Rozdział 7
Wybiegłam z dormitorium, ledwie powstrzymując łzy. Nie wiedziałam jak się czuć. Z jednej strony byłam zła, a z drugiej chciałam im wszystko opowiedzieć. Znowu stanął mi przed oczami obraz mojej rodziny śmiejącej się z mojego cierpienia. Moja siostra, wyglądająca niemal identycznie jak ja. Jej długie, kręcone, kasztanowe włosy były związane w wysoki kucyk. W zielono-złotych oczach błyszczały iskry nienawiści. Moja matka z prostymi jasnymi, prawie białymi włosami i oczami, które po niej odziedziczyłyśmy. Obok mój wysoki ojciec. Włosy odziedziczyłyśmy zdecydowanie po nim. Jednak jego oczy zimne i szare, niczym stal, nie przypominały w niczym moich. Poczułam, że już nie powstrzymuję palących łez, które pociekły strumieniami po moich policzkach. Słyszałam tupot kroków za mną. To pewnie Lily lub Huncwoci, pomyślałam i nie przeliczyłam się.
- Christina! – usłyszałam krzyk dziewczyny z oddali, odbijający się echem od ścian.Nie zwalniałam. Biegłam do pokoju, w którym przypomniałam sobie o pudełku. Chciałam je spalić, zniszczyć, wysadzić w powietrze lub zrobić cokolwiek, by pozostał z niego tylko proch.
- Chcemy ci wszystko jakoś wynagrodzić – nagle usłyszałam głos Remusa, tuż za mną.
Tak mnie wystraszył, że potknęłam się o własne nogi. Już czułam jak lecę do przodu, jak pęd powietrza rozmazuje łzy na mojej twarzy, jednak nie zetknęłam się z ziemią. Ktoś złapał mnie w talii. Odwróciłam się do mojego ''wybawcy".
- Puść mnie Black – warknęłam i wyrwałam się chłopakowi, który, o dziwo, nie oponował.- Christino – próbowali, na daremno, zacząć rozmowę Huncwoci.
- Poważnie? Chcecie wynagrodzić mi lata prześladowań? Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki to ból, żyć w świecie, w którym każdy wykorzystuje wszelką okazję, żeby cię pognębić – wycedziłam zimnym, niczym lód, tonem – każdego dnia, miałam wrażenie, że umieram – dodałam cicho.Odwróciłam się na pięcie i poszłam dalej, zostawiając za sobą osłupiałych Huncwotów.
***
Lily była zdeterminowana, by mi pomóc. Czekolada, lody, kakao, bita śmietana i wiele innych rzeczy – to skombinowała, by mnie pocieszyć, moja jedyna przyjaciółka, która pomimo tego, że dopiero od niedawna się kolegujemy, stała mi się bliższa niż siostra. Sama się dziwiłam, że tak bardzo wszystko przeżywam. Teraz stało się w zasadzie tyle, że Huncwoci dowiedzieli się, że od przyjazdu tutaj, wszystkie dni są dla mnie mordęgą. Siedziałam z przyjaciółką w dormitorium i rozmawiałyśmy. Lily jest powodem, dzięki któremu znowu zaczynałam czuć nadzieję na lepsze jutro.
***
W następnych dniach odkryłam, że Huncwoci naprawdę postanowili się poprawić. O ile to nie jest jeden wielki żart, dodałam w myślach. Chłopcy zapraszali mnie, żebym siedziała z nimi na posiłkach, witali się ze mną na korytarzach, próbowali dzielić się słodyczami. Z jednej strony to było miłe, a z drugiej byłam zła, że uprzykrzali mi życie, nie wiedząc, kim jestem.
Gdy szłam korytarzem na lekcję eliksirów, usłyszałam zza rogu czyjąś rozmowę. Od razu rozpoznałam głos Lily. Podeszłam na palcach do ściany, by mnie nie zauważyła. Nie chciałam jej podsłuchiwać, szczególnie po tym wszystkim, co dla mnie zrobiła, jednak nie potrafiłam opanować mojej wrodzonej ciekawości.
- Jeśli, robicie to wszystko, po to, by zrobić Christinie żart, to już po was – powiedziała dziewczyna groźnym tonem – ale jeśli, naprawdę chcecie się poprawić, zróbcie to porządnie.- Oczywiście, że chcemy się poprawić – poznałam głos Remusa.
– Ta dziewczyna wiele wycierpiała, źle mi z tym, że to częściowo moja wina.- Ja jestem wkurzony, że ona ma jeszcze gorszą sytuację niż ja, a my jej jeszcze dowalaliśmy zmartwień – tym razem odezwał się Syriusz.
- W takim razie, zróbcie, co należy, ale jeden wybryk, a zgotuję wam piekło na ziemi – syknęła Lily.
- Jasne, Evans, a umówisz się ze...
- Nie – odpowiedziała, jeszcze zanim Potter dokończył pytanie.
Parsknęłam niemym śmiechem, pilnując się, żeby nikt mnie nie usłyszał.Wzruszenie zaparło mi dech w piersiach. Nikt nigdy nie troszczył się o mnie tak bardzo jak moja przyjaciółka teraz.
***
- Chris... - zaczęła Lily przed klasą eliksirów. Niestety, niedane jej było dokończyć, ponieważ Slughorn zaprosił nas do klasy. Usiadłam w ławce z rudą i czekałam na rozwój wydarzeń.
- Moi drodzy, uznałem, że warto urozmaicić nasze lekcje, więc będziecie dzisiaj losować osoby, z którymi będziecie siedzieć – zaczął Slughorn. Oho, będzie się działo, pomyślałam. Nauczyciel przechodził obok wszystkich z woreczkiem, z którego wyciągało się imię osoby. Kiedy przyszła moja kolej wyciągnęłam rękę i poszperałam w woreczku. Wzięłam karteczkę. W chwili rozwijania jej poczułam, że na moim bladym palcu leci ciepła krew. No nie! Czemu ja zawsze muszę sobie coś zrobić?! Westchnęłam. Otworzyłam karteczkę i wytrzeszczyłam oczy. Literki układały się w imię... Syriusz Black.
- Klasyk – mruknęłam pod nosem. Wstałam niechętnie z ławki, biorąc na ramię moją torbę. Podeszłam do ławki z przodu sali i spojrzałam na czarnowłosego chłopaka.- Wygląda na to, że musimy pracować razem – mruknęłam, siadając.
- Na to wygląda – powiedział pogodnie.Spojrzałam na niego z ukosa. Syriusz wydawał się być tak wyluzowany, jak zwykle. Jakby nie zraził się w żaden sposób, pomimo mojego nastawienia. Odgarnęłam włosy za ucho i spojrzałam jaki eliksir będziemy dzisiaj robić.
- Wybacz nam, zrobię wszystko, proszę – wypalił nagle chłopak. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok. Jego szare oczy patrzyły na mnie badawczo, czekając na moją reakcję.
- Dlaczego... - zaczęłam, odwróciłam wzrok w stronę kociołka i zmarszczyłam brwi, próbując zebrać myśli – dlaczego nie chciałeś mnie spytać, ze mną porozmawiać? Dlaczego skazałeś mnie na to zło? Na początku myślałam, że nie będę z tym sama, bo syn Blacków dostał się do Gryffindoru – powiedziałam cicho do czarnowłosego.Chłopak na moje słowa spuścił wzrok. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy, przyrządzając eliksir.
- Na początku myślałem tak samo – mruknął. – Dziedziczka Smithów nie w Slytherinie. To był skandal wśród czystokrwistych. Byłem pewien, że Twoi rodzice zejdą na zawał.
- Przydałoby się, miałabym pieniądze, bo nie zdążyliby mnie wydziedziczyć, i nie miałabym problemów. Ogółem, nie byłoby tragedii – wtrąciłam.
- Widzę, że myślimy podobnie. Wracając do tematu, nie dostałaś wyjca. Myślałem, że cię nie wydziedziczyli, a to b znaczyło, że nadal uważają cię za swoją – dokończył.
- Smithowie zawsze zabijają po cichu.- Zabijają?- Takie rodzinne powiedzonko, coś w rodzaju motta. Milutko, no nie? Potem zazwyczaj wrabiają w coś swoją ofiarę – odezwałam się. Spojrzałam kątem oka na Syriusza, żeby zobaczyć jego reakcję na moje słowa. Wyglądał na nieco wstrząśniętego.
- Chodźmy dokończyć ten eliksir – zaproponowałam.
-------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za 500 (teraz gdy to wrzucam, jest już prawie 600!). Jesteście wspaniali i bardzo wam dziękuję za wszystko. Za dobre rady, konstruktywną krytykę, komentarze oraz całe wsparcie <3. Z tej okazji wrzuciłam na wattpada (tak jak zapowiadałam) one-shota „Zgaszone płomienie". Dziękuję! Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro