8 - Plany, wspomnienia i rozterki -
Koniec tygodnia zaczął mi się bardzo pracowicie, gdyż już w piątek wieczorem maszerowałam na nockę. W sumie, to się nawet cieszyłam z tego powodu, przez wzgląd ostatnich wydarzeń.
Marcin przez te kilka dni nie wrócił do domu, co trochę mnie martwiło, zaś z drugiej strony napawało względnym spokojem. Miałam w końcu całe mieszkanie do swoich potrzeb, nie musząc się martwić o napastowanie, czy kłótnie.
Pragnęłam z nim porozmawiać, lecz po wysłaniu sms-a o treści: "gdzie jesteś", odpisał krótko - "u rodziców, wrócę po weekendzie".
Przez ten czas mogłam ułożyć sobie w głowie plan rozmowy z nim.
Maszerując do pracy, wyciągnęłam telefon z kieszeni, wiedząc doskonale, iż w końcu musiałam poruszyć z mamą temat mojego ewentualnego powrotu do ich domu. Tylko jak zacząć rozmowę?
Nie zastanawiając się dłużej, wybrałam numer do rodzicielki, lecąc totalnie na spontanie.
Odebrała po kilku sygnałach, podczas których moje serce szalało w piersi. Czego się tak bałam? Przecież to tylko zwykła rozmowa.
- Cześć kochanie - głos mamy zmiękczył mi kolana, przez co potknęłam się o nierówny chodnik.
- Cze... Cześć mamuś - przełknęłam ciężko ślinę, mając problem z wysłowieniem się.
Westchnęłam, nadal nie wiedząc jak podejść do tematu.
- Wszystko w porządku?- oczywiście, że już coś wyczuła.
Brawo Amelia, brawo...
- Tak i nie - wymruczałam przystając na moment w miejscu, aby złapać choć odrobinę świeżego powietrza.
O ironio... Przebywałam na dworze, a brakowało mi tlenu.
- Amelko, cokolwiek się nie dzieje, pamiętaj że możesz liczyć na mnie oraz na tatę - przeszła do sedna, jakby wyczuwała już najgorszy scenariusz.
Z uczuciem wstydu oblizałam usta, siląc się na odwagę.
- Czy istnieje możliwość, abym w następnym tygodniu przyjechała do was na parę dni?- spytałam niepewnie, dyskretnie wzdychając.
A raczej, czy mogę z wami z powrotem zamieszkać?...
To przemilczałam.
- Pewnie kochanie, nie mamy z tym najmniejszego problemu - wydała z siebie zamyślony jęk.- Teraz jedziemy z ojcem na zakupy, ale wpadnij do nas jutro. Jaki masz grafik?- zagaiła nieco spiętym głosem.
- Dzisiaj idę nockę, więc jutrzejszy dzień mam wolny. W niedzielę czeka mnie ponownie nocka, bo Basia wzięła urlop, a nie ma kto jej zastąpić - wyjaśniłam pośpiesznie, tłumacząc się jak dziecko.
- To przyjedź do nas kochanie, to porozmawiamy sobie o wszystkim na spokojnie. Musimy też z tatą przedyskutować z tobą jedną sprawę - wahanie dało się wyczuć w jej tonie.- Tylko proszę, pamiętaj Amelko o jednym - zawiesiła chwilowo głos, nad czymś rozważając.
- Zawsze możesz do nas wrócić i bardzo cię kochamy - dodała rozczulającym głosem, który ujął moje serce.
- Też was kocham. Wpadnę do was około dziesiątej, jak się trochę prześpię - oznajmiłam rozłączając się, powoli docierając pod budynek szpitala.
Lubiłam swoją pracę, a z niewiadomych mi powodów, tego dnia ucieszyłam się jeszcze bardziej ze swojego dyżuru.
Tylko przez chwilę zastanowiłam się nad informacją mamy - chcieli o czymś ze mną porozmawiać, tylko o czym? Powinnam się martwić?
- Dzień dobry - jakaś kobieta w sędziwym wieku minęła mnie w drzwiach, zagadując.
- Dzień dobry - z kultury odpowiedziałam, nie mając pojęcia kim ta staruszka była.
Nagle jej drobna i pomarszczona dłoń spoczęła na moim nadgarstku.
- Amelia, prawda?- aż włoski mi stanęły dęba na pytanie starowinki.
- Tak, zgadza się - wydukałam niepewnie, z dużą dozą ostrożności.
- Wiem, nie poznajesz mnie moje dziecko. Ostatnio widziałam cię, jak szłaś do komunii - nadal mi to za wiele nie rozjaśniało.
Chwytając kobiecinę za łokieć, przesunęłam nasze sylwetki pod ścianę, aby nie wadzić przechodniom.
- Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale kim pani jest?- zapytałam zdezorientowana niespodziewanym spotkaniem.
- Jestem przyjaciółką twojej babci Róży - nadal nic mi to nie mówiło.
- Przykro mi, ale nie pamiętam pani - pokiwałam przecząco głową, zastanawiając się czego ta kobieta ode mnie chciała.
Przecież nic jej nie zrobiłam...
- Wiem, wiem - machnęła wolną dłonią.- Co słychać u Róży? Od wielu lat już się do mnie nie odzywa. Żyje nadal?- zakłopotanie, to bardzo delikatne określenie tego, jak się w tamtej chwili czułam.
Nie mając zbytnio czasu na pogaduszki, przetarłam dłonią twarz.
- Babcia żyje i ma się bardzo dobrze jak na swój wiek - pragnęłam zbyć kobietę, zerkając w stronę rentgena.
Anka by mnie zabiła za spóźnienie się, a to właśnie ją miałam zastąpić.
- Proszę wybaczyć, ale śpieszę się - wydukałam skrępowana, zabierając rękę z łokcia nieznajomej.
- Dobrze moje dziecko - patrzyła natarczywie w moje oczy, ciągle uśmiechając się.- Proszę, pozdrów ją od pani Jadzi Wójcik - poprosiła, na co przytaknęłam energicznie głową.
- Przekażę, do widzenia - wręcz biegiem udałam się w stronę pracowni, zostawiając kobietę na holu.
Wiem, bardzo brzydko postąpiłam, ale nie miałam najmniejszej ochoty na dyskusję z panią, której nawet nie znałam.
Przekraczając próg rentgena, ujrzałam czekającą na korytarzu Ankę.
- Spóźniłaś się - od razu zarzuciła mi mój występek, zerkając na zegarek, spoczywający na jej nadgarstku.
- Tylko parę minut, bo jakaś kobieta zaczepiła mnie na korytarzu - wyjaśniłam, przewracając oczami.- Chyba twój idealny świat się przez to nie zawalił - prychnęłam, wchodząc do pomieszczenia socjalnego.
- Jeszcze kiedyś stracisz tą swoją pewność siebie - Anka oto tym zdaniem wszystko skwitowała, udając się do wyjścia.
Zadowolona, odetchnęłam z ulgą, ciesząc się w końcu samotnością.
- Dobrze, bardzo dziękuję panu - chyba jednak nie do końca. Na korytarzu rozległ się głos Karola, przemieszany z jakimś niewyraźnym mruknięciem obcej osoby.
- Będziemy w kontakcie - rzucił do tego kogoś kierownik, wchodząc do pomieszczenia socjalnego.
- O, Amelia - wydał się szczerze zaskoczony moim widokiem.
- Niespodzianka - machnęłam w powietrzu dłońmi, ubierając na siebie pulower.
- Nie myślałem, że masz dzisiaj zmianę - nagle uśmiechnął się promiennie od ucha do ucha, opierając się łokciem o białą futrynę drzwi.
- Taa, bo grafik się sam układa - zrzuciłam balerinki ze stóp, przywdziewając na nie wygodne laczki.
- Oj, Amelio - sarkastyczny śmiech, przemieszał się z rozgoryczeniem w ustach Karola.- Co ja ci zrobiłem? Nawet nie chcesz ze mną rozmawiać - zauważył i w sumie bardzo słusznie.
- Karol - westchnęłam, unosząc oczy ku górze.
- Mam dosyć wysłuchiwania obelg, że pracę zawdzięczam dzięki znajomościom rodziców lub tobie - wskazałam na niego jedną ręką, drugą opierając na biodrze.
Następnie przetarłam twarz dłonią, zerkając w wysoko wmurowane okno.
- Poza tym nasza ostatnia rozmowa niezbyt miło się skończyła. Ty wylądowałeś na pogotowiu, a Marcin na policji - zerknęłam na mężczyznę kątem oka, przypominając sobie to dawne wydarzenie.
- Wiesz, że ja miałem rację, a nie on - od razu oburzenie zawładnęło jego głosem. Odbijając się od futryny, wykonał parę kroków w moją stronę.
- Wiem - musiałam przyznać, przełykając tą strasznie gorzką gorycz.
- Lubie cię - wyznał półszeptem, kładąc niepewnie dłoń na moim ramieniu.
I co ja miałam mu odpowiedzieć?
Ogólnie Karola poznałam przychodząc tutaj do pracy, dzięki mojemu tacie - bowiem on przyjaźnił się z ojcem mojego obecnego kierownika od wielu lat. Od razu po zakończeniu edukacji pan Robert, zagadał do swojego syna, który wstawił się za mną u samego dyrektora szpitala.
Od razu po całym rentgenie rozniosły się ploty na temat mojego rzekomego romansu z Karolem, który sprawował zastępstwo za dawnego kierownika. Po odejściu większości starej ekipy, zmieniła się także władza. Karol zajął miejsce dawnego przełożonego, zaś ja zostałam wybrana przez dyrektora placówki na zastępce. Mimo wszystko Anka nadal chowała do mnie urazę, zasłaniając się awansem przez łóżko.
Przez to wszystko unikałam jakiegokolwiek kontaktu z Karolem, choć osobiście nic do niego nie miałam. Przynajmniej do dnia dożynek - wtedy przez przypadek dowiedziałam się, że podobno wpadłam mu w oko, co usłyszał także Marcin. Wściekły odszukał mężczyznę i skonfrontował ploty z nim osobiście. Karol nie wyparł się, a wręcz przeciwnie - powiedział mu prosto w oczy, że piękna ze mnie kobieta. Wściekły Marcin rzucił się na niego z pięściami, co wywołało między nimi bijatykę. Na szczęście dożynki patrolowali mundurowi, którzy dość szybko ich rozdzielili.
Zauroczona Marcinem, jasno dałam do zrozumienia Karolowi, że nie byłam nim zainteresowana. Po całym zajściu starał się jakoś zagadać, aby utrzymać miłą atmosferę w pracy oraz nasze stosunki na poziomie znajomych.
- Nie oczekuj ode mnie jakichkolwiek deklaracji - rzekłam pewna siebie, podpierając się rękoma w talii, chcąc przybrać bojową pozę.
- Nie oczekuję - pokręcił przecząco głową, nieco ją spuszczając w dół. Wtem jego niesforne kosmyki ciut dłuższych włosów, opadły mu na czoło.
- Wybacz, ale muszę zająć się pracą - oświadczyłam chłodniej, niż to planowałam zrobić, lecz już było po fakcie.
Patrząc w podłogę, ominęłam go, udając się do rejestracji.
Natychmiastowo mój humor prysnął jak bańka mydlana, która pochłonęła moje myśli. W sumie sama nie rozumiałam siebie.
- Matko - ukryłam twarz w dłoniach, masując pulsujące skronie.
Za dużo facetów się wokół mnie kręciło i musiałam jakoś ich przegnać. Począwszy od Marcina. Wtem w kieszeni moich spodni dżinsowych zawibrował telefon. Z tego wszystkiego zapomniałam rozłączyć słuchawki.
Pośpiesznie wyciągnęłam komórkę, widząc kilka nieprzeczytanych wiadomości - dwie dotyczyły reklam, lecz trzecia z nich najbardziej mnie zainteresowała.
19:01
Hubert napisał do ciebie: Hej ☺️ Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Piszę w sprawie weekendowego wyjazdu - co powiesz na niedzielę o 9-tej rano?
19:35
Amelia do Hubert: Hej ☺️ Nie przeszkadzasz mi, właśnie rozsiadłam się wygodnie do pracy. Jednak zapowiada się na spokojną zmianę. Jak najbardziej mi pasuje.
Pośpiesznie wysłałam wiadomość, chowając telefon między złączonymi udami, dostrzegając zbliżający się cień dobrze znanej postaci.
- Wychodzę Amelio, uważaj na siebie - rozgoryczenie w głosie trzydziestopięciolatka, mieszało się ze zmartwieniem.
- Dam sobie radę, dziękuję za troskę - mruknęłam, powracając wzrokiem do papierów, choć kompletnie nie miałam pojęcia co leżało na blacie.
- Pa - machnął do mnie ręką, opuszczając pracownie. W tym samym czasie telefon zawibrował między moimi nogami, dając znać o przychodzącej wiadomości.
19:42
Hubert napisał do ciebie: To jesteśmy umówieni 😉
Już nic nie odpisując mężczyźnie, zabrałam się naprawdę za pracę. Choć nie było żadnych pacjentów do przyjęcia, to papierologia sama nie chciała się ogarnąć.
*
Pracując nad dokumentacją, po trzech godzinach ślęczenia nad rubryczkami, w końcu mogłam odpocząć.
Przetarłam dłonią zmęczone od drobnego druku oczy, udając się do pomieszczenia socjalnego z zamiarem zaparzenia kawy. W międzyczasie, kiedy woda w czajniku powoli zaczęła się gotować, ja wyciągnęłam pamiętnik babci z plecaka.
Zauważyłam, że coraz rzadziej się z nim rozstawałam. Jednak co ja mogłam poradzić na to, że życie Rozalii tak mnie uzależniało?
Szybko zalewając kubek wrzątkiem, udałam się z powrotem do rejestracji, zamykając się w niej od środka. Wygodnie rozsadziłam się na obrotowym fotelu, upijając łyk kawy, otwierając notes.
Wiele z poprzednich wpisów omiotłam tylko wzrokiem, gdyż nie zastałam tam nic ciekawszego. Został mi ostatni wpis z tego konkretnego dziennika. W domu już czekał na mnie uszykowany kolejny notes, który datował się na rok 1936.
Retrospekcja
23 grudnia 1935 - poniedziałek
Galopując przez wzniesienia oraz padoły w polnej drodze, bacznie zważałam na lód spowiły ziemię. Rumak choć butny, to zdradliwie stawiał kroki.
Równy rytm kopyt, mieszał się z kakofonią rozszczekanych burków oraz rozochoconym gwarem rychtujących gospodyń. Przekroczywszy bramę wioski, chybko zsiadłam z konia, już z oddali dojrzawszy powóz.
Czarny i gorejący, jak warstwa zwierciadła. Owa maszyna zapewne zwana samochodem, prezentowała się omalże jak lico człowieka. Metaliczne segmenty jarzyły się lustrem w promieniach zimowego słońca.
Od razu ujrzawszy fizys Gabriela struchlałam, choć me serce zatłukło się w piersi. Owy młodzieniec, niczym galant wspomógł pewną damę swą dłonią. Niewiasta choć dysponowała pokaźną chustą na głowie, to dało się dojrzeć majestat jej lica.
Gładka i powabna, niemożebnie ponętna. Blond kędziorki już dawno ostały się skrócone po ożenku do ramion.
- Gabrielu, młodzieńcze!- dziadek Władek wyskoczył z chaty, utuliwszy bratanka w swych ramionach.
- A otóż ta niewiasta z Lwowa - spostrzegł bystrym okiem waćpannę, która śmiele objęła spojrzeniem domostwo dziadunia.
- Niespornie hula tu nędzą - ozwała się głosem, tak bezdusznym, żem czmychnęła za próg niedalekiej chaty.
- Władku - brzmienie matuli panicza Gabriela zmroziło mą krew.
- Witajcie - dziadek Władek mniej żarliwie powitał resztę familii.
- Przynoszę złe wieści mój drogi - matka państwa Janickich dalej przemawiała.- Twój bratanek to jakaś jałowizna! Nawet potomka nie zdołał spłodzić - me serce siarczyście w piersi biło na tą nowinę.
Gabriel nie spłodził dziecka, azali zaprawdę zamierzał dotrzymać swych paroli?
- Wleźta do chaty, to pogaworzymy - leciwy dziadunio zwołał przybyłych krewnych w swe progi.
Komeraże wartko po osadzie się rozchodziły. Ździebko rad, pomknęłam przed siebie, uprzednio odprowadzając Orkana do stajni.
- Róziu!- rozradowany krzyk panny Anny, wyłowiły me uszy. Zafrapowana pomyślnością przyjaciółki, rzuciłam okiem na okolicę spowiną białym puchem. Całun zimy niezmiennie prószył z niebios, ścinając mrozem.
- Przywędruj do nas!- ujrzawszy zaprzęg konny mych osiedlowych braci oraz sióstr, nadobnie uśmiechnęłam się.
- Robota czeka!- przemówiłam biegle, rozchylając podwoje stajni.
- Wprawdzie, choć raz zdołaj się na harce z nami - Anna co tchu gnała do mnie, kołysząc prawicą nad głową, odzianą runem z owcy.
Niesporo dyszała u mego boku, ująwszy dłonią swe powabne biodro.
- Młodzieńcy przybyli i sporzy są do swawoli. Któż wie... Powiadają, że sam waćpan Gabriel ma się rychło zjawić - półszeptem wyćwierkała, rozglądnąwszy się na boki.
Jako jedyna ze wszystkich bliskich mi panien, tylko ona władała prawdę o mnie i mym amancie.
- Anno... - chyżo wciągnęłam blond młódkę do budynku, spowijając jej usta dłonią.- Ma matka nie może zwęszyć spisku, a tym bardziej babka Wanda - boleśnie westchnąwszy, odjęłam rękę.
- Kajam się - cichuteńko stuliła swe ciało, namacalnie żałując.
- Panicz Gabriel pono rozkazem ściągnął na wioskę swą żonę. Magnifika nie raczyła choćby palcem stąpnąć na tych ziemiach, lecz kornie przystanęła na decyzję męża - Anna podzieliwszy się nowiną, półgłosem pisnęła z wesela.
- Nie rodź w mej piersi nadziei Anno, bowiem gorzko cierpieć potem będę - napomniałam przyjaciółkę, krztynę studząc uciechę panny.
- Bodajże już za późno moja droga - grymas na licu Anny, zdradzał wszystko.- Lepiej czmychnę na posesję - odwróciwszy twarz, me oczy ujrzały jeszcze gładsze oblicze Gabriela.
Kolejne luny uczyniły z panicza prawdziwego męża.
- Witaj luba - zostawszy sami, zamarłam w bezruchu, doznając rumoru w piersi.
Nagle mój telefon rozbrzmiał w mojej kieszeni, wyrywając mnie z transu. Odklejona od rzeczywistości, aż potrząsnęłam głową, nie potrafiąc ogarnąć tego co się wokół mnie działo.
Z tego wszystkiego aż ścierpła mi ręka, na której przez ten cały czas opierałam głowę. Cała zesztywniała, wyprostowałam kończynę, starając się przywrócić krążenie w zdrętwiałych palcach.
Ponownie wibrowanie w kieszeni dało znać o sobie.
Na ekranie wyświetlał się nieznany mi numer, nie będący zapisany nawet w kontaktach. Zaciekawiona kim owy ktoś mógł być, weszłam w wiadomość od niego.
01:30
Nieznany: Cześć. Wybacz, że nie odzywałem się przez tak długi czas, lecz nie wiedziałem nawet jak zacząć.
Domyśliłam się, kto do mnie napisał - musiał być to Wiktor.
Po tak długim czasie, raczył się odezwać.
Nie powiem, bo sceptycznie odebrałam jego wiadomość, zwłaszcza że pisał o tak późnej porze. Gdyby nie nocka, to dawno bym już spała.
Przez chwilę zastanowiłam się, co zrobić. Odpisać? Dać sobie spokój?
01:32
Amelia do strażnik Wiktor: Hej. Myślałam, że dałeś sobie spokój.
Sama nie miałam pojęcia w jaki sposób odebrać ton mojej wypowiedzi - za oschły i zimny, czy raczej nonszalancki. Nie daj Boże, za zdesperowany.
Odpowiedź nadeszła natychmiastowo.
01:32
Strażnik Wiktor do Amelia: Jakbym mógł sobie odpuścić względy takiej damy?😊🥰
Może się czepiałam, ale moja intuicja krzyczała, bijąc na alarm. Jednak nie miałam pojęcia, czego te syreny dotyczyły. Musiałam to wszystko sobie poobserwować na spokojnie i z dystansem.
01:33
Strażnik Wiktor do Amelia: Myślałem, że będziesz spać. Co takiego spędza Ci sen z powiek?😴
Stukając paznokciem w blat, zastanawiałam się nad zachowaniem tego faceta. Przy okazji musiałam odwiedzić kosmetyczkę.
01:36
Amelia do strażnik Wiktor: Jestem w pracy, mam nockę. A ty co robisz?
Odbiłam piłeczkę, chcąc przetestować chłopaka.
01:36
Strażnik Wiktor do Amelia: Siedzę z przyjaciółmi w knajpie i po paru piwach zdobyłem się na odwagę.
Aż nieprzyjemne ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Czemu?
01:37
Strażnik Wiktor do Amelia: Masz może FB lub IG?
To pytanie odrobinę mnie zdziwiło, lecz hej... Żyliśmy w końcu w XXI wieku, więc chyba każdy posiadał konto na social mediach. Ten, kto nie miał profilu chociażby na jednej platformie społecznościowej, to nie żył.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy podać swojego Facebooka. Jednak z drugiej strony, mając wgląd do profilu typka, mogłam się o nim sporo rzeczy dowiedzieć.
01:40
Amelia do strażnik Wiktor: Podaj dane, zaproszę cię - mam ukryty profil.
Czekając za odpowiedzią, która dość długo nie nadchodziła, oparłam się plecami o fotel. Moje ręce nagle stały się lodowate, a wyrzuty sumienia aż kipiały w moim sercu. Przecież miałam chłopaka!
Z drugiej zaś strony racjonalne myślenie dochodziło do głosu, tłumacząc się, że to tylko rozmowa ze znajomym. Nie zdradzałam Marcina, z którym mimo wszystko i tak planowałam się rozstać.
Na dźwięk wibracji aż dostałam palpitacji serca.
01:56
Strażnik Wiktor do Amelia: Wiktor Szymański, poznasz po fladze Polski na profilowym 😉
Wypuszczając powoli powietrze z płuc, uruchomiłam Facebooka, wpisując dane w wyszukiwarkę.
Pojawił mi się jako trzeci, gdzie ubrany był w mundur, zaś dolną część zdjęcia zdobiła miniaturka polskiej flagi. Zaciekawiona weszłam na jego stronę, lecz wszystko, prócz muzyki miał poukrywane.
Pal licho...
Wysłałam zaproszenie, które w trybie natychmiastowym zaakceptował.
Dłużej nie czekając, przewertowałam cały profil mężczyzny. O dziwo liczba jego znajomych przewyższała tysiaka, natomiast każde zdjęcie, jakie dodał - choć było ich niewiele - żarliwie komentowały kobiety. Wysyłały mu buziaki, serduszka oraz wzdychały do niego.
Od razu w mojej głowie zapaliła się czerwona lampeczka, dająca mi do myślenia.
02:02
Wiktor napisał do Ciebie: Piękne zdjęcia 😍
Od razu na widok emotki moje serce zatrzepotało mi w piersi. Nerwowo poprawiłam tyłek na krześle, upijając łyk zimnej kawy.
Nie odczytując wiadomości, kontynuowałam przeglądanie.
Pochodził z Pruszcza, natomiast mieszkał w Bydgoszczy, gdzie także pracował - jako strażnik więzienny. Ze smutkiem musiałam stwierdzić, że dzieliło nas osiemdziesiąt kilometrów w jedną stronę.
Dopiero w tamtym momencie zaczęłam się zastanawiać, czemu przyjeżdżali taki kawał, do tak małej mieściny, skoro mieli praktycznie pod nosem miejscowy szpital.
Nie znając odpowiedzi na tą zagwozdkę, wzruszyłam ramionami, wertując dalej.
Chłopak urodził się 08.03.1985, czyli liczył trzydzieści osiem wiosen. Nigdy bym nie dała mu tylu lat.
Poza tym należał do zodiakalnych ryb. Nie, nie wpisywałam się w kanon zodiakar, lecz lubiłam sobie czasem sprawdzić horoskopy. Mój Marcin to skorpion, z którym jak widać, nie dało się żyć na dłuższą metę. Stanowił chyba jakiś ewenement.
Wróciwszy na główną stronę Facebooka, ujrzałam relację moich znajomych. Jedna z nich należała do Wiktora, na której wraz z trójką kumpli siedzieli przy piwie. Następne z rolek nie zaświeciły niczym ciekawym, jednak ostatnia z nich przykuła moją uwagę na dłużej.
Zaskoczona aż musiałam wytężyć wzrok, bo chyba mnie oczy okłamywały!
Ponownie wchodząc na relację jednej ze znajomych, przybliżyłam twarz do ekranu.
Do jasnej cholery!
Nie wierząc w to, co widziałam, ponownie odpaliłam rolkę. No jak byk, przedstawiała sowicie zakrapianą imprezę, na której widniał Marcin. Zajęty opróżnianiem shotów nawet nie zorientował się, że został nagrany na relację.
Myślałam, że mnie szlag jasny trafi!
Natychmiastowo wybrałam do niego numer, jednak odpowiadała mi automatyczna sekretarka.
- Radzę ci odebrać ten zasrany telefon! Lepiej żebyś miał dobrą wymówkę, bo inaczej spakujesz swoje rzeczy!- nagrałam się na pocztę, wściekła naciskając czerwoną słuchawkę.
- Co za dziad!- warknęłam, mając ochotę udusić gnoja.
Podjudzona aż wstałam z krzesła, przechadzając się po pomieszczeniu. Zagryzając mocno dolną wargę, podbiegłam po telefon.
02:25
Amelia do Wiktor: Dziękuję, masz ochotę pogadać przez telefon?
Marcin mógł się zabawiać, a ja nie?
02:25
Wiktor napisał do ciebie: Pewnie! Tylko daj mi chwilkę. Wyjdę na taras i zadzwonię do ciebie, chyba że chcesz się zobaczyć przez kamerkę?
O kurde! Takiej propozycji się nie spodziewałam.
Amelio, żyjesz raz. Wiecznie młoda nie będziesz... Moja podświadomość dobrze prawiła.
Matko, powoli zaczynałam używać słów, jakimi posługiwała się moja babka w pamiętnikach.
02:26
Amelia do Wiktor: Czemu nie, z przyjemnością cię zobaczę ☺️
Widząc znaczek odczytanej wiadomości na messengerze, poczułam duszności w klatce piersiowej. Od razu moje dłonie oraz stopy do połowy łydki zrobiły się lodowate, natomiast serce tłukło się w mej piersi jak porażone prądem.
Wypuszczając powietrze z płuc, rozpięłam bluzę, poprawiając bluzkę. Szybko jeszcze zerknęłam w lusterko, wiszące nad metalową półką na dokumenty.
Choć zmęczenie malowało się na mojej twarzy, to oczy rozbłysnęły iskierkami podniecenia.
Telefon rozdzwonił się na biurku, przypominając o swoim istnieniu.
Zdenerwowana, uspokoiłam oddech, podchodząc do sprzętu. Ostatni raz przełknęłam ciężko ślinę, odbierając połączenie.
- Witam piękną panią - ciepły, lecz stanowczy głos dotarł do mnie jako pierwszy, a chwilę później dołączył do niego obraz.
Mężczyzna uśmiechał się tak słodko, jak za każdym razem, gdy mnie widział. Przez wypite procenty jego policzki zaróżowiły się, przez co wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
Zamiast munduru, miał na sobie białą koszulkę na krótki rękaw, która odsłaniała wytatuowany, świetnie skrojony biceps. Strażnik siedział w jakimś ogrodzie, pod parasolem, gdzie w tle mogłam dostrzec malutkie ogniki - zapewne od światełek.
- Witam - dawno się tak nie denerwowałam. Nawet nie miałam pojęcia jak rozpocząć rozmowę.
- Kojarzę to miejsce - zaśmiał się, pokazując palcem na ekran. Zapewne chodziło mu o rejestrację, a raczej jej ścianę z teczkami.
- Chyba masz tam względny spokój - zauważył, starając się jakoś poprowadzić dyskusję. Atmosfera między nami ewidentnie była co najmniej napięta.
- Na szczęście dzisiaj nikt nie postanowił sobie łamać kości - palnęłam, mają ochotę zdzielić sobie za własną głupotę.- Lepiej opowiadaj jak tam ci mija wieczór. Widzę, że wybraliście się w jakieś ciekawe miejsce - podeszłam do rozmowy nieco na okrętkę, łapiąc się rady mojej babci Róży. Staruszka zawsze powtarzała - jak nie masz jak pociągnąć rozmowy, to skorzystaj z tego, co was otacza.
- Kumple wyciągnęli mnie poza miasto, ale całkiem dobrze mi to zrobiło. Całe dnie spędzone w więzieniu mogą dać o sobie znać. Nie żebym narzekał na własną pracę - zaśmiał się uroczo, pochylając odrobinę głowę na bok.
Wyglądał na ciut spiętego, a zarazem na takiego spokojnego oraz opanowanego.
- Nigdy nie byłam w takim miejscu i raczej mi nie śpieszno. Przynajmniej jeśli chodzi o tą drugą stronę krat. Lubię wolność - tuszując uśmiech, oparłam się łokciem o blat, podpierając ręką brodę. Telefon usadowiłam trochę dalej, ustawiając pod kątem tak, aby ściana go przytrzymała w pionie.
- Czyli skucie kajdankami ci się nie podoba?- prychnął ze śmiechu, wprawiając mnie w zawstydzenie.
Natychmiastowo moje policzki zapłonęły od skrępowania, piekąc przyjemnie w skórę.
- Wiesz...- nie miałam pojęcia co odpowiedzieć.- Nigdy nie próbowałam skuć sobie rąk - z nerw, przemieszanych z ekscytacją przygryzłam wargę.
- Twój facet też nie próbował?- podejrzewałam, że kiedyś poruszy ten temat, lecz nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc, wiercąc się nerwowo na krześle.
- Mój chłopak - zaczęłam uciekając wzrokiem od kamerki.- Nasza relacja obecnie umiera śmiercią naturalną, a wcześniej nigdy nie wykazywał takich zainteresowań - odpowiedziałam zażenowana opowiadaniem jakiemuś, praktycznie obcemu chłopu o swoich sprawach łóżkowych.
- Pewnie to nie moja sprawa, ale...- przeczuwałam o co chciał się zapytać.
- Wal śmiało - zagarnęłam włosy za ucho, poprawiając się na krześle.
- Długo jesteś z tym swoim facetem?- na samą myśl o Marcinie mnie zatrzęsło.
- Od siedmiu lat i czas to skończyć - przyznałam z namacalną goryczą, bawiąc się palcami swoich rąk.
- Czyli dałabyś się zaprosić na kawę?- zaskoczona spojrzałam na mojego towarzysza, posyłając do niego szeroki uśmiech.
- Pewnie, czemu nie - miłe łaskotanie pobudziło moje serce do szybszej pracy.- Ale mamy do siebie dość spory kawałek - zaopiniowałam ruszając nerwowo nogą pod biurkiem.
- Co to jest - prychnął wyraźnie rozbawiony.- To tylko kilometry i jak dla mnie nie są jakieś ogromne - mrugnął do mnie okiem, na co zarumieniłam się jak jakaś małolata.
*
Powoli dochodziła czwarta nad ranem, a my nadal rozmawialiśmy przez kamerkę. Choć z początku nie kleiło się między nami, tak później ciężko było nam się rozstać.
Niestety koledzy Wiktoria zgarnęli go do domu, gdyż zamykano powoli lokal.
Mój obiekt westchnień okazał się niezłym imprezowiczem, który uwielbiał tańczyć. Fascynował się także motoryzacją oraz piłką ręczną. Regularnie uczęszczał na siłownie oraz na basen. Pochodził z rozwiedzionej rodziny i większą część swojego życia spędził z matką. Posiadał także dwójkę rodzeństwa - młodszego brata oraz starszą siostrę.
Po zakończeniu połączenia, przeciągnęłam się jak kot na fotelu. Marcin nadal nie odpisał mi na wiadomość, choć podejrzewałam, że napruty w trzy dupy, leżał gdzieś pod stołem.
Ostatnim czasem dużo pił, co bardzo mi się nie podobało.
Mając jeszcze trochę czasu do zakończenia swojego dyżuru, postanowiłam doczytać ostatnie kartki z dziennika.
Zmęczona jak diabli, przetarłam klejące się od snu oczy, otwierając notes.
Retrospekcja
23 grudnia 1935 - poniedziałek
- Witaj luba - zostawszy sami, zamarłam w bezruchu, doznając rumoru w piersi.
- Gabrielu - ufność zawładnęła mym głosem i ciałem, pragnąc wpaść w tęgie ramiona miłego.
Wszakże me nogi zakorzeniły się w leciwe deski.
- Czemuż nie odpisywałaś przez tyle lun najdroższa? Czyżbyś pragnęła zapomnieć o mnie?- oczy łysnęły lustrem frasunku, który przyzdobił także zgnębione lico.
- Jakże mogłabym zapomnieć tego, który skradł całusa i serce - zdradziłam gorączkowo, capnąwszy haust mroźnego powietrza.
- Wiedziałem, żeś ty tylko moja - młodzian wykonał kroków parę w mą stronę, okraszając mnie ożywieniem.
Każda cząstka ciała dygotała od natłoku niezdrowego podniecenia.
- Matula wywęszyła nasze korespondencje - zadeklarowałam trwożliwie, spowinąwszy się dla otuchy ramionami.
- Wobec tego niech i wiedzą. To dla mnie żadna ujma, zadeklarować miłość wobec ciebie. Rozalio - panicz finezyjnie ujął me prawice, spoglądając w zlęknione patrzałki.
- Me parole płyną z serca i z duszy. Nie karmią się łgarstwem - zaręczył żarliwie.
Wtem poweselały jazgot rozległ się nieopodal stajni.
- Spotkaj się tutaj, ze mną o północy - wniósł płomiennie prośbę, krztynę nachylając się licem w moją stronę.
- Zgoda mój luby - poruszenie wypełniło mą pierś, burząc krew w żyłach. Każdy skrawek skostniałego od mrozu ciała, ocieplił się z wylewu miłości.
Musiałam zaakceptować prawdę - młodzieniec Gabriel skradł me serce.
Miłowałam go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro