Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Zaskakująco, współpraca z Syriuszem okazała się... nawet przyjemna. Wiedziałam, że Huncwoci muszą być zabawni, skoro udało im się zdobyć niemałą sławę w szkole, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Kiedy Syriusz opowiedział mi żart, który zrobili ostatnio Filchowi, mało nie naplułam do kociołka ze śmiechu, wodą, którą akurat piłam. Nasz eliksir też nie wyszedł najgorzej, pomimo tego, że co chwilę musiałam pilnować chłopaka, by nie zrobił czegoś głupiego – na przykład nie wysadził całej klasy.

Wychodząc z sali, chichotałam pod nosem, wciąż rozbawiona.

- Christina! – usłyszałam krzyk za mną. To Lily biegła w moją stronę. Przystanęłam, by na nią poczekać i szeroko uśmiechnęłam się w jej stronę. Dwie sekundy później rudowłosa stała tuż obok mnie, sapiąc cicho. – I jak? Przetrwałaś? – spytała szczerze zaciekawiona.

- Noo... Tak jakoś wyszło... że przeżyłam – powiedziałam zdanie, robiąc co chwilę pauzy i przeciągając ostatnie litery. Wiedziałam, że Lily będzie chciała poznać szczegóły, co z niewiadomych przyczyn wywołało u mnie kolejną salwę chichotu.

- Chyba będziesz miała wiele do opowiedzenia – moja przyjaciółka dołączyła do chichotu. Śmiałyśmy się przez jakiś czas, ale nasza beztroska nie trwała długo.

- Widzę, że jednak zadajesz się ze szlamami. Jaka szkoda, może byłaby jeszcze dla ciebie nadzieja – usłyszałam za plecami zimny, kpiący i szyderczy głos mojej siostry. Zmroziło mnie, a mój uśmiech natychmiast zniknął. Odwróciłam się ze stoickim spokojem.

- Witaj, Annabeth. Skoro nie jestem godna twojej uwagi, to czego chcesz – spytałam równie zimnym tonem co jej. Stałyśmy dwa kroki od siebie i sztyletowałyśmy się wzrokiem. Wbrew pozorom, było mi strasznie przykro. Pamiętałam, jak bliskie sobie byłyśmy w dzieciństwie. Patrzenie, jak bardzo oddaliłyśmy się przez jeden werdykt tysiącletniej czapki, wprawiało mnie w bardzo melancholijny nastrój.

- Nadal się nie nauczyłaś, że nie powinnaś mi podskakiwać? – warknęła wyraźnie zirytowana. Uśmiechnęłam się znowu, tylko że tym razem, triumfalnie. Jeśli wróg (w tym wypadku moja bliźniaczka-psychopatka) jest zły, nie myśli logicznie, wtedy łatwiej jest go pokonać. Strategia to coś, w czym odnajdywałam się świetnie.

- Moja niedroga – zaczęłam powoli – możesz, do cholery jasnej, sobie pójść – zakończyłam ze sztucznym przesłodzonym uśmieszkiem. To, że byłam smutna, nie znaczy, że chciałam, by mną pomiatała.

- Doigrałaś się – krzyknęła, już czerwona ze złości.

- Masz do powiedzenia coś, co wniesie cokolwiek do mojego życia, czy mogę już iść – mruknęłam, udając, że ziewam. To nie był najlepszy ruch, ale w nie mogłam się powstrzymać. Z satysfakcją patrzyłam, jak dziewczyna robi się cała czerwona ze złości na twarzy.

- Pożałujesz... - wycedziła przez zęby, a w następnej chwili trzymała różdżkę w ręce. – Expeliarmus! - krzyknęła, a ja walnęłam plecami o ścianę i osunęłam się na ziemię. Poczułam straszny ból głowy. Kątem oka zobaczyłam Lily oraz Huncwotów, którzy pojawili się, nie wiadomo skąd. W korytarzu rozbłysły światła, od rzucanych zaklęć. Słyszałam głosy Jamesa, Syriusza, Remusa i Lily, próbujących trafić zaklęciem w moją siostrę oraz jej głupie koleżaneczki, które również włączyły się do walki. Spróbowałam wstać, chwiejąc się na nogach. Wzięłam do ręki moją różdżkę, która upadla mi wcześniej na ziemię. Wycelowałam nią w Annabeth.

- Expluso! – powiedziałam cicho, lodowatym tonem. Wystrzeliło światło i trafiło w Annabeth, która otworzyła szeroko oczy i odleciała na kilka dobrych metrów. Jej dwie koleżanki – jedna wysoka o długich, prostych, blond włosach, a druga niższa o krótkich czarnych włosach – zapiszczał z przerażenia.

- Co tam się dzieje? – usłyszeliśmy tubalny głos Slughorna.

- Chodu – mruknęłam i wszyscy – ja, Lily i Huncwoci – popędziliśmy w kierunku wieży Gryffindoru.

Po szalonym biegu kamiennymi korytarzami Hogwartu, wszyscy byliśmy nieco zziajani. Przystanęliśmy, by wziąć oddech i wtedy parsknęłam gromkim śmiechem. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni, a ja śmiałam się i śmiałam. To było cudowne uczucie, wreszcie miałam wrażenie, że otrzymałam namiastkę wolności. Bez szalonych sióstr-bliźniaczek, bez psychopatycznej rodziny, bez oskarżycielskich spojrzeń. Po kilku minutach śmiechu wreszcie udało mi się uspokoić. Rozejrzałam się wokoło. Lily i Huncwoci cały czas patrzyli na mnie z uśmiechami na ustach.

- Dziękuję – powiedziałam cicho, próbując uspokoić swój głos.

- Za co? – zdziwił się James.

- Za to, że stanęliście w mojej obronie – odpowiedziałam, rumieniąc się lekko.

- Dla nas to oczywiste, że trzeba sobie nawzajem pomagać – zaczęła Lily. – Wszyscy jesteśmy gryfonami, a ta twoja siostra to straszna jest.

- A żebyś wiedziała, że straszna – powiedziałam pół żartem, pół serio. Jednak zrobiło mi się niezwykle miło, gdy nazwała mnie gryfonką. Inni nigdy wcześniej tego nie robili. Kątem oka spostrzegłam, że Syriusz mi się uważnie przygląda. Nie mogłam rozgryźć, o co mu chodzi. W duchu wzruszyłam ramionami, jeśli mam się tego dowiedzieć, to prędzej czy później to się stanie.

- To, co teraz? Idziemy do kuchni? – zapiszczał Peter, a my wybuchnęliśmy kolejną salwą śmiechu.

                                                                           ***

Biblioteka Hogwartu była jednym z najspokojniejszych miejsc w szkole. Uwielbiałam kluczyć między regałami i oglądać stare tomy. Na początku marca chodziłam w tamtym cudownym miejscu, szukając ciekawych rzeczy do czytania, kiedy wpadłam na niziutką dziewczynę. Po szatach rozpoznałam, że jest puchonką. Upadła, więc wyciągnęłam do niej pomocną rękę. Przyjęła ją i sekundę później już stała.

- Przepraszam, gapa ze mnie – mruknęła cicho i zaróżowiła się po same uszy.

- To ja przepraszam, nie patrzyłam, gdzie idę – powiedziałam przepraszającym tonem. – Trudno oderwać wzrok od tych cudnych ksiąg.

- Nic mi nie jest, każdemu się zdarza odrobina nieuwagi – uśmiechnęła się lekko.

Przyjrzałam się jej uważnie. Miała śliczne szare oczy, mysie, proste włosy sięgały jej do ramion. Po twarzy miała rozsypane urocze piegi, a jej policzki były lekko zaróżowione. Na pierwszy rzut oka wydawała się być bardzo nieśmiała.

- Christina jestem – przedstawiłam się.

- A ja Ivy. To, na którą książkę się zaparzyłaś? – spytała, patrząc na regał. Wskazałam jej opasły tom o smokach. Otworzyła szerzej oczy.

- Uwielbiam ją! Musisz to przeczytać – zaczęła długi monolog. Złapała mnie za rękę i pociągnęła po bibliotece, wskazując książki do przeczytania. Odkryłam, że ta dziewczyna była tak gadatliwa jak mało kto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro