Rozdział 14
— Hej Lily, wróciłam! — zawołałam, wchodząc do dormitorium. Zauważyłam, że na szczęście nie ma nikogo, poza moją przyjaciółką. Dziewczyna odłożyła na szafkę nocną książkę, którą akurat czytała.
— O, cześć Chris — odpowiedziała — Jak było z Huncwotami? — spojrzała na mnie wymownie.
— Było cudownie! — zaśmiałam się, padając zmęczona na łóżko. Żarty są przezabawne, jednak to napięcie, jak i ucieczka zupełnie wyczerpały moje siły. Byłam zmęczona, jednak niesamowicie szczęśliwa.
— Opowiesz coś więcej? — zapytała.
– Tak, tak. No cóż, wiem, że tego nie pochwalasz, ale robiliśmy żart na Filchu i jego kotce. Filch dostał od swojej „wielbicielki" jej ulubione czekoladki. Jedno „ale" jest takie, że od jutra jego włosy będą przybierać różne kolory w zależności od jego nastroju.
– Coś czuję, że to nie koniec – skomentowała, ale nie kryła zainteresowania rozwojem sytuacji. W jej oczach widziałam iskierki rozbawienia i ciekawości. Z powrotem usiadłam na moim posłaniu.
– Oczywiście, że to nie koniec! – zaśmiałam się złowieszczo – ale jak teraz myślę, o tych czekoladkach, to znając Filcha, będzie cały tydzień chodził w czerwonych włosach, bo, kto jak kto, ale on jest wiecznie zły. Jego kotka natomiast, nie będzie w stanie złapać żadnego ucznia, przez nowy rozmiar, ciekawszy kolor i głośność miauczenia. Będzie również świecić w ciemnościach. A kiedy pan woźny spróbuje „się położyć spać, zmęczony po całym dniu walki z uczniami, odblokuje wieczko naszego prezenciku" - w ostatnim zdaniu zacytowałam Syriusza. Było to dziwnie satysfakcjonujące, szczególnie skoro wiedziałam, co kryje ów prezent.
- „Prezenciku"? - dopytywała rudowłosa. Siedziała na swoim łóżku i pochylała się, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu naszego żartu.
- Chodzi o pudełko wypełnione karaluchami i niemałymi pająkami — doprecyzowałam, wciąż ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy.Lily uniosła brwi w zaskoczeniu.
- Bycie woźnym w Hogwarcie, to chyba najgorsza praca świata — mruknęła z rozbawieniem.
- Gdyby nie nienawidził wszystkich i nawet lubił uczniów, miałby dużo łatwiej — odparłam i obie wybuchłyśmy śmiechem. Doskonale zdawałyśmy sobie sprawę, że te słowa zawierały w sobie dużo prawdy.
- Ej Lily, bo mam jeszcze jedną sprawę... - zmieniłam temat.
Kiedy tak siedziałyśmy razem, śmiejąc się z żartów, wszystko wydawało się takie idealne i spokojne... Niczym cisza przed burzą. A jej nigdy nie powinno się ignorować. Tym bardziej że w najbliższym czasie burze miały być dwie.
***
Pierwsza burza nadeszła szybciej i bardziej gwałtownie, niż można by się spodziewać, bo już następnego dnia. Uczyłyśmy się z Lily i Marleną w pokoju wspólnym. W kominku trzaskał ogień, a Huncwoci jak zwykle opracowywali plan jakiegoś nowego żartu. Pomimo gwaru i śmiechów, otoczone książkami dawałyśmy radę skupić się na wypracowaniach z zaklęć, transmutacji oraz obrony przed czarną magią. Trzy pióra skrobały po grubych pergaminach, a co jakiś czas wymieniałyśmy się uwagami na temat naszych prac. Były to ostatnie chwile tego błogiego spokoju i beztroskich chwil.
W tamtej chwili nikt nie zwracał uwagi na pewną osobę, która właśnie wychodziła z dormitorium dziewcząt z czwartego roku. Dorcas Meadows w wysokich obcasach, zeszła ze schodów i przeszła przez pokój wspólny. Wzięła krzesło i po nim wspięła się na sąsiedni stół. Dopiero wtedy kilka par oczu zawiesiło na niej swój wzrok. Ta mniej przyjemna część mnie miała cichutką nadzieję, że spadnie z tego stolika z wielkim hukiem.
- Hej, gryfoni! — krzyknęła, a wtedy już wszyscy skupili na niej swój wzrok. - Widzę, że niedawno nawet całkiem się zaprzyjaźniliście z naszą ślizgoneczką — ton jej głosu był, nawet jak na nią, bardzo szyderczy. - Chcecie usłyszeć, co ona pisze o was w swoim dzienniku?
To był moment, w którym zerknęłam na to, co trzymała w dłoni. Mój dziennik... Zeszyt z moimi najskrytszymi i najbardziej prywatnymi przemyśleniami. Prowadziłam go już od dłuższego czasu, więc mogła przeczytać naprawdę dużo. Zrobiło mi się strasznie zimno. Jedną ręką, nie patrząc na to, co robię, zaczęłam szukać pustego kawałka pergaminu, by napisać Lily wiadomość. W tym samym czasie nie spuszczałam wzroku z Dorcas.
– Chcecie usłyszeć? To wam przeczytam! - kontynuowała, najwyraźniej czerpiąc z tego chorą satysfakcję. Otworzyła dziennik i długimi palcami przewracała strony. W końcu zatrzymała się na jednej. Znalazła to, czego szukała. Wzięła krótki wdech i zaczęła głośno czytać:
– „Jestem na to wściekła. Gdybym trafiła do Slytherinu, miałabym przyjaciół, rodzinę. Nie byłoby w nim żadnych walniętych, pokręconych, wnerwiających Huncwotów" - na tamte słowa, czas dla mnie jakby zwolnił. Skończyłam pisać notatkę dla rudowłosej. Zakręciło mi się w głowie i zebrało na wymioty. Czułam, że za chwilę będę musiała wybiec z wieży, by złapać oddech. Jednak musiałam wiedzieć, co dokładnie przeczyta Dorcas, bym mogła się wygrzebać z tych gruzów, mojego, na nowo zburzonego, świata. Jednak Meadows nie skończyła, ona wciąż i wciąż czytała.
– „Nie cierpię ich. Jak można być tak zadufanym w sobie?!" - kiedy skończyła czytać, sekundy wciąż trwały wieczność, pomimo że cała sytuacja nie trwała dłużej niż półtorej minuty. Pióro, które dotąd trzymałam w ręku, upadło niczym w zwolnionym tempie na ziemię. Wstałam gwałtownie z krzesła, a zawroty głowy nie ustępowały. Ruszyłam szybkim krokiem, przez salon domu Gryffindoru. Zauważyłam kątem oka Lily, która po przeczytaniu mojej chaotycznej notatki „dziennik, odbierz jej" rzuca zaklęciem w dziewczynę. Meadows walnęła o ścianę, a zeszyt wypadł jej z dłoni. Ruda podniosła go z ziemi i ruszyła za mną. Z drugiej strony, widziałam również poruszenie wśród Huncwotów, którzy próbowali zrozumieć, co się stało i co właściwie oznaczają, przeczytane przez czarnowłosą, słowa. Wypadłam z Pokoju Wspólnego i czas wrócił do normalności. Wciąż miałam pulsujący ból z tyłu głowy, jednak nie przejmowałam się nim i biegłam przez korytarz, ile sił w nogach. Usłyszałam, że Lily pobiegła drugim korytarzem, a ja odetchnęłam z ulgą. Wiedziałam, że chłopaki pobiegną za nami, jednak nie miałam ani siły, ani czasu, by o tym myśleć.
Biegłam i biegłam przez korytarze. Mijałam zdziwionych uczniów, duchy i nauczycieli. W tamtej chwili nie obchodziło mnie, co sobie pomyślą. Miałam tylko jeden cel — dobiec do TAMTEGO miejsca. Nie zwalniałam nawet przez chwilę, ignorując ból mięśni oraz płuc. Brakowało mi tchu i paliło w gardle. W końcu trafiłam tam, gdzie zamierzałam dobiec. Zwolniłam i w końcu się zatrzymałam. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Czułam na sobie palące spojrzenie pewnej osoby. Na dwie sekundy zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Następnie odwróciłam się na pięcie, by ze zdecydowanym spojrzeniem, stawić czoło, jeszcze groźniejszej, drugiej burzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro