Rozdział 3
Czemu zawsze przydarza się to mnie?! Czym zawiniłam? Rodziną? Przecież nie miałam na to wpływu. Poza tym Black też pochodził z czystokrwistego rodu. Takie myśli chodziły mi po głowie, kiedy siedziałam w komórce na miotły, zamknięta przez Huncwotów.
Nagle usłyszałam głos zza drzwi.
- Marlena, co myślisz o Christinie? - poznałam głos Lily, najprawdopodobniej mówiła do naszej współlokatorki - pytałam się już Dorcas i ona, no sama wiesz jakie ona ma do niej podejście
- Tak wiem, a co do twojego pytania to jest mi trochę jej szkoda. Chociaż ma tych ludzi ze Slytherinu. Ona miała szczęście, że jej nie wydziedziczono jak Blacka - odpowiedziała Marlena
- To fakt, chociaż jak ciebie nie było w święta, to nie widziałam żadnych prezentów
- Naprawdę? - zdziwiła się
- Tak, a wieczorem wrzuciła do ognia jakieś pudełko i odeszła - kontynuowała Lily
- Ciekawe co tam było
Było mi źle po wysłuchaniu tego dialogu. Szczególnie po tym jak Marlena powiedziała, że mnie nie wydziedziczona. Podniosłam się z ziemi.
- Pomocy! Niech ktoś otworzy ta drzwi! - krzyknęłam, a natychmiast rozmowa ucichła
- Alohomora - usłyszałam głos Lily, a drzwi się otworzyły
Lily i Marlena miały zdziwione miny.
- Co ty tu robiłaś? - spytała Lily
- Byłam zamknięta, siedziałam, trochę przysnęłam i zaczęłam krzyczeć jak obudziły mnie ludzkie głosy - skłamałam tylko w połowie
- Ale kto cię tak urządził? - Dopytywała
- Huncwoci - mruknęłam, a Lily wyglądała jakby dostała szału
- Chodź ze mną, ja im już przemówię do rozumu - zaczęła
- Nie! - krzyknęłam - Błagam nie mów im, oni mnie zabiją za to - mało się nie popłakałam, z każdym dniem czułam się coraz słabsza
- Hej, hej, wszystko będzie dobrze. Nie martw się o to. Nic ci nie zrobią, nie pozwolę na to. - Lily mnie pocieszała. Może za mną nie przepada, ale jest cudowną osobą.
- Dziękuję - powiedziałam - to naprawdę wiele dla mnie znaczy
- Oj, nie przejmuj się. To, że nie miałyśmy nigdy bliskich relacji, nie znaczy, że pozwolę tym debilom cię gnębić
- Jesteś wspaniała - lekko się do niej uśmiechnęłam
- Nie przesadzaj, wracajmy do pokoju wspólnego. Co wy na to? - zaproponowała
- Dobry pomysł - odezwała się Marlena
Ruszyłyśmy w stronę domu Gryffindoru. Kiedy przeszłyśmy przez oraz Grubej Damy, która swoją drogą patrzyła na mnie jak każdy uczeń tej szkoły, zobaczyłam z dziewczynami huncwotów siedzących na kanapach i śmiejących się wniebogłosy. Lily, jako najmilsza, najwspanialsza i w tej chwili najbliższa mi osoba, widząc ich, przypomniała sobie o tym w jaki sposób się dzisiaj spotkałyśmy.
- POTTER, BLACK, LUPIN, PETTIGREW! - wrzasnęła na nich, a ja przełknęłam ślinę. Mam nadzieję, że mnie nie zabiją, pomyślałam.
- Evans, chcesz się ze mną wreszcie umówić - ucieszył się Potter
- CZY CIEBIE POWALIŁO?! NIE UMÓWIĘ SIĘ Z TOBĄ NIGDY! JESTEŚ BEZNADZIEJNYM, ROZPIESZCZONYM BACHOREM, KTÓRY ZNĘCA SIĘ NAD INNYMI! - kiedy Lily wrzeszczała na Jamesa pomyślałam, że nie chciałabym być teraz na jego miejscu
- Jak to Liluś? Nie rozmawialiśmy dzisiaj ze Smarkeuskiem - zdziwił się Potter
- CZY TY JESTEŚ TĘPY, CZY CO JEST Z TOBĄ NIE TAK? A POZA TYM NIE NAZYWAJ GO TAK! - Lily była na granicy wytrzymałości psychicznej, pomimo, że nadal mam Lily za anioła, to jednak bałabym się na miejscu Jamesa. Bardzo bym się bała.
- To o kogo ci chodzi, skarbie - Lily Evans była jak tykająca bomba, która wybuchnie z następnym słowem Jamesa Pottera.
- NIE. NAZYWAJ. MNIE. SKARBEM - Dziewczyna wycedziła przez zęby. W tej sytuacji chyba Remus miał najwięcej rozumu i ze spokojem spytał dziewczynę
- Lily, proszę powiedz dokładniej. O kogo ci chodzi?
- O Chris
- Chris? - powtórzył bezmyślnie Potter.
Remus Lupin zrozumiał pierwszy.
- Zrobiliście jej kolejny żart?! - Wkurzył się
- Remi to tylko jeden niewinny żarcik - gadał James - nic jej nie jest
- NIEWINNY ŻARCIK?! - Lily wybuchła - ZAMKNĘLIŚCIE JĄ W CIEMNEJ KOMÓRCE NA KILKA GODZIN. TY NAZYWASZ TO NIEWINNYM ŻARTEM?!
- Zamknęliście dziewczynę w komórce na miotły?! Obiecaliście mi. Żadnych więcej żartów na tej dziewczynie - Teraz Remus zaczął wygłaszać swój monolog
- Remusie, ale ona nas wszystkich nienawidzi. Najchętniej to ona by nas pozabijała, a wszyscy jej bronią jakby była święta - wkurzał się James
- Skąd wiesz, czego ona by chciała?! - wtrącili się Lily i Remus, powoli zaczynałam mieć dość. Wyrwałam się z rąk Marleny, która trzymała mnie w pocieszającym geście. Wybiegłam pomiędzy wrzeszczących ludzi.
- DOŚĆ! - mój krzyk natychmiast wszystkich uciszył
- Co ona tu robi? - wtrącił przerażony moją obecnością Peter, a ja zgromiłam go wzrokiem
- Lily - zwróciłam się do dziewczyny – bardzo dziękuję ci za pomoc, ale teraz chyba czas, żebym ja im coś powiedziała – Uśmiechnęłam się do niej – tylko proszę nie daj im mnie zabić – dodałam
- Pewnie, że nie dam im cię zabić
- A co się tyczy ciebie Potter, to teraz najbardziej chciałabym być na twoim miejscu – powiedziałam Potterowi w twarz – Dziewczyny, ja teraz idę do kuchni coś zjeść, nie wiem jak wy, ale ja jestem okropnie głodna – zwróciłam się do Lily i Marleny
- To do zobaczenia – powiedziała Marlena, mimo wszystko patrząc na mnie nieufnie. Westchnęłam w duchu, ale uśmiechnęłam się do niej.
- A ty Lily Evans moja wybawicielko? – zażartowałam, a ona się zaśmiała
- Idę – powiedziała – wrzeszczenie na tych durniów pozbawia człowieka całej energii
- Nie tylko na tych – dodałam pod nosem, ale Lily to usłyszała i spojrzała na mnie pytająco
- Rodzinne porachunki, nic takiego – O ile niczym takim można nazwać wrzaski od cruciatusa, pomyślałam. Potrząsnęłam głową i uznałam, że nie będę się tym zadręczać, bo właśnie idę do szkolnej kuchni z moją pierwszą prawdziwą koleżanką.
To był najwspanialszy wieczór mojego życia. Siedziałam z Lily Evans przed kominkiem w kuchni i śmiałyśmy się popijając gorącą czekoladę z piankami oraz bitą śmietaną. Rozmawiałyśmy i czułam jak zanika ta bariera, która tworzyła się między nami przez ostatnie lata.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro