-Gonem.

Windu nie odezwał się. Po prostu przytulił chrześniaka, po chwili zaś zajmując się delikatnym, choć przyjemnym gładzeniem jego pleców. Nie raz, nie dwa widział jak jego przyjaciel robił podobnie. Słysząc ciche łkanie Obi-Wana tylko wzmocnił uścisk, stojąc z nim tak i tuląc w milczeniu. Uznał iż tak będzie najlepiej, bynajmniej na razie. Niech młody odczuje, że nie jest z tym wszystkim sam i że na świecie są jeszcze osoby, którym na nim zależy.

Stali tak długo, później transportując się na kanapę, jednak Obi za żadne skarby nie chciał puszczać wuja. Co prawda, pozycja którą przyjął nie była zbyt wygodna, ale miał to gdzieś. Potrzebował tej chwili... Tej rodzinnej czułości, która tak bardzo kojarzyła mu się z ojcem.

Mace nie odtrącił go. Rozumiał i nie miał nic przeciwko temu.

- Mogę spać z tobą wujku? – rozległ się po jakimś czasie cichy, nieśmiały wręcz szept ze strony Obi-Wana. – N-Nie... Nie chcę spać sam. – wytłumaczył od razu i uniósł głowę, by spojrzeć w oczy mężczyźnie. Mimo iż znali się długo... To nigdy nie poprosił o coś takiego Mace'a. Niegdyś zdarzyło mu się spać z Plo, z Cinem, a nawet z dziadkiem Dooku... Ale nie z najbliższym wujem. Nie wiedział jak Windu zareaguje, ba, nawet lekko się tego bał, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie da rady tej nocy spać sam, a jego brat zapewne nie szybko pojawi się w świątyni. Spoglądał tak na mężczyznę z widoczną wręcz nadzieją w oczach, ale również i swego rodzaju obawą.

Jedi pogładził go po głowie, chwilę się nad tym zastanawiając. – Wiesz gdzie jest mój pokój, wiesz gdzie łazienka... Jeśli chcesz, możesz pożyczyć coś do spania. Ja muszę coś jeszcze załatwić.

W tym momencie Windu mógł ujrzeć malutką namiastkę radości, ukrytą w rozpłakanej twarzy chłopaka, który z niechęcią wręcz puścił wuja, wstał z miejsca po czym podreptał dosyć szybko do łazienki. Jednakże zaraz z niej wyszedł, zerkając na mistrza. – Ale przyjdziesz zaraz? – zapytał cicho, a gdy otrzymał twierdzące skinienie, zniknął ponownie w pomieszczeniu.

Mace za to sięgnął do kieszeni płaszcza, z której wyjął komlinka. Wystukał odpowiedni kod, dzwoniąc do Cina Dralliga.

- Co jest czekoladko? – odezwał się spokojny dosyć głos fechmistrza Jedi. Mace nie miał nawet humoru do wściekania się.

- Wiesz gdzie jest Alec? – zapytał, a w jego głosie słychać było teraz nutkę zmęczenia. Przetarł twarz dłonią, czekając na odpowiedź.

- Z tego co wiem, Vos go pilnuje.

Z jednej strony to zdanie było przerażające, a z drugiej... Mace czuł, że ten jeden, jedyny w życiu raz może w pełni zaufać Quinlanowi, a skoro wręcz nawet sama moc go w tym upewniła, nie miał zamiaru drążyć tematu. Zbyt dobrze znał bliźniaków. Kiedy Obi-Wan w chwilach smutku pragnął jakiegoś towarzystwa, Alec w pełni je odrzucał. Wolał być sam, niż siedzieć z kimś. Samotność powalała mu się uspokoić i jakkolwiek przemyśleć na trzeźwo sytuację lub narobić głupot. A skoro go ktoś pilnował... To pojawiła się nikła szansa na wykluczenie drugiego. Chociaż Quinlan...

- Dzięki. Wiesz co z Plo? – zapytał, wstając już z kanapy z zamiarem udania się do sypialni.

- Wiem to co wszyscy. – stwierdził Drallig. – Wyleciał sam, zaraz po pogrzebie Qui-Gona. Ale wróci... To Plo.

- Wiem... A młody Skywalker? – nie zapomniał oczywiście zapytać o pustynne dziecko, przytargane przez Jinna w ostatnich dniach jego życia. Na razie, mimo iż to Obi-Wan miał zająć się szkoleniem chłopaka, nie mieli zamiaru go tym obarczać. Postanowili dać rudzielcowi odpocząć i wyjść z stanu w którym się znajdował, zanim zajmie się szkoleniem dziewięciolatka.

- Chciał do Obi-Wana co prawda, ale udało nam się to załatwić. Część dnia spędził pomagając opiekunowi w przedszkolu, drugą część z mistrzynią Jocastą w archiwach. – poinformował go Jedi, a widocznie czując kolejne pytanie, wyprzedził swojego współrozmówcę. – Dooku nikt nie widział od pogrzebu, nawet mistrzyni Nu.

- Dzięki. Spokojnej nocy Drallig. – mruknął Mace, rozłączając się zanim fechmistrz zdążył mu odpowiedzieć. Schował komlink do płaszcza, który zdjął z siebie, po chwili zaś niedbale rzucając go na kanapę. To było niezbyt podobne do niego zachowanie, jednakże nie miał już siły do niczego. Postanowił, że w najbliższym czasie pomedytuje... Ale to jutro. Dzisiaj pewien rudzielec potrzebował wujka, nie mistrza Jedi.

Windu wszedł do sypialni, a tam Obi-Wan już czekał na niego. Leżał grzecznie pod kołderką, przykryty nią aż po sam nos i wypatrywał czarnoskórego. Mace posłał w jego stronę ledwo widoczny uśmiech, a było to naprawdę dużo jak na niego, po czym podszedł do łóżka i położył się obok chłopaka. Nim zdążył cokolwiek zrobić, Jinn przytulił się do niego, przymykając powieki. Tulił Mace'a tak, jakby bał się, że ten z dnia na dzień również go zostawi. Mężczyzna nie protestował, mimo iż było mu cholernie nie wygodnie. Chciał, by Obi jakkolwiek odpoczął po tym wszystkim co go spotkało, chociażby kosztem nieprzespanej przez mistrza Jedi nocy.

***

- Alec, dość już. – stwierdził twardo Vos, zabierając starszemu z bliźniąt kieliszek. Nigdy nie odmawiał picia.. Ba, nawet wielokrotnie namawiał do tego swoich przyjaciół, ale tym razem, jedynym pewnie w całym jego życiu, zabrał komuś kieliszek z alkoholem. Wpatrywał się w leżącego wręcz nieprzytomnie na barowym stole rudzielca, który mimo tego jak bardzo był pijany, chciał jeszcze wojować z przyjacielem o ten kieliszek. 

- Nie będziesz mi kurwa mówił co mam robić. – wychrypiał Jinn, starając się dosięgnąć swojego, zamówionego przed chwilą alkoholu. Siedział w tym barze już dobre dwie godziny zanim znalazł go Quinlan i zaczął mu „wszystko komplikować" jak to stwierdził jakieś piętnaście minut temu. 

Alec zazwyczaj nie pił, a raczej... Nie pił wcale. Kiedy Obi-Wan potrafił się napić kieliszka czy też dwa, jego starszy brat odmawiał wszelkiego alkoholu. Jednakże nagła śmierć ojca bliźniaków zadziałała na niego tak, a nie inaczej. Poczuł, że musi coś ze sobą zrobić inaczej zwariuje wręcz z rozpaczy, zamknięty w świątyni. Wyszedł więc stamtąd bez wiedzy kogokolwiek, a jego nogi zaprowadziły go do pobliskiego baru. Chciał pobyć sam, całkowicie sam... Lecz Quinlan znalazł go dosyć szybko i nie chciał go zostawiać samego. Nie po tym co się wydarzyło. W normalnym przypadku Jinn by mu jeszcze za to podziękował, ale teraz... Był wręcz bliski uderzenia przyjaciela. 

- Chlanie nie przywróci ci ojca. – syknął wręcz Kiffar, wypijając jednym łykiem alkohol i odstawiając kieliszek na stolik. Spojrzał w stronę znajomego barmana – Jemu już starczy, dopisz do mojego rachunku, jutro się rozliczymy!

- Chuja... Wiesz... - mruknął Alec, prawie spadając z barowego stołka. Chwiejnie ustał, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę wyjścia z baru, mając gdzieś to, że Quinlan jak nigdy zgodził się zapłacić za cały wypity przez niego alkohol, a nie było tego mało.

- A ty gdzie? – zapytał zdziwiony Vos, zeskakując z siedziska i doskoczył do Jinna, w ostatniej chwili ratując go przed upadkiem na podłogę w pomieszczeniu.

- Jak najdalej od tego durnia... - stwierdził rudzielec, chyba nie do końca wiedząc w tym momencie kto go złapał. – On... Niczego nie rozumie... - dodał po chwili, gdy wyszli z lokalu. Na zewnątrz o tej porze dnia było dosyć chłodno, jednakże Jinn nawet zbytnio na to nie zareagował, chcąc iść dalej do baru naprzeciwko. 

- Gdzie ty idziesz? – pytał Quinlan, mocno trzymając swojego przyjaciela. – Czego nie rozumiem? – zapytał, lekko zdezorientowany tym wszystkim. Każdy miał swój sposób na przeżywanie żałoby, ale po Alec'u nigdy nie spodziewałby się takiej reakcji. Znał go dobrze, lecz teraz... Czuł jakby nie znał go wcale. 

- Bo gdybym nie poleciał wtedy z pierdolonym Mundim na misję... - zaczął, dosyć chwiejnie łapiąc Vosa za ramiona i mimo sporej ilości wypitego alkoholu potrząsając nim. – To bym go uratował rozumiesz? Było by nas tam... Trzech... Tato... Tato nie umarłby, tak? A mnie tam nie było... A powinienem! Mogłem się kurwa uprzeć żeby z nimi tam lecieć, a nie kurwa dać Yodzie wysłać mnie na tą pierdoloną kupę gruzu... To wszystko wina pierdolonego Yody! – krzyknął na całą ulicę, zwracając tym samym na siebie uwagę co najmniej dwudziestu osób.

- Jesteś pijany, nie będę z tobą gadać. – odparł Vos, zrzucając ze swoich ramion dłonie Aleca. Sam niejednokrotnie obrywał tym sformułowaniem od przyjaciela... Kto by pomyślał, że on sam go kiedyś użyje?

Nie pytając o zgodę Jinna, Quinlan złapał go, przerzucił przez swoje ramię i ruszył w stronę świątyni. – Jak będziesz rzygał, ostrzeż mnie. – rzucił jak gdyby nigdy nic, idąc przed siebie.

Rudzielec jednak jakby go nie słyszał. Wciąż powtarzał tylko ciche „to wszystko wina Yody", dyndając na ramieniu swojego przyjaciela. Jednak zanim doszli do świątyni, starszy z bliźniąt zdążył zasnąć, przez sen mamroczą już tylko jedno słowo.

Tato.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro