Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#8 Wynoś się z mojego domu!

-Mamo wróciłam! - krzyknęłam wchodząc do domu, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi -Mamo?! -zawołała ponownie.

Nagle usłyszałam jakieś krzyki i dziwne dźwięki dobiegające z kuchni. Pobiegłam tam jak najszybciej. Moja mam leżała zakrwawiona na ziemi. 

-Mamusiu? - szepnęłam z przerażeniem.

Obie osoby będące w tym pomieszczeniu spojrzały na mnie. Moja mama z przerażeniem spojrzała w moje oczy i niemo wypowiedziała jedno słowo "uciekaj".  Przez chwile stałam osłupiała wpatrując się w nich naprzemiennie. Nagle ruszyłam biegiem z powrotem do drzwi wyjściowych. Wybiegłam z domu, ale nie zatrzymałam się, biegłam dalej. Aż dotarłam do osoby, która zawsze mi pomagała.

-Pomóż mi proszę, on ją zabiję - wyszlochałam.

Nagle obudziłam się od razu siadając w pozycji siedzącej. Moje policzki były mokre od łez, a oddech przyspieszony. Przed oczami nadal miałam obraz mojej kochanej mamusi leżącej na zimnych płytkach kuchenny. Wszędzie naokoło niej była krew. Ona całą poobijana także w czerwonej mazi. Po moich policzkach spływały nieustanie łzy, a ja szlochałam cicho kołysając się w przód i tył obejmując swoje nogi ramionami. Nagle do pokoju weszła moja babcia. Kobieta od razu podeszła do mnie zamykając mnie w szczelnym uścisku i sadzając na swoich kolanach. Szeptała do mojego ucha uspokajające słowa i masowała delikatnie po plecach. Ona wiedziała jak mnie uspokoić, wiele razy budziłam się z płaczem w nocy, bądź dostawałam ataku paniki i właśnie ona mnie uspokajała.

Sen, który śnił mi się dzisiejszej nocy często mnie nawiedza, ale nie zawsze tak mocno na niego reaguje, jest on wzmożony dzisiejszym dniem. Na szczęście koszmary nie śnią mi się aż tak często jak kiedyś, ale nadal mi towarzyszą.

-Babciu... - wyszlochałam -Ja jej nie uratowałam.

-Kochanie, to nie twoja wina, nie mogłaś nic zrobić, miałaś czternaście lat, byłaś dzieckiem - odpowiedziała łagodnie.

****
-Beth, idziesz z nami? - zapytał mnie dziadek zaglądając do mojego pokoju, w którym się aktualnie znajdowałam.

-Nie - szepnęłam przykrywając się mocniej kołdrą.

-Kochana nie byłaś tam od pogrzebu, który był pięć lat temu- zauważył mężczyzna wchodząc do środka.

-Nie dam rady - przygryzłam wargę by powstrzymać płacz.

 Staruszek usiadł obok mnie na łóżku.

-Będziesz musiała wreszcie to przełamać, to grób twojej matki.

-Wiem dziadku, ale... ona nie żyje przeze mnie - na końcu mój głos się załamał, a ja zaczęłam płakać.

-Bethany to nie jest twoja wina - spojrzał na mnie troskliwie -To ten potwór jest temu winny - wypowiedział z odrazą.

-Ale mogłam jej pomóc - wyszlochałam.

-Jakbyś nie uciekła możliwe, że ciebie też by tu nie było. Twoja matka nie mogła na to pozwolić - powiedział pewnie, a w jego oczach widziałam łzy -Moja córeczka była silna i ty byłaś dla niej najważniejsza - szepnął.

-Dziadku, tak bardzo za nią tęsknię...

Podniosłam się do pozycji siedzącej i przytuliłam się do mężczyzny.

-Ja też, skarbie, ja też - wyznał.

Czułam, że dziadek też uronił kilka łez, ale na pewno nie aż tak dużo jak ja. Gdy wreszcie się trochę opanowałam odsunęłam się od mężczyzny i otarłam dłonią policzki.

-To co pójdziesz z nami? - zapytał z nadzieją.

-No dobrze - zgodziłam się.

-To szykuj się, za pół godziny wychodzimy.

Dziadek wyszedł z mojej sypialni, a ja wstałam z łóżka zastanawiając się na co ja się zgodziłam. Przecież nie musiałam tam iść. Nie wiem czy dam radę podejść do tego grobu...

Przebrałam moją piżamę na zwykłe czarne rurki, tego samego koloru bokserkę, którą wciągnęłam w środek, a na to założyłam sweterek. Makijaż sobie odpuściłam, tak samo jak i ubieranie moich soczewek. Włosy związałam w kitkę, a na moim nosie znalazły się okulary. W takim wydaniu po dwudziestu minutach zeszłam na dół.

-Gotowa? - zapytał dziadek posyłając mi pocieszający uśmiech.

Skinęłam delikatnie głową.

-Jestem dumny, że idziesz tam - objął mnie ramieniem.

-Moja kruszynka idzie z nami? - zapytała babcia wyłaniając się z salonu.

-Tak - zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.

-No to w drogę.

Założyłam buty i razem z dziadkami wyszłam z domu. Szliśmy w ciszy, babcia niosła bukiet kwiatów, białych róż, które moja mam wręcz uwielbiała.

Przechodząc obok kwiaciarni rzuciło mi się coś w oczy.

-Poczekajcie chwilkę - powiedziałam do staruszków i wbiegłam do sklepu. Po chwili wyszłam z kwiaciarni z jednym małym, pięknym kwiatkiem.

-Zdecydowanie twoja mama wolała ten kolor - przyznała babcia przyglądając się różowej różyczce.

Uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Po kilku minutach byliśmy już przed wejściem na cmentarz. Przed przekroczeniem bramy wzięłam głęboki wdech. Z trudem weszłam na teren cmentarza i zaczęłam podążać za moimi dziadkami. Babcia złapała mnie za dłoń, aby mnie wesprzeć. Z odległości paru metrów dostrzegłam pomnik mojej mamy. Trochę zwolniłam,  i ścisnęłam mocniej dłoń staruszki.

-Dasz radę - odezwała się łagodnym głosem kobieta.

Zrobiłam jeszcze kilka kroków i się zatrzymałam. Pokręciłam gwałtownie głową na boki. Puściłam dłoń staruszki i z całych sił starłam się powstrzymać łzy, które chciały uciec spod moich powiek. Przez głowę przebiegł mi obraz zakrwawionej, poobijanej mamy, a następnie ona leżąca w trumnie. Złapałam za krzyżyk przewieszony na mojej szyi, który należał do mojej mamy, a ja zawsze miałam go przy sobie ukrywając go pod koszulką. Jeszcze więcej wspomnień przebiegło przez moją głowę, a ja nie wytrzymałam. Z mojej dłoni wyleciała różyczka, a ja zaczęłam biec z powrotem do domu. Nikt mnie nie wolał, ani nie gonił. Dziadkowie zrozumieli, oni zawsze mnie rozumieją.  Po kilku minutach biegu zdyszana byłam już przed drzwiami domu. Wyciągnęłam z jednej z doniczek klucz i weszłam do środka. Z moich ust wydobył się żałosny jęk. Oparłam się o drzwi i zsunęłam się w dół. Z oczu leciały mi łzy. To w ten dzień, pięć lat temu umarła moja mama. W tym dniu okazałam się strasznym tchórzem i po prostu uciekłam. Tego dnia całe moje życie legło w gruzach. Tego dnia wszystko się zmieniło, ja się zmieniłam. Zdjęłam okulary, przetarłam oczy i ponownie je ubrałam. Wzięłam głęboki wdech i opanowałam kolejny napad płaczu. Obiecałam jej, że będę silna, tak jak ona. Obiecałam, że nie pozwolę się tak skrzywdzić. Wstałam z podłogi, zacisnęłam mocno szczękę. Będę silna dla niej. Poszłam do łazienki, przemyłam twarz zimną wodą i spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam żałośnie... Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się kto to może być. Moi dziadkowie są na pewno jeszcze na cmentarzu, no i oni by przecież nie dzwonili. Może to Andrew chcę sprawdzić jak się trzymam. Nie zastanawiając się dłużej kto to może być po prostu poszłam otworzyć drzwi wcześniej zakładając okulary. Po chwili stałam już przed drewnianą powłoką i jak zawsze po prostu je otworzyłam nie patrząc w wizjer. Moim oczom ukazał się Charlie, który stał ze spuszczoną głową. Zerknął na mnie, a jego oczy nagle się rozszerzyły. Podniósł wyżej głowę.

-Bethany? - zapytał nie dowierzając.

-Nie - odpowiedziałam szybko -Jestem jej kuzynką - wymyśliłam na poczekaniu.

-Przecież wiem, że to ty. Na balecie cię nie poznałem, bo byłaś za daleko, ale teraz wiem, że to byłaś ty, nie oszukuj mnie.

Chciałam dalej brnąć w te kłamstwa, ale nagle usłyszałam ryk motoru, a zaraz po tym zobaczyłam maszynę zatrzymującą się pod moim domem. Chłopak zdjął kask. To mogła być tylko jedna osoba, Noah.

-Wejdź, za chwilę wszystko ci wytłumaczę - powiedziałam pospiesznie.

Charlie wykonał moje polecenie.

-Beth nie ma! - krzyknęłam do chłopaka schodzącego z motoru.

-Sam to sprawdzę! - odpowiedział lekko wkurzony.

Zaczął iść w stronę domu, a ja szybko zatrzasnęłam drzwi zamykając je na klucz. Jakby tym razem bardziej mi się przyjrzał na pewno by mnie poznał, nie mogę na to pozwolić i tak już mam przechlapane, że Charlie mnie rozpoznał.

-Kto to jest? - zapytał brunet.

-Nie ważne - machnęłam lekceważąco ręką.

-Wpuść mnie! Wiem, że ona tam jest! - krzyknął Noah uderzając pięściami w drzwi.

-Nie ma jej tu! Spadaj stąd, bo wezwę gliny!

-Możesz straszyć mnie pieskami, ja się nie boję!

-Jestem ciekawa co zrobisz jak się dowiedzą o twoich brudnych sprawkach?! - powiedziałam chociaż ja sama nie miałam o nich pojęcia, no jedynie wiedziałam o wyścigach.

-Spierdalaj! - krzyknął wkurzony -Przekaż Beth, że ma być na tym pieprzonym wyścigu!

Po chwili usłyszałam dźwięk odjeżdżającego motoru. Odetchnąłem z ulgą, ale wtedy Charlie przypomniał mi o swojej obecności chrząknięciem.

-Chodźmy do mnie - powiedziałam zmęczonym głosem.

Chłopak powędrował za mną schodami na górę do mojej sypialni. Gdy znaleźliśmy się już tam usiedliśmy na moim łóżku w bezpiecznej odległości i przez chwilę oboje milczeliśmy.

-Po co przyszedłeś? - zapytałam mając nadzieje, że nie będę musiała się tłumaczyć.

-Chciałem cię przeprosić za tamtą akcję, ale to nie jest teraz chyba najważniejsze. Miałaś mi się wytłumaczyć.

-Tu nie ma nic do tłumaczenia - wzruszyłam ramionami.

-A to, że mnie okłamujesz, że to niby nie ty byłaś na tych zajęciach z baletu?

-A co miałam ci powiedzieć? Hej, jestem uważana za jedną z najgroźniejszy dziewczyn w szkole, jestem królową wyścigów, a no i tańczę balet! Idealnie, prawda? - zapytałam sarkastycznie.

-Mogłaś się nie wypierać, że to nie ty - wzruszył ramionami.

-Ty nic nie rozumiesz - prychnęłam.

-To mi wytłumacz.

-Nie muszę ci nic tłumaczyć - warknęłam.

-Bethy, ale. - nagle mu przerwałam.

-Nie nazywaj mnie tak! - wstałam gwałtownie z łóżka , a całe moje ciało się spięło. Chłopak także się podniósł i stanął tuż obok mnie.

-Przepraszam, ale... - zaczął niepewnie, ale ponownie mu przerwałam.

-Nikomu się nie waż mówić o tym, że tańczę i... Po prostu zapomnij, że się znamy.

-Beth co ty mówisz? - zapytał zaskoczony.

-Mówię to, że to koniec naszej znajomości - odpowiedziałam pewnie nie patrząc na niego.

-Beth... Proszę cię nie rób tego - jego głos był przesiąknięty smutkiem.

-Wyjdź - powiedziałam szybko, gdyż jeszcze chwilę a się złamię i nie zakończę tej niebezpiecznej dla mnie znajomości.

-Bethany proszę cię...

-Wynoś się z mojego domu!

Chłopak spuścił głowę i wyszedł jak mu kazałam. Nie poszłam za nim po prostu usiadłam na łóżko i wpatrywałam się w drzwi przez, które przed chwilą wyszedł. Musiałam to zakończyć, on za dużo chciał o mnie wiedzieć i zbyt wiele już się dowiedział. Nie mogłam pozwolić, żeby jeszcze bardziej się do mnie zbliżył. Najlepszym wyjściem było zakończyć to. Czułam łzy w oczach, ale nie pozwoliłam ani jednej spłynąć po moim policzku. Muszę być silna.

Za dużo się dzisiaj działo... 

Zadzwoniłam do Andrew  prosząc go o to, aby przyszedł do mnie, a on od razu się zgodził. Potrzebowałam teraz mojego przyjaciela przy sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro