Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Wpadłam, jak zwykle z wielkim hukiem, do dormitorium Huncwotów.

- Uwaga! Uwaga! – krzyknęłam.

- Co się drzesz, kobieto? Rano jest! – jęknął James, przecierając oczy.

- Urządzam wielką bitwę na poduszki, TERAZ! – zawołałam wesoło i miotnęłam w czarnowłosego gigantyczną poduszką. To go nieco otrzeźwiło. Wstał, by się odegrać, ale ja byłam szybsza. Wyciągnęłam Syriusza z łóżka i użyłam go jak żywą tarczę. Wzięłam moją broń i walnęłam Pottera prosto w twarz. W tamtej chwili do pokoju wbiegły Lily Evans oraz Marlena McKinnon również gotowe do boju. We trzy miałyśmy upięte wysokie kucyki i miałyśmy na sobie wygodne legginsy oraz T-shirty.

- Atak dziewczyny! – zarządziłam i rzuciłyśmy się w wir walki. W tym czasie Remus i Peter wstali z łóżek i wzięli swoje poduszki. Przemknęłam pod wirującą poduszką Syriusza i tym razem zaatakowałam Lupina. Walka była zawzięta, aż ktoś trafił mnie od tyłu. Był to Potter, którym niemal natychmiast zajęła się ruda. Marlena walczyła z Peterem, który bronił się rozpaczliwie. Mój wzrok spoczął na Blacku. Zmierzał on od tyłu w stronę Evans, z wielką poduchą gotową do ataku.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, oderwałam się od walki z Lupinem i ruszyłam pomóc przyjaciółce. Podbiegłam od tyłu, niezauważona w tym zamęcie i walnęłam z całej siły w potylicę czarnowłosego. Odwrócił się zdezorientowany i zobaczył moją uśmiechniętą twarz. Jego klasyczny cwaniacki uśmiech powrócił na jego twarz. Rzucił we mnie poduszką, którą z łatwością odbiłam. Jednak w tamtej chwili poczułam coś, co spowodowało u mnie ucisk w żołądku. Syriusz złapał mnie z tyłu w talii i podniósł do góry. Z każdą sekundą moja sytuacja rozpaczliwie się pogarszała, gdyż chłopak tym razem zdecydował się na obrócenie mnie do góry nogami. Zaczęłam piszczeć i się śmiać. W duchu dziękowałam sobie, że jednak nie postanowiłam założyć spódnicy.

- Syriusz! Puść mnie! – krzyknęłam do chłopaka.

- Nie ma szans – zaśmiał się w odpowiedzi. – Trzeba było nas nie budzić!

Czarnowłosy wyniósł mnie na korytarz i dopiero wtedy postanowił odstawić moją osobę na ziemię.

- Dlaczego wpadasz do nas rano, bez zapowiedzi, bijąc nas poduszkami – spytał.

- Muszę sprawdzić, ile ze mną wytrzymacie – zaśmiałam się szczerze.

- Obawiam się, że dłużej, niż byś chciała – teraz śmialiśmy się oboje.

- A skąd wiesz, ile bym chciała? – uśmiechnęłam się wyzywająco.

- Gdybyś chciała długo, nie sprawiałabyś, nam „kłopotów" – na ostatni wyraz zrobił cudzysłów w powietrzu, aby zaznaczyć, że się na mnie nie gniewa.

- Chyba źle mnie zrozumiałeś, ptasi móżdżku – westchnęłam, kręcąc głową i udając załamanie jego stanem wiedzy, jakby był niesfornym uczniakiem. Którym oczywiście jest, dodałam w myślach. – Testuję waszą wytrzymałość, a nie was odstraszam – powiedziałam, jakbym tłumaczyła mu, jakieś trudne zagadnienie z eliksirów.

- Mam nadzieję – pogroził mi palcem. Sekundę później płakaliśmy ze śmiechu. Było cudownie. Nigdy wcześniej z nikim tak sobie nie dogryzałam, a Syriusz miał genialne i bardzo podobne do mojego, poczucie humoru. Mogłam tak śmiać się z nim już zawsze i nigdy nie przestawać.

Chwilę potem z pokoju wyszła reszta. Wszyscy w wyśmienitych humorach.

- Macie jakiś pomysł, co powinniśmy teraz zrobić? – spytał Potter.

- Po pierwsze, muszę jeszcze raz walnąć Syriusza poduszką – zaczęłam wyliczać, w akompaniamencie śmiechu. – Potem możemy zawiązać rozejm, Peter pewnie chce zaproponować pójście do kuchni, ale ja proponuję wyjść na błonia.

Wszyscy pokiwali głowami, parskając w międzyczasie śmiechem.

- Ej! Chcecie mnie wydać na pastwę losu tej zołzy? Jak możecie?! I ja was miałem za przyjaciół! – Black, udał śmiertelnie obrażonego.

- Ojej... Biedny Syriuszek wystawiony przez przyjaciół, jakie to smutne – powiedziałam, nawet nie siląc się na udawanie smutnego tonu. – Chodź, daj się walnąć poduszką.

- Zołza – mruknął chłopak, a wszyscy znowu się zaśmiali.

***

Tak jak planowaliśmy, wyszliśmy na szkolne błonia. Po drodze minęliśmy wysoką, czarnowłosą krukonkę.

- Cześć, Remus – uśmiechnęła się do chłopaka. – Widzimy się wieczorem w bibliotece? – zaproponowała mu.

- Jasne, jak zwykle – odpowiedział również z uśmiechem.

Kiedy czarnowłosa odeszła Potter zaczął podśpiewywać pod nosem.

- Remus ma dziewczynę, Remus ma dziewczynę – Lupin zaczerwienił się po same uszy.

- Nie maltretuj przyjaciela, Potter – mruknęłam. – Tylko ja mogę to robić. No Lupin, gadaj. Kim ona jest? Jak się poznaliście?

- To jest Margaret, a poznaliśmy się w bibliotece – odpowiedział cierpliwie na moje pytania.

- Bo gdzie indziej – mruknął James.

- Potter, zamknij się już, bo nigdy się z tobą nie umówię – zagroziła Lily.

- To ty planowałaś się z nim umówić? – krzyknęłyśmy z Marleną jednocześnie.

- Nie, ale gdyby się nie zamknął, miałby jeszcze mniej szans, czyli mniej niż zero – wyjaśniła zadowolona z siebie ruda.

***

Siedziałam samotnie na parapecie, na hogwarckim korytarzu. Patrzyłam przez okno, myśląc o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie poczułam za sobą czyjąś obecność. Był to Syriusz, który stanął obok mnie i również patrzył w okno. Tym razem nie był uśmiechnięty i rozbawiony jak zwykle. Stał poważny, zamyślony, jakby rozważał jakiś problem wielkiej wagi.

- Jak bardzo straszna, jest twoja siostra? – powiedział, bez cienia uśmiechu, przywołując sytuację sprzed kilku dni.

- Dla nas to oczywiste, że trzeba sobie nawzajem pomagać – zaczęła Lily. – Wszyscy jesteśmy gryfonami, a ta twoja siostra to straszna jest.

- A żebyś wiedziała, że straszna – powiedziałam pół żartem, pół serio. Jednak zrobiło mi się niezwykle miło, gdy nazwała mnie gryfonką. Inni nigdy wcześniej tego nie robili. Kątem oka spostrzegłam, że Syriusz mi się uważnie przygląda. Nie mogłam rozgryźć, o co mu chodzi. W duchu wzruszyłam ramionami, jeśli mam się tego dowiedzieć, to prędzej czy później to się stanie.

Wygląda na to, że właśnie się to stało. Czarnowłosy patrzył na mnie badawczo, jakby chciał poznać moje myśli.

- Najpierw ty mi powiedz, o twoich relacjach z rodziną – zażądałam. Jeśli miałam mu powiedzieć o tej relacji, musiał mi uchylić rąbka tajemnicy o jego życiu. Wiedziałam doskonale, że nie chodzi mu o te kłótnie, których był świadkiem. Chodziło mu o szczegóły. O to jak doszczętnie zepsuta jest moja siostra. Wiedziałam również, że jego rodzina prawdopodobnie jest bardzo podobna do mojej.

- Moje relacje z rodziną są bardzo skomplikowane – zaczął powoli. Zdziwiłam się, że tak łatwo się zgodził, jednak nie przerywałam mu. – Wydziedziczyli mnie niemal od razu, gdy trafiłem do Gryffindoru, co słyszałaś razem, z całą wielką salą. Nigdy nie czułem, żebym pasował do świata arystokracji, jednak byłem strasznie samotny. Nie miałem do kogo się zwrócić, zanim poznałem Jamesa. Od tamtej pory robię wszystko na przekór ich tej całej chorej ideologii. Szkoda mi tylko mojego brata, Regulusa. Jest rok młodszy ode mnie i to całe środowisko ciągnie go za sobą. Ślepo wpatrzony w rodziców i Voldemorta. Chciałbym, by był ktoś, kto dałby radę uratować jeszcze jego duszę, zanim zniknie w tej otchłani na zawsze – jego ton był melancholijny i smutny. - Moja rodzina ogólnie jest milutka, nie ma to jak oberwać zaklęciem, za każdym razem jak zrobi się coś źle – prychnął. Spojrzał mi prosto w oczy. Czułam na sobie spojrzenie tych szarych tęczówek. – Teraz twoja kolej – stwierdził.

- Masz rację – pokiwałam powoli głową. – Teraz moja kolej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro