Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36: Dziecko wojny

I tak oto skończyły mi się zapasy na Wattpadzie i muszę zrobić większy zapas, zatem widzimy się za jakiś czas. Buziaki!


Rawena

Do wnętrza domu nie wpada zbyt wiele światła. Przynajmniej do kuchni, w której siedzimy. O ile dobrze pamiętam, pokoje znajdujące się w dalszej części zawsze oświetlały żółte promienie słońca. Tutaj panuje jednak półmrok. Ogień płonący w lampach stoi nieruchomo, dając pomarańczową poświatę na drewnianą ścianę oraz sufit. Zwracam na to uwagę tylko dlatego, że usilnie staram się nie patrzeć na kobietę parzącą herbatę. Jej ruchy widzę kątem oka, dzięki czemu wiem, kiedy się zbliża.

Stawia na stoliku dwa kubki, potem wraca po trzeci i siada na krześle naprzeciwko. Eret znajduje się po mojej prawej. Dziękuje mamie za herbatę. Zauważam, że jest nieco spięty, co nigdy mu się przy niej nie zdarzało. Nie wiem, co jest powodem takiej reakcji i jakoś mnie to nie interesuje.

Może to ta cisza go krępuje? W końcu od wejścia do domu nie wymieniliśmy żadnego słowa. Tylko mama nas zaprosiła i zaproponowała herbatę. Jednak teraz siedzimy przy jednym stole i ktoś musi się odezwać. Problem w tym, że Eret jest tylko przyzwoitką, a mi brakuje słów.

Mama upija łyk napoju, po czym odchrząkuje.

– Nie spodziewałam się, że się zjawicie.

Jej głos z jednej strony wydaje się znajomy, a z drugiej obcy, jakbym słyszała ją po raz pierwszy. Płynące lata sprawiły, że stał się niższy i może nieco ochrypły.

– Deegan prosił, bym dała ci czas. Chyba się opłaciło.

Dziwnie słyszeć, że ktoś mówi o Cravenie używając jego imienia. Ja nigdy go nie użyłam.

– Albo zbyt mocno naciskał – stwierdzam.

Eret obraca ku mnie głowę, jednak siedzi cicho.

– Cieszę się, że tu jesteś. – Mama udaje, że nie słyszała mojej odpowiedzi, ale to nawet lepiej. – Deegan mówił, że przebywasz w mieście, jednak chcę, abyś wiedziała, że możesz tu wpadać, kiedy tylko chcesz. Mam wolny pokój.

A czy Craven wspominał jej, by nie oferowała niczego? Najwyraźniej nie albo ma to gdzieś.

– Nie przyszłam tu szukać lokum. Jestem tu tylko po to, abyś mnie zobaczyła. Craven mówił, że mocno to przeżywasz, więc przyszłam ci się pokazać. Nie musisz się mną przejmować ani się martwić. Wszystko jest w porządku.

– W porządku? – powtarza, jakby tego nie usłyszała.

Kiwam zatem głową, lecz ma na myśli coś innego niż niezrozumienie.

– Jak może być w porządku? Po dziesięciu latach dowiaduję się, że moje dziecko żyje i przebywa tu od kilku tygodni. Mało tego on też o tym wiedział. – Patrzy znacząco na Ereta. – Wszyscy wiedzieli i nikt nie raczył od razu z tym do mnie przyjść. Więc jak ma być w porządku? – Wraca do mnie wzrokiem.

– Tak właściwie – zaczyna Eret – mam na to wytłumaczenie. Z początku Byron kazał zachować to w tajemnicy. Później była to kwestia tego, czy Rawena nie rzuci się na nas z nożem.

Gromię go spojrzeniem. Tę część mógł sobie darować.

– To niczego nie zmienia – upiera się kobieta. – Należała mi się ta wiedza. Powinnam była wiedzieć, że moje jedyne dziecko żyje.

Oczy ma szkliste, lecz powstrzymuje łzy. Próbuje być twarda. Tak, jak pamiętam.

– Kiedy ktoś miał zamiar mi o tym powiedzieć?

– Gdyby nie ten bal, o niczym byś nie wiedziała – wyjaśniam. – Tak byłoby lepiej.

– Dla kogo? – Posyła mi pełne bólu spojrzenie. – Dla kogo byłoby lepiej? Uważasz to za sprawiedliwe?

– Życie nie jest sprawiedliwe – odpieram. – I to nie tylko Byron zadecydował, by o niczym nie mówić. Nie chciałam, abyś wiedziała o mojej obecności.

– Wolałaś, bym nadal opłakiwała utratę ciebie?

– Tak.

Te słowa z trudem przechodzą mi przez gardło. Rozumiem, jaki ból wtedy czuła i z czym zmaga się obecnie. Latami uczyła się żyć beze mnie, a teraz wracam, ona myśli, że może będzie tak samo, choć tu nie zostanę. To nie jest moje miejsce.

– Wiesz mi, tak byłoby o wiele łatwiej – kontynuuję.

Mama nie przyjmuje tego do wiadomości. Kręci głową, a samotna łza spływa po jej policzku. Poczucie winy ściska mi serce. A to, co mam zamiar powiedzieć, nie poprawi sytuacji.

– Dlaczego tak uważasz? – pyta niemal szeptem. – Myślałam, że teraz...

– Wszystko wróci do normy? – prycham.

– Rawena – upomina mnie Eret.

Zaciskam na moment wargi. Potem sięgam po swój kubek i upijam łyk herbaty. Czuję nutę pomarańczy oraz brzoskwini, a także miętę. Mama zawsze mi ją parzyła, gdy miałam zły dzień. Poprawiała mi humor.

– Nic nie wróci do normy – mówię już spokojniej. – Załatwiam sprawę z damalińczykami, o czym pewnie wiesz. Miałam zamiar zrobić swoje i zniknąć, jednak sprawy nieco się skomplikowały. Wolę, abyś była przygotowana, gdyby w ciągu następnych dni Craven przekazał ci wieści o mojej... śmierci.

– Co? – Eret odwraca ku mnie głowę, a mama otwiera szeroko oczy. – O czym ty mówisz? Jak to w ciągu następnych dni?

Stukam paznokciami o blat.

I przychodzi moment wyznań.

– Karho chce mnie z powrotem.

– Z powrotem? – powtarza oniemiały.

– Kto taki? – Mama patrzy na nas z niezrozumieniem w oczach.

– Karho jest jednym z przywódców zachodniej Idyrii – wyjaśnia łowca. – W tym roku też nas odwiedził. Wraz z bratem. Czego tak właściwie od ciebie chciał? – Spogląda w moją stronę.

Wzdycham.

– Chcą, abym wróciła z nimi do Idyrii.

– Czyli się znacie?

Przytakuję.

– Spędziłam u niego jakiś czas. Nie z własnej woli. Zrobiłam swoje, odeszłam, ale Karho nadal rości sobie do mnie prawa. Więc rzuciłam mu dziś wyzwanie.

Biorę głęboki wdech. Czas to w końcu powiedzieć.

– Stanę do pojedynku z wojownikiem, którego wystawi Karho. Jeśli wygram, odzyskam należną mi wolność.

– A jeśli przegrasz? Popłyniesz z nim do Idyrii?

Krzywię się.

– Nikt nie byłby zadowolony z gnijących zwłok na pokładzie.

Mama obraca głowę tak gwałtownie, że wydaje mi się, jakby coś strzyknęło. Teraz oboje patrzą na mnie z taką miną, jakbym już była martwa i nie mogli w to uwierzyć. Wzruszam ramionami.

– To walka na śmierć i życie? – upewnia się Eret.

– Tak Idyryjczycy załatwiają sprawy. Przelewając krew.

– Nie jesteś idyryjką – zauważa kobieta.

– Ani Khavijką – odpieram. – Jestem dzieckiem wojny i sierotą. Kto wie, jaka krew we mnie płynie?

– Nie można załatwić tego inaczej? – W oczach łowcy dostrzegam iskrę nadziei, ale także panikę. – Byron może coś zdziałać.

– Chciał negocjować, jakbym stanowiła przedmiot na sprzedaż. Nie dam się sprzedać

– Kiedy?

Spoglądam na mamę, która akurat ociera mokry od łez policzek.

– Co, kiedy? – Marszczę czoło.

– Kiedy odbędzie się pojedynek?

Wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Od Byrona zależy miejsce i czas, o ile przetrawi to, że przerwałam mu negocjacje, ile za mnie zapłaci. – Biorę łyk nadal ciepłego napoju. – Gdy podejmie decyzje, nie dowiesz się tego. – Wstaję od stołu, a Eret idzie w moje ślady. Szok na twarzy matki z każdą chwilą się pogłębia. – Chociaż pewnie Craven ci powie.

Wzdycham. Teraz będzie jej mówił o wszystkim, jestem tego pewna. Niczego nie zatai. A nie chcę mu grozić. Nie zasługuje na to.

Ruszam do drzwi. Eret podąża za mną, ale mama zostaje w kuchni. Nie odprowadza nas, co zrzuca mi z piersi ciężar. Zrobiłam to. I poszło całkiem dobrze, tak sądzę. Eret upomniał mnie tylko raz, nie krzyczałam, a łez nie dało się uniknąć.

– Mogę coś powiedzieć?

Przechodzimy przez strumyk i ruszamy leśną ścieżką w stronę miasta.

– I tak to zrobisz – stwierdzam. – Mów.

– Dobrze zrobiłaś, rozmawiając z nią.

– Nawet doprowadzając ją do płaczu?

– Tak.

Rzucam mu krótkie spojrzenie.

– Jeśli zginiesz podczas tej walki, czego oczywiście ci nie życzę, dałaś jej możliwość zobaczenia cię i rozmowy. Znów usłyszała twój głos.

– I załatwiłam jej kolejne lata żałoby, kiedy skończę martwa – kwituję i przyspieszam.

Gałązki pod nami trzaskają, a liście głośno szeleszczą.

– Dlaczego nastawiasz się na to, że przegrasz? W każdej sytuacji pokazujesz ludziom, że jesteś lepsza i zanim zaprzeczysz, wszyscy to widzą. Może to twój mechanizm obronny, nie wnikam. Próbuję tylko powiedzieć, że dziwi mnie to, że w siebie wątpisz.

Zatrzymuję się, odwracam i Eret w ostatniej chwili się cofa, by na mnie nie wpaść. Odchrząkuje. Zauważam też, że się spina, jakby czekał, aż mu przywalę.

– Byłeś kiedyś w Idyrii?

– Nie.

– A widziałeś, jak walczą idyryjczycy? Są brutalni, mściwi, trenują od dziecka i już w wieku pięciu lat potrafią zabić. Trzeba zważać na słowa i uważać, na kogo się patrzy. Urazisz kogoś, giniesz. Niektórzy owszem, mają zasady, jednak w najdzikszych krańcach Idyrii znajdziesz jedynie rzeź. Karho nie należał do zachodu. Jego ziemie znajdowały się daleko na wschodzie, gdzie każdy walczy o najlepszy kawałek ziemi i pastwiska dla bydła. On i jego ludzie wychowali się znając ból, cierpienie i niewolnictwo. Dziwi mnie, że włączyli go do tego sojuszu zważywszy na to, do czego jest zdolny. Jego brat wcale nie jest lepszy. Karho otoczył się najlepszymi wojownikami. Nie ważne kogo wybierze. Jestem w dupie.

Odwracam się i kontynuuję wędrówkę do miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro