Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

{5 → red handed}

━━━━━ 🐺 ━━━━━

𝑅𝑒𝒹 𝐻𝒶𝓃𝒹𝑒𝒹
chapter five

━━━━━ 🐺 ━━━━━

           Tamtej nocy Michael nie zmrużył oka. Nie chciał, a raczej nie miał w ogóle takiego zamiaru. Nie znał prawie w ogóle zamku, więc musiał improwizować, ale nie przeszkadzało mu to. Czuł przyjemne podniecenie, kiedy oczami wyobraźni widział już skarby i złoto leżące w skarbcu, które czekało na to, aż ktoś w końcu je stamtąd zabierze. Clifford zdawał sobie sprawę, że naprawdę wiele ryzykuje, ale wychodził już bez szwanku z tylu kradzieży, że nie myślał nawet o porażce. Tylu lordów zdołał już przekonać do swojej niewinności, a jeszcze innych z premedytacją okradł, że nawet dziwna aura, jaka unosiła się wokół wszystkich mieszkańców tamtego miejsca nie sprawiła, aby Michael choć na moment zrezygnował z takiej okazji. Mężczyzna nie zastanawiał się nad tym, dlaczego poczuł się inaczej, kiedy tylko przestąpił próg sali audiencyjnej, ani o co dokładnie w tym wszystkim chodziło, bo nie było mu to do niczego potrzebne, ale musiał to przyznać. Przyznać, że coś dziwnego, ale jednocześnie intrygującego wisiało w powietrzu. Wtedy jeszcze nie wiedział, że za niedługo dowie się, o co tak naprawdę chodzi. 

           Clifford odczekał, aż upłynie odpowiednia ilość czasu. Przechadzał się po darowanej mu komnacie w te i z powrotem, mając nadzieje, że wszystko pójdzie z godnie z wymyślonym przez niego planem. W prawdzie było to tylko zakradnięcie się do skarbca, zabrania jak największej ilości złota i ucieczka. Trzy stosunkowo proste do wykonania etapy. Zwłaszcza pod osłoną nocy. Stosunkowo. Ale nigdy nie było stuprocentowej pewności. Blondyn doskonale o tym wiedział, bo wiele czynników mogło na to wpływać. Nocne warty strażników, ludzie, których coś, czy ktoś obudził, zbyt długie poszukiwanie wejścia do skarbca, czy bezcelowe błądzenie po korytarzach. Michael podejrzewał, że tamtym razem mógł tak właśnie kluczyć i szukać, bo ogrom zamczyska wprawiał w zachwyt. 

            Po godzinie, może dwóch, kiedy był pewien, że jego nogi przebyły przez tę krótką odległość co najmniej milę, wyjrzał na korytarz. Otaczały go egipskie ciemności, co mu się podobało. Czuł się o wiele lepiej pod osłonią księżyca niż słońca i zdecydowanie bardziej wolał porę, podczas której niebo było ciemne i rozjaśniały je tylko niewielkie punkciki w postaci gwiazd. Blondyn zamknął za sobą drzwi i podszedł do najbliższej pochodni, która dopalała się i trzeba było jakoś podtrzymać ogień. Michael bez zastanowienia oderwał kawałek tkaniny, z której uszyta była jego tunika i zmoczył ją w stojącym tuż obok pojemniku na smołę. Owinął ją wokół metalowej pałki i ruszył przed siebie. Światło sięgało paru metrów wokół niego i utworzyło jasną kopułę, w której się poruszał. Mężczyzna szedł prawie że bezszelestnie. Rozglądał się tu i tam, starając się odkryć drogę do skarbca. Metoda prób i błędów nie była najlepszą metodą do spełnienia celu, bo mógł to zobaczyć byle jaki łucznik na dachu, czy strażnik, który miał nocną wartę, ale blondyn był dobrej myśli. Musiał być. Nie było innej opcji, jeśli chciał wyjść z tego wszystkiego cały. I bez stryczka na szyi. 

              Na samym początku udał się na najwyższe piętra. Miał już za sobą odwiedziny w tylu zamkach, że spodziewał się już naprawdę wszystkiego, jeśli chodzi o lokalizację miejsca, w którym przetrzymywano złoto, że wolał chuchać na zimne. Zaglądał do każdej komnaty, z której nie słyszał chrapania i jakiś pomruków. Wszystkie jednak były puste, albo zamknięte. Oszczędził sobie włamywania się do nich, bo to zajęłoby mu zbyt dużo czasu. Czasu do świtu ubywało, co wcale mu się nie podobało, a przecież o świcie miał już się ulotnić. Postanowił sobie jeszcze w swojej komnacie, że nie opuści tego zamczyska z pustymi rękoma, choćby ziemia miała się przez to rozstąpić. 

               W końcu mu się udało. Nie spodziewał się, że to będzie tak banalna opcja, bo drzwi sąsiadujące z salą audiencyjną, ale nie mógł nic na to poradzić. Najwyraźniej architekci nie do końca przemyśleli sprawę rozmieszczenia pomieszczeń. Michael wsunął pochodnię w uchwyt w ścianie i rozejrzał się po skarbcu. Wszędzie, gdzie tylko spojrzeń stały porozstawiane dębowe skrzynie, które ozdabiały potężne kłódki, ale też sporo złota leżało luzem tu i tam. Najwidoczniej przyniesiono je stosunkowo niedawno i nie zbito jeszcze nowej skrzyni, aby go włożyć do środka. Michael zrobił sobie miejsce w kieszeniach i zaczął wrzucać tam mieniące się monety. Skupił się na tym zadaniu i nawet nie zorientował się, że ktoś zaczął go obserwować. Może nie tylko obserwować, ale być w ukryciu i czekać na dogodny moment, aby poinformować go o swojej obecności. 

               Ową osobą wcale nie był jakiś strażnik, czy doradca. Ową osobą była królowa. Red zazwyczaj podczas pełni nie potrafiła zmrużyć oka i przechadzała się po zamku tu i tam, aby jakoś doczekać się świtu. Czasem też szlifowała swoje umiejętności astrologiczne, wpatrując się w gwiazdy z najwyższej wieży w zamku. Tamtej nocy szybko jednak ją to znudziło i po tym, jak zeszła z wieży, zauważyła, jak jej gość znika za zakrętem. Zaciekawiona ruszyła jego śladem, zastanawiając się jednocześnie, co zachęciło go do nocnych wędrówek. Podejrzewała, że coś jednak będzie nie tak, a raczej wyczuła to z pierwszą chwilą, kiedy go zobaczyła. 

               Red stała teraz w kącie pomieszczenia, pozwalając, aby zabrał tyle złota ile zdołałby tylko unieść. Nie wiedziała dokładnie, co chce mu powiedzieć, ani czy ma zamiar go jakoś za to ukarać, bo z myśli, jakie krążyły po jego głowie wyczytała to, że chciał rozdać pieniądze wieśniakom. Królowa oddychała spokojnie i miarowo, nie zdradzając się na żaden sposób. Michael zobaczył ją dopiero wtedy, gdy odwrócił się na pięcie, aby wyjść już ze skarbca i uciec. 

– Co tu robisz? – spytała spokojnym głosem i przeszła się wokół skarbca, jak gdyby nigdy nic. Z jej ciała emanowała srebrna poświata, której Michael nie potrafił sobie wytłumaczyć na żaden normalny sposób. Opuścił wszystkie trzymane w dłoniach monety, a one upadły na podłogę i odbiły się od niej. Brzdęk wypełnił pomieszczenie, a jemu słowa uwięzły w gardle.

– Ja...

– Chciałeś mnie okraść – odpowiedziała za niego, a później poprawiła starannie swój płaszcz, jakim była okryta. Blondyn go rozpoznał. Omiótł całe jej ciało wzrokiem, ale nie miał odwagi, aby spojrzeć jej w twarz. Nie spodziewał się, że go przyłapie na gorącym uczynku. – Dlaczego? Ktoś to rozkazał? – dodała spokojnie, wpatrując się uważnie w wędrowca, który jeszcze parę godzin temu był skruszony i prosił ją o gościnę. 

– Nie, wasza wysokość – pokręcił głową, a później osunął się na kolana. – Wybacz mi, proszę. Ja... Ja po prostu staram się z tego utrzymywać i to wszystko...

– Kradzież nie jest zgodna z prawem – zauważyła, kolejny raz ruszając przed siebie. Obeszła jego sylwetkę, a poświata, jaka zaczęła padać na jego ciało i też ciekawość, jaką w nim budziła sprawiły, że niepewnie uniósł głowę.

– W-wiem – pokiwał głową. – Grozi za to kara śmierci. Znam prawo, wiem, co mi groziło – dodał, a później z powrotem zwiesił głowę. Red zauważyła, że żałuje swojego czynu. Chyba pierwszy raz od jakiegoś czasu. Przez swoje czarodziejskie zdolności potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi i była sobie czasem za to wdzięczna. 

– Sądziłeś, że uda ci się wymknąć? Ale nie przewidziałeś, że sama królowa cię złapie?

– Tak – odpowiedział, wpatrując się uparcie w swoje dłonie. Czekał na to, aż zawiadomi straże i wtrąci go do lochu. Nie robiąc tego, tylko przedłużała jego przyszłe cierpienia. 

– Weź to wszystko, co już zdążyłeś zabrać – powiedziała. – I rozdaj jutro wieśniakom na targu. 

– D-dziękuje, wasza miłość, to naprawdę dużo dla mnie znaczy... – uniósł z powrotem głowę, ale wystarczyło jedno jej spojrzenie, aby go uciszyć. Od tej kobiety emanowała wewnętrzna siła, coś, co sprawiło, że nie potrafił nią pogardzić, czy nie mieć do niej szacunku. 

– Nie skończyłam – uniosła swoją dłoń, a na niej pojawił się snop światła. Dmuchnęła w niego, a światło opadło na niego. Nie wiedział, o co chodziło, ale zamrugał parokrotnie oczami. – Odpracujesz całą kwotę, jaką zabrałeś. Królestwo nie może stracić na tej kradzieży i stan skarbca ma być taki sam, zanim się tutaj pojawiłeś. Osobiście tego dopilnuje. To, co właśnie na ciebie opadło, to coś w rodzaju naznaczenia. Będę mieć cię na oku, wędrowcze. A teraz wracaj już do łóżka. Zaczniesz swoją pracę zaraz po tym, jak wrócisz z targu. Ale nie próbuj uciekać. Jestem wszędzie tam, gdzie myślisz, że mnie nie ma. Radzę ci uważać. I nie nadużywać już mojego zaufania - dodała na odchodne, poprawiła pelerynę i wyszła, jakby zupełnie nic się nie stało, a Michael stał tam jeszcze w osłupieniu przez dobrych parę minut. 

              Dopiero po tym wszystkim, kiedy się otrząsnął i przyswoił, to co się stało, zebrał się w sobie, aby wrócić do komnaty. Szedł szybkim krokiem, cały czas obracając się za siebie, jakby chciał się upewnić, że królowa nie będzie go eskortować, ale nic takiego nie miało miejsca. Odetchnął dopiero wtedy, kiedy zamknął mocne i solidne drzwi za sobą w swojej komnacie i osunął się po nich na podłogę. Czuł, jak mu gorąco przez to wszystko i rozebrał się z prawie całego swojego odzienia. Odłożył na bok miecz z kołczanem i strzałami i ułożył się na miękkim łóżku. Było jeszcze ciemno, więc przekręcił się na swój ulubiony bok i zamknął oczy. 

             Zaraz po tym pojawiła się przed nim brunetka spowita srebrną poświatą. Nie miał pojęcia, o co chodzi, ale stwierdził już na pewno, że królowa nie jest do końca tak normalna, za jaką ją miał na początku. Wzdrygnął się, przypuszczając, że ma do czynienia z jakąś czarownicą, a śmierć z jej ręki mogłaby być przecież jeszcze gorsza niż przez stryczek czy spalenie żywcem. Zmęczenie wkrótce nad nim wygrało i w końcu przestał myśleć o tym wszystkim, a także o incydencie ze skarbca. Odpłynął do Krainy Snów, postanawiając, że już więcej nie będzie niczego próbował na tym zamku. 

━━━━━ 🐺 ━━━━━

jak wam minął ten tydzień?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro