Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 Prawdzie oblicze

Rozdział zawiera spoiler dotyczący ostatniego odcinka 2 sezonu. Czytasz na własną odpowiedzialność!

W drodze powrotnej musiałem się zatrzymać, aby mój pajęczy wierzchowiec nieco odpoczął, a ja wykorzystałem, tą okazję, aby nieco popytać o wieści lub przynajmniej podsłuchać o czym się mówi. Ris nauczył mnie, że jeśli chce się być na bieżąco trzeba iść do karczmy lub podobnego lokalu gdzie gromadzą się ludzie i tam usiąść i posłuchać, a jeśli to nic nie dało, to trzeba było zadać właściwe pytanie właściwej osobie.

W barze do którego wszedłem, zobaczyłem grupkę ropuch, a na ich zbrojach widniał symbol Dyma. Było więc jasne, że jego ludzie mogą być obecni na całym Płazowyżu.

Jeden z żołdaków siedział samotnie przy rozłożonej planszy filpwarta.

- Mogę się przysiąść?- zapytałem, zajmując miejsce na przeciwko niego.

- Wybacz przyjacielu. Jeśli czegoś chcesz, najpierw musisz mnie pokonać filpwarta.

- Nie mam za wiele czasu.

- To mój warunek.

- Dobrze, ale zróbmy to szybko - odparłem zrezygnowany i usiadłem do wymuszonej partyjki.

- Słyszałeś o tym, że wielka armia maszeruje na stolice? Jest jakieś 4 dni drogi od niej. Mówię ci, kiedy te siły wejdą do miasta, to będzie masakra. Zwłaszcza że ludzie Dyma i Sashy są już w mieście i zajmują pozycje. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to Sasha miała genialny plan, aby uzyskać pomoc od dawnej przyjaciółki i aby to ona nas wprowadziła, do miasta. Ludzie bywają strasznie naiwni.

Po zbiciu kilku pionków uznałem, że dalsza gra nie ma sensu. Ropuch był dobry, a ja nie miałem czasu.

Przewróciłem swojego króla na znak poddania, a wtedy ropuch się zaśmiał, a ja zrobiłem coś, na co miałem ochotę już od dawna.

Złapałem planszę, uderzyłem go pierwsze w szyję, a potem zamachnąłem się i przywaliłem mu w głowę, a on padł na ziemię nieprzytomny.

Nie spodobało się to oczywiście jego kolegom, ale to był dobry moment na rozgrzewkę.

Pierwszego, który na mnie ruszył, powaliłem, rzucając w niego krzesłem, które rozpadło się na kawałki.

Drugi, który na mnie zaszarżował, uniknąłem go, podkładając mu jednocześnie nogę, a ten grzmotnął z całej siły o ścianę.

Trzeciemu przywaliłem kuflem, który miałem pod ręką.

Czwartemu chlusnąłem w twarz zupą i kopniakiem posłałem go na stół, przez który się przetoczył i upadł.

Pozostali wystraszyli się i uciekli.

- I dobrze- splunął właściciel.- I tak nie płacili.

Z wiedzą, jaką zdobyłem, ruszyłem znów w kierunku stolicy, licząc, że uda mi się dogonić siły, które na nią maszerowały.

Kiedy byłem już blisko stolicy, zobaczyłem siły Dyma i Sashy, które zbliżały się do Newtopi. Był piękny słoneczny dzień, lekki wiatr kołysał drzewa. Ale ja miałem obecnie przed oczami obrazy, z jakiej wizji niedawno doświadczyłem. Mury i miasto oświetlone łuną ognia, krzyki przerażonych mieszkańców i unoszący się na niebie, królewski pałac. Miałem niewiele czasu, aby dotrzeć na miejsce, ale wyciąłem ze swojego wierzchowca, ile tylko się dało. Licząc, że ta wizja się nie spełni, a przynajmniej nie całkowicie.

Udało mi się dotrzeć do stolicy, ale wiedziałem, że armia Sashy i Dyma jest już kilka kroków od celu, więc szybko udałem się do warsztatu Isha, który akurat siedział na zewnątrz. I wyglądał na podenerwowanego.

- O już wróciłeś?- spytał uradowany.

- Tak, ale nie mam dobrych wieści...- zacząłem- Szykują się kłopoty i to duże...

- Czyli to co mówili jest prawdą...- powiedział zrezygnowany, wzdychając ciężko.

- Kto mówił o czym?- spytałem zdziwiony.

- Według mojego źródła kilka ropuch kręciło się w pobliżu. Zresztą od kilku dni pojawiło się ich w mieście całkiem sporo. Zbyt dużo, aby to był przypadek.

- Skąd to wiesz?- spytałem, unosząc brew ze zdziwienia.- Myślisz, że to wszystko prawda?

- Pytasz, jak bardzo ufam mojemu źródłu? Cóż... ujmę to tak. Że dopóki wino kosztuje 10 miedziaków za butelkę, to niewiele osób oprze się pokusie podzielenia się wszelkimi możliwymi informacjami, a już na pewno nie ropucha.- Ish uśmiechnął się złośliwie.

Wiedziałem, że Ish ma wiele talentów, ale szpiegostwo i zdobywanie informacji? Tego się po nim nie spodziewałem, ale cieszyłem się, że jest po mojej stronie.

Opowiedziałem mu o tym czego się dowiedziałem, o wizji oraz o armii, która tu maszerowała. I wtedy zapytałem:

- Co się działo pod moją nieobecność?

- Marcy wróciła razem z Anną. Naładowały klejnoty, a wśród nich widziałem Sashę i Dyma więc już wiedziałem, że nie są tu przypadkowo. Jedna rzecz jakiej jestem pewien, to to, że coś się dzisiaj wydarzy.

- Czyli szansa na powrót do domu jest realna- wyszeptałem bardziej do siebie niż do Isha.- No to spokój długo nie potrwa.- Stwierdziłem i spojrzałem w kierunku gdzie znajdowała się główna brama.- Zabierz trochę sprzętu, bo czuję, że może się zrobić niedługo bardzo gorąco, a wolę, aby kłopoty nie zastały nas z pustymi rękami.

Ish wrócił do swojego warsztatu, by po chwili wyjść z niego z torbą przewieszoną przez ramię, jego rodowym sztyletem przy pasie oraz tak dla pewności zamknął swój warsztat, chociaż wiedział, że jeśli coś pójdzie źle nie będzie miał już po co wracać, ani do czego.

Chwilę później zza lini horyzontu wyległy setki uzbrojonych ropuszych wojowników. Obrońcy zaczęli podnosić alarm, powoli, metodycznie. Wiedzieli, że nie muszą się śpieszyć, że nic im wszak nie grozi. Mury Newtopi były bowiem nie do zdobycia. Nagle zgrzytnęły łańcuchy, a zaskoczeni obrońcy bramy zostali szybko spacyfikowani przez ludzi Sashy i Dyma, którzy zinfiltrowali miasto znacznie wcześniej przed przybyciem głównych sił. I otworzyli bramę dla swoich towarzyszy. To wszystko było częścią drobiazgowego planu jaki opracowała Sasha.

- Musimy coś zrobić- powiedział stanowczo Ish.- Jeśli brama nie zostanie zamknięta, to zaleją nas hordy ropuch.

Jego stwierdzenie było dość oczywiste i trzeba było coś z tym zrobić, miasto nie mogło bowiem upaść.

- Dobra, ja pójdę, a ty się gdzieś przyczaj. W porządku? I jeszcze jedno Ish... uważaj na siebie.- Powiedziałem i założyłem na głowę kaptur oraz chustę na twarz.

Ish pokiwał głową i zniknął za pobliskim zakrętem, a ja wdrapałem się na pobliski budynek i skacząc po dachach, kierowałem się w stronę otwartej na oścież bramy. Z racji, że skacząc po dachach nie napotkałem żadnego oporu ponieważ, cała akcja działa się na ulicach, a ja mogłem w spokoju zająć się najbardziej palącym problemem.

Kiedy byłem już na tyle blisko wieży, na której znajdował się mechanizm odpowiedzialny. Wycelowałem swoją wyrzutnię i wystrzeliłem hak, który zaczepił się o blanki na tyle mocno, abym mógł bezpiecznie się po nim wspiąć.

Po  krótkiej wspinaczce schowałem linkę z hakiem i moim oczom ukazała się dziewczyna. Anna Zaradna i niewielka żaba o jasnoczerwonej skórze.

- Stań za mną Anno- rzucił jej żabi przyjaciel, celując do mnie z procy i szybko, bez chwili zawahania wystrzelił.

- Nie jestem waszym wrogiem- powiedziałem spokojnym tonem, unosząc powoli ręce, robiąc jednocześnie unik.

- Wybacz, że nie uwierzymy ci na słowo.- Żaba ponownie strzeliła ze swojej procy, ale tym razem złapałem  wystrzelony przez niego kamień i odrzuciłem go na bok.

- Skoro tak stawiacie sprawę...- mruknąłem i odsłoniłem twarz oraz zrzuciłem kaptur.- Długo czekałem na to spotkanie.

Ich reakcja była taka sama jak Marcy i Sashy, ogromne zaskoczenie.

- To w Płazowyżu są inni ludzie?- wydukała, robiąc jednocześnie wielkie oczy..

- Prócz ciebie i twoich przyjaciółek, jestem tylko ja i wiem, o waszej pozytywce. Wiem, że chcecie wrócić do domu i ja też tego chcę, ale obecnie mamy na głowie bardziej palące problemy.- Szybko wyjaśniłem, licząc, że nie będę musiał wdawać się w szczegóły.- A i przy okazji jestem Max Mercer i sugeruje usunąć wpierw podporę blokująca bramę jeśli chcecie uratować miasto.- Wskazałem palcem w kierunku bramy, gdzie spory kawał metalu blokował możliwość jej zamknięcia.

Wtedy nagle pojawiła się Sasha, która zmierzyła naszą trójkę swoim groźnym, przenikliwym wzrokiem.

- Anna, jej mała żabka i na deser jeszcze Max. Nie mogło być lepiej.- Uśmiechnęła się, mierząc naszą trójkę pewnym siebie wzrokiem.

- To koniec- powiedziałem, mierząc do niej swoim mieczem.- Brama zaraz się zamknie, a twoje siły w mieście wkrótce poddadzą się bez wsparcia. Twoja rebelia upadnie za nim na dobre się zacznie.

- Naprawdę uważasz, że jestem waszym wrogiem?- Uniosła brew do góry.

Wtedy przypomniałem sobie słowa Isha na temat króla Andriasa i powiązałem to, z  wizją jakiej niedawno doświadczyłem.

- Mówisz o królu Andriasie?- spytałem.

- Brawo, widzę, że przynajmniej jedno z was myśli logicznie, przynajmniej próbuje.- Zaklaskała.- Tak o nim mówię. Wasz miły i sympatyczny, król ma też drugą stronę. Bardziej mroczną...

- Nie wierzę ci!- Krzyknęła Anna, która również wymierzyła swój miecz w jej kierunku.

- Wytrzymaj Sasha już idę!- krzyczał Dym, który wdrapywał się po murze.- Nasi ludzie za chwilę aktywują plan awaryjny.- Dodał.

- Jaki znowu plan?- spytała Anna.- Odpowiedz!

- Jeśli brama się zamknie, to nasi ludzie wysadzą mur po przeciwnej stronie miasta, a wtedy tak czy siak zwyciężymy, bo tej wyrwy już nie zamkniecie.

- W takim razie nie ma na co czekać.- Powiedziałem i stanąłem na krawędzi muru.- Ja zajmę się ludźmi Sashy i Dyma, którzy chcą wysadzić mur, a wy dopilnujcie, aby brama się zamknęła i uważajcie na króla.- Po tych słowach zeskoczyłem na znajdujący się poniżej dach i zacząłem szybko biec w kierunku wskazanym przez Sashę licząc, że jeszcze zdążę pokrzyżować ich plany.

Kiedy byłem na jednym z dachów w pobliżu celu, dostrzegłem Isha, który przekradał się od ściany do ściany, unikając wzroku ropuch, które spacyfikowały królewską straż.

Szybko zeskoczyłem na ziemię i powiedziałem:

- Spokojnie Ish, to tylko ja.

Ish szybko się obrócił, ale na dźwięk mojego głosu odetchnął z ulgą.

- Cieszę się, że nic ci nie jest. Udało się?- dopytywał, czekając na jak miał nadzieję dobre wieści.

- Niestety, ale Sasha ma plan awaryjny. Kawałek dalej w tamtą stronę- wskazałem dłonią kierunek.- Jej ludzie ustawiają materiały wybuchowe, aby zrobić wyrwę. Bramą zajęła się Anna i jej żabi przyjaciel.

- Oby sobie poradziła- skwitował Ish.- Na szczęście wiem gdzie pewnie, będą rozkładać ładunki. Za mną!- Ruchem ręki dał mi znak, abym za nim pobiegł.

Kiedy przedzieraliśmy się z Ishem wąskimi uliczkami, oznajmił mi, że jestem świetnym szermierzem, ale później...później powiedział, że świetny to spore niedoszacowanie. Walczyłem z napotkanymi ropuchami z całym zapałem i siłą, jaką miałem wiedząc, że stawką mojego sukcesu będzie wymarzony powrót do domu. To dało mi olbrzymią motywacją, aby starać się bardziej.

Mój miecz bezbłędnie znajdował szczeliny między płytami zbroi ropuch, które stanęły mi na drodze, a moje karwasze i miecz odbijały najpotężniejsze ciosy. Z początku ropuchy szukali nas po mieście, wkrótce jednak zaczęli uciekać na nasz widok. Ponieważ widzieli, zaciętość i łatwość z jakimi sobie z nimi radziłem.

Zapytacie, co we mnie wstąpiło? To, co mówiłem wcześniej, ale też chciałem przegnać ropuchy i pokonać arogancką Sashę, ale w tamtej chwili najważniejsze było zapobiec wysadzeniu muru.

Kiedy do niego dotarliśmy naszym oczom ukazała się grupka królewskich gwardzistów oraz mieszkańców próbujących pokonać ropuchy podkładające beczki z materiałami wybuchowymi.

Ja i Ish przybyliśmy w samą porę, aby im pomóc i wyrównać nieco siły.

I tak dzięki połączeniu sił mieszkańców oraz wyzwolonych gwardzistów udało się pokonać ropuchy Sashy. Okazało się, że gdyby nie spryt Isha, który ustalił gdzie je podłożą oraz moja siła to prawdopodobnie by się im udało.

Żołnierze, którzy walczyli pod sztandarami Dyma i Sashy, zwykle karni i zdeterminowani, tym razem oddali pola i rzucając broń wycofywali się w kierunku głównej bramy, aby tam się przegrupować i dołączyć do głównych sił.

- Dziękujemy wam za pomoc- powiedział jeden królewskich strażników.- Gdyby nie wy byłoby krucho.

Jeńcy, których udało się pojmać siedzieli na brukowanym gościńcu. Widząc mnie i Isha opuścili głowę, wiedzieli, że przegrali, chociaż ciągle liczyli, że ich przywódcy zwyciężą mimo ich porażki.

Jednak ja wiedziałem, że nie był to koniec. Musieliśmy się dostać teraz do pałacu i liczyć, że nie jest jeszcze za późno, a echo wizji i unoszącego się pałacu nie chciało opuścić mojej głowy.

Widziałem, że Ish jest zmęczony, ale widziałem również w jego oczach, że jest gotów na moją prośbę pójść za mną choćby w ognień.

- Znalazłem sekretne przejście, które zaprowadzi nas prosto do pałacu. Unikniemy w ten sposób niechcianej uwagi.- Powiedział Ish, co jakiś czas zerkając za siebie, czy aby przypadkiem, ktoś za nami nie podąża.

Mapa, jaką miał Ish zaprowadziła nas do nieużywanego składu. Drzwi wyglądały na zamknięte, ale kiedy je pchnąłem, okazały się otwarte.

Rozejrzeliśmy się czujnie czy nikogo nie ma, a potem weszliśmy do środka.

Postępując zgodnie z instrukcjami Isha, znaleźliśmy mechanizm otwierający tajne przejście, a potem ruszyliśmy po schodach na pierwsze piętro, a później korytarzem, na którego końcu znalazł kantor. Nieduże pomieszczenie, całe zakurzone. Na półkach wciąż jednak stały księgi obrachunkowe, mapy Płazowyżu, stare i nowe oraz różne inne książki.

Podszedłem do drzwi, ale były zamknięte, otworzenie ich wytrychem czy siła nie wchodziło w grę.

Ish szybko przewertował wzrokiem półki z książkami i po kilku minutach wyciągnął jedną z nich i zaczął przeglądać.

Po przewertowaniu kilkudziesięciu stron Ish, aż usiadł z wrażenia.

- Ish? Co się stało?

- Całe życie nas okłamywano- wydusił, przewracając kolejne strony.- Pozytywka nie służyła do podróży, znaczy, służyła, ale ich celem nie było odkrywanie nowych światów, tylko podbój. Tysiąc lat temu skradziono pozytywkę, a cała historia została zatuszowana. Król Andrias jest tak naprawdę tyranem, który wygląda na dobrodusznego, ale to tylko pozory. Tutaj wszystko jest opisane.- Ish wręczył mi książkę, ale widziałem po nim, że to, co z niej wyczytał, bardzo nim wstrząsnęło.

Kiedy ją przejrzałem, to zrozumiałem, że jest bardzo źle, ale to mógł być dopiero początek. Coś było uwięzione w pałacowych murach, ale książka nic na ten temat nie mówiła.

- Może powstrzymanie Sashy było błędem...- oznajmiłem, oddając książkę Ishowi.

- Być może.- Odparł.- Jednak to już się stało, a my musimy coś zrobić!

- Zgadzam się tylko co?

- Nie wiem.- Rozłożył bezradnie ręce.

Wtedy zamek zatrząsł się w posadach. Posadzka drgała, a ja czułem, że zamek wznosi się do góry.

- Nie jest dobrze.- powiedział, starając się zachować równowagę.

Ish wyjrzał przez okno.

- Tego się nie spodziewałem- wyjąkał.

Podszedłem do niego i zobaczyłem spore silniki, które pchały nas ku górze. Wyglądało to wszystko na bardzo zaawansowaną technologię. Nie miałem już żadnych wątpliwości, moja wizja zaczynała się sprawdzać na moich oczach, a ja nic nie mogłem na to poradzić.

- Jakich cudów moglibyśmy dokonać, gdybyśmy mieli dostęp do takiej technologi- stwierdził ze smutkiem Ish, który wiedział, że nagła aktywacja takiej technologi ma na celu coś złego.

- Co robimy?

- Spróbuje zejść na dół i poszukać jakiegoś panelu zasilającego lub czegoś.

- A ja?

- Zaczekasz na mnie i przypilnujesz, aby nikt nas nie zaskoczył od tyłu.

Nie podobał mi się ten plan, ale nie miałem lepszego.

Ish pobiegł w kierunku tajnego przejścia, a ja czekałem, wyglądając co jakiś czas przez okno.

Moja wizja wypełniała się na moich oczach...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro