Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 Spotkanie z Marcy



- Więc to wy byliście tymi bohaterami, o których opowiadali- odezwał się Buster.

- Widzieliśmy ten dym, kiedy opuszczaliśmy Newtopie- wtrącił Grog.- Nie przestajesz nas zaskakiwać.

- To nic takiego- odparłem z uśmiechem.- Ot byliśmy we właściwym miejscu we właściwym czasie.

- Przeciwnie.- Ponownie odezwał się Buster.- Mam przyjaciela w Stony Glutch więc chyba należą ci się podziękowania.- Kelner! Najlepsze co masz w karcie dla naszego nowego towarzysza!

- Za 10 minut- Odparł Baryła i wrócił do kuchni.

- Czyli co? Puścicie mnie?- spytałem.

- Nie...aż tak to nie jestem wdzięczny, ale gdyby to zależało tylko ode mnie, to może, może. A na razie opowiadaj, co było dalej.- Nalegał Buster i zrobił łyk szlamowego piwa.

- Więc jedziemy dalej...-westchnąłem.

Dwa dni po opuszczeniu Stony Glutch wraz z Ishem nieco zboczyliśmy z trasy, ponieważ podczas jednego z naszych postojów Skip nam uciekł, a kiedy go dogoniliśmy, do naszych uszów dobiegły odgłosy krzyków.

Po uwiązaniu Skippa i upewnieniu się, że nie ucieknie, poszliśmy sprawdzić, co się dzieje i staliśmy się świadkami pogrzebu. Ish na moją prośbę dyskretnie zapytał jednego z żałobników, co się stało, a ten odparł:

-Ten tam- wskazał palcem na ropuchę.- Wprowadził naszych prosto na teren, po którym przechadzała się czapla. Trzech naszych zostało pożartych, a to, co tu widzicie, to takie symboliczne pożegnanie.

- Dlaczego ich tam wprowadził?- zapytał Ish.

- Chcieli wrócić jak najszybciej do domu, a tamta droga była najszybsza, ale Zet zapomniał im wspomnieć, że w okolicy pojawiła się czapla i pech chciał, że była tam akurat wtedy, kiedy próbowali się przeprawić. Jest przewodnikiem, więc miał obowiązek to zgłosić.

- A co się stało z czaplą? - drążył Ish, który nieco bał się, że drapieżny ptak może się pojawić ponownie.

- Trochę ognia i huku i udało się nam ją przegonić, ale jak mówiłem wcześniej, to zjadła trzech moich przyjaciół Przeklęte ptaszyska.- Splunął na ziemie, wygrażając jednocześnie pięścią w kierunku nieba.

Wtedy Zet, którego wskazał żałobnik, z którym rozmawialiśmy, wdrapał się na głaz, by wygłosić mowę, ale przerwały mu okrzyki i buczenie.

- Wiedziałeś, że ta czapla tam jest! Wiedziałeś, co się może stać! A i tak ich tamtędy puściłeś!

- Za wszelką cenę chciałeś dniówkę wyrobić, hę?!

- Masz ich na sumieniu!

Krzyczeli żałobnicy, przekrzykując się nawzajem.

W pewnym momencie któryś z żałobników podniósł kamień z ziemi i cisnął nim w Zeta. Z rozciętego czoła polała się krew. Za chwile poleciały kolejne kamienie wzbogacone o wyzwiska, których tu nie przytoczę. Zdałem sobie sprawę, że jeśli nie zainterweniuje, Zet zostanie zlinczowany.

Bez chwili wahania wbiegłem pomiędzy przestraszonego Zeta, a wściekły tłum.

- Spokój! Spokój!- Krzyczałem.- O jego winie powinien zasądzić...- nie zdążyłem dokończyć, bo ciśnięty z tłumu kamień trafił mnie w pierś. Nieco zachwiałem się, ale przed upadkiem uratował mnie kamień, na którym zdążyłem się oprzeć.

Ish widząc to, szybko pobiegł w kierunku wozu i po kilku sekundach wrócił. Biegł tak szybko, jak nigdy wcześniej.

Wtedy nagle rozległa się potężna eksplozja, którą spowodowała bomba rzucona przez Isha. Była tak głośna, że wszystkim zebranym w tym mnie zadzwoniło w uszach.

- Powariowaliście jeden z drugim? Mało wam nieszczęść?! Odłóżcie te kamienie! Natychmiast!- Krzyczał Ish.

Odkąd z nim podróżowałem, nie widziałem, aby aż tak się zezłościł i był wówczas bardziej wściekły niż w chwili kiedy okazało się, że jego dłużnik jest niewypłacalny.

Ciężko było powiedzieć, co odniosło większy efekt: wybuch jego petardy czy jego dramatyczny apel. W każdym razie wszyscy zebrani stracili wolę walki. A ja odetchnąłem z ulgą, rozmasowując obolały brzuch. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby nie interwencja Ish, na tym pogrzebie mogło dojść do krwawej rzezi...

- Przepraszamy...deczko nas poniosło- odezwał się jeden z żałobników, a na jego twarzy malował się wstyd.

- Daruję wam, ale tylko pod jednym warunkiem: Nie będziecie dawać się ponosić emocją.

- Dobrze- odparł.- Mamy nauczkę. Chodźcie, wracajmy do domów.- Rzucił i wszyscy poza Zetem opuścili cmentarz.

Do mnie i do Isha podeszła ropucha, którą uratowaliśmy przed linczem.

- Nazywam się Zet i jestem waszym dłużnikiem.- Powiedział, trzymając kawałek ubrania, którym starał się zatamować krwawienie z rozciętego czoła.

- Chodź do naszego wozu. Tam cię obejrzę.- Polecił Ish.

Kiedy we trójkę dotarliśmy do wozu Ish, szybko zniknął w jego środku, by po chwili wyskoczyć z torbą w której miał opatrunki.

Po zdezynfekowaniu rany i nałożenia opatrunków Zet odzyskał nieco humor.

- Tutaj raczej nic dobrego mnie już nie czeka. Ruszam na północ i tam spróbuje szczęścia. Bywajcie. Nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiliście.- Odparł, ukłonił się i ruszył w przeciwnym kierunku niż my.

- Od kiedy się spotkaliśmy, co rusz pakujemy się w kłopoty.- Powiedział Ish, zajmując miejsce na wozie.

- Żałujesz naszego spotkania?- spytałem, siadając obok niego.

- W żadnym razie.- Zaśmiał się.- Teraz mam przynajmniej co opowiadać, a i moje życie zrobiło się nieco ciekawsze.

- Z ciekawości, ta petarda, której użyłeś...co to było?

- Aaa... to. Cóż to mój wynalazek. Z grubsza polega to na tym, że korpus petardy pozostaje nienaruszony, a dźwięk i błysk wydostają się na zewnątrz przez otwory w obudowie.- Wyjaśnił.

Wdziałem po nim, że był bardzo dumny ze swojego wynalazku i właśnie w takich chwilach przypominał mi Risa. Byłem ciekaw, czy duma ze swoich osiągnięć wygląda tak u wszystkich salamander, czy tylko u tak pokręconych, jak Ris, czy Ish.

- Całkiem przydatna rzecz.- Pokiwałem głową z uznaniem.

5 dni później.

Według Isha do stolicy mieliśmy nieco pół dnia drogi, a z racji ładnej pogody Ish pozwolił mi prowadzić Skippa, co było ciekawym doświadczeniem, ale nie szczególnie ekscytującym, bo Skipp właściwie prowadził się sam.

Ish z kolei drzemał na dachu swojego wozu, a ja patrzyłem na kolejne mijające drzewa, kamienie oraz znaki.

- Hej, Ish.- Lekko szturchnąłem kompana.

- Hmm?- Mruknął, otwierając oczy.

- Przed nami stoi uszkodzony wóz, ale nikogo przy nim nie widać. Sprawdzimy to?- zapytałem.

- Czuję, że znowu ładujemy się w jakieś kłopoty.- Uśmiechnął się Ish i zajął miejsce obok mnie.- Pewnie, bo zaczynałem się nudzić.

Po dojechaniu do stojącego samotnie wozu Ish zwrócił się do Skippa.

- Zaczekaj tutaj.- polecił, a ślimak wydał z siebie dźwięk, zupełnie jakby rozumiał, co Ish do niego mówi. Nigdy nie przestaje mnie to zaskakiwać, jak ta dwójka się dogaduje.

Po dokładnym obejrzeniu Ish powiedział:

- Pękła oś, prawdopodobnie, przez zbytnie przeciążenie, ale to łatwo naprawić, bo mam odpowiednie narzędzia.

- Wstrzymaj się z tym chwilę.- Poleciłem. I zerknąłem na zawartość wozu.

Pod stertą rzepy znajdował się jeszcze jeden ładunek, były to dwie sporej wielkości okute skrzynie, które leżały na środku wozu.

- To pewnie ich wina.- Wydedukował Ish.- Ten wóz nadaje się do przewozu rzepy na targ, a nie do transportowania kufrów ze skarbami i rzepy jednocześnie.

- Skąd wiesz, że to skrzynie ze skarbami?- spytałem odruchowo.

Dostrzegłem, że skrzynie faktycznie wyglądają solidnie, a na na nich były zatrzaśnięte solidne kłódki, a ich metalowe okucia sprawiały, że skrzynie były znacznie bardziej wytrzymalsze od środka transportu, którym je wieziono.

- Jak sam widzisz, są dobrze zabezpieczone i mają herb Newtopi.- Ish wskazał na rysunki umieszczone na bokach skrzyń.- Zresztą mój ojciec wyrabiał kiedyś skrzynie takie jak te, posiadały one naturalną odporność na wilgoć i wodę, charakteryzuję się szarą albo zielonkawobrązową barwą oraz gruboziarnistą strukturą. Drewno, jakiego używał, posiadało bardzo duża gęstość, która sprawia, że ten rodzaj materiału jest ciężki i zbity a dzięki temu solidny i długowieczny.

Ish udzielił mi tak wyczerpującego wykładu na temat skrzyń, po którym nie miałem już najmniejszej wątpliwości, co jest w środku.

- Wszystko fajnie, ale gdzie się podziali właściciele?- podrapałem się po głowie i spojrzałem na ziemię i udało mi się dostrzec ślady. - Dwie osoby, prawdopodobnie traszki. Jedna poszła wcześniej druga później, bo ten ślad jest bardziej wyraźny.- Wskazałem palcem na wgłębienia w ziemi.

- Gdzie nauczyłeś się tropić?- zdziwił się Ish.

- Ris mnie nauczył- odparłem.- Jeśli żyje się jako wyrzutek, to trzeba sobie umieć radzić, a teraz chodź, sprawdzimy gdzie nas te ślady doprowadzą.

Ish tylko się uśmiechnął i razem udaliśmy się za śladami, które doprowadziły nas one do łagodnego zbocza, u którego stóp było niewielkie jeziorko, a obok niego były dwie postaci.

Tak jak udało mi się odgadnąć, były to traszki. Jedna z nich skręcała się z bólu, a druga starała się go uspokoić.

- Co tu się stało?- zapytałem.

Traszka, na mój widok odskoczyła przestraszona do tyłu, ale na widok Isha, który był tuż za mną, nieco się uspokoiła.

- Nazywam się Reshi, a to jest mój brat Ush i chyba zjadł coś nieświeżego, bo pół godziny na niego czekałam, a on tutaj leżał zwinięty w pół.- Reshi wskazała na leżące tuż obok nieznane mi owoce.

Obejrzałem je dokładnie, próbując ustalić, czy faktycznie była to wina owoców, czy czegoś innego.

Nagle rozległ się krzyk:

- Stójcie! Coś...coś tu śmierdzi!- głos ten należał do Isha.

Ish podszedł do źródła i pociągnął nosem, jakby by coś wyczuł. Coś, czego ja i nasi nowi znajomi nie czuliśmy. Ignorując moje pytania, usiadł nad brzegiem jeziorka, zaczerpnął z niego wody do szklanej kolby, po czym oglądał ją pod światło, smakował koniuszkiem języka i maczał w niej jakieś papierki dobyte z przepastnych kieszeni pocerowanej kapoty.

Wreszcie Ish wstał, otrzepał kolana i obwieścił:

- No to już wiem, dlaczego twój brat źle się czuje. Wcale nie przez jedzenie, ono jest w porządku...tylko przez wodę! Tak, tak nie patrzcie na mnie, jak na głupka. Przyjrzyjcie się temu jeziorku, nie ma w nim ani jednej ryby! Zatruły go podziemne wyziewy.- Ish wskazał palcem na jeziorko.

Faktycznie nic w nim nie pływało, ba nie było w nim nawet żadnej roślinności, co tylko potwierdzało podejrzenia Isha.

Reshi już zaczynała tracić nadzieję, że jej brat nie przeżyje, ale wtedy Ish szybko pobiegł do swojego wozu i wrócił z fiolką wypełnioną jasnoniebieskim płynem.

- Niech twój brat to wypije, a poczuje się lepiej.- Polecił Ish i wręczył Reshi fiolkę.

Kiedy Ush wypił jej zawartość, jego skóra znów zaczynała odzyskiwać blask, a on sam poczuł się lepiej.

Reshi nie mogła się nachwalić sprytu i pomysłowości Isha i zapewniała mnie, że kiedy dotrzemy do Newtopi, to dopilnuje, aby te pochwały trafiły do właściwych osób.

Kiedy we czwórkę wróciliśmy do naszych wozów, Ish zaproponował pomoc w naprawie zepsutego wozu naszych nowych znajomych.

Reshi, która była prawdopodobnie tutaj rządziła, zgodziła się na naszą pomoc i po kilku minutach, dzięki sporym zdolnością inżynieryjnym Isha wóz znowu sunął gładko po drodze, zupełnie jak nowy.

- Dziękuję wam, znowu- uśmiechnęła się Reshi.- Dokąd zmierzacie, jeśli można wiedzieć.

- Do stolicy.- Odparł Ish.

- My również, więc może pojedziemy tam razem? We czwórkę raźniej- zaproponowała.

Ish spojrzał na mnie, jakby czekał na moje wytyczne, a ja w odpowiedzi skinąłem głową.

- Więc postanowione!- Ucieszyła się Reshi.

I tak dalszą drogę pokonaliśmy wraz z nowymi przyjaciółmi. Opowiedzieli nam, że są rodzeństwem, ona jest jedną ze służek Lady Olivi, a jej brat jest sierżantem w królewskiej gwardii.

Kiedy spytałem, dlaczego podróżują we dwójkę Reshi odparła:

- Ostatnio było sporo napadów na okoliczne wioski, i to nie tylko tutaj, ale na całym Płazowyżu. Bandyci stali się wyjątkowo bezczelni, a że mamy braki w armii wysłano nas, abyśmy pod przykrywką przywieźli kosztowności z północy do stolicy.

Spojrzałem na nich i faktycznie wyglądali jak farmerzy, ale tylko na pierwszy rzut oka, bo co bardziej spostrzegawczy mógł zobaczyć, że ich dłonie nie zaznały ciężkiej pracy w polu, ale wolałem im tego nie mówić. Bo w końcu się im jednak udało. Przy naszej niewielkiej pomocy oczywiście.

Jakiś czas później zatrzymaliśmy się na pagórku, z którego droga prowadziła prosto do stolicy. Sama stolica znajdowała się niemal w samym morzu i przejście do niej suchą stopą było niemożliwe.

Nagle dostrzegłem coś po mojej prawej stronie. Dokładniej na drodze prowadzącej od wschodniej bramy zobaczyłem coś, co mogło być tym czego tu szukam.

- Podasz mi swoją lunetę Ish?

Ish sięgnął do swojej torby i wręczył mi lunetę.

Po skierowaniu jej w kierunku, z którego coś dostrzegłem, okazało się, że przeczucie mnie nie myliło, bowiem na wozie, który dostrzegłem, znajdowała się ludzka dziewczyna, a jej towarzyszami była mała kijanka oraz młoda i stara żaba.

- To chyba ta Anna i jej przyjaciele, o których mówił nam twój dłużnik Stanek.- Powiedziałem, śledząc ich ruchy.

- Chcesz ruszyć za nimi?- zapytał.

- Nie...nie jesteśmy tu po nich.- Odparłem i oddałem mu lunetę.- Jeśli los będzie łaskawy, to może jeszcze ich spotkamy.- Dodałem.

Kiedy dotarliśmy do głównej bramy, z wieży odezwał się strażnik, który zmierzył nas wzrokiem.

- Kto idzie?!

- Sierżant Ush i moja siostra Reshi. Wieziemy podatki, o które prosił król.- Ush poklepał skrzynie za plecami.

- A ta dwójka?- zapytał.

- To nasi goście- odparła Reshi.- Otwórz bramę, a wszystko wyjaśnimy.

Strażnik skinął głową i dał znak swoim towarzyszą, aby otworzyć bramę.

Do miasta pierwsi wjechali Ush i Reshi, a my zaraz za nimi.

- Dom...- wydusił Ish.- Po sześciu długich latach...- ciągnął tonem, zupełnie jakby miał zaraz się rozpłakać.

- Tutaj nasze drogi na razie się rozchodzą.- Powiedziała Reshi.- Jednak niedługo się znów się spotkamy- uśmiechnęła się i wraz z bratem ruszyła w kierunku pałacu.

- Możesz zdjąć kaptur z głowy. Tutaj nikomu nie przeszkadza, że jesteś człowiekiem.- Odparł i rozejrzał się wkoło, jakby ciągle nie mógł uwierzyć, że tu jest.

Zrobiłem, to o co prosił i faktycznie...nikogo to nie zainteresowało, co było dość niezwykłe, ale i zwyczajne. Przez chwilę sam poczułem się jak w domu, bo nie musiałem się ukrywać.

- Będę musiał cię na jakiś czas zostawić- odezwał się Ish, który przerwał mój zachwyt nad tym miastem.- Muszę iść uregulować dług, a kiedy to zrobię, znów się spotkamy, a na razie możesz sobie pozwiedzać miasto, jeśli chcesz.- Odparł z uśmiechem.

- Nie boisz się, że się zgubię?

Ish w odpowiedzi głośno się zaśmiał i odparł:

- Jeśli umiesz czytać, to się nie zgubisz. Mamy tu najlepsze oznakowania więc znajdziesz, co tylko będziesz chciał. Więc do zobaczenia później- pomachał mi i ruszył w swoim kierunku.

- Może być zabawnie...- powiedziałem do siebie i zobaczyłem z oddali most, z którego rozciągał się widok niemal na całe miasto.- To będzie dobre miejsce.

Idąc przez miasto zgodnie z radami Isha, kierowałem się znakami.

- „Most Marcy Wu"- przeczytałem napis na jednym ze znaków, a imię zabrzmiało dziwnie znajomo, ludzko.

Kidy się na nim znalazłem, spojrzałem na widok roztaczający się przed moimi oczami. Miasto było jeszcze piękniejsze, niż opowiadał Ish. Czyste, zorganizowane i najważniejsze dla mnie tolerancyjne. Przynajmniej na razie. Nikt z setek osób, która przechodziła przez most, nie zwróciło na mnie uwagi, a byłem przecież człowiekiem.

Kidy przeszedłem na drugą stronę mostu, w oczy rzucił mi się złoty pomnik, a po dokładniejszym przyjrzeniu się okazało się, że przedstawia on ludzką dziewczynę.

-"Marcy Wu w podzięce za ulepszenie mostu, wdzięczni mieszkańcy."- Zastanawiałem się, czy to jest ta dziewczyna, o której mówił Ish, czy byli tu wcześniej inni ludzie.

Pomnik robił wrażenie, ale mój zachwyt przerwał pisk i słowa:

- O rany! O rany! O rany!

Odruchowo aktywowałem ukryte ostrze i obróciłem się na pięcie tylko po to, aby zobaczyć, że te piski, to nie efekt strachu, ale ekscytacji, a przed moimi oczami stała dziewczyna, której pomnik znajdowała się za moimi plecami. To odpowiedziało, na jedno z pytań. Ukryłem swoje ostrze i  odetchnąłem z ulgą.

- Inny człowiek!- Pisnęła  ponownie, po czym podbiegając w moim kierunku, a pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było kilkukrotne trącenie mnie palcem w twarz i w ramię.- Prawdziwy!- stwierdziła z uśmiechem, lustrując mnie uważnie swoim nieco rozbieganym spojrzeniem.

Nagle dziewczyna złapała mnie za rękę, na której miałem karwasz ze wbudowanym ukrytym ostrzem, uniosła ją do góry i obróciła wewnętrzną stroną. Byłem tak zaskoczony, że nawet się nie opierałem.

- Mechanizm oparty na zapadkach i blokadach. Fenomenalna precyzja i wykonanie.- Powiedziała i nacisnęła guzik zwalniający blokadę, która sprawiła, że aktywował się mechanizm wysuwający ukryte ostrze ponownie. - Długość ostrza ok. 30 cm, hartowana stal, najwyższy stopień czystości, brak pęknięć, rdzy oraz uszczerbków. Hak na oko może utrzymać ciężar do 100-110 kg, posiada specjalną blokadą, która sprawia, że czubek ostrza nakłada się głowica haka zmieniając ostrze w sprzęt do wspinaczki. Genialne. Wyrazy uznania dla twórcy- Powiedziała wyraźnie podekscytowana.

Byłem tak zaskoczony jej stwierdzeniem, że stałem jak słup. Bowiem w ciągu kilku sekund rozgryzła działanie ostrza, którego ja uczyłem się tydzień, za nim opanowałem jak korzystać z niego instynktownie.

- A to co?- przejechała dłonią po moim ramieniu.- Nigdy nie widziałam podobnego materiału. Zapewnia cyrkulacje powietrza w ciepłe dni, a blokuje je w zimne. - Materiał idealny na każdą pogodę.- Dodała.

Moje zaskoczenie było ogromne ponieważ stwierdziła to tylko na podstawie przejechania palcem po moim stroju.

Teraz już wiedziałem, że nie postawili jej pomnika za piękne oczy. Ja może i byłem całkiem mądry, ale ona była o poziom wyżej, a nawet dwa. Jej jedyny minus, to fakt, że ulegała ekscytacji i nie zwracała uwagi na otoczenie, co było nawet urocze. Straszne, ale urocze.

- Cześć...- powiedziałem.- Ty musisz być Marcy.

- Oh...- jęknęła.- Przepraszam, ale widok innego człowieka i tego, co masz na sobie...no nie mogłam się powstrzymać.- Lekko się zawstydziła, opuszczając głowę i puszczając jednocześnie moją rękę.

- Nic nie szkodzi. Właściwie to jest pod wrażeniem, że na pierwszy rzut oka rozgryzłaś mój sprzęt. Musisz być naprawdę mądra.- Stwierdziłem, a była to całkowita prawda.

- Dziękuję...- wydukała.- Jestem Marcy, Marcy Wu- wyciągnęła dłoń w moim kierunku.

- Max, Max Mercer.- Odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń.- Chociaż po takim pomniku trudno nie wiedzieć kim jesteś.- Skinieniem głowy wskazałem na jej pomnik za plecami.

- Trochę duży wiem, ale mieszkańcy byli tak wdzięczni i...

- Nie mogłaś odmówić- dokończyłem.

- Tak- odparła.

- Może pójdziemy gdzieś, gdzie możemy na spokojnie porozmawiać?- zaproponowałem, bo rozmowa na środku mostu mogła przyciągnąć niechcianą uwagę, bądź co bądź oboje byliśmy ludźmi.

- Pewnie- wykrzesała z siebie speszony uśmiech.- Znam jedno miejsce, gdzie podają najlepsze chrząszczoburgery na całym Płazowyżu.

- Brzmi strasznie pysznie- uśmiechnąłem się.- Prowadź więc.

- Hej, dlaczego przerwałeś.- Wyprostował się Grog, którego moje zamilknięcie wyrwało z zamyślenia.

- Pić mi się chce.- odparłem.

Na szczęście właściciel przyniósł akurat pierwszą partię jedzenia i napoje.

Wziąłem swój kubek i duszkiem go osuszyłem. Opowiadanie bardzo wysusza.

- I co było dalej...- powiedział Buster, podpierając głowę o dłoń, czekając na ciąg dalszy.

- Cierpliwości przyjaciele zaraz wrócę do tej historii...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro