Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6: Deja vi

Rawena

Nash niczego ze mnie nie wydusił. Miał tylko trzy pytania. Jak przeżyłaś atak zimowego przesilenia? Dlaczego okradasz nas ze smoków i niszczysz obozy? Kto ci pomaga? Milczałam. Ciął mi skórę na przedramionach, po starych bliznach i w pustych miejscach. Piekło i szczypało, gorąca krew skapywała na siano. Momentami łaskotało, zamiast boleć. Nie wydobyłam z siebie nawet pisku.

Nash nie wydawał się tym zrażony ani specjalnie zaskoczony. Po dwóch dniach o po prostu przerwał. W głębi siebie czułam, że poszedł z wieściami do Byrona i znów stałam się głównym tematem w salce obradowej.

Nie dziwi mnie, gdy kolejnego dnia posyłają po mnie i ponownie znajduję się w tamtym pomieszczeniu z Cravenem po prawej i Byronem patrzącym na mnie z wrogością. Słowem się nie odzywają. Wymieniają tylko spojrzenia, aż drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do środka.

– Dowódco.

Przysięgam, że w tym momencie wszystkie kolory odpływają mi z twarzy, a serce się zatrzymuje. Wstrzymuję oddech. W głowie czuję pulsowanie przez przelewającą się w żyłach krew. A to wszystko za sprawą głosu, który przez długi czas po ucieczce z Winger nawiedzał mnie w snach.

Byron zaczyna mówić, jednak nie umiem się skupić na jego słowach. W jednej chwili jestem myślami w przeszłości, a w drugiej patrzę na Ereta Farrowa. Szok maluje się na jego bladej twarzy. Ledwie stoi na nogach. Drży, chwyta się krzesła i taksuje mnie uważnym spojrzeniem. Oczy ma szkliste, ale nie roni łez. Nie pozwala żadnej spłynąć po gładkich policzkach.

Mam ochotę go, kurwa, zabić.

Wbić nóż w tętnicę, udusić, skopać albo cisnąć w ogień płonący za plecami Byrona. Pragnę widzieć go złamanego, słyszeć, jak wrzeszczy i błaga o życie, a potem o śmierć. Chcę być ostatnią osobą, którą zobaczy, gdy będzie umierał.

I chociaż krew we mnie wrze i zła energia szuka ujścia, moja twarz nie wyraża niczego. Tłumię emocje. Powstrzymuję się od rzucenia na chłopaczka, który jest odpowiedzialny za całe zło, jakie na mnie spadło.

Ich wymiana zdań ledwie sięga moich uszu. W głowie słyszę każde słowo wypowiedziane kiedyś przez Ereta.

„Nie udźwigniesz miecza".

„Nie próbuj".

„Zrobisz sobie krzywdę".

Mam olbrzymią ochotę wygarnąć mu, że zasługuje na śmierć, lecz jego już nie ma.

– Zabierzcie ją.

Byron macha ręką. Znowu ląduję w celi aż do kolejnego wieczora, gdy po drugiej stronie krat zjawia się czarownik. Chce coś powiedzieć. Nawet rozchyla usta, ale ostatecznie się wycofuje. Coś go dręczy. Dziwnie mi się przygląda, jednak nie próbuje już wniknąć mi w umysł. Zamiast tego wykonuje płynny ruch ręką, powietrze faluje, a ja czuję się senna. Walka okazuje się bezcelowa.

Biorę głęboki oddech, jakbym przez długi czas powstrzymywała się przed oddychaniem. Wyczuwam zapach palonego drewna oraz cynamonu. Nie siedzę się w celi. Nie jest mi zimno, chłód nie przemieszcza się po podłodze, za to języki ognia dotykają moich policzków. Powoli otwieram oczy.

Nie. Zdecydowanie nie siedzę w zamknięciu w podziemiach. Chyba że ktoś wstawił tu wielkie okno i pomalował sufit bladymi wzorami. Kominek też tu nie pasuje.

Siadam gwałtownie i z przyjemnością stwierdzam, że cała substancja, jaką miałam we krwi, wyparowała. Skóra nie mrowi, nie tracę czucia, kiedy najbardziej zależy mi na władaniu nogami, w głowie mi nie szumi. Wszystkie dolegliwości poszły w niepamięć. Umysł mam jasny.

Rozglądam się po pomieszczeniu. Znajduję się w dużej sypialni, przestronnej, mającej drewniane, masywne biurko, dwa fotele w odcieniu butelkowej zieleni, za którymi wznosi się biblioteczka. Obok w kominku płonie ogień. Maluje wzory na drewnianej podłodze oraz dywanie.

Przesuwam dłonią po pościeli w kolorze foteli. Cały pokój ma barwy ciemnej zieleni, bieli oraz brązu. Ktoś musi mieć sporo pieniędzy, aby żyć w takich luksusach. Z jakiegoś powodu odnoszę wrażenie, że już tu kiedyś byłam, ale rozwiewam tę myśl, zanim zdoła się zakotwiczyć w moim umyśle.

Słyszę jakiś hałas zza drzwi. Odruchowo sięgam po swoje sztyletu i z bólem stwierdzam, że ich nie mam. Zostały mi odebrane po pojmaniu, a teraz pozbawili mnie także skórzanego stroju obszytego smoczymi łuskami. Mam na sobie jakąś tunikę, lekką i przewiewną. W dotyku jest przyjemna, ale nie powinnam o tym myśleć. Zostałam tu przeniesiona z jakiegoś powodu i z pewnością ktoś mnie pilnuje.

Mój wzrok pada na złożone ubrania leżące na rogu łóżka. Nie są to moje skóry, tylko bawełniane spodnie, skarpety oraz sweterek. Bielizna również się tu znajduje, za to buty stoją przy łóżku. Nie pozostało mi nic innego, jak się przebrać.

Robię to szybko. Cały czas nasłuchuję odgłosów zza drzwi, jestem gotowa chwycić pogrzebacz stojący przy kominku i wykorzystać go jako broń. Nic złego się jednak nie dzieje. Czekam w ciszy jeszcze chwilę, po czym podchodzę do okna i szarpię za klamkę. Ani drgnie. Klnę pod nosem, czując szczypanie w nosie, bo ktoś zablokował okna magią. Pewnie ten czarownik na usługach łowców jest za to odpowiedzialny. Któż by inny...

Gdy szkoliłam się w murach Winger relacje z Virthenią były napięte. Nie było mowy o żadnym porozumieniu, wystarczył jeden zły ruch, źle wypowiedziane zdanie i doszłoby do wojny z potężnymi siłami. Jak widać w końcu Khavia się dogadała i teraz łowcy czerpią z tego sojuszu same korzyści.

Ucieczka przez okna nie wchodzi w grę. Może drzwi nie zostały zapieczętowane zaklęciem? Układam w głowie plan, zastanawiam się nad zagrożeniami, jakie mogą mnie czekać poza tym pokojem i po namyśle chwytam pogrzebacz i wychodzę na korytarz. Drzwi są otwarte, zatem łowcy dali mi przyzwolenie na poruszanie się po domu. Nie oczekiwałam jednak, że wyjście z budynku będzie proste. W końcu mi nie ufają.

I słusznie.

Chłód narzędzia daje mi pewność siebie. Idę korytarzem, blisko ściany, skryta w cieniu. Podążam w stronę światła oraz dobiegających stamtąd odgłosów, choć zwykle zrobiłabym coś odwrotnego i oddaliła się od nich.

– Nie możemy tego podejrzewać. – Słyszę dziewczęcy, wysoki głosik.

Zwalniam kroku.

– Nikogo więcej tam nie było – stwierdza inna dziewczyna, lecz jej ton jest niższy i ostrzejszy.

– Według Nasha – odpiera mężczyzna.

Kojarzę go. Skądś znam. Jednak dopiero, gdy staję przy przejściu prowadzącym do otwartej jadalni i patrzę na siedzące przy stole osoby, wiem, kto jest kim. Mniej więcej. Rozpoznaję Kaladina z tymi swoimi rudawymi włosami, obok niego siedzi dziewczyna, której nie kojarzę, a naprzeciwko tej dwójki są Eret i... Jak ma na imię?

– I innych dowódców obozów – dodaje ostrzej.

– Spokojnie, Calia, nie wyciągajmy tylu teorii – odzywa się Eret.

Calia. Widywałam ją kiedyś, ale chyba nigdy nie miałam okazji z nią porozmawiać. Wspomnienia z okresu nauki w Winger czasem są bardzo wyraźne, a innym razem zupełnie zamglone.

– Mogła ją spotkać jakaś tragedia.

Znów ten głosik. Taki piskliwy.

– Albo została zmuszona. Łowcy nagród z odległych krain przedostają się na ziemie Khavii, może te ataki na nasze obozy i wypuszczanie smoków to ich robota? – Zbliżam się o kilka kroków.

– Dlaczego tak sądzisz? – Eret marszczy czoło.

– Niektórzy nie chcą sojuszu. Zależy im na osłabieniu naszego królestwa. Jak to zrobić, jak nie przy użyciu smoków?

– Gdyby tak było – zaczyna Kaladin – zabijaliby nas i zabierali klatki, zamiast uwalniać smoki. Myślę...

– Zmieńmy temat – wtrąca Calia.

Nie patrzy na swoich towarzyszy tylko przed siebie. Na mnie. Jakby dostrzegła, że stoję w mroku. Wtedy oczy wszystkich padają w miejsce, gdzie się znajduję i jestem pewna, że mnie widzą. Przesuwam kciukiem po rączce pogrzebacza.

Przyglądają mi się i czekają, aż się ujawnię. Taksuję wzrokiem pomieszczenie. To otwarta jadalnia, długi stół zajmuje większą część pomieszczenia, a daleko na drugim jego końcu znajdują się kolejne drzwi. Jeśli miałabym wyjść, musiałabym przejść obok łowców, którzy na pewno by mnie zatrzymali.

Walka z nimi mając tylko pogrzebacz, może być błędem. Może się okazać, że zostałam uwięziona w tym domu i pozbycie się tych łowców by mnie nie uwolniło. Chyba jestem od nich zależna.

– Dołączysz? – pyta ta dziewczyna o wysokim głosiku. – Naleję ci herbaty – proponuje, po czym wstaje i sięga po dzbanek. Zapełnia kubek i odstawia go na stole dwa krzesła dalej.

Daje mi tym jakieś poczucie bezpieczeństwa i chociaż powinnam mieć się na baczności, suchość w ustach i pragnienie nakazują mi skorzystać z propozycji. Po odstawieniu pogrzebacza przy ścianie powoli wyłaniam się z cienia. Czuję na sobie ich spojrzenia, ani na moment nie odrywają wzroku.

Podchodzę do stołu, sięgam po kubek, lecz nim zatapiam usta w ciepłym napoju, zaciągam się zapachem. Cynamon, goździki, skórka pomarańczy to popularne połączenie w zachodniej Idyrii. Pachnie tak dobrze i tak samo smakuje. Miło poczuć znajome miejsce w kilku składnikach wyparzonych we wrzątku. Wracają wspomnienia. Te dobre, jak i złe.

– Przywieziona prosto z naszych kolonii w Idyrii – wyjaśnia. – Świetna, prawda?

Rzucam jej długie spojrzenie. Kolonii również nie było, gdy się tu szkoliłam. Zatem całkiem sporo się zmieniło.

– Trochę o tobie słyszałam. Jestem Adira. – Układa dłoń na swojej piersi i posyła mi promienny uśmiech, którym stara się zamaskować lęk.

Reszta zachowuje dystans. Kaladin analizuje każdy mój krok, Calia robi to samo, ale uważniej, za to Eret patrzy na mnie jak w obrazek. Nadal do niego nie dotarło, że tu jestem. Mi też ciężko pojąć, że dałam się złapać.

– Może usiądziesz?

Adira jako jedyna stoi i ma odwagę ze mną rozmawiać. Mało tego uśmiecha się, jakbym była gościem, którego musi ciepło powitać.

Nie udzielam odpowiedzi, nie przystaję na drugą propozycję, tylko zabieram kubek i wracam z nim do sypialni. Nie mam szansy się rozejrzeć. A przynajmniej nie, kiedy oni siedzą w jadalni. Czekam więc cierpliwie na dywanie, piję herbatę i rozkoszuję się ciepłem buchającego ognia.

Jestem cierpliwa. Poczekam na odpowiedni moment.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro