60
Legendarna już intuicja Qui-Gona Jinna nigdy nie zawodziła. Nigdy. W tej sytuacji nie mogło być inaczej. Skoro moc - tak, to musiała być moc – podpowiedziała mu, by włamać się do pokoju Windu, to tak należało zrobić i tyle. Nie wolno sprzeciwiać się przecież samej mocy, nawet kiedy wskazuje mu tego typu dosyć interesujące pomysły jak potajemne, nielegalne jak i wiążące się z ogromnym niebezpieczeństwem wejście do pokoju przyjaciela. Cóż... Jinn wolał w obecnej chwili, kiedy to beztrosko buszowali sobie w szafie czarnoskórego, nie myśleć nad tym co Mace zrobiłby im gdyby tylko się o tym wszystkim dowiedział. Szczególnie, że nie tylko przejrzenie szafy mieli zamiar zrobić. Oj, głowy zarówno Qui-Gona jak i Cina pracowały teraz intensywnie nad dalszym planem działania. Windu według swojego schematu dnia, którego porządnie się trzymał miał dopiero wrócić do pokoju za jakieś półtora godziny, więc mieli teraz całkiem sporo czasu.
- Powiesz mi wreszcie o co chodzi z tym? – zagaił Drallig, zaglądając do słynnego już na całą świątynię kartonowego pudełka na dnie szafy, przytwierając je nieco i oglądając zawartość, która swego czasu narobiła sporo szumu. – A raczej czy wreszcie dowiedziałeś się kto to wysyłał? Ja sobie odpuściłem i zwaliłem po prostu na sojusz Fisto-Vos... - mruknął, przyglądając się wielokolorowym materiałom w środku.
- Wiesz... Nie. – odparł zaraz Jinn, wyjmując z kartonu jedną z balowych sukienek, w tym wypadku czerwoną i uśmiechnął się pod nosem. – Nie mam pojęcia kto je do niego wysyłał ani dlaczego je sobie zostawił. Kto wie, może nasz Macey potajemnie robi sobie tutaj pokaz mody?
- Hmmm... Chciałbym to zobaczyć. Nawet jeśli po tym musiałbym wziąć od niego numer do terapeuty. – prychnął rozbawiony Cin, przejmując od stojącego obok Jedi suknię i chowając ją z powrotem do pudełka.
Jinn jednak wpadł na nieco lepszy, szatański dosyć pomysł, który przyniósł by całej świątyni więcej frajdy niż dotychczasowa afera sukienkowa. Szczególnie zdjęcia z tego zajścia. - Dałbyś się kiedyś namówić na włożenie kiecki?
- Nie.
- Oj w dziecięce ciuchy jakoś włazisz! Nawet jak bym ci zapłacił?
- Wybacz, ale z nas dwóch to ty jesteś niczym dobrze płatna prostytutka. – mruknął beznamiętnie fechmistrz Jedi, przeglądając dalej szafę Windu.
Qui zacmokał, zakładając ręce. – Oczekiwałem po tobie czegoś więcej Drallig. To tak jakbym krzyknął na całą świątynię, że masz małego... Mało kreatywne.
Jedi jednak wzruszył ramionami. - Nie jestem dzisiaj w nastroju na obrażanie ciebie. – rzucił, unosząc na niego wzrok. - Chyba się wypaliłem. Naodwalałeś ostatnio tyle głupot, że zużyłem wszystkie moje teksty. Musisz się ograniczyć, bo jak tak dalej będzie, to skończę na przyczepianiu ci do pleców karteczki „kopnij mnie" lub rysowaniu ci penisów w raportach, a nie uwierz mi, ani ty, ani ja nie chcemy bym wrócił do czasów mojego padawaństwa...
- Tia... To byłoby sithowskie piekło za życia. – Qui aż wzdrygnął się na tą myśl. – Szukajmy dalej, może coś się znajdzie...
Ale jak doszło do tej mobilizacji i realizacji tego dziwnego postanowienia? Dosyć prosto i jak zwykle u Jinna, spontanicznie. Jak każdego dnia obudził się rano, wypił kubek ciepłej kawy, ubrał się i wyszedł ze swojego pokoju. Na korytarzu minął się z Mace'm, ale nie było to... Normalne spotkanie. Windu jedynie skinął głową, wyprzedził go i ruszył gdzieś, jakby się spiesząc. Było to dosyć dziwne jak na niego zachowanie, szczególnie względem swoich przyjaciół. Qui-Gon rozumiał, że ten mógł być na niego zły przez sytuację sprzed miesiąca, lecz nie przesadzajmy... Ile można człowieka unikać i chować urazę? Szczególnie, że wydawało się, że czarnoskóry zły już nie jest, patrząc chociażby na jego wzrok czy aurę... Więc w takim razie o co chodziło z tym wszystkim? Jinn nie wiedział, jednakże postanowił się nad tym dosyć zastanowić. Nim jednakże dobrze rozpoczął swoje rozmyślania, wpadł na Dralliga, który rozmawiał na środku korytarza wraz z jednym ze strażników. Uczeń Dooku odczekał momencik i zaraz wdał się w konwersację z młodszym przyjacielem, pytając go o tą dosyć dziwną kwestię.
- Windu? – fechmistrz podrapał się po karku, poprawiając z lekka palcami swoje rozpuszczone i długie blond włosy. – Jeśli mam być szczery, ze mną też zbytnio nie rozmawiał. Jedyny tekst jaki do mnie rzucił w tym tygodniu było „Drallig dawaj ten raport". – wyjaśnił na spokojnie, zerkając na moment na datapad po otrzymaniu powiadomienia. – A tak to zbytnio nie rozmawialiśmy... Ooo wiesz, że w tej lodziarni na rogu jest znowu przecena na joganowe?
Jinn przewrócił oczami, zabierając mu po prostu ten datapad i wyłączając szybko przyciskiem. – Jak możesz gadać o lodach kiedy coś się dzieje? Skup się Cin. Zdaję sobie sprawę, że masz problemy ze skupieniem się na jednej rzeczy, ale teraz spójrz na mnie i rozmawiaj ze mną. – rzucił poważnie, patrząc niższemu w oczy.
To nie tak, że się martwił... Nie no, bądźmy szczerzy, Qui-Gon martwił się teraz cholernie. Plo, Cin, Mace i inni Jedi... To była jego rodzina. Podczas gdy z jedną osobą działo się coś nie tak, zawsze wkraczał do akcji, starając się wybadać co się wydarzyło. Jako ten najstarszy z ich kręgu znajomych czuł się za nich w pewien sposób... Odpowiedzialny. Chciał o nich dbać, opiekować się nimi i w razie problemów pomagać im jak tylko potrafił. A... Nie umiał tak sobie odpuszczać gdy z kimś się coś działo. Jego chęć niesienia pomocy była ogromna, silniejsza od niego samego, więc po prostu robił to co uważał za słuszne.
A teraz uważał za słuszne wybadanie tego co działo się z ich przyjacielem.
- Czyli Mace nie rozmawia również z tobą, choć raczej nie miał powodu by być na ciebie złym... Czy tobie też się zdaje, że on ciągle się gdzieś spieszy? – zagadnął Jinn, jedną z dłoni masując teraz swój podbródek.
Drallig złapał się pod boki, jedną z nóg szurając po korytarzowej posadzce. – Hmm... Tak mi się zdaje. Ostatnio też więcej przesiaduje u siebie w pokoju. Medytuje czy coś...
- Nie, nie, nie. – Qui zaraz pokręcił głową, wpatrując się w jeden punkt na ścianie. - On zazwyczaj medytuje w Sali Tysiąca Fontann. W pokoju nie przebywa przecież za często...
- Też racja, ale może coś się mu zmieniło?
- Ludzie nie zmieniają nawyków od tak... - odpowiedział zaraz, myśląc dalej nad tym wszystkim. Pokój... To jak nic miało coś wspólnego z jego pokojem, skoro tak nagle zaczął tam przesiadywać. Posiadanie zwierzątka przy akurat tym Jedi nie wchodziło w grę. Depa latała zazwyczaj po całej świątyni ze znajomymi, więc to też nie tyczyło się jej. W takim razie więc... Co się wydarzyło? Albo inaczej... Co kryło się w pokoju Mace'a Windu?
- Cin... Mam do ciebie małą prośbę... Czy wiesz gdzie znajdziemy jakąś wiertarkę? – zagadnął w pewnym momencie Jinn, unosząc wzrok na oczy trola, jak to miała w zwyczaju nazywać go większość świątyni.
- Pewnie. – mruknął, jakby to było coś oczywistego. – W pokoju wspólnym strażników jest jedna...
Qui wolał nie pytać co takiego robiła wiertarka u strażników, bądź to co oni z nią robili. To też w tym momencie nie było zbytnio ważne. - Mógłbyś mi ją przynieść? Przyda mi się...
- Jasne, ale cokolwiek robisz, wchodzę w to. – rzucił od razu, zakładając dumnie ręce na klatce. Wyczuwając już z marszu protest, zaraz dodał – Chcesz dalej bym wskakiwał w dziecięce ciuszki i udawał twojego dzieciaka żebyś oszczędzał na zakupach? Jeśli tak, to nie możesz mi się sprzeciwić. Nudzę się cholernie, muszę coś porobić. – jęknął, charakterystycznie odchylając przy tym głowę do tyłu, co rozbawiło dosyć drugiego Jedi.
- Jesteś Fechmistrzem Świątyni Jedi na Coruscant, odpowiadasz za strażników i ty mi tutaj mówisz, że nie masz co robić? – rzucił, ukrywając swój uśmieszek pod dłonią, udając, że drapie się po nosie.
Drallig prychnął. – Może i nie opierdalam się jak ty, ale i tak się nudzę. Gdzie mamy się spotkać?
- Pod pokojem Windu... Z tego co pamiętam, prowadzi teraz trening. Mamy więc około dwie godziny na to by sprawdzić co się dzieje...
Tak też trafili pod pokój czarnoskórego Jedi z wiertarką. Jak jednakże do tego wszystkiego dołączył Plo Koon? Cóż... Jak zwykle jeśli chodzi o „wariackie pomysły Qui-Gona Jinna" pojawił się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiednim czasie i tak też został w to wszystko wciągnięty. Kel-Dor nie umiał zupełnie odmawiać swojemu crush... Przyjacielowi, szczególnie jeśli ten zrobił te swoje szczenięce oczka i się uśmiechnął w ten irytująco-uroczy sposób. Wtedy już było po nim i zgadzał się na wszystko. Nawet na włamanie się do pokoju osoby, do której nikt o zdrowych zmysłach by w życiu nie chciał się włamywać. Czy jednakże Qui-Gon był zdrowym na umyśle człowiekiem? Takie pytanie Koon zaczynał zadawać sobie coraz częściej...
***
Przeczucie dawało Jinnowi jasno do zrozumienia, że coś się tutaj czaiło. Już gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, w którym jeszcze nigdy nie był, odczuł że coś tutaj było nie tak. I nie chodziło tutaj na pewno o te idealnie, wręcz pod linijkę ułożone rzeczy. Coś było tutaj nie tak... Tylko co? Windu coś tutaj ukrywał? Może coś było w tych szufladach bądź jakichś ukrytych skrytkach. Wszystko było możliwe...
- L-Lepiej.. Tutaj chodźcie. Szybko. Musicie coś zobaczyć.. – wyszeptał Plo, zapomniany chwilowo przez dwójkę buszujących w rzeczach kolegi Jedi. Koon stał przy wejściu do pokoju, którego w pierwszym momencie nie zauważyli. Był nawet jakby specjalnie wtopiony w tło, tak by nie ściągać na siebie zbytnio uwagi. Drzwi do tego tajemniczego pomieszczenia były pokryte taką samą, białą farbą jak reszta ścian i wkomponowane tak by były po prostu niezauważalne dla przeciętnego człowieka, jednakże Kel-Dor je ujrzał... Jak i wszedł do środka, przez co ujrzał coś co wprawiło go w widoczne osłupienie, odbijające się nawet na jego aurze w mocy. Qui-Gon nie miał bladego pojęcia co takiego mogło wprawić jego towarzysza aż w taki stan. Jednakże... Najpewniej jego przeczucia się sprawdziły. Windu coś tutaj ukrywał, bo po co innego był mu potrzebny ukryty pokój? Tylko... Co? Jinn chciał się przekonać o tym jak najszybciej jednakże w przekroczeniu progu tajemniczego pomieszczenia wyprzedził go zaciekawiony jak i podekscytowany Drallig. Jedi prychnął aż cicho na to, czując jak przy tym trol szturchnął go w pośpiechu w brzuch. Nie mocno, ale... Skaza na honorze była.
- Uważaj jak łazisz... - bąknął, powoli przekraczając próg pomieszczenia i rozglądając się. Cóż... Teraz nie dziwił się reakcji Koona na ten pokoik. Było tutaj... O zgrozo...
Landrynkowo. Uroczo. Można by powiedzieć...
Słodko.
Jinn aż zmarszczył brwi oglądając to wszystko. Ściany tego ukrytego pomieszczenia były białe, tak jak i reszta mieszkanka, jednakże tym co je wyróżniały, były różowe naklejki w kształcie gwiazdek w paru miejscach . Dwa pluszaki – malutki i mięciutki Nexu, którego wręcz chciałoby się wytulić oraz puchaty, zielonkawy Ewok leżały sobie na jedynej szafeczce w tym pokoiku. Czekaj... Czy tam stały również książeczki dla małych dziewczynek? Były takie różowe i... Brokatowe. Dobra, po Windu spodziewał się wszelkich, najróżniejszych dziwactw, ale nie czegoś takiego. Co on? Księżniczka w ukryciu czy jak?
Cin stał w nie mniejszym zdezorientowaniu co on, oglądając to wszystko. Jego mina wyrażała jedno wielkie „Windu chyba ostro popierdoliło. Albo nam go podmienili". Osobiście Jinn stawiał na część drugą tej teorii. Może jacyś piraci? Albo nie... Ci przemytnicy, z którymi miał zatarg w zeszłym roku. W końcu Windu ich tak urządził, że zostali bez gaci i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, z tego co opowiadała Depa. Ale większych szczegółów tej misji nikt poza Yodą i tamtą dwójką nie znał. Qui-Gon doskonale o tym wiedział, gdyż wypytywał o szczegóły wszystkie, dosłownie wszystkie osoby w świątyni i... Nic się nie dowiedział. Nawet Billaba nie chciała zbytnio opowiadać o tej misji „ukochanemu wujkowi Qui'owi", a jemu zazwyczaj potrafiła wygadać większość, nawet to co Mace jadał zazwyczaj na śniadanie.
- To.. Nie wszystko... - ich uwagę zwrócił niezwykle cichy szept Plo. Jedi przesunął się z miejsca w którym stał, ukazując dwóm pozostałym przyjaciołom... Białe łóżeczko. Maluteńkie. Na pewno nie mogło pomieścić osoby dorosłej... Ale na Depę też nie pasowało! Padawanka Windu była za wysoka by spać w czymś tak małym... Chociażby jakby podkuliła nogi... Ale nie, to nie możliwe, Depcia uwielbiała wygodę. Więc czyje to było łóżeczko? I co ono w ogóle tutaj robiło? Mace kładł w nim jakieś laleczki do spania czy co?
Jinn podszedł jeszcze bliżej, stając tuż przy nim i zamarł... Widząc to co zobaczył. Nie. Musiało mu się przewidzieć. To.. Nie możliwe. Albo to był sen, albo jakiś kompletnie nie śmieszny, pieprzony żart. Chociaż Windu nie miał natury żartownisia, ale nie... Po prostu no nie. Qui-Gon musiał aż parokrotnie zamrugać i poszczypać skórę na własnej dłoni, by upewnić się, że nie jest w krainie snów. Miał ochotę poprosić któregoś ze stojących tutaj panów by go kopnął, bo on za nic w świecie nie mógł dowierzyć w to co przed chwilą ujrzał, tak samo jak i stojący obok, rozdziawiony Drallig. Po jego reakcji Jinn uznał, że jednak nie śni na jawie i to co zobaczył nie jest tylko wytworem jego zazwyczaj zwariowanej wyobraźni. To było coś innego niż wyobrażanie sobie jakby to by było gdyby jego mentor zszedł się z mistrzynią Jocastą Nu, co czasami, owszem, wydawało mu się rzeczywiste, ale dalej pozostawało w sferze fantazji... Prawda?
Ale skoro zobaczył coś... Takiego w pokoju Mace'a Windu, nie zdziwiłby się już nawet gdyby Dooku był w związku z archiwistką...
Qui-Gon strząsnął porządnie głową, wracając tym samym do rzeczywistości. W białym łóżeczku... Leżało zawinięte w różową kołderkę dziecko. Twarzyczka maluszka była wtulona w mięciutką, fioletową podusię, którą to miało pod główką. Mistrz Jedi nachylił się nad pogrążonym w krainie snów dzieciaczkiem, przekrzywiając delikatnie głowę i by przyjrzeć się ich znalezisku bardziej, ostrożnie, mimo migowych ostrzeżeń ze strony Koona, odchylił skrawek kołderki, w którą ten był zawinięty. A raczej... Zawinięta, bo po kolorze ścian i księżniczkowych książeczkach domyślił się, iż mieli tutaj raczej do czynienia z malutką dziewczynką. Ubrana w jasną piżamkę maksymalnie dwuletnia, na oko Jinna, mulatka poruszyła się nieco, czując nieprzyjemny przypływ chłodu przez lekkie zsunięcie nagrzanej kołderki, ale nie przebudziła się, na szczęście stojących tutaj Jedi. Sprawca tego przypływu nieprzyjemnego zimna zaraz poprawił nakrycie, by maleństwo spało dalej spokojnie i wyprostował się. Mimo szoku jakiego teraz doznał, zachował zimną krew. Przyłożył zaraz palec do swoich ust i wskazał dłonią na otwarte w dalszym ciągu drzwi, błagalnie wzrokiem nakazując im by jak najszybciej stąd wyszli, zanim dziecko się obudzi. Wtedy zapewne mieliby na głowie więcej problemów niż teraz.
Cała trójka posłusznie wyszła na paluszkach z pomieszczenia, zamykając za sobą niezwykle powoli drzwi by uniknąć jakiegokolwiek skrzypnięcia. Jakiegokolwiek większego jeszcze szmeru.
- Co, do stu sithowskich piekieł, się teraz wydarzyło? - wymamrotał pod nosem Drallig, opadając niedbale na stojącą w rogu wygodną pufę. – To sen tak? Albo jakaś mara... Ktoś ostatnio handlował u nas igiełami śmierci i się załapałem na działkę, czy jak?
- Wygląda na to, że... Odkryliśmy coś czego nie powinniśmy. – stwierdził po chwili ciszy między nimi Koon, pocierając dłonią tył swojej głowy. – I powinniśmy stąd wyjść. Zapomnieć, że w ogóle cokolwiek widzieliśmy. Zapomnieć, że tutaj weszliśmy. Błagam, naprawdę chodźmy już stąd...
Jinn mimo wszystko stał w miejscu. Myślał. Windu miał... Dziecko? Jakim cudem? To było... Jego? Jego biologiczne dziecko? Nie... To niemożliwe. Żadna osoba z Zakonu nie widziała go z kobietą. Żadna nie widziała by chociaż się na jakąś gapił w wiadomy sposób. Gdyby cokolwiek się takiego wydarzyło, od razu pojawiłyby się plotki, a świątynia Jedi na Coruscant była pod względem przepływu nowinek lepsza niż wszystkie portale plotkarskie w holonecie. Informacje, przez co należy rozumieć świeżutkie ploteczki czy jakieś teorie spiskowe rozchodziły się tutaj najszybciej w galaktyce, więc jakim cudem Windu utrzymał dotychczas w tajemnicy to, że miał dziecko?!
- Sith jego mać. – wymamrotał pod nosem z lekka gniewnie Jinn, zakładając ręce. Uniósł jedną z nich i podrapał się po podbródku. – On nam nie ufa! – wyrzucił z siebie niczym fochnięte dziecko. Do tego obrazka brakowało jeszcze tylko tupnięcia nóżką. Mógł na tą sytuację powiedzieć wiele rzeczy, ale ta jako pierwsza wpadła mu do głowy. Zresztą... Nie miał nic innego do powiedzenia, a emocje rozpierały go od środka ta bardzo, że musiał się jakkolwiek odezwać. Oj doskonale już teraz zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo potrzebować będzie medytacji.
- Czy ty nie słyszałeś co ja powiedziałem czy nie?! – syknął mimo wszystko cichutko Kel-Dor, mając zapewne ochotę trzasnąć dawnego padawana Dooku w twarz. – Wynośmy się stąd! Skoro jest tutaj małe dziecko, to Windu pewnie tutaj zaraz wróci! Ja wam mówię, lepiej stąd...
- Czekaj... Jak to nam nie ufa? – do rozmowy włączył się Cin, spoglądając na Jinna i ignorując kompletnie Koona, który miał ochotę ich obojgu rozszarpać w tym momencie i rzucić ich na pożarcie mięsożernym roślinom, które w tajemnicy od kilku miesięcy hodował Qui-Gon w swoim pokoju.
- O niczym nam nie powiedział! Przecież gdyby nam ufał, to raczej by wspomniał o takim ważnym szczególe jak zmajstrowaniu dziecka na boku, czyż nie? A tak ten droidzi syn milczał cały czas! I jeszcze on śmie nas upominać o przestrzeganiu kodeksu? Chyba coś mu się w czterech literach poprzewracało. – prychnął Jedi. Nie dało się chyba zliczyć ile razy Mace Windu ich wszystkich upominał. A tu proszę... Jaka niespodzianka! Najciemniej pod latarnią, jak to mawiają. Świętoszek jeden... – Podobno jesteśmy przyjaciółmi... Przecież gdyby mi narodziło się dziecko to bym mu powiedział! I to jako jednemu z pierwszych zapewne... Plo. Znając Plo, też by powiedział o swoich dzieciach, gdyby je miał, a ty Cin... - tutaj spojrzał na Dralliga, marszcząc na moment brwi. – Nie... O tobie akurat nie ma co mówić, żadna kobieta, nawet Huttka, by się z tobą nie pocałowała, a co by tu mówić o dziecku. – Jinn zupełnie zignorował ten morderczy wzrok i metr siedemdziesiąt dwa czystego focha. – Ale... Piesek, o. Pieska mógłbyś mieć. O piesku na pewno byś nam powiedział...
Plo załamał już ręce. Miał przeczucie, że powinni jak najszybciej stąd czmychać ale oczywiście nikt go tutaj nie słuchał. Jak zwykle. A słysząc tą wypowiedź, jeszcze bardziej naszła go niepowetowana ochota na to by kopnąć Jinna w piszczel. – Bo to Mace, nie ty, ja czy Cin! Zapominasz chyba czasami, że on funkcjonuje inaczej niż którykolwiek z nas. Nie obwiniaj go, zamknij się i wynośmy się...
- Wy też to czujecie? – zagadnął Fechmistrz Jedi, zrywając się nagle z pufy, jakby w lekkiej panice, przerywając tym samym Koonowi, ale ten nawet się tym nie przejął, gdyż zupełnie nie spodobały mu się te słowa.
Qui-Gon zagłębił się na moment w mocy i już miał powiedzieć, że Dralligowi z lekka odbija, ale wtedy też wyczuł to.
O jasna cholera.
- Windu wraca. – wymamrotał Qui, patrząc po reszcie, sam z lekka wpadając w panikę. No super. Tego jeszcze im brakowało! – Skubany musiał skończyć trening wcześniej.
- Mówiłem wam! Mówiłem abyśmy uciekali! – pisnął Koon, nie wiedząc co robić w tym momencie. – Już po nas, mówię wam.
Cóż... Niebezpieczne misje w najróżniejszych skrawkach galaktyki to było jedno... Ale włamanie się do pokoju Mistrza Zakonu Jedi na Coruscant i odkrycie jego tajemnicy...
Cóż. Byli w tym momencie po prostu w przysłowiowej, czarnej dupie.
Podczas gdy pozostała dwójka zapewne myślała od tym, co zrobi z nimi Mace jak ich znajdzie, padawan Dooku, wprawiony już w wychodzeniu cało z najróżniejszych opresji wpadł na plan. Złapał obu towarzyszy zbrodni i pociągnął ich przez całe pomieszczenie. Szafa. To był ich ostatni ratunek. Pędem wpakował się do niej wraz z wywalonymi wcześniej rzeczami, Dralligiem i Koonem, zamykając się tam szczelnie. Nie mieli innej opcji jak po prostu się tutaj ukryć i czekać na dwa rozwiązania tej fatalnej, a zarazem świrniętej sytuacji – albo, że Windu sobie po jakimś czasie wyjdzie, bądź tego, że pójdzie sobie po prostu w kimę, chociaż druga opcja... Była w sumie gorsza. Nie trudno było bowiem obudzić Mistrza Zakonu, wystarczył do tego zaledwie cichy szmer i ten facet zmieniał się w huragan. Ale... Może plan Jinna wypali...
O ile Windu by nie skusiło do otwarcia tej walonej szafy. Albo ich kuźwa wyczuł po aurze.
Wtedy są już martwi.
Ale w sumie... Co on mógł im takiego zrobić? Uh... Wachlarz możliwości był w sumie ogromny i chyba Qui-Gon mimo wszystko nie chciał sprawdzać jego reakcji. Czekali tak wszyscy trzej spięci, a zarazem ukryci ze swoimi odczuciami i przemyśleniami w mocy, w całkowitej ciszy, ściśnięci w tej ciemnej i ciasnej szafie, póki drzwi do mieszkanka się nie otworzyły i wszedł przez nie czarnoskóry Jedi, którego Jinn widział przez szparę w drzwiczkach szafy. Nie wyczuł niczego... Prawdopodobnie. Dziwne.
Przeszedł się spokojnie, po drodze zdejmując z siebie płaszcz, składając go w nienaganną kosteczkę i układając na szafce, tam też odłożył trzymany w dłoniach datapad, po chwili kierując swoje nogi oczywiście w stronę ukrytego pokoiku. Zajrzał tam, zaraz wchodząc do środka.
- Już wstałaś księżniczko? – zagadnął... Z niezwykłym, wręcz nieznanym przez innych w tym pomieszczeniu ciepłem w głosie Mace, po chwili wychodząc z dziewczynką na rękach. Przymulone jeszcze maleństwo objęło go rączkami za szyję i wtuliło się mocno w mistrza Jedi, przymykając przy tym jeszcze na moment oczka z twarzyczką wyrażającą jedno wielkie „Jeszcze pięć minutek". Windu... Z uśmiechem, najzwyklej w świecie pogłaskał ją po pleckach, trzymając ją i tuląc tak, mimo wszystko ostrożnie.
Uśmiechnięty, czuły Mace z dzieckiem... Wielu mogłoby śmiało stwierdzić, że po zobaczeniu takiego obrazka mogliby umierać szczęśliwie. Tymczasem Qui, mając ku temu okazję, przyjrzał się dzieciątku jak i swojemu przyjacielowi, ze zgrozą musząc przyznać... Że byli do siebie podobni. Te czekoladowe oczęta, kształt nosa, czy króciutkie, kręcone ciemne włoski. Co prawda, teraz po Windu nie było tego widać, ale Jinn doskonale pamiętał go za czasów padawaństwa i mógłby przysiąc na miecz świetlny swojego mentora, bo na własny za szkoda, że Mace miał identyczne gdy był młodszy. Jego rozmyślania przerwały dalsze wypowiedzi czarnoskórego.
- Czyżby mój aniołek się nie wyspał? – zwrócił się do prawdopodobnej córeczki, całując ją w czubek główki słodko i bujając ostrożnie to urocze maleństwo, jakby była to najdelikatniejsza istotka w całej galaktyce. – Wiem, że tutaj bywa głośno... Ale dzisiaj wrócisz do mamusi i będziesz mogła się wyspać, skarbie...
Mamusi... Aha! Czyli była też i matka! Czyli Windu miał kobietę!
Czyli... Windu miał kobietę?
Windu miał kobietę?!
Windu zaliczył!
Koon zdążył na czas przyłożyć dłoń do ust Dralliga i uciszyć go skutecznie, zanim ten wypaliłby coś zapewne głupiego i głośnego, przez co wydałby się ich pobyt tutaj. Qui-Gon posłał w jego stronę zdenerwowane spojrzenie i ponownie wrócił wzrokiem podglądania przez szparkę do tamtej dwójki. W tym momencie akurat Mistrz Zakonu sprawnie zmienił dziecku pieluszkę, a po skończonej czynności usiadł na pufie z miseczką jakiejś dziwnej i zdaniem Jinna kompletnie niezjadliwej papki w dłoni i zaczął karmić głodne maleństwo, które jadło przygotowany na szybko posiłek ze smakiem. Uh.. Dzieci chyba miały dziwnie wykształcone kubki smakowe, skoro mogły jeść coś wyglądającego tak nieapetycznie...
Cała trójka Jedi jednak musiała przyznać, że Windu mimo swojego nastawienia do młodzików czy padawanów, radził sobie z dzieckiem niezwykle dobrze. Skoro dziewczynka miała na oko dwa latka, to musiał mieć już doświadczenie, ale mimo to... Było to coś czego żaden z nich nie spodziewał się po tym „Strasznym mistrzu", którego bali się wszyscy najmłodsi. Ci starsi zresztą też...
Cała ta sytuacja... Była ogólnie dziwna. Może Windu wiedział, że siedzą w szafie i zaraz wyskoczy do nich z głośnym „Mam was!". Może to tylko jakaś projekcja mocy, jakiś kawał w wykonaniu tego Jedi? I wszyscy będą się zwijać ze śmiechu? Tak... Tak po prostu musi się wydarzyć.
- Tatuś skończył wszystkie swoje obowiązki na dzisiaj i może całkowicie zająć się tobą. Musimy się jednak szybko zbierać, żeby wyrobić się w czasie popołudniowej warty, kiedy przez moment będzie mniej strażników. Nikt nas nie może zobaczyć, bo tatuś będzie miał kłopoty... - wyjaśnił wszystko spokojnie Mace, wycierając przy tym usteczka swojej córeczki chusteczką, bowiem trochę papki wypadło jej z buzi. Dziewczynka wpatrywała się w niego, jakby go słuchając i nie odzywając się wcale, jedząc przy tym grzecznie podawane łyżeczką przez mężczyznę jedzonko. Była... Naprawdę cicha. Normalnie jak Mace w dzieciństwie. – Mamusia pisała mi, że stęskniła się za tobą strasznie... Za mną podobno też. – uniósł przy tym stwierdzeniu delikatnie jeden kącik ust, spoglądając w dół na nią.
Qui... Nie sądził, że kiedykolwiek zobaczy tyle pozytywnych emocji u tego człowieka. Czuć, czuł je, ale zobaczyć... To było coś niesamowitego. A zarazem... Coś co go z lekka odrzucało. To była piękna scena, jednakże... To właśnie ten tutaj Jedi zawsze stał na straży przestrzegania kodeksu niczym jakiegoś świętego prawa, tymczasem teraz siedział sobie z WŁASNYM dzieckiem, rozmawiając z nim o SWOJEJ kobiecie. Gdzie tutaj zakaz przywiązania? Przepisowe trzymanie emocji na wodzy? Gdzie to się wszystko nagle podziało?
Dobrze, rozumiał jakby, że wpadka każdemu mogła się zdarzyć. Sam nie wiedział, czy przypadkiem w galaktyce nie ma jakiegoś jego potomka. Ale... Musiał przyznać, że on, gdyby się o tym dowiedział, zająłby się swoim dzieckiem, wspomagając chociażby ich nawet pieniężnie, na tyle ile by potrafił. Jednakże to był on. Qui-Gon „Łamacz Kodeksu" Jinn. Prędzej po Windu spodziewałby się, że ten odrzuciłby w ogóle możliwość posiadania dziecka, a nawet jeśli, to by się go po prostu wyparł. Albo przyznał się do niego, ale nie utrzymywał z nim żadnego kontaktu. Teraz... Qui-Gon poczuł się jakby w ogóle nie znał tego faceta.
Kim był naprawdę Mace Windu?
W tym momencie miał tak naprawdę dwa obrazy tego człowieka. Rycerza Jedi, takiego jakiego znał dotychczas oraz... Wersję taką, jaką oglądał przez szparę w drzwiach szafy. Wersję, która zupełnie mu tutaj nie pasowała. To wszystko było snem, zwykłym snem...
Wytrwali w tej szafie godzinę, w czasie której ten poważny i groźny Mistrz Zakonu, jak gdyby było to coś normalnego, bawił się ze swoją córeczką jak i widocznie przygotowywał się do wyjścia. Trójka Jedi miała też okazję obejrzeć jak Mace podróżował ze swoim dzieckiem – nakładał na siebie materiałowe nosidełko, w którym siedziała dziewczynka, na to wszystko zarzucając swój płaszcz. To było... Tak proste, a zarazem genialne w pewien sposób. Płaszcze rycerzy Jedi były szerokie, Qui-Gon sam w nich przemycał zwierzęta czy rośliny i nie pomyślał zupełnie o tym, że ktoś taki jak Mace mógł zrobić to samo. Tylko, że z dzieckiem...
- A teraz ciii... - wpatrujący się z czułością w swoich brązowych oczach w odsłonięte jeszcze maleństwo czarnoskóry przyłożył palec do ust. – Ciii... Nic nie mówimy, dobrze aniołku? Tak jak zawsze.
Jak... Zawsze?
- Ciii... - powtórzyła z uśmieszkiem dziewczynka, przykładając uroczo swój paluszek do ustek.
- Tak. Tak dokładnie. Cichutko aniołku... A teraz idziemy do mamusi. – uśmiechnął się do niej, zakrywając zaraz ją płaszczem i wszedł zaraz jak gdyby nigdy nic, zamykając za sobą drzwi.
Po niecałej minucie trójka Jedi wypadła z szafy, wywalając się przy tym po prostu na podłogę. Wszyscy byli w zbyt ogromnym szoku by cokolwiek powiedzieć, więc zebrali się z podłogi w milczeniu.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę za nim. – mruknął po dłuższej chwili Jinn, patrząc na nich. – Mam... Dziwne przeczucie. – wyjaśnił, co nie było kłamstwem. Odczuł dziwną potrzebę ruszenia za Windu, nie wiedząc do końca dlaczego. Nie miał też zbytnio zamiaru przeciwstawiać się temu uczuciu, bez względu na to co powiedzą inni. Zachowanie Mace'a, dziecko... Ten dzień już był i tak zwariowany, ale coś mu się tu nie zgadzało.
- O nie. Nie, nie, nie. – syknął Plo, poprawiając nerwowo swoją szatę. – Ty nigdzie nie idziesz, my nigdzie nie idziemy. Znaczy... Wychodzimy. Ale nie idziemy za nim! Wystarczy na dzisiaj.
Jinn spojrzał na niego przez moment, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Wreszcie dosyć niedbale wzruszył ramionami, wychodząc z pokoju w wiadomym celu. I tak wiedział, że ci za nim podążą. Koon by go „pilnować", a Drallig... To był po prostu Drallig.
***
Jego przeczucie jak zwykle się sprawdziło, bowiem dwójka Jedi podążyła mimo wszystko za nim. Szli jednak w milczeniu i sporym dosyć oddaleniu od Windu, obserwując jego drogę. To jak sprytnie wyszedł ze świątyni, bez zwracania na siebie szczególnej uwagi. Jak szedł najmniej uczęszczanymi uliczkami Coruscant, kierując się na wschód i widocznie znając już na pamięć tą ścieżkę. Ile razy on tędy przechodził? Jak często odwiedzał swoją rodzinę? Czyżby robił to regularnie? Na to wyglądało z perspektywy Jinna, który cały czas rozmyślał nad tym wszystkim. Mimo to szedł dalej, nie starając się nawet zapamiętywać trasy, którą podążali. Zbyt był przytłoczony tą nową sytuacją by nad tym myśleć. Jakoś stąd wyjdą... Kiedyś... Ważniejsze było jednakże dla niego obecnie zobaczenie do kogo dokładnie jego przyjaciel szedł.
Wędrówka za Windu mogła zdawać się dla trójki przyjaciół wręcz wiecznym chodzeniem w kółko. Wszystkie budynki, w głównej mierze mieszkalne, w tej części miasta zdawały się być identyczne. Jedyne co je różniło, były to graffiti czy też różnorodne plakaty porozwieszane na ścianach lub słupach, więc jedną z pierwszą jego myśli na ten temat było to, że gdyby wracał z jakiejś ostro nakrapianej imprezy, to nawet sama moc nie pomogła by mu się tutaj odnaleźć. Jednakże, zaraz po tej myśli pojawił się kolejny wniosek - to gdzieś tutaj musiała mieszkać matka dziecka Mace'a i to wzbudziło w nim największą ciekawość. Kim była ta tajemnicza kobieta, o której nikt nic nie wiedział? I gdzie się oni w ogóle poznali? Na jakiejś misji? Skoro jest tutaj na Coruscant, to raczej nie, ale co jeśli... Przeprowadziła się tutaj by być bliżej niego? Z jednej strony była to dosyć romantyczna wersja, a z drugiej, czy Windu by na to przystał? Znając go, nie chciałby tego, by jego wybranka specjalnie się tutaj skądś przenosiła, ale... Hm. Sformułowanie „znając go" powoli przestawało Jinnowi pasować. On już sam nie wiedział, czy znał swojego młodszego przyjaciela czy nie. Nie wiedział, czy znając teraz prawdę o jego sekrecie, będzie w stanie patrzeć na niego tak samo.
Silna dłoń Plo Koona wyrwała go jednak z zamyślenia, zatrzymując jego samego. Qui uniósł głowę, gdyż dotychczas wpatrywał się tępo w ścieżkę, pogrążony w rozmyślaniach i zauważył Windu, wchodzącego powoli na teren jakiegoś budynku. Trójka Jedi zaraz zaczaiła się za rogiem, czekając na odpowiedni moment by wyjść z ukrycia i znaleźć jakiś punkt widokowy. Być może udałoby im się wspiąć gdzieś tak, by mogli przez okna tego budynku, w którym zniknął Mistrz Zakonu, odszukać go i zobaczyć jego wybrankę?
Ten plan udało się im szybko zrealizować i już niedługo siedzieli na jakimś ciemnym balkonie, obserwując dokładnie, czy w którymś z okien nie pojawi się Mace. Ich miejscówka mieściła się naprzeciw tego budynku mieszkalnego, dlatego też mniej więcej mogli zobaczyć co takiego działo się za oknami. Każdy z nich tak więc jeździł wzrokiem, szukając czarnoskórego gdziekolwiek, mając nadzieję, że siedzą po odpowiedniej stronie i nie przyszli tutaj na marne. Znaczy.. To Jinn miał taką nadzieję, a moc widocznie tego też chciała.
- Tam. – szepnął Cin, wskazując im po chwili palcem na okno, gdzie faktycznie stał Windu. Co prawda nie miał na sobie już swojego płaszcza, a malutką, rozbudzoną całkiem i uśmiechniętą córeczkę trzymał na rękach, ale tym o co najbardziej przykuło uwagę Jinna, była kobieta. Qui poruszył się nieco w miejscu i przyjrzał jej się uważnie.
Kobieta ta była dosyć wysoka, śmiało można było stwierdzić, że była zaledwie kilka centymetrów niższa od ich przyjaciela, ale zbliżona do niego wiekiem. Swoje włosy koloru jasnego brązu miała spięte w zwykły warkocz, opadający swobodnie na jej ramię, zaś jej oczy skupione były zupełnie na Mace'ie. Jinn nie widział ich koloru, choć czuł, że po prostu... Je znał. Dziwny dreszcz przeszedł przez jego ciało, a jemu samemu zdawało się, że znał ją... I to lepiej niż powinien. Jednakże umysł doskonale uświadamiał mu, że widział ją po raz pierwszy w życiu, ale to nie zmieniło jego odczucia, tego że znał ją już lata. Że powinien ją znać.
- Qui-Gon? Dobrze się czujesz? - zagadnął cichutko Plo, ostrożnie wsuwając swoją dłoń na opartą na kolanie rękę Jinna, który dopiero teraz oderwał spojrzenie od nieznajomej-znajomej, przez dłuższy moment jednak milcząc.
- Ja... Ja ją znam Plo. Znaczy... Nie znam jej ale moc podpowiada mi... Że powinienem ją znać. Pierwszy raz mam takie odczucie. Nie wiem co to oznacza. To jest... - chciał powiedzieć „niemożliwe", jednakże zawiesił się, spuszczając na moment wzrok i wracając pamięcią do niczego innego jak sytuacji przed miesiąca. Wyrywacz kłamstw i przypięty do niego Windu. Ten stres, który się u niego pojawił wtedy... I te słowa.
„Qui-Gon, ja ci wszystko wytłumaczę"
- Wariograf... Nie mylił się wtedy. – wyszeptał z niedowierzaniem Jinn, unosząc wzrok na Koona. – Nie pamiętasz? Cin rzucił do Mace'a by ten walnął jakąś głupotą...
- O siostrze. – mruknął Drallig, kiwając powoli głową tak jak i Kel-Dor, przypominając sobie dokładnie tą sytuację. A więc tajemniczą kobietą z którą Windu miał dziecko była siostra Qui-Gona. Jego rodzona siostra.
Koon przyjrzał się porządnie trwającego w przykucu Jinnowi i jeździł wzrokiem od niego, do chodzącej po pomieszczeniu szatynce. Może... W jakimś stopniu było tutaj jakieś podobieństwo. Ale z takiej odległości nie był tego pewny, jednakże wyczuł, co takiego działo się teraz w głowie Qui'a i zaczął bardzo ostrożnie jeździć swoimi długimi palcami po skórze jego dłoni, chcąc jakkolwiek ukoić jego nerwy.
Zapadła między nimi cisza. Wszyscy byli zbyt bardzo zszokowani by cokolwiek powiedzieć. Mace miał dziecko, jak się okazuje z prawdopodobnie siostrą Jinna, o której istnieniu ten nie wiedział. To wszystko było tak zwariowane, że Qui, który nie jedno już widział w galaktyce, po prostu milczał, nie wiedząc nawet już co o tym wszystkim myśleć, a co dopiero cokolwiek powiedzieć. Kojące gładzenie jego dłoni przez Koona, które zazwyczaj pomagało mu się uspokoić, teraz jedynie powstrzymywało go od zeskoczenia z tego balkonu i pobiegnięcia do tamtego mieszkania. Siedzieli tak sobie, póki nie zobaczyli wychodzącego z budynku Windu, widocznie ruszającego w drogę powrotną. Jako iż żaden z nich nie wiedział dokładnie gdzie się teraz znajdowali, ukradkiem ruszyli za nim. Tym razem jednak Jinn obserwował uważnie drogę, starając się ją zapamiętać, by za jakiś czas być może tutaj wrócić. Nie mógł tak przecież zostawić tego wszystkiego. Nie kiedy dowiedział się, że prawdopodobnie nie był jedynym Jinnem w galaktyce.
W pewnym momencie drogi Mace jednak... Zatrzymał się. Tak na środku drogi, jedną dłonią ściągając powoli ze swojej głowy kaptur płaszcza. Cin zmarszczył brwi, rozglądając się ukradkiem za prawdopodobnym zagrożeniem, jednakże to co się stało, nie było tym czego którykolwiek z nich się spodziewał.
- Wiem, że tam jesteście. – stwierdził poważnym głosem Windu, na co Drallig powstrzymał się od zaskoczonego kwiku. Oszołomiony jeszcze Jinn uniósł głowę zdezorientowany, mając nadzieję, że to nie do nich, tak samo jak i Koon. – Tak, o was mówię. Cin, Plo... I Qui-Gon. – Jedi odwrócił się do nich, zakładając ręce i patrząc prosto w miejsc, gdzie ci stali. Szlag.
- Skąd ty... - wydusił z siebie Kel-Dor, powoli podchodząc bliżej, tak jak i dwójka pozostałych Jedi, ale nie dane mu było dokończyć.
- To chyba proste, nieprawdaż? – Windu zmierzył ich wszystkich swoim wzrokiem uważnie, dalej śmiertelnie poważny. - Wiedziałem, że byliście u mnie. W szafie. Czułem was, jak i wiedziałem doskonale, że za mną podążycie. Znam was zbyt dobrze... - powolnym krokiem ruszył w ich stronę.
- Tego samego jednak nie można powiedzieć o tobie. – mruknął ponuro dosyć uczeń Dooku, który jeszcze wszystkiego nie zdążył przetrawić.
- Skąd taka myśl? Znacie mnie we trójkę jak nikt inny, poza moim mentorem.
-Ahh tak. No tak. Znamy ciebie przecież... Pieprzony pan idealny. – synął wkurzony Jinn, patrząc dosyć wyzywająco prosto w oczy czarnoskórego. – „Qui-Gon, tak Jedi nie postępują! Qui-Gon zważaj na Kodeks!" – rzucił, udając głos stojącego naprzeciw niego Mace'a. – Wy wszyscy przestrzegajcie tego cholerstwa tymczasem ja sobie pójdę wybujać moje dzieciątko i wycałować kobietę! – Jedi miał w tym momencie ochotę po prostu zdzielić go w twarz, jednak mimo wszystko opanował się, przez dłoń Koona, którą odczuł na swoim ramieniu.
Postawa Windu tymczasem pozostała niezmieniona. Z opartymi dłońmi na bokach stał tak, dając Jinnowi wyrzucić wszystko z siebie. Gdy wreszcie nastąpiła cisza między nimi, wypowiedział dosyć spokojnym głosem zdanie. – Myślałem, że akurat wy to zrozumiecie.
- Że co?! Że my to zrozumiemy?!
- Tak. Ale nie chodzi już o samą tą sytuację, bo doskonale wiem, że nie to was męczy. Raczej to, że o niczym nie wiedzieliście... Odpowiedź na to akurat jest prosta. – stwierdził dalej utrzymujący spokój Mistrz Zakonu, patrząc na nich. Fakt... Posiadanie dziecka i kobiety na boku... Qui-Gon był to w stanie zrozumieć. Ale ukrywanie przed nimi całej prawdy, tak ważnej, to było za dużo. Szczególnie, że ona była... Ona mogła być... Jego rodziną. – Zrobiłem to dla bezpieczeństwa. – wyjaśnił, a gdy po jego słowach nikt się nie odezwał, ciągnął dalej. – Nie swojego oczywiście, umiałbym sobie poradzić nawet gdyby wydalono mnie z Zakonu. Chodzi tutaj o moją rodzinę. We czwórkę jesteśmy Jedi, wiemy doskonale z czym to się wiąże. Nawet ja sam nie jestem dokładnie podać liczby wrogów jakich mam. Takich, którzy za wszelką cenę chcieliby się na mnie zemścić... Takich, dla których moja własna śmierć to za mało.- Mace ruszył powolnym krokiem, okrążając ich ze wzrokiem skierowanym na nierówny chodnik. – Ty Plo wiesz co boli najgorzej, czyż nie? – uniósł na niego swoje spojrzenie. - Najgorzej boli utrata osoby bliskiej...
Koon w ciszy pokiwał głową, obserwując chodzącego Mace'a i powoli zaczynając pojmować to wszystko. Fakt... Wiedział jak boli utrata kogoś bliskiego. Myśl o śmierci mistrza Tyvokka zadawała mu swego rodzaju cierpienie po dziś dzień, mimo że już dawno się z tym pogodził. Żal jednak... Pozostawał dalej, gdzieś głęboko w nim.
- Jak to Qui-Gon przed chwilą odkreślił... - ciągnął Windu, zakładając swoje ręce teraz do tyłu. – Jestem pieprzonym panem idealnym. Przepisowym Jedi. A skoro moi przyjaciele nie mogą uwierzyć w to co wszystko... To wrogowie tym bardziej. Tym samym moja rodzina będzie bezpieczna, bo przecież to nie możliwe, by Jedi Windu kogoś miał, czy kogoś kochał... Rozumiecie teraz to wszystko? – uniósł na nich wzrok, stając w miejscu. – Dlaczego gram codziennie rolę taką, a nie inną i o niczym wam nie powiedziałem?
Jinn westchnął ciężko, przecierając twarz. Nie odpowiedział na to pytanie, nie miał zamiaru teraz tego robić, ale za to zadał inne. – Czy to moja siostra Mace? Chcę tylko to wiedzieć... Tylko to.
Mistrz Zakonu ustał w miejscu. Przez moment rozważał w swojej głowie odpowiedź na to pytanie, jednakże zaraz skinął głową. – Tak... Arie jest twoją siostrą Qui, ale teraz... Będziecie musieli mi wszyscy wybaczyć. – mruknął, zniżając swój głos do szeptu. Dosyć niebezpiecznie brzmiącego szeptu.
Drallig zmarszczył brwi, unosząc głowę. Jakoś... Nie spodobało mu się to stwierdzenie. – Wybaczyć? Ale co mielibyśmy ci... - urwał jednak nagle, by niespodziewanie paść na ziemię nieprzytomny. Zaraz po nim upadł Plo, nie mając czasu na jakkolwiek reakcję. Zdezorientowany Qui-Gon zdążył jedynie spotkać na swojej drodze czekoladowe oczy należące do Windu, po czym sam runął w dół, nie odczuwając przy tym żadnego bólu, a jedynym co po tym zobaczył... Była zwykła ciemność.
***
Pierwszym odruchem Jinna, gdy tylko uniósł ociężałe powieki był cichy syk, wywołany przez rażące go promienie słońca. Kilka jeszcze sekund zajęło mu uruchomienie na nowo swojego umysłu i przypomnienie sobie co takiego się stało. W panice uniósł głowę i zerwał się pędem z kanapy na której leżał, wywołując przy tym nie mały hałas. Dopiero po chwili oglądania całego otocznia dotarło do niego, że był nigdzie indziej jak we swoim własnym pokoju. On był... U siebie. Ale... Co? Jakim kuźwa cudem znajdował się... Tutaj? Przecież Mace... On...
- Qui-Gon? Ciszej, co? – wychrypiał cichutko zbudzony przez niego Drallig, który znajdował się na dywanie, leżąc na nim na brzuchu, jak to lubił najbardziej. Zaraz obok na fotelu drzemał sobie w najlepsze Plo, zwinięty w kuleczkę do której aż chciało się przytulić. Ale Qui nie myślał teraz o tym... Tylko... Co oni tutaj robili? Przecież jeszcze przed chwilą byli nie wiadomo gdzie i gadali z Windu, który przecież...
Mistrz Jedi jednakże szybko wyhamował swoje pędzące jak ścigacz myśli, gdy ujrzał na stoliku kilka zupełnie pustych butelek po alkoholu ze stalowych zapasów Cina jak i wyczuł zapach roznoszący się w powietrzu. A więc... Popili sobie? Uhm... To wszystko w takim razie wiele wyjaśniało. Nocna imprezka... Alkohol... Czyli to wszystko było jednak... Tylko zwykłym snem? Cóż... Inaczej być nie mogło. Jinn aż zaśmiał się cicho, sam z siebie. No tak... Spili się, poszli spać, a jego porąbana wyobraźnia dała do wiwatu. No tak. Windu z rodziną, to tylko mogło mu się przyśnić. Wariactwo...
Jako iż i tak już był na nogach, wziął się za ciche ogarnianie salonu, dając reszcie się wyspać. Bardzo ostrożnie nakrył Koona i Dralliga puszystymi kocykami, które jak zwykle leżały na oparciu fotela i zajął się bezszelestnym zbieraniem butelek po mieszkaniu, śmiejąc się z siebie mimo bólu głowy, który nawiedził go z czasem. Tak też minęło mu kilka godzin, kiedy to wysprzątał wszystko, zrobił im śniadanie, a później pobudził śpiących dalej mistrzów. Cin nie pobył jednak tutaj długo, ze względu na swoje obowiązki i ogromne prawdopodobieństwo tego, że strażnicy już dawno uznali go za zaginionego bądź też martwego, zaś wymęczony i nieco naburmuszony Plo posiedział nieco dłużej. Zjadł z Qui-Gonem na spokojnie śniadanie i dopiero później wyszedł do siebie, będąc nie w humorze, jak to zwykle po zarwanej nocce. Wkrótce i sam Jinn opuścił swoją ostoję spokoju mimo senności jaka go ogarniała, postanawiając się przejść i pomedytować, by zapomnieć najlepiej o tym całym nienormalnym śnie. Szedł więc spokojnie korytarzem, coraz pocierając zmęczone oczy i kiwając na przywitanie do mijających go rycerzy, mistrzów czy padawanów.
Chcąc czy nie, przy przechodzeniu obok drzwi pokoju należącego do Windu, spojrzał na nie ukradkiem, lecz to tylko sprawiło, iż uśmiech z jego ust zniknął w jednej chwili. On sam ustał zdezorientowany, nie wierząc w to co ujrzał.
Drzwi te miały bowiem jeden, jedyny element, który wyróżniał je na tle pozostałych. Były to niewielkie dziurki, widocznie wywiercone, niczym innym jak...
Wiertarką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro