Marne uczucia śmiertelników | 2
—•—
-Uratowałeś mnie przed wilkami. Dziękuję - szepnęłam, idąc za nim.
-Nie uratowałem. Zapewniłem sobie trochę rozrywki. Raduje mnie zabawa z kundlami - obejrzał się przez ramię, rzucając mi znudzone spojrzenie.
Pokiwałam głową.
Widać, jak tryska szczęściem.
-Zaprowadzisz mnie do innej wioski? Potrzebuję schronienia. Rana niedługo zniknie, a jeśli zostanę tutaj sama do kolejnej nocy, zginę - podeszłam do niego szybszym krokiem, lekko łapiąc go za ramię.
Ten zesztywniał i od razu mnie odepchnął. Padłam na ziemię.
-Nie dotykaj mnie, brudna śmiertelniczko - syknął przed zęby, wysuwając ostrzegawczo swoje kły.
Przełknęłam ślinę i nie mogąc zebrać się na odwagę, by spojrzeć w jego krwiste ślepia, pokiwałam wolno głową, patrząc w ziemię.
-Wraz z twoim obrzydliwym wtargnięciem do mojego wiecznego życia, nie wiem, czy powinienem ci pomagać. W końcu, co to za różnica, czy cię zabiją czy nie? - Uniósł jedną brew cynicznie.
-Nie prosiłam się o przeznaczonego - zacisnęłam dłonie w pięści, wciąż siedząc na ziemi.
-A ja nie prosiłem o zesłanie mi kuli u nogi. Widzisz? Nie ty jedyna cierpisz. Nawet tarzasz się po ziemi, jak wstrętna wieśniaczka. Jeśli zobaczą arystokratę z taką paskudą, wyśmieją mnie. Choć nie wiem, czy by się odważyli.
-W takim razie tutaj nasze drogi się rozchodzą, Belialu. Nie chcę cię więcej widzieć na własne oczy - warknęłam i wstałam z podłoża, delikatnie otrzepując suknie z brudu.
-Tak? Nie dość, że maszkara, to jeszcze głupia. Zginiesz, gdy zostaniesz sama. Nieporadna pokrako - prychnął mi prosto w twarz.
-Wolę pójść na pewną śmierć, niż dzielić życie z potworem - odwróciłam się do niego plecami i lekko unosząc suknię do góry, poszłam przed siebie.
Pierwsza kropla deszczu spadła na mój policzek.
Po chwili księżyc zakryły chmury, dzierżące w sobie odgłosy gromu.
Niebo rozbłysnęło się białym promieniem, przez chwilę oświetlając dalszą drogę lasu.
Milion oczu.
Setki bestii patrzących wprost na mnie.
Zatrzymałam się w półkroku.
Strach sparaliżował me ciało, jednak oczy głupio wodziły po ścieżce.
-Nadal chcesz iść na rychłą zgubę? - Usłyszałam głęboki szept blisko mojego ucha.
-Zguba czeka mnie u twego boku - zadrżałam, odwracając się.
Ręka króla uniosła się, by po chwili wylądować w moich włosach.
Przepuścił kępki przez swoje palce, ostorżnie się nimi bawiąc.
Uniosłam wzrok. Niechciane pragnęłam spojrzeć Belialowi w jego przepiękne oczy.
Takie bezuczuciowe.
Nawałnica znów dała o sobie znać, wysyłając z niebios kolejny piorun.
Porcelanowa skóra wampira lśniła przy tej pogodzie.
Nazwałabym to wybrykiem natury.
Nie mogłam. Jednak pragnęłam skosztować jego ust.
-Czujesz to samo, prawda? - Zapytałam niespodziewanie, niepewnie przenosząc dłoń na policzek przeznaczonego.
-Ja nie czuję niczego, Azaleo. Pożądanie, którym się kierujesz jest wytworem więzi, jaka nas złączyła. Dawno powinnaś uciekać. A ja cię zabić - nachylił się nade mną.
Wokół nas zaczęła rozpośpierać się czarna mgła.
-To moje jedyne uczucie. Nie potrafię poczuć nic innego. Choćbym chciała się zapierać, nie mogę - pokręciłam głową i stanęłam na palcach, łącząc nasze usta.
Belial gwałtownie wciągnął powietrze przez nos. W okamgnieniu przygniótł mnie niedelikatnie do kory drzewa.
Nie mogłam poruszyć ciałem.
Wampir pogłębił nasz pocałunek, o mało nie przegryzając mojej wargi do krwi.
Westchnęłam cicho w jego usta.
Szarpnął moimi włosami i odchylił moją głowę do tyłu.
Zamknęłam oczy, ze spokojem akceptując to, co zaraz się wydarzy.
Ku memu zaskoczeniu, poczułam tylko zimne wargi Beliala na mojej szyi.
Zassał tam skórę, tworząc linie czerwonych plam.
Gdy się oderwał i wyprostował, niepewnie spojrzałam mu w oczy.
-Twe policzki są różane. Serce łomocze, a ciało się trzęsie. Jesteś taka słaba. Uważasz to, za coś ważnego. Dla mnie to codzienność. Monotonność. Intymność uważacie za coś szczególnego - przechylił głowę na bok.
Zadrżałam na ton jego głosu.
Zamachnęłam się, chcąc go spoliczkować.
Tuż przed swoją twarzą, złapał za moją dłoń i zatrzymał. Nawet nie drgnął.
-Dajesz się ponieść emocjom. Dlatego nie lubię śmiertelników. Macie te całe „uczucia". Jesteście marni. Ludzie w końcu wyginą. Biada wam, oj, biada - puścił moją dłoń i zaczął odchodzić.
Moje usta lekko się rozchyliły. Padłam na kolana, bez celu patrząc w ziemię.
Jakim cudem mu tak łatwo to wszystko przychodziło? Nic się dla niego nie liczyło.
-Uczucia nie czynią nikogo słabym. Silni ci, którzy czują i żyją. Radzą sobie z emocjami. Wiedzą, kiedy przestać. A ty? Jesteś zakałą. Nie znasz tego, prawda? Nie musisz się niczym zamartwiać, gdyż tego nie posiadasz. To ty jesteś słaby, Belialu. Na miejscu człowieka zginąłbyś w męczarniach - wstałam z ziemi.
Potwór stał do mnie plecami ze splecionymi dłońmi. Słuchał mnie.
Złapałam za kłodę, która leżała niedaleko. Uderzyłam nią o konar drzewa, a ta roztrzaskała się, tworząc ostry kołek.
-Dopóki stąpam żywa i z bijącym sercem, zabiję cię.
-Jeżeli stąd odejdę, twe płuca więcej nie przyjmą tlenu. Nie otworzysz oczu, ani nie zjesz pożywienia. Nie będziesz ciepła - odwrócił się powoli.
Rozłożył ręce.
-Dźgnij mnie, Azaleo. Tam, gdzie podobno jest serce. Przekonaj się, kto ma rację - zrzucił swój płaszcz, odrzucając go na bok. - Przed niczym cię nie powstrzymam. Zakończ to.
Zadrżałam, mocno zaciskając palce na drewnie. Niebo znów rozbłysnęło się, idealnie rozświetlając nas obojga.
Ujrzał moje łzy w oczach. To, jak zaciskałam zęby.
Podeszłam do niego i uniosłam rękę do góry.
Pchnij, Azaleo. Zabij go.
Tuż przy jego klatce, moja ręka zatrzymała się. Upuściłam kołek, a ma twarz wpadła w jego klatkę piersiową.
Cicho roniłam te brzydkie, uczuciowe łzy.
-Oh, Azaleo. Taka słaba. Taka emocjononalna - wyszeptał i wolno poklepał mnie po plecach. - Porcelano.
Uniosłam brodę wysoko.
-Jestem silna. Chcę cierpieć, chcę uśmiechać się. Duma mnie rozpiera, bo czuję się lepsza od ciebie. Żal serce mi ściska, że ty tak nie potrafisz. Szkoda mi ciebie, Belialu. Pragnę, byś też coś poczuł.
-Jedyne, co czuję to pragnienie krwi. To jest silniejsze, niż jakakolwiek inna emocja. Nie chcę tego zmieniać - podniósł płaszcz z ziemi.
Gdy miał go narzucać na siebie, spojrzał na mnie. Dygoczącą z zimna. Mokrą od deszczu.
Zmarszczył brwi, przez chwilę pozostając w zamyśleniu.
Powoli podszedł do mnie i odgarniając moje włosy na bok, położył płaszcz na moich ramionach.
-Czy tak robi ktoś, kto czuje? - Zapytał zaciekawiony.
-Tak robi ktoś, komu zależy na drugiej osobie - naciągnęłam wyżej ubranie na ramionach.
-Jeśli tak uważasz. Nie kieruj się nadzieją. Mi nie zależy. Nigdy nie będzie.
Oboje patrzyliśmy na siebie w ciszy, a jedyne, co nam towarzyszyło, to krople wody odbijające się od ziemi.
—•—
LittlePsychopath2104
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro