Rozdział 3 Sztuka perswazji
- Kontynuujmy naszą historię...
Po opuszczeniu bagna i wyznaniach łapiących za serce naszym pierwszym przystaniem była karczma na rozdrożach, ale tam nie wydarzyło się nic ciekawego poza faktem, że zostawiliśmy tam towary z Odmętów i dokupiliśmy prowiant na dalszą drogę, ot standard podczas takich przygód.
Jadąc w kierunku Stony Glutch, chciałem przerwać niezręczną ciszę i zapytałem:
-Wiesz Ish, lubię wiedzieć, z kim podróżuję. Opowiedz mi o sobie.
- O sobie? Hmm... Cóż, jak już widziałaś świetnie dogaduje się żabami, a z ropuchami trochę mniej, a ze swoimi pobratymcami no... tak średnio bym powiedział. Co dokładnie cię interesuje?
- Możesz zacząć od tego, skąd pochodzisz?
- Więc tak: urodziłem się w naszej stolicy Newtopi, moja matka była księgową a ojciec płatnerzem. Opuściłem rodzinne strony, kiedy tylko wywali mnie z akademii z jakieś 6 lat temu...
- Wyrzucili cię? Za co?- spytałem zaintrygowany, bo o ile Ish sprawiał wrażenie lekko roztrzepanego i bujającego w obłokach, ale intelektu nie można było mu odmówić.
-Profesor Jodełko rektor uniwersytetu, na którym studiowałem, miał pewne...uwagi do moich eksperymentów. Słuszne poniekąd.- Ish lekko się uśmiechnął.- Płyn na porost brody, od którego włosy stawały w ogniu. Pozytywki dla dzieci, co raz nakręcone nie chciały się wyłączyć. Chociaż tłumaczyłem, że trzeba było poluzować śrubkę z tyłu, ale nikt mnie nigdy nie słuchał.- Wyliczał, a w jego głosie nie słychać było wstydu, a raczej lekkie rozczarowanie. Wszak każdy wynalazek trzeba jakoś wypróbować.- Jednak czarę goryczy przelał mój eksperyment z materiałami wybuchowymi, w którym wysadziłem połowę skrzydła naszego uniwersytetu. Byłem roztargniony i to był wypadek przy pracy... Pomyliłem piorunian rtęci z saletrą, buteleczki stały koło siebie i...buuum! No i skończyło się na tym, że obciążyli mnie kosztami remontu i to wcale nie małymi. 20 000 miedziaków. I tak od 6 lat staram się je uzbierać i właśnie to dlatego tak zależy mi na Stony Glutch, bo właśnie tam jest mój dłużnik i ostatnie 2000 miedziaków, których mi brakuje, a bez nich nie mam prawa postawić stopy w domu, więc wiesz...
- Wiem i jak mówiłem wcześniej, pomogę ci, a teraz kiedy znam powód, to zrobię to z przyjemnością.- Poklepałem Isha po ramieniu.- Tylko postaraj się nikogo nie wysadzić po drodze.
- Jasne, ale jeśli chcesz, to mogę zmodyfikować nieco twoje petardy, które masz przy sobie.- Zaproponował.
- Chwila, chwila nie przypominam sobie, abym coś ci na ten temat mówił!
- Nie musiałeś.- Ish znów się uśmiechnął, ale tym razem był to uśmiech przeplatany z sentymentem.- Dobrze wiem, kto zrobił twój pancerz oraz broń. Ris Jeden Kieł, bo tutaj jest jego znak.- Ish wskazał palcem na czarne pole szerokości monety na moim pasie. Był to pierwszy z wielu razy kiedy Ish zaskoczył mnie swoimi umiejętnościami obserwacji.
Takie samo znaczenie było na rękojeści mojego miecza oraz karwaszu. Była to litera R, która miała bardzo specyficzny wygląd i było ją widać tylko pod odpowiednim kątem.
- Znałeś Risa?- Spytałem.
- Tak. Przez dwa lata podróżowałem razem z nim, ale różnica charakterów zmusiła nas do rozstania, ale co by nie mówić szkoda, że tak skończył.- Ish westchnął, a jego twarz nagle przyozdobił smutek.- Przynajmniej zginął, robiąc, to co kochał, a kochał te swoje badania i narażanie dla nich życia. Wyprzedzał swoje czasy...prawdziwy innowator...
- To prawda.- Przytaknąłem.- Co by nie mówić był geniuszem. Gdyby tylko był bardziej ostrożny.- Po tych słowach udzielił mi się smutek Isha.
- Corvus mówił mi, że oddałeś jego dobytek rodzinie. Bardzo szlachetnie.
- Tak, ale zabrałem kilka schematów, które Ris miał dla mnie przygotowane, ale nie zdążył.
Oczy Isha rozbłysły zupełnie jakby te słowa podsyciły uśpiony w nich ogień.
- Masz je?- dopytywał.
- Mam.- Poklepałem w jedną z przegród przy pasie.
- Kiedy wrócimy do stolicy z radością, stworzę ci to, czego Ris nie zdążył, będzie to taki mój hołd dla byłego nauczyciela i towarzysza podróży.
- Czemu nie.- Odparłem.- Kolejny gadżet z pewnością się przyda.
Przez resztę drogi do Stony Glutch Ish opowiadał mi o Newtopi.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to niedługo będziesz mógł zobaczyć mój dom- tłumaczył mi, a ja starałem się sobie wyobrazić, to wielkie miasto.- Newtopia jest centrum Płazowyżu w przenośni oczywiście, na jej ulicach można spotkać niemal każdą rozumną rasę zamieszkującą tę ziemię i usłyszeć różne języki. Tam każdy zapomina o uprzedzeniach wobec innych. Uczeni z całego Płazowyżu zjeżdżają tam, aby czerpać wiedzę z wielkiej biblioteki, albo posłuchać wykładu na naszym uniwersytecie... lub też skorzystać z innych atrakcji, których tam nie brakuje. W każdym razie na nudę nie można tam narzekać.
- Opisałeś je tak dobrze, że mam wielką ochotę je zobaczyć na własne oczy.- Uśmiechnąłem się i rozsiadłem się nieco wygodniej obok Isha.
- Wiem, ja też bym chciał- odpowiedział, a w jego oczach było widać wielką determinację. Dzięki mnie miał szansę wrócić do domu.
- Szkoda, że nie jestem taki jak ty. Bardziej...usatysfakcjonowany życiem.
- Zabawne, że to mówisz, ale zastanawiałem się, jak by to było być kimś takim jak ty.- Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.- Mimo, że znamy się, krótko to mam wrażenie, że możemy się od siebie wiele nauczyć i chyba całkiem nieźle się uzupełniamy. Z twoimi umiejętnościami i moimi wynalazkami daleko zajdziemy, mówię ci, bo któregoś dnia, wspomnisz moje słowa.
Z uśmiechem pokiwałem głową. Współpraca była bez wątpienia najmądrzejszym wyjściem w mojej sytuacji. No i przynajmniej miałem jakieś towarzystwo.
Jednak wzajemną rozmowę przerwał nam widok znaku, który mówił, że jesteśmy już na miejscu.
- Sugeruje założyć kaptur i chustę na twarz.- Powiedział Ish.
Nie trzeba było mi tego powtarzać, bo doskonale wiedziałem, jaka byłaby pierwsza reakcja miejscowych. Bo już kiedyś coś takiego przerabiałem.
W stroju, jaki zrobił dla mnie Ris, wyglądałem jak nieco przerośnięta traszka, która straciła ogon, a moje oczy budziły u miejscowych dziwny niepokój.
Kiedy oboje zsiedliśmy z wozu, Ish wskazał na znajdującą się na wprost od nas chatę, która miała napis CHATA TAJEMNIC, lecz był on zniszczony, a niektóre z liter ledwo się trzymały, a przed wejściem do domu siedziała żaba, która wyglądała na smutną.
Opaska, jaką z reguły osłaniało się oko, trzymał na miejscu gdzie ludzie mają uszy. On sam zresztą wyglądał, zupełnie jakby stoczył jakąś walkę, bo cały strój, jaki miał na sobie był poszarpany i podziurawiony.
- Chata tajemnic?- odczytałem napis.- Miałem wrażenie, że gdzieś już kiedyś widziałem taki napis, ale nie miałem pojęcia gdzie.- To na pewno tutaj?
- Taaa- odparł Ish i podszedł do siedzącej żaby.- Stan ty stary oszuście, gdzie są moje miedziaki.
Żaba spojrzała na niego, a potem na mnie.
- Wszystko przepadło.- Odparł i machnął ręką. Wyglądając przy tym, jakby stracił cała chęć do życia.
- Jak to przepadło?! Gdzie moje obiecane pieniądze?!- Krzyczał Ish, potrząsając niereagującym na jego krzyki Stanem.
- Był tu człowiek i żabia rodzinka...uwolnili moje eksponaty...ledwo uciekłem...jednak teraz żałuje, że nie dałem się pożreć.
- Człowiek?!- wtrąciłem nagle.- Kto? Jak się nazywał.
- Dziewczyna. Anna jakaś tam. Zresztą co za różnica- Odparł, obojętnie.- Wszystko zniszczone... cała ciężka praca...-powtarzał, roniąc kolejne łzy.
Ish wszedł do środka i po kilku minutach wrócił.
- Ten idiota ma rację. Wszystko w kawałkach. Nie ma nic, co moglibyśmy sprzedać.- Ish tupnął kilka razy mocno nogami o ziemie dając upust swojej złości. Nie tego się bowiem spodziewał.
Nie wiedziałem też, że Ish potrafi aż tak się wściec, ale nie miałem mu tego za złe. Stracił możliwość wcześniejszego powrotu do domu, a to musiało być bardzo bolesne.
- A co z twoimi skrytkami?! Co z twoimi zaskórniakami?!- Krzyczał Ish.- Musisz coś mieć!
- Spóźniłeś się Ish. Byli inni moi wierzyciele i zabrali wszystko. Nie mam złamanego miedziaka.- Stan wzruszył ramionami.
- Niech cię licho porwie Stan! Ostatni raz robiłem coś za darmo!- warknął Ish i zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem.
- Więc co teraz?- spytałem.
- To była moja jedyna szansa.- Mruknął Ish.- Nigdzie nie teraz nie zdobędę takiej ilości gotówki, a wiem, że nie będziesz chciał się włóczyć ze mną przez nie wiadomo jak długi okres czasu, aby ją dozbierać.
- To prawda, ale naprawdę nie ma innego wyjścia?
- Przepraszam...-odezwał się głos.
Na te słowa obróciliśmy się za siebie i dostrzegliśmy żabę, o ciemnozielonym ubarwieniu, a strój jaki miała świadczył, że mogła być kimś ważnym.
- Nazywam się Sid i jestem tu kimś w rodzaju burmistrza.
- Tak?- spytałem, odchodząc kawałek dalej, aby dłużnik Isha przypadkiem nie popsuł naszego potencjalnego interesu.
- Niechcący podsłuchałem, że potrzebujecie pieniędzy- zaczął niepewnie Sid.- I tak się szczęśliwie składa, że mamy trochę miedziaków na zbyciu.
- Podejrzewam, że jest jakiś haczyk- skwitowałem krzyżując ręce na piersi.
- Jest.- Jęknął lekko zawstydzony.- I to więcej niż jeden. Można by rzec, że cała góra haczyków.
- Słucham więc.
- Kawałek za miastem jest, a właściwie była stara kopalnia, która przez lata była opuszczona, ale teraz ma tak jakby nowych właścicieli....
- Czyli kogo?- drążył Ish, który przeczuwał, że oferta ma coś, co może się nam nie spodobać. Nie pomylił się.
- Mrówczą kolonię.- Odparł.- Mrówki przybyły z Newtopi kilka dni temu i szybko się zadomowiły. Na razie się tu nie zapuszczają, ale to kwestia czasu. Dlatego ja i moi przyjaciele z okolicy zrzuciliśmy się na nagrodę dla kogoś, kto uwolni nas od tego problemu. A nagroda to 3000 miedziaków.- Podkreślił ostatnie zdanie licząc, że okrągła sumka nas zainteresuje.
- To dużo monet...- odparłem. W normalnych warunkach nie byłbym łasy na taką kwotę, ale wiedziałem, że Ish jej potrzebuje, a pomagając jemu i mieszkańcom mogłem pomóc też sobie.
- Bo problem jest spory - burmistrz westchnął i spojrzał na nas z nadzieją, że podejmiemy się zlecenia.
- To nieco więcej niż potrzebuje.- Powiedział Ish.- I nie ukrywam, że bardzo chętnie bym się nimi zaopiekował.
- Myślisz, że damy sobie radę?- spytałem.- Wiem jak się walczy, ale tych mrówek może być sporo.
- Wiem i chyba będę miał na to sposób, ale za nim ci go zdradzę, powinniśmy obejrzeć tą mrówczą kolonię.- Zaproponował.
- W takim razie chodźmy, póki jest jeszcze dzień.- Odparłem, bo nie miałem ochoty tłuc się z nimi po zmroku, a zwłaszcza, że podobno wtedy były jeszcze bardziej agresywne.
Ish pokiwał głową i razem ruszyliśmy w kierunku wskazanym przez Sida.
Po 15 minutach marszu byliśmy niemal na miejscu.
Mrużąc oczy, wydawało mi się, że widzę na horyzoncie setki plamek. Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że to mrówki zaczęły budować swój kopiec na fundamentach starej kopalni.
- Mój ojciec opowiadał mi kiedyś o tej kopalni- odezwał się Ish.- Pod nią znajdują się setki mil zawalonych tuneli, dziesiątki rozwidleń i cała masa sprzętu górniczego, który został porzucony w dawnych czasach... A teraz? Mrówki wyłażą spod ziemi, budując sobie tutaj kolonie, ale kiedy poczują głód, pójdą żerować na okoliczne tereny. Te tunele bowiem jeśli się je oczyści, będą mogły je doprowadzić wszędzie. W każde miejsce na Płazowyżu, a wtedy nigdy nie uda się ich wyplenić. Musimy coś zrobić póki kolonia jest w budowie.
- Masz jakieś sugestie?- spytałem, patrząc na chodzące po okolicy mrówki.
- Mam coś, co pozwoli nam się przedrzeć do środka bez konieczności walki ze wszystkimi mrówkami po drodze.- Odparł, uśmiechając się od ucha do ucha.
- A co potem?
- No cóż... będziemy musieli zabić królową, a wtedy kolonia upadnie.
- Jeśli te mrówki są tak wielkie, to jak wielka musi być królowa?- dopytywałem.
- Spora...-odparł.- Jednak to, co tu zrobimy, nie robimy już tylko dla pieniędzy, ale dla całego Płazowyżu.- Ish tymi słowami chciał mnie zmotywować do działania, budząc we mnie naturę bohatera lub zwykłą przyzwoitość.
- Zdaje się, że nie mamy wyjścia. Rób swoje.- Poleciłem, a samemu zająłem pozycję, obserwując chodzące po okolicy mrówki.
Po kilku minutach Ish miał w dłoni coś, co przypominało fioletowy krem.
- Co to takiego?- wziąłem na palec z ciekawości odrobinę kremu i przyłożyłem go do nosa. Śmierdział jak tysiąc nieszczęść.- Uchhh- Okazało się, że smród po zbliżeniu do nosa był jeszcze większy niż wcześniej. Był taki wielki, że aż mnie zemdliło.
- To jedyne wyjście- powiedział Ish i zaczął się nim dokładnie nacierać.- Spokojnie do tego smrodu da się przywyknąć.
Z wielką niechęcią również zacząłem nacierać się jego specyfikiem tak, aby szczelnie pokrywał moją osłoniętą skórę i wtedy obaj ruszyliśmy w kierunku kopca i o dziwo faktycznie mrówki nas ignorowały, ale Ish ostrzegał, że jeśli je zaatakujemy teraz, to krem nic nam nie da.
Kiedy weszliśmy do środka kopalni, środek Isha dalej działał, a mrówki patrzyły na nas, by po chwili iść dalej, ignorując naszą obecność, ale im niżej schodziliśmy, tym wyraźniej była słyszalna kapiącą woda i odległe kroki mrówek, które ocierały się o skały.
- Pamiętasz, co mówiłem, że jestem gotów zrobić, aby wrócić do domu?- Zwróciłem się w kierunku Isha.
- Przysiągłeś, że wrócisz do domu...choćbyś miał z tego powodu zejść do piekła. Cokolwiek to znaczy...- odparł Ish, chociaż wiedział, że ta metafora nie oznaczała nic dobrego.
- Pora spełnić obietnicę.- Powiedziałem i weszliśmy do głównej komory, gdzie przebywała królowa.
Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok do przodu, zasłaniając się mieczem. Chwilę później musiałem go użyć. Bo mieszkańcy tego kopca wyszli mi na spotkanie, a środek Isha przestał działać i mrówki były gotowi za wszelką cenę chronić królową.
- Dla protokołu chciałem zaznaczyć, że nie biegam zbyt szybko. Wiesz, to tak wszelki wypadek jakbyśmy mieli uciekać.- Powiedział Ish, który ciosem swojego sztyletu powalił jedną z mrówek.
- Fajnie, że teraz mi to mówisz...- Powiedziałem i jednym cięciem powaliłem dwie mrówki, które na mnie nacierały.- Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
- Zajmij je czymś, a ja dopilnuje, aby już nigdy nie zagroziły Płazowyżowi.- Powiedział Ish i wyciągnął ze swojej torby, coś, co przypominało bomby, jakie miał w torbie tylko, że ich rozmiar był nieco większy.- Muszę jednak znaleźć odpowiednie miejsce, a na to potrzebuję czasu.
- Więc rób, co trzeba i zdaj się na mnie!- Powiedziałem i wskoczyłem na jedną z mrówek, przebijając jej głowę mieczem.
Unikając szybkich jak błyskawice mrówek, sam oszczędnie zadawałem precyzyjnie wymierzone ciosy w głowę, uszy i rozwarte paszcze.
Walka trwała jeszcze kilka minut, a stosy martwych mrówek rosły z każdym ruchem mojego miecza. Wtedy postanowiłem rzucić się na królową i liczyć, że jej śmierć faktycznie zakończy walkę.
Wbiegłem po jej odwłoku i wbiłem miecz w jej głowę. A ta padła na ziemię wijąc się w agonii, a kiedy wyciągałem miecz, wykonałem nim jeszcze jeden ruch i oddzieliłem jej głowę od reszty ciała, tym samym kończąc ostatecznie jej życie.
Mrówki, jakie były w pomieszczeniu, rozbiegły się w panice w kierunku wyjścia, zostawiając nas samych.
- Mało brakowało...- wydusiłem, siadając na ziemi, starając się złapać oddech.- Bardzo mało.
- Chyba coś znalazłem!- krzyknął Ish.
Podniosłem się i szybko ruszyłem w jego kierunku.
Razem z Ishem dotarliśmy do ogromnego pomieszczenia, które niegdyś prawdopodobnie służyło za skład. Teraz było oblepione śluzem i pokryte mrówczymi jajami.
- To skład narzędzi górniczych- oznajmił Ish, który szybko dokonał inspekcji pomieszczenia.- Są tu beczki z mieszanką alchemiczną. Całe szczęście nie zwilgotniały. Wystarczy połączyć je z moimi bombami i ustawić je w tych korytarzach, a wybuch i woda zrobią resztę.- Wskazał palcem na miejsca, w których powinno się ustawić beczki.
- Ile będziemy mieli czasu na ucieczkę?
- Maksymalnie 5 minut.- Odparł, dokonując na szybko obliczeń.
- Wystarczy. Zaczynajmy- Odparłem i we dwójkę zaczęliśmy układać beczki w wyznaczonych przez Isha miejscach.
Kiedy wszystkie były już na miejscach Ish podpalił lont i obaj co sił w nogach ruszyliśmy ku powierzchni. Ja po drodze złapałem odcięty łeb królowej mrówek na dowód dla burmistrza i zaraz dogoniłem Isha. Pozostałe mrówki pozbawione królowej nie wiedziały co robić i rozbiegły się na wszystkie strony.
Odbiegając kilkadziesiąt metrów od wejścia do kopalni, usłyszeliśmy huk, ziemia zadrżała od eksplozji, a tunele zalała woda i gruz. Dym bijący z kopalni widać było ponoć aż w Newtopi.
- Chyba pora odebrać naszą nagrodę- powiedziałem do Isha, który strzepywał z siebie kurz oraz mrówczą wydzielinę.
Ja i Ish wracaliśmy do wioski brudni i wyczerpani, ale szczęśliwi. Był to kolejny krok, który przybliżał mnie od powrotu do domu, który sprawił, że posiadłem kolejną ciekawą historię, którą będę mógł opowiadać. W Stony Glutch już czekał na nas komitet powitalny.
- I jak poszło?- spytał Sid, który bardzo liczył na dobre wieści.
- Tak jak widać- wskazałem palcem na unoszący się dym na horyzoncie.- Kopiec zniszczony razem z jajami, a tu macie do kompletu królową.- Powiedziałem i cisnąłem pod nogi żaby zdobyczną głowę.
- Uch...- mruknął z obrzydzeniem.- Jednak udało się wam i należy się wam nagroda. Obiecane 3000 miedziaków- Sid pstryknął palcami i kolejna żaba przytargała sporawy worek brzęczących monet.
Nasz sukces tchnął nadzieję w tutejszy mieszkańców. Byli nam tak wdzięczni, że nie przeszkadzał im nawet fakt, że jestem człowiekiem.
- Ale co się stało ze Stanem?
- Z nim?- zdziwił się Sid.- Spakował się i wyjechał bez słowa, ale wy stąd nie wyjdziecie. Nie, dopóki nie uczcimy porządnie waszego sukcesu!- Oznajmił stanowczo i wydarł rozporządzenia, swoim towarzyszą, aby przygotowali wszystko do świętowania naszego sukcesu.
Ja i Ish poszliśmy doprowadzić się do porządku, podczas gdy żaby zaczęły przygotowanie do świętowania na cześć naszego sukcesu.
Jako że żadna karczma nie pomieściłaby wszystkich osób, biesiada odbyła się na głównym rynku. W oczy rzucały się poustawiane w rzędach krzesła i stoły, które uginały się od wymyślnych potraw i napitków, a okna okolicznych domów przystrojona, zostały girlandami z szarotek i sasanek. Zaczęły się wiwaty, muzyka i śmiechy, które nie ucichły, aż do rana. Wszyscy chwalili nasze bohaterstwo. Jedzenia i picia starczyło nawet dla mieszkańców pobliskich dwóch wsi, których mieszkańcy całą noc balowali razem z nami. Patrząc na nich, jak grają razem z nami w filpwarta i dzielą się opowieściami, zrobiło mi się cieplej na sercu. Ciężko było uwierzyć, że w normalnych warunkach mieszkańcy Płazowyżu odnosili się z wrogością lub w najlepszym razie nieufnością do takich jak ja. Ludzi. Jedno musiałem oddać mieszkańcom Płazowyżu... Wiedzieli jak się bawić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro