Rozdział 40: To nie była miłość
Rawena
Idyryjscy wojownicy walczą brutalnie. Są szkoleni od dziecka, przyzwyczajani do widoku krwi, rozczłonkowanych ciał oraz gnijących zwłok. Wszystko po to, by w przyszłości móc bez problemu zabijać. Widziałam wiele, oni pewnie jeszcze więcej. I są zdolni do wszystkiego.
Nie wiedzą, co to sumienie. Jakoś nie uważali, by ta wiedza kiedykolwiek się im przydała. Nie uzasadniają morderstw, nie prowadzą śledztw, jeśli uznają kogoś za winnego, nie będą dociekać, kto zawinił. Wskażą przypadkową osobę i ją zabiją. Dla przykładu rzecz jasna.
W wieku dziesięciu lat ukręcają kark kurczakom dla wprawy, z kolei mając piętnaście lat są w stanie zabić człowieka i nawet się nie skrzywić. Walka z dzieckiem jest ryzykowna, a co dopiero z dorosłym, takim, jak Cahir.
Rzucenie wyzwania Karhowi było głupie. Cholernie głupie, patrząc na to, kogo wystawił do walki. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że kazałby swojemu bratu walczyć. Jakby był przekonany, że zwycięży, a ja zginę. Tak też może się stać. Może i kiedyś coś nas łączyło, ale Cahir jest lojalny wobec brata. Będzie próbował zwyciężyć. Za cenę mojego życia.
– Dużo już wypaliłaś? Siedzisz tu już jakiś czas.
Kątem oka zauważam Ereta. Opiera się o balustradę tarasu, spoglądając na drogę. Trochę cieszy mnie, że tu przyszedł, bo miałam zamiar z nim porozmawiać, ale zamiast tego wyszłam na taras, ułożyłam się wygodnie w fotelu i wyciągnęłam Jard, który zwinęłam Nashowi. Chyba nadal tego nie zauważył. A skoro Eret już pofatygował się, by do mnie zajrzeć, to idealna okazja.
– Powiedz mi wszystko, co wiesz o arenie.
Odwraca głowę. Zaciągam się ponownie, a niebieskawy dym na moment zasłania mi widok na chłopaka.
– To znaczy?
– Opisz konstrukcje, jak wygląda, z czego została zrobiona, wszystko, co o niej wiesz.
– Po co ci to?
– Potrzebuję.
Eret mruży oczy i przez chwilę milczy. Kończę dopalać zioło i resztę papierka wyrzucam do szklanek misy ustawionej na balustradzie.
– Nie zamierzasz chyba wparować tam ze smokiem? – ścisza głos. – Bo jeśli tak, rozwieję twój plan, bo tych ścian nie przebije ani nie spali żaden smok.
– Nie planowałam tego – uspokajam go. – Muszę znać grunt, na którym walczę.
– Piasek nie jest zbyt stabilnym podłożem – stwierdza z westchnieniem.
– Myślisz, że w Idyrii jest coś więcej niż piasek? – Unoszę brew. – To idealne warunki dla idyryjczyków.
– A dla ciebie?
Zaciskam wargi. On także. Ciszę przerywa świst wiatru sunący po drewnianej podłodze.
– Spędziłam w Idyrii dość czasu, by nauczyć się, jak przetrwać w tamtych warunkach. Trochę piachu nie powinno być problematyczne.
Chłopak wzdycha, po czym zajmuje drugi wolny fotel. Wpatruje się w podłogę długą chwilę, gdy ja cały czas nie spuszczam w niego wzroku.
– Kal ostatnio zapytał cię o to, czy to, co łączyło cię z tym idyryjczykiem wpłynie na walkę. Miał racje?
Przyciągam do siebie kolana. Nie jestem zaskoczona, że o to pyta. Czepia się każdego tematu, jaki wpadnie mu w ręce, a ostatnio tylko ja krążę mu po głowie.
– Tylko ode mnie to zależy.
– Co tak w ogóle między wami było? Na łące odniosłem wrażenie, że... – ucina nagle.
– Że? – ponaglam go.
Skoro już zaczął, niech dokończy.
– Że go kochasz – ścisza ton.
Śmiech mam na końcu języka, jednak mój zepsuty humor nie daje mu ujścia. Pozostaję niewzruszona, pozbawiona emocji. Nie mam dziś siły na ich wyrażanie.
– To nigdy nie była miłość – tłumaczę.
– Więc co takiego?
Wzruszam ramionami.
– Nie jestem pewna. Byliśmy sobie potrzebni do zaspokajania potrzeb albo chowania trupów. Przez pewien czas zapewniał mi ochronę przed innymi mężczyznami, którzy bali się wchodzić Cahirowi w drogę lub go czymś zdenerwować. Po ciężkim dniu dawał mi wytchnienie i sprawiał, że na moment zapominałam o tym, w jakim miejscu byłam, co robiłam i co jeszcze będę musiała zrobić.
– Zatem przyjaźń – stwierdza.
– Krótka znajomość z korzyściami – poprawiam go.
– I co się zmieniło?
Biorę długi wdech. Mogłabym wiele powiedzieć, ale to, co mam w głowie można sprowadzić do jednego zdania.
– W końcu chciał tego, co inni faceci.
– Czyli?
– Mieć mnie na własność.
Po minie łowcy da się rozpoznać zniesmaczenie oraz zaskoczenie. Gdy to mówię, przypominam sobie jedną z nocy spędzonej z Cahirem. W głowie ponownie rozbrzmiewa propozycja, jaką mi wtedy złożył.
– Zaproponował mi nawet małżeństwo, ale oboje wiedzieliśmy, że nawet to nie poprawi mojej sytuacji. Chciał tego tylko po to, bym nie odeszła.
– Nie mogłaś uciec? – dziwi się. – Wsiąść na smoka i odlecieć?
– Nigdzie nie puszczali mnie samą, zresztą, co by mi to dało? Miałabym zwiać i potem przy każdym powrocie do Idyrii mieć z tyłu głowy myśl, że Karho mnie znajdzie i tym razem zabije?
– Więc po co wracać?
– A po co ograniczać się do jednego miejsca na ziemi? – odpowiadam pytaniem.
Odkąd pamiętał zawsze mnie gdzieś nosiło i nie mogłam spędzić w jednym miejscu zbyt długiego czasu. Marrakesh nie mogło mi zaoferować niczego więcej, nie miałam takiej swobody, jak po odejściu, lecz to mnie nie blokowało. Przy każdej okazji ruszałam na niewielkie wyprawy, by nie siedzieć w bezruchu. Potem moje horyzonty się poszerzyły i tak przez ostatnie dziesięć lat zwiedziłam całkiem sporo świata.
Eret nie ma odpowiedzi na moje pytanie. Już się nie odzywa i przez kolejne kilka minut siedzimy na tarasie pogrążeni w ciszy. Pochłania mnie w swoje szpony, zakleszcza w niewidzialnym uścisku i rzuca we mnie falą gorąca na myśl, że o zachodzie słońca rozpocznie się walka. A do zachodu zostało niewiele.
– Chcesz coś zjeść przed...
– Lepiej nie – ucinam.
– Okay – mamrocze pod nosem.
Następnie wstaje i wchodzi do domu.
*
Z każdym postawionym krokiem odnoszę wrażenie, że moje buty zagłębiają się w gruncie. Chodzenie przychodzi mi z trudem, jakbym nie mogła się ruszyć, a jednak olbrzymi budynek nieubłagalnie się zbliża. Na szczycie schodów obracam głowę w kierunku słońca. Być może widzę zachód po raz ostatni.
Kaladin twierdzi, że niepotrzebnie w siebie wątpię, że nie rzucałabym wyzwania, gdybym nie miała pewności, że wygram. Nash też tak uważa, a ja podjęłam taki krok pod wpływem chwili. Nie chcę, aby ktokolwiek myślał, że można mnie zniewolić, bawić się mną i sprzedać, jakbym była przedmiotem. Zbyt wiele razy byłam w takiej sytuacji. Nie zamierzam tego powtarzać. Wolę zginąć, walcząc o swoje niż być szmacianą lalką w rękach łowców lub Idyryjczyków.
Biorę wdech, po czym popycham ciężkie drzwi. W środku panuje półmrok i moje oczy potrzebują czasu, by przyzwyczaić się do wszechobecnej czerni. Gdy tylko zaczynam dostrzegać krawędzie schodów oraz krąg oświetlony wokół pochodniami, zmierzam w dół.
Na arenie panuje duchota. Jest tak gorąco, że brakuje powietrza i od razu przypominam sobie długie, upalne dni w Idyrii.
Karho będzie zadowolony.
Zatrzymuję się w miejscu, gdzie zaczyna się arena. Kucam, układam dłoń na piasku i zabieram garść w dłoń. Jest ciepły i suchy, z łatwością wypada mi spomiędzy palców. Unoszę wyżej dłoń, po czym luzuję uścisk, by ziarenka całkowicie się wysypały. Spadają w linii prostej, nie rozwiewa ich żaden podmuch. Grunt będzie dosyć stabilny, nie powinnam się w nim zapaść, choć lepiej być ostrożnym.
Kątem oka widzę ruch. Wstaję, otrzepując ręce i kieruję się w lewo w stronę łowców. Eret z przyjaciółmi siedzą na ławce jakieś trzy schodki ponad areną. Niżej stoi Byron w towarzystwie Cravena, Kane'a oraz Velesa.
– Spodziewałam się większej widowni – komentuję z nutą ironii.
Byron zniesmaczony zaciska wargi.
Przez tę duchotę istnieje większe prawdopodobieństwo, że zemdleję z gorąca i odniesionych ran. Aby zminimalizować to ryzyko, decyduję się zdjąć kurtkę kosztem swojej ochrony. Smocza skóra i wszyte w rękawy łuski, chronią od płytkich ran, a ja odbieram sobie ten przywilej. Świadomie. Sztylety z przedramion, piersi oraz bioder kładę na ławce, następnie rozpinam kurtkę i ją także z siebie zrzucam. Zostaję w obcisłej koszulce, odsłaniając tym samym całe ramiona oraz dekolt.
Na całe szczęście brak kurtki nie pozbawia mnie broni. Dzięki osobno zakładanym pasom ponownie czuję ciężar noży, który jakoś stabilniej trzyma mnie na ziemi.
– Lubisz wpadać w kłopoty, co?
Rzucam Velesowi pytające spojrzenie, a on skinieniem głowy wskazuje moje ręce.
– Nie zrobiłaś sobie tych blizn dla zabawy.
– Gdybym chciała wyglądać jak popękana porcelana, zrobiłabym sobie tatuaż – żartuję.
Veles przysiada na schodku. Cały czas wpatruje się w czerwone bądź bladoróżowe ślady na mojej skórze, jakby analizował, jak powstały. Tylko na moment unoszę wzrok i w ten sposób upewniam się w myśli, że Eret także mi się przygląda.
– Według mnie wyglądasz bardzo interesująco.
Ten głos poznałabym wszędzie. Brzmi tak, jakby jego właściciel miał na twarzy wieczny uśmiech i tak jest. Nash zmierza ku nam, szczerząc się od ucha do ucha, ale ten uśmiech jest zarazem tajemniczy i intrygujący. Dłużej zawieszam wzrok na jego lekko kwadratowej szczęce. Widzę też, że poszedł do Nereusa, bo po złamaniu nosa nie ma żadnego śladu.
– A co cię niby interesuje?
– W tej chwili? – odpowiada pytaniem i przystaje zaledwie metr ode mnie. – W tej chwili interesuje mnie czy wyjdę stąd, idąc obok ciebie czy niosąc twoje zwłoki. Wolałbym to pierwsze.
– Ja również – odpowiadam.
Wtedy za ramieniem Nasha dostrzegam ruch i postać ubraną w biel. Później widzę jasne włosy, lekkie zmarszczki oraz spojrzenie wypełnione zmartwieniem oraz troską. Zaciskam wargi, gdy moje oczy spotykają się z oczami mamy.
Po co tu przyszła? Naprawdę chce ponownie przechodzić przez piekło? Znowu mierzyć się ze stratą, gdy przegram?
A niech jej tam będzie. Kolejna trauma będzie tylko i wyłącznie jej winą.
Z każdą sekundą narasta we mnie zdenerwowanie. Lęk się wzmaga w momencie, w którym przez wielkie wrota wpada pomarańczowe światło wieczoru i przez próg przechodzi Karho ze swoją świtą. Chyba wszyscy czujemy rosnące napięcie, a do mnie dociera powaga sytuacji.
To już.
To się dzieje.
– Nie sądzisz, że twoja śmierć byłaby głupia, zważywszy na to, że mieliśmy zwalczyć Damalis? – pyta Byron z powagą patrząc na ustawiających się po drugiej stronie idyryjczyków.
– Byłaby – potwierdzam.
Dlatego nie zamierzam dziś zginąć.
Czujecie te emocje? Ten lęk przed tym, co nadejdzie? Ja owszem, dlatego tak ciężko mi się zebrać i zacząć następny rozdział haha Mam w głowę epicką walkę, coś, co was zaskoczy i chcę to zrobić dobrze. Oby mi się udało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro