Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Względny pokój

Draco nawet nie potrafił wskazać momentu, w którym zaczęło się to.

Nie wiedział kiedy dokładnie zaczął dostrzegać, że sławny Harry Potter ma ładne zielone oczy, które błyszczą gdy się śmieje, albo czarne włosy, które zawsze wyglądają jakby dopiero co wyszedł z łóżka.

I ta wiedza trochę uspokajała, a jednocześnie nie dawała spać po nocach.

Draco podejrzewał, że któryś z Ślizgonów podsypuje mu coś do jedzenia. Kiedy jednak łyknął po obiedzie wszystkie znane sobie antidota na eliksiry miłosne i podobne paskudztwa i stwierdził, że Harry nadal ma piękne oczy zaczął przypuszczać, że zadurzył się w swoim największym wrogu.

Co chyba powinno go bardziej przerażać.

Z rozmyślań wyrwał go głos profesora Binnsa, mówiący, że są wolni. Wstał i jako jeden z pierwszych wyszedł z klasy, pogrążony w myślach. Takie rozumowanie do niczego nie prowadzi, stwierdził w duchu. Najlepiej będzie przeczekać burzę. Ignorować dopóki nie przejdzie. Wszystko ma swój koniec.

~*~

Draco stukał palcem w ławkę, wpatrując się w ścianę. Przez jego głowę przewijała się jedna myśl. "Nie przeszło". Wszyscy siedzieli cicho, jedynie Potter wraz z Weasleyem szeptali między sobą. Potter. Draco westchnął męczeńsko, nadal skoncentrowany na wlepianiu wzroku w ścianę. Ignorowanie chodzącej definicji słów "piękny" i "irytujący" nie było łatwym zadaniem. Szczególnie, że sławny Złoty Chłopiec robił zamieszanie wszędzie, gdzie się pojawił. I mimo że zamieszanie to mogłoby pomóc Draconowi w ucieczce, Malfoy nie był przyzwyczajony do uciekania.

Zerknął na Umbridge, która, podniósłszy się z krzesła, zmierzała ku dwójce rozgadanych Gryfonów. Ci najwyraźniej o coś się sprzeczali, bo dostrzegli ją dopiero gdy stanęła tuż przy ich stoliku.

- Co jest tak ważnego do omówienia, by rozmawiać o tym na lekcji Obrony, panie Potter?

Ten otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Na twarzy przemknął mu grymas, gdy zerknął na Granger, która wpatrywała się w niego z ostrzeżeniem w oczach.

- Nic, pani profesor - odparł za niego Weasley.

- Czyżby? Bo jeszcze przed chwilą wydawał się pan bardzo zainteresowany wszystkim, tylko nie lekcją, panie Weasley.

Draco uśmiechnął się pod nosem, widząc jak uszy rudzielca przybierają kolor włosów. A może uśmiechał się przez to, że miał pretekst, by swobodnie popatrzeć na Harry'ego? Wolał nie wiedzieć.

- A pan, pnie Potter?

Chłopiec, Który Przeżył spojrzał w okno, nie odzywając się. Umbridge uśmiechnęła się w budzący odrazę sposób.

- Gdy kogoś pytam, oczekuję odpowiedzi.

- Kazała mi pani nie kłamać. Nie chcę pani rozczarować i jednak skłamać, że jestem zainteresowany ślęczeniem na książką.

"Hipokrytka" pomyślał Draco widząc jej sztuczny uśmiech.

Umbridge zacisnęła usta. Malfoy wyprostował się, uważniej wpatrując w nauczycielkę. Podobnie uczyniła reszta uczniów. Jak na razie tylko Potter był na tyle zarozumiały by kłócić się z nową profesor. Po szkole krążyły legendy o jej szlabanach. Jednak Harry najwyraźniej miał za nic swoje zdrowie.

- Smuci mnie, że nie przykłada się pan do lekcji.

- Smuci mnie, że pozbawiła pani sensu mojego ulubionego przedmiotu.

Granger wciągnęła głośno powietrze i zerknęła na Umbridge, która nada na twarzy miała wyraz fałszywego rozczarowania.

- Panie Potter, wy wszyscy – ruchem ręki wskazała na siedzących uczniów - nigdy nie mieliście odpowiedniego nauczyciela, który odpowiednio nauczał Obrony Przed Czarną Magią. Będę wyrozumiała, bo wiem, że nie masz porównania i bardziej lubisz samowolkę niż przykładne uczenie się teorii. Dziesięć punktów od Gryffindoru. - Spojrzała na Rona. - To również twoja wina, panie Weasley. Pan, Panie Potter, zjawi się u mnie w piątek wieczorem. Jak widać jeden szlaban nie starczy.

Draco dostrzegł błysk w oczach Pottera, którego dłoń zacisnęła się na zamkniętym podręczniku. Umbridge patrzyła na niego, najwyraźniej prowokując go do jakiegoś zachowania. W tej chwili Granger położyła mu dłoń na ramieniu. Puścił książkę.

Draco uniósł brwi, ale nie odezwał się, gdy Harry odwrócił się do niego i posłał mu badawcze spojrzenie. Ślizgon spojrzał w okno, bo wydawało się to lepszym pomysłem niż gapienie się w ścianę. Starał się zachować kamienną twarz, gdy w jego głowie rozbrzmiały fanfary, na widok nowego odcienia zieleni w oczach Gryfona. Prychnął w duchu. Doprawdy, jawne obnoszenie się z takim kolorem powinno być zakazane, tak samo jak same posiadanie tej zieleni. Jednak patrząc na to z innej strony, chowanie tych oczu nawet za szkłami okularów było niewybaczalną zbrodnią.

Kiedy lekcja dobiegła końca, Draco stwierdził, że nie może się skupić przez własne myśli.

~*~

-Pansy, gapisz się.

-Wcale nie!

Draco miał ochotę przyłożyć sobie książką w głowę. Nie wierzył w swoje szczęście. Ten jeden raz przyszedł do biblioteki, szukając spokoju, by wyciszyć siebie i swoje natrętne myśli i musiał się natknąć na Pansy i Zabiniego. Którzy, jak podejrzewał Draco, ostatnio w bibliotece byli parę miesięcy temu. Jeśli nie lat. Zamknął podręcznik, wiedząc, że dopiero się rozkręcają. Mruknął coś o znalezieniu książki i poszedł w kierunku regałów zanim którekolwiek z nich zdążyło zareagować. Wszedł między półki, wdychając przez nos zapach starych książek. Sięgnął po pierwszą księgę, która się nawinęła i zaczął ją bezmyślnie kartkować. Traktowała o roślinach leczniczych i ich wykorzystaniu. Stał, wpatrując się w stronę zapisaną drobniutkim maczkiem o właściwościach mandragory. Nagle za sobą usłyszał chrząknięcie. Odwrócił się na pięcie i ujrzał Neville'a Longbottoma, który wskazał głową książkę.

-Długo jeszcze zamierzasz ją jeszcze przeglądać? Jest mi potrzebna.

Draco uniósł brwi.

-Magiczne słowo?

Neville w pierwszej chwili westchnął. W drugiej trzymał już różdżkę i mówił:

-Accio książka.

Przez sekundę Draco przestraszył się, że zaraz na jego głowę plecy i ramiona spadną wszystkie książki z regału, ale tak się nie stało. Książka, którą dotychczas trzymał wyleciała mu z rąk i wylądowała na dłoni Longbottoma. Przez parę sekund stał oszołomiony precyzją zaklęcia. Neville uśmiechnął się.

-Zaskoczony?

Draco uniósł brwi wyżej i wykrzywił usta.

-A i owszem. Sądziłem, że nigdy nie opanujesz zaklęć z czwartego roku, a tu taka niespodzianka. Kto ci pomógł je opanować? Granger? Nie wstyd ci uczyć się od szlamy, Longbottom?

Neville uniósł różdżkę.

-Odszczekaj to.

Draco uśmiechnął się. Chyba pierwszy raz od paru dni. Zdenerwowany Gryfon, to głupi Gryfon.

-Fragment o opanowaniu przez ciebie zaklęć? - Dłoń już znajdowała się nad kieszenią z różdżką.

Neville'owi zadrżała ręka. Po chwili opuścił dłoń, oddychając głęboko.

-Nie dam ci się sprowokować.

-Czyżby? Myślę, że właśnie się dałeś - odparł, nadal czując drewno różdżki pod palcami.

-Nie. Harry dobrze mówił. Wy, Ślizgoni, prowokujecie, a potem uciekacie. Nie ma sensu się przejmować waszymi pustymi oszczerstwami. - Draco zmarszczył brwi, skonsternowany. Potter. Jak zwykle Potter. Czy nie mógł mieć chwili przerwy od tego nazwiska i jego wnerwiającego posiadacza? Neville źle interpretując jego milczenie powiedział: - Języka w gębie zapomniałeś, Malfoy?

Blondyn prychnął. Chciał coś odpowiedzieć, ale nie mógł obrazić Gryfona, mając przed oczami zieleń tęczówek Pottera. Obrzucił więc Longbottoma pełnym pogardy spojrzeniem i odszedł, kierując się ku wyjściu. Zdecydowanie za dużo się ostatnio działo.

To uczucie pogłębiło się, gdy następnego dnia zobaczył jak dziewczyna Weasleyów wraz z Longbottomem i Krukonką przemykają się korytarzami o godzinie graniczącymi z ciszą nocną. Rzucili na niego okiem i przyspieszyli, ginąc po chwili na zakręcie. Draco czuł w kościach, że coś się kroi. I że Potter jest w to zamieszany. Co nie było takie trudne do przewidzenia. On był zamieszany we wszystkie kłopoty i problemy w Hogwarcie.

~*~

Nawet nie był szczególnie zaskoczony, gdy po tym wydarzeniu Złote Trio wraz z paroma Gryfonami zaczęło mu się przyglądać na korytarzach. I lekcjach. I błoniach. I w Wielkiej Sali. Niedługo będę obserwowany i w dormitorium, pomyślał cierpko Draco, czując na sobie wzrok, który wypalał mu dziurę w plecach. Przestał już zwracać uwagę, kogo to wzrok. Ten Gryfon, tamten Gryfon, wiele Gryfonów... nie robiło różnicy. Czuł się śledzony w takim samym stopniu. Przynajmniej chciał, by tak było. Nie przyznawał się do tego, ale kiedy lądował na nim wzrok zielonych oczu, miał dreszcze na plecach. Co nie pomagało mu się skupić na lekcjach. Teraz również. McGonagall chodziła między stolikami patrząc, jak wychodzi im transmutacja zwierzątek w buty, a Draco nawet nie zaczął. Westchnął i zabrał się do ćwiczeń. Po trzech nieudanych próbach, szczurek w końcu przemienił się w futerkowe buty. Profesor przeszła obok jego ławki, komentując jedynie pracę Pansy, która po chwili odsunęła od siebie buty z króciutkimi łapkami po bokach. Spojrzała na Dracona i spytała:

-Coś cię gryzie. Gryzie od paru tygodni coraz mocniej, prawda?

Draco kiwnął głową.

-To ma związek z Umbridge?

Blondyn wzdrygnął się lekko na dźwięk tego nazwiska.

-Nie, dlaczego miałoby?

-Bo to się zaczęło kiedy ona objęła posadę nauczyciela Obrony.

Malfoy zmarszczył brwi. Tak, mniej więcej wtedy wszystko szlag trafił, a jego życie zmieniło się w chaos. A może to zaczęło się wcześniej, tylko wtedy przestał to ignorować. Trudno stwierdzić.

-Może... - odparł, wspominając ten spokojny czas, gdy jeszcze mógł wyśmiewać się z Pottera. Teraz jawiło mu się to jako zadanie niewykonalne. Poległby pewnie przy samej rozmowie z nim. Głównie dlatego go unikał. Nie chciał ośmieszyć się na oczach całej szkoły. - Myślę, że to zaczęło się już wcześniej, tylko dopiero ostatnio do mnie to dotarło - powiedział.

-Powiesz, co takiego?

Draco zirytowany odczarował szczura przed sobą.

-To głupota, niedługo mi przejdzie.

Pansy obrzuciła Dracona pociągłym spojrzeniem, po czym, najwyraźniej urażona jego tonem, wróciła do transmutacji. Malfoy za to zastanowił się, kogo próbował oszukać. Po chwili położył ręce na ławkę, a na nich głowę, ponownie czując na sobie wzrok Pottera.

~*~

Do konfrontacji doszło zaledwie tydzień po uświadomieniu sobie przez Draco, że znajduje się w beznadziejnej sytuacji, z której jak na razie nie widział żadnego wyjścia. Zaczął przeklinać dzień, w którym po raz pierwszy dojrzał psotne ogniki w oczach Pottera. Kiedykolwiek to było.

Zaczęło się dość zabawnie, bo Pottera nie było, a Blaise wpadł na samotnie stojącego Weasleya. Kłótnia trwała, Pansy dopingowała, a Draco próbował zachować szyderczy wyraz twarzy. Próbował, bo wychodził mu grymas, który niczego nie przypominał. Po wymianie pierwszych obelg, Gryfon przeniósł wzrok na blondyna i uniósł brwi.

- A ty co tu robisz, Malfoy?

Uniósł brew w odpowiedzi.

- Stoję. Czekam. Robię wiele rzeczy Weasley, włączając w to ignorowanie idioty od Gryfonów. Blaise, nie ma sensu...

- Oczywiście, że jest sens - warknął tamten, nadal wpatrując się w rudzielca i sięgnął po różdżkę. - Wlazł na mnie.

Draco naprawdę chciał dobrze. Głównie dobrze dla siebie, ale ważne że chciał. I w tym momencie koło Weasleya pojawiła się Hermiona. I potwór o nielegalnym kolorze oczu. Draco westchnął i odwrócił wzrok wpatrując się ostentacyjnie w sufit.

- Problem, Ślizgoni? - zapytał Potter.

- Z wami jest zawsze problem - wysyczał Draco, zanim Blaise zdążył choćby otworzyć usta, i spojrzał na Złote Trio. - Dalsza kłótnia nie ma sensu. To tylko marnotrawstwo mojego cennego czasu.

Weasley zaśmiał się krótko i otworzył usta, ale Harry złapał go za ramię. Spojrzał Draconowi w oczy.

-Cieszę się, że w końcu gadasz z sensem, Malfoy.

Zmierzyli się wzrokiem, po czym Harry odszedł ciągnąc za sobą Weasleya. Hermiona szybko poszła w ich ślady. Draco również się odwrócił i w tym momencie poczuł na plecach badawcze spojrzenie Zabiniego. Nie dziwił mu się. Jeszcze miesiąc temu nie przepuściłby tak pięknej okazji by obrzucić błotem któregokolwiek z Gryfonów. I nagle dzieje się to: spotkanie na korytarzu ze sławnym Trio i rozejście bez nawet jednego odjętego punktu. To rzeczywiście musiał być szok dla kogoś postronnego. A mimo to, w oczach Gryfona zobaczył błysk czegoś. Miał nadzieję, że to nie był błysk zrozumienia ogromu wpływu, jaki ten miał na Dracona.

Poszedł w stronę dormitoriów Slytherinu, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami. Znowu.

~*~

Draco miał powyżej uszu szkoły, Pottera, Ślizgonów, Blaise'a, lekcji, oczu Pottera, swojego durnego zauroczenia i wzroku Pottera. Tego ostatniego w szczególności. Codziennie musiał znosić te irytujące spojrzenia. Spojrzenia zielonych oczu, które prędzej czy później wpędzą go do grobu, jeśli czegoś z tym nie zrobi. A nie miał za bardzo możliwości. Nie powie przecież mu wprost, by przestał się gapić. Choć może to nie aż taki głupi pomysł, pomyślał Draco. Podejść, stwierdzić przy całym roczniku, że się gapi i czekać na reakcję. Pewnie Potter odbiłby piłeczkę i tym razem to Draco zagapiłby się. Dopiero ostatnio zaczął zauważać, że kiedy Harry obmyśla odpowiedź lub drażni się z kimś, w jego oczach pojawiają się tak charakterystyczne dla niego błyski. Co było ciosem poniżej pasa, bo Draco stracił swoją najlepszą broń anty-Gryfonową - wyprowadzania ich z równowagi.

Skończyło się samotnym przesiadywaniem na Wieży Astronomicznej w każdy wieczór. Cisza tego miejsca działały kojąco na umysł Dracona, który od tygodni odbierał zdecydowanie za dużo bodźców. Lubił patrzeć na Wielkie Jezioro i refleksy zachodzącego słońca w jego wodach. To był spokojny, stały widok, tak bardzo niepodobny do chaosu, który znajdował się za murami zamku i w jego głowie. Fascynujące było jak słońce, zachodząc codziennie w ten sam sposób barwiło chmury na inne, miał wrażenie, że coraz bardziej malownicze kolory. I nigdy na zielony. Mógł tu bez przeszkód opróżnić głowę ze wszelkich myśli i do woli wpatrywać się w krajobraz. Gdy wiatr igrał w jego włosach, a widok zachwycał oczy, wszystko stawało się klarowniejsze. W takich chwilach wszystko wydawało się proste i mieć rozwiązanie. Sytuacja w szkole przestawała być tak chaotyczna, jakby przytłumiona. Nie działała już tak mocno, jak za murami zamku.

Uniósł wzrok na zbierające się chmury burzowe na zachodzie, które przysłaniały słońce. Widać było tylko jego skrawek, który stykał się z ziemią na horyzoncie, malując granatowe chmury fioletem i różem. Pomarańczowy słup promieni wydobywający się zza burzy tworzył iluzję wielkiego, gasnącego z minuty na minutę płomienia świecy.

- Piękny widok, prawda?

Draco spojrzał zaskoczony na Pottera, który stał obok niego, trzymając ręce za plecami i wpatrując się w niebo. Malfoy nie miał pojęcia, jak długo Gryfon tu stał, ale to w tej chwili nie miało znaczenia.

- Co ty tu robisz? - syknął, czując jak jego wewnętrzny spokój, tak ciężko odzyskany, kruszy się pod spojrzeniem zielonych oczu.

Harry uniósł ręce w uspokajającym geście.

- Czasem tu przychodzę... Szukam ciszy, której w innej części Hogwartu raczej nie znajdę. - Wzruszył ramionami. - Nie chciałem ci przeszkadzać. - Usadowił się wygodnie na blankach tuż koło Dracona. Ślizgon uniósł brwi, ale nic nie powiedział na to spoufalenie. Harry kontynuował, nawet nie sprawdzając czy Draco słucha: - Nigdy nikogo tu nie spotkałem. Zawsze mi się wydawało, że Wieża to coś w rodzaju azylu, który istnieje po to, by dawać nadzieję na lepsze jutro. To tu przychodziłem podczas Turnieju, by odseparować się od tych wszystkich spojrzeń. - Uśmiechnął się cierpko, a Draco kiwnął głową, zastanawiając się, dlaczego to mówi. Potter przyjrzał mu się. - A ty? Czego tu szukasz?

Malfoy spojrzał na burzowe chmury.

- Niczego - odparł. Harry nie odezwał się, czekając. - Przychodzę tutaj zgubić. Zagubić się. Wyrzucić natrętne myśli z głowy. Pozbyć się mętliku. Zostawić za sobą chaos szkoły. - Draco zaobserwował kątem oka kiwnięcie głową Gryfona. - Na pewno nie szukałem tu towarzystwa Gryfona.

Harry westchnął.

- Myślałem, że ci przeszło. Kiedy powstrzymałeś swojego kolegę od rzucenia klątwy na Rona - wyjaśnił, a Draco prychnął.

- Nie zrobiłem tego dla nikogo.

- Oczywiście. Ale zrobiłeś - powiedział Harry i wyciągnął rękę.

Malfoy zerknął na nią i spojrzał w zielone oczy, teraz tak nienaturalnie poważne.

- Czy ty chcesz mi podziękować za niemarnowanie mojego czasu?

Harry przeczesał palcami włosy.

- Tak. I nie. Możesz choć raz nie być dupkiem?

Malofoy uniósł brew i uścisnął drugiemu rękę.

- Mówisz, że pomogłem twojemu przyjacielowi. Teraz żądasz ode mnie, bym przestał zachowywać się tak, jak zachowywałem się przez pięć ostatnich lat.

- Po prawdzie to nie muszę żądać, bo najwyraźniej już powoli przestajesz - powiedział Potter i kopnął go lekko w kostkę.

- Wszystko ma swój koniec - powiedział Draco, dostrzegając błysk w oczach Gryfona. Szybko odwrócił wzrok, czując, jak żołądek wykonuje szybkie tango. - Nie spodziewasz się chyba jednak, że tak nagle zapomnę o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu tych lat, prawda?

Harry kiwnął głową, a na twarzy pojawił się spodziewany uśmiech.

- Oczywiście, że nie. To nie byłoby w twoim stylu. Zacznijmy może od nie okazywania sobie otwartej wrogości. Co ty na to? - spytał, a Draco każdym nerwem na ciele czuł na sobie jego wzrok.

- To tak czy inaczej duży krok. Z jakiej to okazji?

Potter wzruszył ramionami, przenosząc w końcu wzrok na dogasający już płomień świecy na niebie.

- Spotkania na Wieży? Zróbmy z tego święto. Dzień, w którym Ślizgon i Gryfon zawarli pokój.

- Raczej wynegocjowali zawieszenie broni - parsknął Draco. Na niebie nie było już pomarańczowego płomienia. Ciemne chmury zdążyły już pochłonąć te fioletowe i różowe przebłyski, tworząc ponurą, zbliżającą się mroczną masę. Nawet błonia i jezioro wyblakły, jakby dostosowywały się do nieba. Jedynym jaśniejszym kolorem była zieleń w tęczówkach Harry'ego i Draco z całego serca teraz pragnął, by Potter towarzyszył mu w tak ponurych wieczorach jak ten. Nie jako rozmówca. Jako osoba, która rozumie. Osoba, która uśmiechem potrafi postawić świat Dracona na głowie.

- Czyli względny pokój? - spytał Harry opierając się plecami o kamień, wyraźnie rozluźniony.

- Względny pokój - odparł Draco, czując jak iskra nadziei oświetliła mu szarą przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro