Rozdział 5 Dla dobra nauki
Rozdział zawiera spoiler dotyczący ostatniego odcinka 2 sezonu. Czytasz na własną odpowiedzialność!
- Dobra...na czym skończyłem...a tak Marcy. Bardzo pocieszna i bardzo miła dziewczyna, gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, a o to, co było dalej...
Marcy zaprowadziła mnie do restauracji i pozwoliła zamówić tyle jedzenia na ile mam ochotę. O ile faktycznie byłem głodny, to fakt, że ktoś musiał za mnie płacić, był nie w porządku, ale nie miałem pieniędzy. Znaczy miałem, ale je miał Ish, a on był gdzie indziej.
Oczywiście zapewniłem ją, że zwrócę jej pieniądze, jak tylko wróci Ish.
- Nie wygłupiaj się- machnęła dłonią.- To drobiazg, to wszystko i tak idzie na konto króla, ale jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, to może odpowiesz na moje pytania. Wtedy będziemy kwita.
Te słowa nieco zmieniły mój punkt widzenia i uznałem tę wymianę za uczciwą.
- Pytaj.- Powiedziałem, kończąc swojego chrząszczoburgera i oblizując palce z sosu.
- Smakował ci?- zaśmiała się. Widać było, że bawiła ją moja reakcja.
- Prawie jak nasze hamburgery tyle, że z chrząszczy.- Stwierdziłem dość oczywistą oczywistość.- Pyszne i przy okazji przypomniały mi o ostatniej przygodzie, gdzie miałem okazję jeść chrząszcza, a dokładniej rzecz ujmując, to zupę z chrząszczami .
Opowiedziałem jej, o tym, jak uratowałem Odmęty, przed bandytami używając petard i ludzkich sztuk walki. Marcy zaś oparła głowę na dłoniach i słuchała z wielką uwagą, a kiedy przeszedłem do fragmentu, kiedy ja i Ish zniszczyliśmy mrówczą kolonię i zabiliśmy królową, Marcy, wbiła wzrok w ziemię.
- Ups...- powiedziała, zakłopotana.- To my je przepędziliśmy i powinnam była wziąć pod uwagę, że osiedlą się gdzie indziej. Nie pomyślałam...
- Nie ma o czym mówić- uspokoiłem ją.- Gdyby nie ty, to nie moglibyśmy zostać bohaterami ani zarobić na spłatę długu Isha. Są plusy, są minusy.
Marcy uniosła obie brwi ze zdziwienia, więc wyjaśniłem jej dokładnie historię Isha.
- Coś słyszałam na ten temat.- Zaśmiała się.- Powiedz mi, jak długo tu jesteś?
- Rok i kilka tygodni.- odparłem.
- Czyli jesteś tutaj dłużej od nas.- stwierdziła.- Jak to jednak możliwe? Myślałam, że jest tylko jedna pozytywka.
- Cóż...- westchnąłem.- Wiesz kiedyś, pomogłem pewnemu handlarzowi antyków, a on w podzięce dał mi pozytywkę i powiedział, że dzięki niej przeżyje największą przygodę życia. Cóż... nie kłamał, ale pozytywka rozpadła się zaraz jak tu trafiłem.
- To bardzo ciekawe...i bardzo dziwne...-zamyśliła się.- Znasz może filpwarta?- zapytała.
- Pewnie- odparłem.
- Zagramy?
- Czemu nie.
Marcy uradowana wyciągnęła ze swojej torby, którą miała przewieszoną przez ramię pudełko z grą i zaczęła rozstawiać pionki.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego zaproponowałam ci grę w filpwarta, ale jest u nas takie przysłowie " Więcej dowiesz się o człowieku...
- "...po godzinie gry niż po roku rozmowy." Ja również znam to powiedzenie i wiem, że jest prawdziwe.
Marcy uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała na zadowoloną, że ktoś i to na dodatek człowiek rozumie ją przynajmniej w niewielkiej części.
Po losowaniu stron Marcy wylosowała białe figury, a ja czarne, ale odpowiadało mi to, bo mogłem wypadać styl gry po pierwszym ruchu.
- Chcę cię spytać o jeszcze jedną rzecz.- Odezwała się, patrząc na plansze.- Żałowałeś kiedyś czegoś? Ale tak bardzo?- spojrzała na mnie, wykonała ruch i czekała na moją odpowiedź.
- Owszem i dalej żałuje.- Powiedziałem i przesunąłem swój pionek.- Opowiem ci, to jednak kiedy skończymy, bo ta historia może mieć wpływ na grę, a wolę wygrać w uczciwej walce.
Marcy skwitowała moje słowa uśmiechem.
Kolejne ruchy były ubarwiane jej opowieściami o tym, co tu robiła, co lubiła i okazało się, że lubimy wiele podobnych rzeczy jak różnego rodzaju gry wideo, niesamowite opowieści i wymyślne nowinki techniczne.
- Życie toczy się też poza książkami.- Powiedziałem, zastanawiając się nad kolejnym ruchem.
- Powiedziane jak na prawdziwego uczonego przystało.- Odparła z uśmiechem i zbiła mi kolejnego pionka.
- Życie przenika do książek, gier, filmów i seriali, ale bardzo rzadko jest na odwrót.- Stwierdziłem, starając wyjść na inteligentnego i w odwecie zbiłem jej gońca.
- Właśnie...rzadko.- westchnęła, myśląc nad kolejnym ruchem.
Po kilku kolejnych ruchach Marcy powiedziała:
-Masz dobrą taktykę, ale grasz zbyt agresywnie. I za bardzo koncentrujesz się na pokonaniu wroga.
- A nie na tym polega gra?- spytałem zdziwiony.
- Owszem, ale czasem sprawia to, że nie widzimy tego, co mamy przed oczami- po tych słowach zbiła mojego króla.
- Cóż...wygrałaś.- Odparłem i przeciągnąłem się na krześle. Ta porażka nie bolała mnie tak bardzo, jak przegrane partie z Ishem.
- Teraz opowiesz mi swoją historię? Tę, o której wspominałeś.
- No dobra, ale przygotuj sobie chusteczkę, bo nie będzie wesoła.
I opowiedziałem jej o tym, co spotkało mnie i mojego brata, Risa i moich podejrzeniach, dlaczego lubimy wiele tych samych rzeczy.
Według mnie była to forma obrony, ucieczki przed przykrościami tego świata. W grach, książkach czy wyobraźni to my jesteśmy bohaterami i to my mamy wpływ na otaczający nas świat. W prawdziwym świecie jest inaczej.
Marcy zgodnie z moimi przypuszczeniami rozpłakała się, kiedy ją usłyszała, a ja chciałem rozpłakać się wraz z nią, ale tego nie zrobiłem, bo uznałem, że płacz nic nie da. Owszem poczuje się nieco lepiej, ale te wspomnienia nie znikną. Zostaną ze mną już na zawsze.
Kiedy otarła łzy, widziałem, że chciała powiedzieć, że jest jej przykro, z powodu tego, co mnie spotkało, ale się powstrzymała. Zupełnie jakby wiedziała, że słyszałem to dziesiątki razy i że te słowa w niczym mi nie pomogą.
- Moja historia nie jest tak straszna, jak twoja, ale też jest nieciekawa.
Marcy opowiedziała mi o tym, co stało się w dniu, kiedy tutaj trafiła, wraz ze swoimi przyjaciółkami. O tym, że z premedytacją wciągnęła je w tę historię, ale nie powiedziała im tego, bo bała się ich reakcji. Co było zrozumiałe, bo postąpiła okropnie samolubnie i nie miała prawa decydować za innych.
- Każdy się myli, każdy popełnia błędy, ale liczy się to, jak sobie radzi ze swoimi błędami i decyzjami, oraz czy próbuje je naprawić.- Odparłem.- Nie chcę cię też osądzać, bo widzę po twoich oczach, że już sama to zrobiłaś.
- Wiem i dziękuję.- Powiedziała.- Potrzebowałam tej rozmowy. W normalnych warunkach nikomu bym o tym nie powiedziała, a tutaj...znamy się ile? 2-3 godziny? A zdradziłam ci sekret, którego nie znają moje najlepsze przyjaciółki.- Roześmiała się ironicznie.
- Mogę powiedzieć dokładnie to samo.- Odparłem.- Zresztą prościej zwierzyć się obcemu niż najbliższym, bo nic go z tobą nie łączy i osądza suche fakty, a ty pozbywasz się kamienia z serca przynajmniej na chwilę, a taka ulga jest warta każdej ceny.
- Mhm.- Przytaknęła.
Wtedy Marcy zaproponowała rewanż i kilka ruchów później byłem o włos od kolejnej porażki, ale tym razem miałem szczęście... no tak jakby.
- A! Tu jesteś!- rozległ się znajomy głos, który należał do Isha.
Odwróciliśmy się oboje w jego kierunku, a on podszedł do naszego stolika i zauważył, że byliśmy w trakcie kolejnej partyjki.
- Ish poznaj moją nową znajomą, to...
- Marcy Wu- ukłonił się Ish.- Widziałem pomniki oraz tabliczki z jej imieniem. Wielki to dla mnie zaszczyt. Ja nazywam się Isaiah Beckenbauer dla przyjaciół Ish lub Bibi.
- Bibi? Jak słodko- powiedziała rozczulonym tonem głosu.
- Dlatego głównie kobiety tak do mnie mówią- Ish chrząknął i uśmiechnął się by po chwili zwrócić się w moja stronę.- Jednak przybyłem tutaj, bo potrzebuję twojej pomocy. Znowu.
- O co chodzi tym razem?
- Wiem, że obiecałem ci ulepszenia, ale okazało się, że zapasy obsydianu, jaki miałem w swoim warsztacie zostały skonfiskowane na poczet długu i już ich nie ma więc musisz mi pomóc go zdobyć. Nie potrzebuje wiele, wystarczy bryłka lub dwie.
- Aha, a gdzie mam go szukać? Jeśli pamiętasz geolog ze mnie żaden.
- Ja wiem- wtrąciła Marcy i wyciągnęła z torby mapę Płazowyżu.- Najbliższa znana żyła jest na zachodzie...
- W ropuszej wieży- dokończył Ish.- Odradzałbym wyprawę do niej.
- Dlaczego? Żyła jest pod wieżą, a nie w niej. Mylę się? Znajdę jakieś zejście do podziemi, zdobędę, co trzeba i wrócę.- Odparłem, a wtedy to wydawało się tak proste, ale wiecie jak to jest, że jeśli coś wygląda łatwo to z reguły takie nie jest.
- Tylko jest jeszcze jeden problem. Do wieży jest w najlepszym razie tydzień drogi i to w jedną stronę.- Ish robił wszystko, aby wybić mi ten pomysł z głowy.
- Z tym też mogę pomóc.- Marcy znowu wtrąciła swoje trzy grosze.- Jest tu ptak, który podrzuci cię na miejsce, a tak się składa, że zajmuje się nimi mój znajomy, więc jeśli chcesz, to mogę go poprosić, aby ci jakiegoś wypożyczył.
Ish spojrzał na nią, a potem na mnie.
- Ech...chyba was nie przekonam więc dobra, tutaj masz coś, co ci pomoże.
Ish wyciągnął z kieszeni długi na ok. 35 cm metalowy pręt.
- I jak niby mam tym coś wykuć?- zapytałem.
- A tak.- Ish nacisnął niewielki przycisk znajdujący się na końcu pręta i z jednego boków wysunęło się ostrze, a pręt przypominał teraz mały oskard, a kiedy Ish nacisnął go ponownie i ostrze się schowało.
- Bardzo pomysłowe.- Powiedziała z uznaniem Marcy.
- Mój własny projekt.- Odparł z dumą. Ish jak każdy wynalazca uwielbiał komplementy, a już zwłaszcza kiedy dotyczyły jego wynalazków.
- Więc może chodźmy już i załatwmy ci ten transport.- Oznajmiła Marcy wstając z miejsca.
Ish spojrzał raz jeszcze na plansze i wziął jednego z moich pionków i wykonał ruch.
- Mat.- Powiedział, zbijając króla Marcy i odwróciwszy się na pięcie, poszedł w sobie tylko znanym kierunku.
Marcy wydawała się mocno zaskoczona tym, co się stało.
- Coś nie tak?- spytałem.
- Od kiedy nauczyłam się grać, to nie przegrałam ani razu. Nawet król Andrias mnie nie pokonał.
- Ish jest... bardzo specyficzny- odparłem, wzruszając ramionami.- Osobiście nie wygrałem z nim ani razu, a graliśmy już ze 100 razy i za każdym razem czymś mnie zaskakiwał, ale w twoim przypadku się tym nie chełpił jak ma to w zwyczaju.
Marcy zachichotała i razem udaliśmy się po ptaka na, którym miałem polecieć do ropuszej wieży.
Po drodze Marcy powiedziała mi, że ona też wyrusza w drogę, do Kurzajkowa spotkać się z przyjaciółką i odszukać jedną z 3 świątyni, które są kluczem do naszego powrotu do domu.
- Na pewno nie chcesz, żebym o tobie wspomniała?- spytała zdziwiona.
- Na pewno.- Odparłem.- Za wcześnie na takie wieści, a kiedy naładujecie wszystkie trzy klejnoty, wtedy wszystko sobie wyjaśnimy.
- W porządku.- Powiedziała i na chwilę zniknęła tylko po to, aby kilka minut później wrócić na grzbiecie jaskółki.
- To jest Owen i zabierze cię tam, gdzie będziesz sobie życzył.- Powiedziała, zsiadając z grzbietu jaskółki i wręczyła mi niewielką kartkę papieru.- To jest instrukcja obsługi, przyda się, ale spokojnie jest raczej prosty w "obsłudze"
- Dziękuję za pomóc.- Odparłem.- Może przy naszym następnym spotkaniu zagramy ponownie? Ale tym razem to ja wygram.- Wskoczyłem na grzbiet Owena i poderwałem go do lotu.
- Będę czekać!- krzyknęła, machając mi na pożegnanie.
Sam lot trwał niemal cały dzień, ale uczucie, jakie temu towarzyszyło, nie można było porównać z niczym innym. Było świetnie i przyjemne uczucie.
Widząc rysującą się na horyzoncie ropuszą wieżę, wylądowałem nieco dalej na jednej z polanek, na której zostawiłem Owena i ruszyłem dalej sam. Miałem szczęście i akurat zapadała noc. Dobra pora, aby zakraść się niepostrzeżenie.
Po zlokalizowaniu szczeliny, która mogła prowadzić w dół wieży, ruszyłem krok po kroku, nasłuchując czy ktoś się nie zbliża.
Kiedy zakradłem w pobliże ropuszej wieży, korzystałem z osłony, jaką dawała noc, to słyszałem tylko odgłosy świętowania dochodzące z wieży, co sprawiło, że mogłem się przekraść bez zwracania na siebie uwagi i odnaleźć obsydian, którego potrzebował Ish.
Kiedy zszedłem już nieco bardziej w głąb tunelów, odnalazłem żyłę obsydianu i używając jego wynalazku, wykopałem sporawy kawałek i schowałem go do torby, a kiedy już miałem wydostać się z podziemi, usłyszałem stukot podkutych butów, które bez wątpienia należały do ropuch.
- Szlag...zakląłem- nie mogę dać się złapać...
Przemierzając podziemne korytarze, niechcący podsłuchałem rozmowę dwóch ropuch.
- Wyjaśnij mi, dlaczego odgruzowujemy te tunele?
- Dym i Sasha twierdzą, że każda porządna kryjówka musi mieć wyjście ewakuacyjne, gdyby zrobiło się gorąco.- Odparł.
- Coś w tym jest, ale dlaczego robimy to we dwójkę? A reszta bawi się w najlepsze...
- Za karę pamiętasz? Zasnąłeś na warcie, a ja tego nie zauważyłem, więc dostało się nam obu, więc milcz i odrzucaj te kamienie, to może jeszcze załapiemy się na końcówkę.
Świętowanie było dobrą przykrywką, która umożliwiała mi bezproblemowe wyjście. Kiedy byłem już niemal na zewnątrz, obejrzałem się za siebie, aby sprawdzić, czy nikt mnie nie śledzi, ale kiedy spojrzałem przed siebie, zrozumiałem dlaczego.
Przed moimi oczami pojawiła się dziewczyna, a za jej plecami było przynajmniej 50 uzbrojonych po zęby ropuch.
- Proszę, proszę, proszę, a cóż nam się to zalęgło w tunelach?- powiedziała blond włosa dziewczyna, która z uśmiechem na ustach zmierzyła mnie wzrokiem.
Dzięki naciągniętemu kapturowi i zasłoniętej twarzy nie wiedziała z kim ma doczynienia, ale nie uprzedzajmy faktów.
- Ty musisz być Sasha- powiedziałem.
- O. Widzę, że jestem sławna.- Zaśmiała się.- Jak miło.
- Powiedziałbym, że raczej niesławna- sprostowałem, starając się określić szansę na potencjalną ucieczkę.
- Kwestia punktu widzenia- odparła.- Dajcie mi jego broń.- Sasha dała znak ręką jednej z ropuch, która podeszła do mnie i kiedy już miała sięgnąć po mój miecz, złapałem go za nadgarstek i wykręciłem rękę za jego plecy i szybkim kopniakiem posłałem na ziemie tak, że wylądował twarzą u stóp Sashy.
- Jeśli tak bardzo go chcesz, to weź go sobie sama, jeśli się nie boisz.- Warknąłem.
Ropuchy spojrzały na nieco zaskoczoną Sashę.
- Wiesz, że to jest wyzwanie?
- Wiem Dym i przyjmuje je.- Zwróciła się w moją stronę.- Pożałujesz, że mnie wyzwałeś.
- Gdybym robił w myślach rachunek zysków i strat...- powiedziałem patrząc jej przy tym w oczy- to pewnie padłbym teraz przed tobą na kolana i prosił o litość. Ale ja nie robię tego, co dyktują chłodne kalkulacje. Robię to, co jest słuszne, a po drugie sztuki poddawania nigdy nie zdołałem się nauczyć.- Uśmiechnąłem się i sięgnąłem po miecz, który wymierzyłem w jej stronę.
Ropuchy otoczyły nas z każdej strony, zupełnie jakby swoimi ciałami robiły za mury areny.
Skupiłem się na szermierce. Z początku szło mi nieźle, bo nauczyłem się jak za pomocą mojego lekkiego miecza zadawać silniejsze cięcia. Wszystko to była zasług profilu mojego miecza i moich bądź co bądź nie małych umiejętności w szermierce.
Styl walki Sashy był bardzo szybki i agresywny, ale brakowało mu finezji, podczas gdy mój styl skupiał się głównie szybkości i na fintach. Jednak zapału nie można było jej odmówić, a każda pomyłka mogła zakończyć się moją porażką. Dostrzegałem w niej złość i frustracje z powodu przeciągającej się walki, która jej zdaniem powinna była skończyć się kilka sekund po jej rozpoczęciu.
W którymś momencie Sasha zaszarżowała na mnie z wyciągniętym przed siebie mieczem, a ja w ostatniej chwili odskoczyłem w bok i podstawiłem jej nogę, a ta pchnięta własnym rozpędem, poleciała do przodu i upadła na ziemię.
Ropuchy patrzyły po sobie i zaczęły szeptać. Nigdy bowiem nie widzieli, aby ktoś walczył w taki sposób. Bo nie wiem czy wiecie, Sasha budziła olbrzymi podziw u ropuch, a przeze mnie został on trochę nadszarpnięty.
Leżąca na ziemi Sasha gotowała się ze złości, a kiedy do niej podszedłem, aby przyłożyć jej miecz do szyi i skończyć tę walkę, ta obróciła się i szybkim ruchem ręki sypnęła mi w twarz ziemią, której nabrała do drugiej ręki. Zrobiła to tak szybko, że tego nie zauważyłem i dałem zaskoczyć się najstarszą sztuczką w dziejach pojedynków.
Osłoniłem się odruchowo ręką, ale wtedy straciłem czujność i jej kolejny atak wytrącił mi miecz z rąk, który wylądował kawałek dalej.
- Chyba wygrałam.- Powiedziała tryumfalnie, przykładając swój miecz do mojej piersi.
- Jesteś pewna.-Odparłem i ruchem oczów wskazałem na swoją prawą rękę, z której wysunięte ukryte ostrze było o centymetr od jej szyi.- Chyba mamy remis.
- Chyba tak- powiedziała z uśmiechem.- I co teraz?
- Teraz odłożymy broń i każde z nas rozejdzie się w swoją stronę, zapominając, o całej sprawie.
- Uczciwa oferta.- Odparła i opuściła swój miecz.
Ja zrobiłem to samo ze swoim ostrzem.
- Jednak w wypadku remisu zwyciężają gospodarze.- Jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.
I za nim moje ostrze ponownie się wysunęło, by zaatakować, poczułem na obu dłoniach oślizłe ropusze języki, które mi to uniemożliwiły.
- To koniec.- Powiedziała i w ciągu kilku chwil języki zastąpiły równie oślizłe ropusze łapy.- Zobaczmy, kto ośmielił mi się rzucić wyzwanie.- Zdjęła mi kaptur z głowy i ściągnęła chustę z twarzy, a kiedy to zrobiła, skoczyła do tyłu jak oparzona.
- Inny człowiek? Tutaj? Jak? Skąd?- Pytała.
- Jestem tu od nieco ponad roku. Trafiłem tu, bo los ze mnie zakpił, a ty lub twoje przyjaciółki możecie być moją jedyną drogą powrotną do domu.
Sasha złapała się za głowę, bo to, co usłyszała, po prostu się jej w niej nie mieściło. Nie mogła uwierzyć, że mogą tu być inni ludzie prócz niej i jej przyjaciółek.
- Myślisz, że to podstęp?- szepnął Dym.- Nie podoba mi się to.
- Mnie też nie.- Mruknęła.- Gdzie twoja pozytywka?
- Rozpadła się na kawałki. Zupełnie jakby była jednorazowego użytku. Nic z niej nie zostało prócz pyłu.- Odparłem.
- Myślisz, że kłamie?- dopytywał Dym, który zdawał się mieć mieszane odczucia co do tej historii.
- Wątpię.- Rzekła.- Widzę po jego oczach, że nie próbuje nas oszukać.
- Więc co z nim zrobimy?
- Zamknijcie go w celi, a jutro się nad tym zastanowię.
Ropuchy wypełniły jej rozkaz i wrzuciły mnie do celi.
Minęła pierwsza, druga, trzecia, czwarta godzina, a ja dalej nie wiedziałem co robić. Nie miałem broni ani niczego co mógłbym wykorzystać do ucieczki.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła ropucha ze sporym workiem na plecach.
- Zmiana powiedział.
- Tak wcześnie?- spytał zdziwiony strażnik.
- Ja już dość się na dzisiaj ubawiłem, ale wziąłem sobie coś na drogę.- wskazał palcem na worek.- Dlatego ja cię zastąpię, a ty możesz iść się bawić.
- Dzięki stary. Mam u ciebie dług.- Strażnik ucieszył się i jak oparzony wybiegł z pomieszczenia nie dopytując o powód bezinteresownego jak się wtedy zdawało gestu towarzysza broni.
- Hej! Poznajesz mnie.- Ropuch podszedł do drzwi mojej celi i zdjął hełm
- Poznaję.- Pokiwałem twierdząco głową.- Jesteś Zet, ta ropucha, którą ocaliliśmy przed linczem.
- Mhm, to ja.- Odparł.- Dołączyłem do Dyma i Sashy i całkiem nieźle mi się powodzi, ale nie zapomniałem o tym, co dla mnie zrobiliście, dlatego uwolnię cię i będziemy kwita.
- No dobra, ale jak odkryją, że mnie nie ma, to nie będziesz mieć kłopotów?
- Cóż...teraz jak o tym wspomniałeś to faktycznie mogą być z tego kłopoty.
- Mam plan- powiedziałem i rozejrzałem się po celi.- Powiesz, że cię oszukałem, symulując ból brzucha czy coś i dałem ci w głowę i tak uciekłem. Ja się ulotnie, a ty będziesz kryty.
- Niezły plan.-Odparł z uznaniem Zet.- Tu są wszystkie twoje fanty.- wysypał z worka moje rzeczy.- Niczego nie brakuje, a ci, którzy ich pilnowali, są w takim stanie, że gdybyś stanął przed nimi, to by cię nie zauważyli.- Zaśmiał się złośliwie i otworzył moją celę.
- Naprawdę wielkie dzięki.- Oznajmiłem, zbierając swoje rzeczy z podłogi.
- Jest tylko jedna sprawa- wycedził Zet i wszedł do celi.- Uderz mnie tutaj.- Wskazał palcem punkt na swoim karku.
- Na pewno?
- Tak.- Odrzekł stanowczo.- Jestem ci to winien.
- No dobra.- Podszedłem do zeta i silnym ciosem głowicy swojego miecza uderzyłem we wskazany punkt, a Zet osunął się bezładnie na ziemię.
Byłem wolny, a u cieczka była tylko formalnością, bo świętowanie było już na takim etapie, że nikt nawet nie brał pod uwagę mojej ucieczki, a jedyne co udało mi się pod słyszeć, to fakt, że powodem świętowania jest zdobycie jakiegoś młota i zjednoczenie wież, co nie było dobrą informacją.
Kiedy opuściłem ropuszą wieżę, udałem się na polanę, gdzie zostawiłem Owena. Zaczynało też powoli świtać, a Owen był skryty pośród drzew i sprawiał wrażenie, jakby mnie wypatrywał. Nie czekając, wskoczyłem mu na grzbiet i czym prędzej obaj pognaliśmy do stolicy, a ja całą drogę oglądałem się za siebie i dla bezpieczeństwa lecieliśmy dość nisko.
Kiedy udało mi się szczęśliwe wrócić, przekazałem Ishowi obiecany obsydian i opowiedziałem o całym zajściu.
- Ha!- krzyknął, triumfalnie unosząc kawałek obsydianu w górę.- Zgodnie z obietnicą wykonam dla ciebie schemat zostawiony przez Risa. Który więc wybierasz na początek.
- Ten.- Wskazałem palcem na schemat
na którym znajdowały się projekt wyrzutni lin, który mógłby mi bardzo pomóc.
- Jasne, ale to trochę potrwa, więc może dla zabicia czasu pójdziesz się przejść po mieście. Albo możesz się położyć- Zasugerował Ish, szykując w międzyczasie swoje stanowisko pracy.- Mam tutaj na zapleczu całkiem dobre łóżko, więc jeśli chcesz to...
- Ta druga opcja jest bardziej kusząca- odparłem i udałem się na zaplecze, by walnąć się na łóżko i zasnąć. I to pomimo hałasu, jaki dobywał się z pracowni Isha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro