Rozdział 4 Spotkanie z Marcy
- Więc to wy byliście tymi bohaterami, o których opowiadali- odezwał się Buster.
- Widzieliśmy ten dym, kiedy opuszczaliśmy Newtopie- wtrącił Grog.- Nie przestajesz nas zaskakiwać.
- To nic takiego- odparłem z uśmiechem.- Ot byliśmy we właściwym miejscu we właściwym czasie.
- Przeciwnie.- Ponownie odezwał się Buster.- Mam przyjaciela w Stony Glutch więc chyba należą ci się podziękowania.- Kelner! Najlepsze co masz w karcie dla naszego nowego towarzysza!
- Za 10 minut- Odparł Baryła i wrócił do kuchni.
- Czyli co? Puścicie mnie?- spytałem.
- Nie...aż tak to nie jestem wdzięczny, ale gdyby to zależało tylko ode mnie, to może, może. A na razie opowiadaj, co było dalej.- Nalegał Buster i zrobił łyk szlamowego piwa.
- Więc jedziemy dalej...-westchnąłem.
Dwa dni po opuszczeniu Stony Glutch wraz z Ishem nieco zboczyliśmy z trasy, ponieważ podczas jednego z naszych postojów Skip nam uciekł, a kiedy go dogoniliśmy, do naszych uszów dobiegły odgłosy krzyków.
Po uwiązaniu Skippa i upewnieniu się, że nie ucieknie, poszliśmy sprawdzić, co się dzieje i staliśmy się świadkami pogrzebu. Ish na moją prośbę dyskretnie zapytał jednego z żałobników, co się stało, a ten odparł:
-Ten tam- wskazał palcem na ropuchę.- Wprowadził naszych prosto na teren, po którym przechadzała się czapla. Trzech naszych zostało pożartych, a to, co tu widzicie, to takie symboliczne pożegnanie.
- Dlaczego ich tam wprowadził?- zapytał Ish.
- Chcieli wrócić jak najszybciej do domu, a tamta droga była najszybsza, ale Zet zapomniał im wspomnieć, że w okolicy pojawiła się czapla i pech chciał, że była tam akurat wtedy, kiedy próbowali się przeprawić. Jest przewodnikiem, więc miał obowiązek to zgłosić.
- A co się stało z czaplą? - drążył Ish, który nieco bał się, że drapieżny ptak może się pojawić ponownie.
- Trochę ognia i huku i udało się nam ją przegonić, ale jak mówiłem wcześniej, to zjadła trzech moich przyjaciół Przeklęte ptaszyska.- Splunął na ziemie, wygrażając jednocześnie pięścią w kierunku nieba.
Wtedy Zet, którego wskazał żałobnik, z którym rozmawialiśmy, wdrapał się na głaz, by wygłosić mowę, ale przerwały mu okrzyki i buczenie.
- Wiedziałeś, że ta czapla tam jest! Wiedziałeś, co się może stać! A i tak ich tamtędy puściłeś!
- Za wszelką cenę chciałeś dniówkę wyrobić, hę?!
- Masz ich na sumieniu!
Krzyczeli żałobnicy, przekrzykując się nawzajem.
W pewnym momencie któryś z żałobników podniósł kamień z ziemi i cisnął nim w Zeta. Z rozciętego czoła polała się krew. Za chwile poleciały kolejne kamienie wzbogacone o wyzwiska, których tu nie przytoczę. Zdałem sobie sprawę, że jeśli nie zainterweniuje, Zet zostanie zlinczowany.
Bez chwili wahania wbiegłem pomiędzy przestraszonego Zeta, a wściekły tłum.
- Spokój! Spokój!- Krzyczałem.- O jego winie powinien zasądzić...- nie zdążyłem dokończyć, bo ciśnięty z tłumu kamień trafił mnie w pierś. Nieco zachwiałem się, ale przed upadkiem uratował mnie kamień, na którym zdążyłem się oprzeć.
Ish widząc to, szybko pobiegł w kierunku wozu i po kilku sekundach wrócił. Biegł tak szybko, jak nigdy wcześniej.
Wtedy nagle rozległa się potężna eksplozja, którą spowodowała bomba rzucona przez Isha. Była tak głośna, że wszystkim zebranym w tym mnie zadzwoniło w uszach.
- Powariowaliście jeden z drugim? Mało wam nieszczęść?! Odłóżcie te kamienie! Natychmiast!- Krzyczał Ish.
Odkąd z nim podróżowałem, nie widziałem, aby aż tak się zezłościł i był wówczas bardziej wściekły niż w chwili kiedy okazało się, że jego dłużnik jest niewypłacalny.
Ciężko było powiedzieć, co odniosło większy efekt: wybuch jego petardy czy jego dramatyczny apel. W każdym razie wszyscy zebrani stracili wolę walki. A ja odetchnąłem z ulgą, rozmasowując obolały brzuch. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby nie interwencja Ish, na tym pogrzebie mogło dojść do krwawej rzezi...
- Przepraszamy...deczko nas poniosło- odezwał się jeden z żałobników, a na jego twarzy malował się wstyd.
- Daruję wam, ale tylko pod jednym warunkiem: Nie będziecie dawać się ponosić emocją.
- Dobrze- odparł.- Mamy nauczkę. Chodźcie, wracajmy do domów.- Rzucił i wszyscy poza Zetem opuścili cmentarz.
Do mnie i do Isha podeszła ropucha, którą uratowaliśmy przed linczem.
- Nazywam się Zet i jestem waszym dłużnikiem.- Powiedział, trzymając kawałek ubrania, którym starał się zatamować krwawienie z rozciętego czoła.
- Chodź do naszego wozu. Tam cię obejrzę.- Polecił Ish.
Kiedy we trójkę dotarliśmy do wozu Ish, szybko zniknął w jego środku, by po chwili wyskoczyć z torbą w której miał opatrunki.
Po zdezynfekowaniu rany i nałożenia opatrunków Zet odzyskał nieco humor.
- Tutaj raczej nic dobrego mnie już nie czeka. Ruszam na północ i tam spróbuje szczęścia. Bywajcie. Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiliście.- Odparł, ukłonił się i ruszył w przeciwnym kierunku niż my.
- Od kiedy się spotkaliśmy, co rusz pakujemy się w kłopoty.- Powiedział Ish, zajmując miejsce na wozie.
- Żałujesz naszego spotkania?- spytałem, siadając obok niego.
- W żadnym razie.- Zaśmiał się.- Teraz mam przynajmniej co opowiadać, a i moje życie zrobiło się nieco ciekawsze.
- Z ciekawości, ta petarda, której użyłeś...co to było?
- Aaa... to. Cóż to mój wynalazek. Z grubsza polega to na tym, że korpus petardy pozostaje nienaruszony, a dźwięk i błysk wydostają się na zewnątrz przez otwory w obudowie.- Wyjaśnił.
Wdziałem po nim, że był bardzo dumny ze swojego wynalazku i właśnie w takich chwilach przypominał mi Risa. Byłem ciekaw, czy duma ze swoich osiągnięć wygląda tak u wszystkich salamander, czy tylko u tak pokręconych, jak Ris, czy Ish.
- Całkiem przydatna rzecz.- Pokiwałem głową z uznaniem.
5 dni później.
Według Isha do stolicy mieliśmy nieco pół dnia drogi, a z racji ładnej pogody Ish pozwolił mi prowadzić Skippa, co było ciekawym doświadczeniem, ale nie szczególnie ekscytującym, bo Skipp właściwie prowadził się sam.
Ish z kolei drzemał na dachu swojego wozu, a ja patrzyłem na kolejne mijające drzewa, kamienie oraz znaki.
- Hej, Ish.- Lekko szturchnąłem kompana.
- Hmm?- Mruknął, otwierając oczy.
- Przed nami stoi uszkodzony wóz, ale nikogo przy nim nie widać. Sprawdzimy to?- zapytałem.
- Czuję, że znowu ładujemy się w jakieś kłopoty.- Uśmiechnął się Ish i zajął miejsce obok mnie.- Pewnie, bo zaczynałem się nudzić.
Po dojechaniu do stojącego samotnie wozu Ish zwrócił się do Skippa.
- Zaczekaj tutaj.- polecił, a ślimak wydał z siebie dźwięk, zupełnie jakby rozumiał, co Ish do niego mówi. Nigdy nie przestaje mnie to zaskakiwać, jak ta dwójka się dogaduje.
Po dokładnym obejrzeniu Ish powiedział:
- Pękła oś, prawdopodobnie, przez zbytnie przeciążenie, ale to łatwo naprawić, bo mam odpowiednie narzędzia.
- Wstrzymaj się z tym chwilę.- Poleciłem. I zerknąłem na zawartość wozu.
Pod stertą rzepy znajdował się jeszcze jeden ładunek, były to dwie sporej wielkości okute skrzynie, które leżały na środku wozu.
- To pewnie ich wina.- Wydedukował Ish.- Ten wóz nadaje się do przewozu rzepy na targ, a nie do transportowania kufrów ze skarbami i rzepy jednocześnie.
- Skąd wiesz, że to skrzynie ze skarbami?- spytałem odruchowo.
Dostrzegłem, że skrzynie faktycznie wyglądają solidnie, a na na nich były zatrzaśnięte solidne kłódki, a ich metalowe okucia sprawiały, że skrzynie były znacznie bardziej wytrzymalsze od środka transportu, którym je wieziono.
- Jak sam widzisz, są dobrze zabezpieczone i mają herb Newtopi.- Ish wskazał na rysunki umieszczone na bokach skrzyń.- Zresztą mój ojciec wyrabiał kiedyś skrzynie takie jak te, posiadały one naturalną odporność na wilgoć i wodę, charakteryzuję się szarą albo zielonkawobrązową barwą oraz gruboziarnistą strukturą. Drewno, jakiego używał, posiadało bardzo duża gęstość, która sprawia, że ten rodzaj materiału jest ciężki i zbity a dzięki temu solidny i długowieczny.
Ish udzielił mi tak wyczerpującego wykładu na temat skrzyń, po którym nie miałem już najmniejszej wątpliwości, co jest w środku.
- Wszystko fajnie, ale gdzie się podziali właściciele?- podrapałem się po głowie i spojrzałem na ziemię i udało mi się dostrzec ślady. - Dwie osoby, prawdopodobnie traszki. Jedna poszła wcześniej druga później, bo ten ślad jest bardziej wyraźny.- Wskazałem palcem na wgłębienia w ziemi.
- Gdzie nauczyłeś się tropić?- zdziwił się Ish.
- Ris mnie nauczył- odparłem.- Jeśli żyje się jako wyrzutek, to trzeba sobie umieć radzić, a teraz chodź, sprawdzimy gdzie nas te ślady doprowadzą.
Ish tylko się uśmiechnął i razem udaliśmy się za śladami, które doprowadziły nas one do łagodnego zbocza, u którego stóp było niewielkie jeziorko, a obok niego były dwie postaci.
Tak jak udało mi się odgadnąć, były to traszki. Jedna z nich skręcała się z bólu, a druga starała się go uspokoić.
- Co tu się stało?- zapytałem.
Traszka, na mój widok odskoczyła przestraszona do tyłu, ale na widok Isha, który był tuż za mną, nieco się uspokoiła.
- Nazywam się Reshi, a to jest mój brat Ush i chyba zjadł coś nieświeżego, bo pół godziny na niego czekałam, a on tutaj leżał zwinięty w pół.- Reshi wskazała na leżące tuż obok nieznane mi owoce.
Obejrzałem je dokładnie, próbując ustalić, czy faktycznie była to wina owoców, czy czegoś innego.
Nagle rozległ się krzyk:
- Stójcie! Coś...coś tu śmierdzi!- głos ten należał do Isha.
Ish podszedł do źródła i pociągnął nosem, jakby by coś wyczuł. Coś, czego ja i nasi nowi znajomi nie czuliśmy. Ignorując moje pytania, usiadł nad brzegiem jeziorka, zaczerpnął z niego wody do szklanej kolby, po czym oglądał ją pod światło, smakował koniuszkiem języka i maczał w niej jakieś papierki dobyte z przepastnych kieszeni pocerowanej kapoty.
Wreszcie Ish wstał, otrzepał kolana i obwieścił:
- No to już wiem, dlaczego twój brat źle się czuje. Wcale nie przez jedzenie, ono jest w porządku...tylko przez wodę! Tak, tak nie patrzcie na mnie, jak na głupka. Przyjrzyjcie się temu jeziorku, nie ma w nim ani jednej ryby! Zatruły go podziemne wyziewy.- Ish wskazał palcem na jeziorko.
Faktycznie nic w nim nie pływało, ba nie było w nim nawet żadnej roślinności, co tylko potwierdzało podejrzenia Isha.
Reshi już zaczynała tracić nadzieję, że jej brat nie przeżyje, ale wtedy Ish szybko pobiegł do swojego wozu i wrócił z fiolką wypełnioną jasnoniebieskim płynem.
- Niech twój brat to wypije, a poczuje się lepiej.- Polecił Ish i wręczył Reshi fiolkę.
Kiedy Ush wypił jej zawartość, jego skóra znów zaczynała odzyskiwać blask, a on sam poczuł się lepiej.
Reshi nie mogła się nachwalić sprytu i pomysłowości Isha i zapewniała mnie, że kiedy dotrzemy do Newtopi, to dopilnuje, aby te pochwały trafiły do właściwych osób.
Kiedy we czwórkę wróciliśmy do naszych wozów, Ish zaproponował pomoc w naprawie zepsutego wozu naszych nowych znajomych.
Reshi, która była prawdopodobnie tutaj rządziła, zgodziła się na naszą pomoc i po kilku minutach, dzięki sporym zdolnością inżynieryjnym Isha wóz znowu sunął gładko po drodze, zupełnie jak nowy.
- Dziękuję wam, znowu- uśmiechnęła się Reshi.- Dokąd zmierzacie, jeśli można wiedzieć.
- Do stolicy.- Odparł Ish.
- My również, więc może pojedziemy tam razem? We czwórkę raźniej- zaproponowała.
Ish spojrzał na mnie, jakby czekał na moje wytyczne, a ja w odpowiedzi skinąłem głową.
- Więc postanowione!- Ucieszyła się Reshi.
I tak dalszą drogę pokonaliśmy wraz z nowymi przyjaciółmi. Opowiedzieli nam, że są rodzeństwem, ona jest jedną ze służek Lady Olivi, a jej brat jest sierżantem w królewskiej gwardii.
Kiedy spytałem, dlaczego podróżują we dwójkę Reshi odparła:
- Ostatnio było sporo napadów na okoliczne wioski, i to nie tylko tutaj, ale na całym Płazowyżu. Bandyci stali się wyjątkowo bezczelni, a że mamy braki w armii wysłano nas, abyśmy pod przykrywką przywieźli kosztowności z północy do stolicy.
Spojrzałem na nich i faktycznie wyglądali jak farmerzy, ale tylko na pierwszy rzut oka, bo co bardziej spostrzegawczy mógł zobaczyć, że ich dłonie nie zaznały ciężkiej pracy w polu, ale wolałem im tego nie mówić. Bo w końcu się im jednak udało. Przy naszej niewielkiej pomocy oczywiście.
Jakiś czas później zatrzymaliśmy się na pagórku, z którego droga prowadziła prosto do stolicy. Sama stolica znajdowała się niemal w samym morzu i przejście do niej suchą stopą było niemożliwe.
Nagle dostrzegłem coś po mojej prawej stronie. Dokładniej na drodze prowadzącej od wschodniej bramy zobaczyłem coś, co mogło być tym czego tu szukam.
- Podasz mi swoją lunetę Ish?
Ish sięgnął do swojej torby i wręczył mi lunetę.
Po skierowaniu jej w kierunku, z którego coś dostrzegłem, okazało się, że przeczucie mnie nie myliło, bowiem na wozie, który dostrzegłem, znajdowała się ludzka dziewczyna, a jej towarzyszami była mała kijanka oraz młoda i stara żaba.
- To chyba ta Anna i jej przyjaciele, o których mówił nam twój dłużnik Stanek.- Powiedziałem, śledząc ich ruchy.
- Chcesz ruszyć za nimi?- zapytał.
- Nie...nie jesteśmy tu po nich.- Odparłem i oddałem mu lunetę.- Jeśli los będzie łaskawy, to może jeszcze ich spotkamy.- Dodałem.
Kiedy dotarliśmy do głównej bramy, z wieży odezwał się strażnik, który zmierzył nas wzrokiem.
- Kto idzie?!
- Sierżant Ush i moja siostra Reshi. Wieziemy podatki, o które prosił król.- Ush poklepał skrzynie za plecami.
- A ta dwójka?- zapytał.
- To nasi goście- odparła Reshi.- Otwórz bramę, a wszystko wyjaśnimy.
Strażnik skinął głową i dał znak swoim towarzyszą, aby otworzyć bramę.
Do miasta pierwsi wjechali Ush i Reshi, a my zaraz za nimi.
- Dom...- wydusił Ish.- Po sześciu długich latach...- ciągnął tonem, zupełnie jakby miał zaraz się rozpłakać.
- Tutaj nasze drogi na razie się rozchodzą.- Powiedziała Reshi.- Jednak niedługo się znów się spotkamy- uśmiechnęła się i wraz z bratem ruszyła w kierunku pałacu.
- Możesz zdjąć kaptur z głowy. Tutaj nikomu nie przeszkadza, że jesteś człowiekiem.- Odparł i rozejrzał się wkoło, jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że tu jest.
Zrobiłem, to o co prosił i faktycznie...nikogo to nie zainteresowało, co było dość niezwykłe, ale i zwyczajne. Przez chwilę sam poczułem się jak w domu, bo nie musiałem się ukrywać.
- Będę musiał cię na jakiś czas zostawić- odezwał się Ish, który przerwał mój zachwyt nad tym miastem.- Muszę iść uregulować dług, a kiedy to zrobię, znów się spotkamy, a na razie możesz sobie pozwiedzać miasto, jeśli chcesz.- Odparł z uśmiechem.
- Nie boisz się, że się zgubię?
Ish w odpowiedzi głośno się zaśmiał i odparł:
- Jeśli umiesz czytać, to się nie zgubisz. Mamy tu najlepsze oznakowania więc znajdziesz, co tylko będziesz chciał. Więc do zobaczenia później- pomachał mi i ruszył w swoim kierunku.
- Może być zabawnie...- powiedziałem do siebie i zobaczyłem z oddali most, z którego rozciągał się widok niemal na całe miasto.- To będzie dobre miejsce.
Idąc przez miasto zgodnie z radami Isha, kierowałem się znakami.
- „Most Marcy Wu"- przeczytałem napis na jednym ze znaków, a imię zabrzmiało dziwnie znajomo, ludzko.
Kidy się na nim znalazłem, spojrzałem na widok roztaczający się przed moimi oczami. Miasto było jeszcze piękniejsze, niż opowiadał Ish. Czyste, zorganizowane i najważniejsze dla mnie tolerancyjne. Przynajmniej na razie. Nikt z setek osób, która przechodziła przez most, nie zwróciło na mnie uwagi, a byłem przecież człowiekiem.
Kidy przeszedłem na drugą stronę mostu, w oczy rzucił mi się złoty pomnik, a po dokładniejszym przyjrzeniu się okazało się, że przedstawia on ludzką dziewczynę.
-"Marcy Wu w podzięce za ulepszenie mostu, wdzięczni mieszkańcy."- Zastanawiałem się, czy to jest ta dziewczyna, o której mówił Ish, czy byli tu wcześniej inni ludzie.
Pomnik robił wrażenie, ale mój zachwyt przerwał pisk i słowa:
- O rany! O rany! O rany!
Odruchowo aktywowałem ukryte ostrze i obróciłem się na pięcie tylko po to, aby zobaczyć, że te piski, to nie efekt strachu, ale ekscytacji, a przed moimi oczami stała dziewczyna, której pomnik znajdowała się za moimi plecami. To odpowiedziało, na jedno z pytań. Ukryłem swoje ostrze i odetchnąłem z ulgą.
- Inny człowiek!- Pisnęła ponownie, po czym podbiegając w moim kierunku, a pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było kilkukrotne trącenie mnie palcem w twarz i w ramię.- Prawdziwy!- stwierdziła z uśmiechem, lustrując mnie uważnie swoim nieco rozbieganym spojrzeniem.
Nagle dziewczyna złapała mnie za rękę, na której miałem karwasz ze wbudowanym ukrytym ostrzem, uniosła ją do góry i obróciła wewnętrzną stroną. Byłem tak zaskoczony, że nawet się nie opierałem.
- Mechanizm oparty na zapadkach i blokadach. Fenomenalna precyzja i wykonanie.- Powiedziała i nacisnęła guzik zwalniający blokadę, która sprawiła, że aktywował się mechanizm wysuwający ukryte ostrze ponownie. - Długość ostrza ok. 30 cm, hartowana stal, najwyższy stopień czystości, brak pęknięć, rdzy oraz uszczerbków. Hak na oko może utrzymać ciężar do 100-110 kg, posiada specjalną blokadą, która sprawia, że czubek ostrza nakłada się głowica haka zmieniając ostrze w sprzęt do wspinaczki. Genialne. Wyrazy uznania dla twórcy- Powiedziała wyraźnie podekscytowana.
Byłem tak zaskoczony jej stwierdzeniem, że stałem jak słup. Bowiem w ciągu kilku sekund rozgryzła działanie ostrza, którego ja uczyłem się tydzień, za nim opanowałem jak korzystać z niego instynktownie.
- A to co?- przejechała dłonią po moim ramieniu.- Nigdy nie widziałam podobnego materiału. Zapewnia cyrkulacje powietrza w ciepłe dni, a blokuje je w zimne. - Materiał idealny na każdą pogodę.- Dodała.
Moje zaskoczenie było ogromne ponieważ stwierdziła to tylko na podstawie przejechania palcem po moim stroju.
Teraz już wiedziałem, że nie postawili jej pomnika za piękne oczy. Ja może i byłem całkiem mądry, ale ona była o poziom wyżej, a nawet dwa. Jej jedyny minus, to fakt, że ulegała ekscytacji i nie zwracała uwagi na otoczenie, co było nawet urocze. Straszne, ale urocze.
- Cześć...- powiedziałem.- Ty musisz być Marcy.
- Oh...- jęknęła.- Przepraszam, ale widok innego człowieka i tego, co masz na sobie...no nie mogłam się powstrzymać.- Lekko się zawstydziła, opuszczając głowę i puszczając jednocześnie moją rękę.
- Nic nie szkodzi. Właściwie to jest pod wrażeniem, że na pierwszy rzut oka rozgryzłaś mój sprzęt. Musisz być naprawdę mądra.- Stwierdziłem, a była to całkowita prawda.
- Dziękuję...- wydukała.- Jestem Marcy, Marcy Wu- wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
- Max, Max Mercer.- Odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń.- Chociaż po takim pomniku trudno nie wiedzieć kim jesteś.- Skinieniem głowy wskazałem na jej pomnik za plecami.
- Trochę duży wiem, ale mieszkańcy byli tak wdzięczni i...
- Nie mogłaś odmówić- dokończyłem.
- Tak- odparła.
- Może pójdziemy gdzieś, gdzie możemy na spokojnie porozmawiać?- zaproponowałem, bo rozmowa na środku mostu mogła przyciągnąć niechcianą uwagę, bądź co bądź oboje byliśmy ludźmi.
- Pewnie- wykrzesała z siebie speszony uśmiech.- Znam jedno miejsce, gdzie podają najlepsze chrząszczoburgery na całym Płazowyżu.
- Brzmi strasznie pysznie- uśmiechnąłem się.- Prowadź więc.
- Hej, dlaczego przerwałeś.- Wyprostował się Grog, którego moje zamilknięcie wyrwało z zamyślenia.
- Pić mi się chce.- odparłem.
Na szczęście właściciel przyniósł akurat pierwszą partię jedzenia i napoje.
Wziąłem swój kubek i duszkiem go osuszyłem. Opowiadanie bardzo wysusza.
- I co było dalej...- powiedział Buster, podpierając głowę o dłoń, czekając na ciąg dalszy.
- Cierpliwości przyjaciele zaraz wrócę do tej historii...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro