Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10 - Oj, tato! -

Przemierzając pustą ulicę, włączyłam muzykę mając nadzieję, że zagłuszy ona moje myśli.

Czując rosnący poziom bezsilności oraz beznadziejności, podbiłam na panelu kierownicy dźwięk, ciesząc się z tak dobrego nagłośnienia w aucie. Melodia dudniła tak głośno, że czułam rezonowanie w sercu, lecz przyniosło to upragnione ukojenie.

Wręcz wykrzykując słowa piosenki Twocolors "Lovefool", pragnęłam wyrzucić z siebie wszystkie negatywne uczucia.

Znając dość dobrze angielski - w końcu zdawałam go na maturze w rozszerzeniu, poczułam pieczenie pod powiekami.

- Fałszywa miłość. Kochany, obawiam się że mamy problem. Ty mnie już nie kochasz, wiem to. I być może nic nie mogę zrobić żebyś mnie pokochał. Mama mówi mi, że nie powinnam się przejmować, że powinnam trzymać się innego mężczyzny, który z pewnością na mnie zasługuje. Lecz ja myślę, że Ty zasługujesz...

Od razu pomyślałam o mojej mamie, która twierdziła, że trzymało mnie przy Marcinie tylko przywiązanie. Jednak z drugiej strony, gdyby była to tylko zwykła więź, czy to by tak bolało?

- Kochaj mnie, kochaj mnie. Powiedz, że mnie kochasz, okłamuj mnie, okłamuj mnie - miałam ochotę wyć z psychicznego bólu. Wściekła sama na siebie, zacisnęłam palce w pięści, uderzając ich bokami o zewnętrzną obręcz kierownicy.

- Zostaw mnie, zostaw mnie. Powiedz tylko, że mnie potrzebujesz. Nie mogę przejmować się niczym innym, niż ty - kolejne słowa wcale nie przyniosły ulgi, ale pomogły wypłakać cały żal.

Nie chcąc spowodować wypadku, zjechałam na pobocze, widząc przez mgłę przejeżdżający obok samochód. Opierając czoło o kierownicę, pozwoliłam sobie na chwilę słabości.

- Ostatnio desperacko zastanawiam się... Spędzam noce bezsennie i myślę, co powinnam była zrobić coś inaczej, aby zatrzymać cię. Jednak rozum nie doprowadzi mnie do konkluzji i w końcu zgubię się w tym zamieszaniu. Nie obchodzi mnie czy tobie naprawdę zależy. Tak długo, dopóki nie odejdziesz - na te słowa podciągnęłam nosem, kładąc brodę na kierownicy.

- Więc płaczę, modlę się i błagam - zaniosłam się szlochem i choć ścierałam zawzięcie łzy, to one na nowo zalewały moje oczy.

- Kochaj mnie - szepnęłam przez ściśnięte gardło, przełykając sporą ilość słonej wody, która zgromadziła się pod moimi powiekami oraz w nosie.

Nim piosenka dobiegła końca, wcisnęłam na panelu przycisk powtarzania. Wiedziałam, że dobijałam się na własne życzenie, ale potrzebowałam wyrzucenia tego wszystkiego z siebie.

Powoli uspokajając się, oparłam głowę o zagłówek siedzenia, zamykając na moment oczy. Niestety długo nie dano mi posiedzieć w tym błogim stanie, który przyniósł w końcu upragniony spokój.

Pukanie do bocznej szyby nieco mnie wystraszyło, przez co natychmiastowo otworzyłam powieki, zduszając pisk. Moje serce podeszło mi do gardła, ściskając niewidzialnym supłem żołądek.

Widząc dobijającą się do mnie policjantkę, przyciszyłam muzykę, otwierając automatyczną szybę.

- Witam, posterunkowa Izabela Szymańska  - wylegitymowała się, pokazując wiszący na szyi dokument.

- Witam - przestraszyłam się. Przecież nic złego nie zrobiłam.

- Wszystko w porządku?- zapytała ze zmarszczonymi brwiami, wskazując na mnie dłonią.

- Tak?- spytałam w sumie nie wiedząc, co odpowiedzieć.- Złamałam jakiś przepis drogowy?- zagaiłam zdezorientowana, patrząc na policjantkę jak na kata.

Do kompletu brakowało mi tylko mandatu.

- Nie, nie złamała pani żadnego przepisu. Zauważyłam po prostu auto stojące na poboczu z kobietą w środku, mającą zamknięte oczy. Zmartwiłam się, że pani zemdlała - wyjaśniła, ukrywając ręce za swoimi plecami.

- Dziękuję za troskę - mruknęłam nieco ozięble, ale nie potrzebowałam litości.

Licząc na to, że kobieta w końcu sobie pójdzie, cicho westchnęłam.

- Chce pani porozmawiać?- ona nadal uparcie stała przy drzwiach, patrząc na mnie z zatroskaniem w swoich granatowych tęczówkach.

- Raczej pani mi w niczym nie pomoże - spojrzałam na nią ukradkiem, gasząc silnik. Wraz z nastaniem ciszy, otworzyłam drzwi, wychodząc do kobiety.

Dopiero wtedy zlustrowałam ją wzrokiem. Funkcjonariusza wydawała się wyższa ode mnie o głowę, mająca dość postawną, aczkolwiek szczupłą sylwetkę. Na moje oko mogła mieć około czterdziestki na karku. Czarne włosy spoczywały związane w kucyk pod czapką z daszkiem w rozpoznawalnych barwach policyjnych z białym orłem na środku. 

Na pierwszy rzut oka wyglądała na zadbaną osobę. Do tego bardzo pewną siebie, stanowczą oraz stwarzającą aurę respektu.

- Moim obowiązkiem jest udzielenie pomocy osobie, która jej potrzebuje - powiedziała bardzo protekcjonalnym głosem, stoją w lekkim rozkroku niczym facet.

- Raczej sytuacja z moim partnerem wykracza poza pani program - te słowa opuściły moje usta szybciej, niż zdążyłam je przemyśleć.- Przepraszam, jestem lekko zdenerwowana - wyjaśniłam, nie chcą napychać sobie biedy.

Musiałam pamiętać z kim rozmawiałam.

- Rozumiem. A jako kobieta?- zmieniła nagle ton na zdecydowanie łagodniejszy, zaskakując mnie tym.

- Już prędzej - uniosłam jedną brew, kiwając nieśpiesznie głową na boki.- Ale pobocze, to raczej niezbyt dobre miejsce do rozmów - odrzekłam, przekrzykując hałas, jaki wywołała przejeżdżająca ciężarówka.

Nagle wyjęła jakiś notesik, zapisując coś w nim.

- Masz - wcisnęła mi w dłoń druczek od mandatu z zapisanym numerem.- Iza - ponownie przejechała ciężarówka a zaraz za nią podążał ciągnik z dwiema przyczepami.- Zadzwoń lub napisz. Czasami dobrze jest odreagować od facetów - pochyliła się w moją stronę, po czym skinęła głową, udając się do radiowozu.

Zaskoczona patrzyłam na druczek jak szpak w pięć złotych, zastanawiając się co to było. Zerkając na odjeżdżający wóz policyjny, wciskający się przed traktor, spojrzałam w niebo, zasłaniając sobie oczy przed rażącym słońcem.

- Babciu nie mam pojęcia jaki masz plan, ale ufam ci - może to durne, jednak te słowa skierowałam w błękitne sklepienie. Jak tylko ciągnik odjechał nastała cisza, gdzie wyłącznie ptaki w oddali wesoło ćwierkały, latając w koronach pojedynczych, przydrożnych drzew.

Wierzyłam, że babcia Rozalia zesłała mi tą kobietę, tylko pytanie po co?

Oszołomiona wróciłam do samochodu, zerkając na telefon. Intuicja podpowiedziała mi, aby sprawdzić połączenia.

Przeczucie nie myliło się - dzwonili rodzice; dwa razy mama i trzy razy tata. Miałam też kilka wiadomości, lecz nim je odczytałam, wybrałam numer do rodzicielki. Zapewne się martwili o mnie, gdyż było już po dziesiątej a ja nigdy się nie spóźniałam. To był pierwszy raz. 

- Amelko?- zaniepokojony głos mamy rozbrzmiał w słuchawce, rozlewając przyjemne ciepło w miejscu mostka.

- Dzwoniłaś mamo - siliłam się na spokojny ton. Zamknąwszy powieki, oparłam głowę o zagłówek, uspokajając huczące myśli w mojej głowie.

- Dzwonie się upewnić, czy wszystko dobrze. Spotkanie aktualne?- dopytywała się wyraźnie badając teren.

- Tak mamo. Właśnie jestem w drodze, ale zatrzymała mnie policja - skłamałam, ale tylko po części. Przez to zrobiło mi się bardzo ciężko na duszy.

- Dostałaś mandat?!- od razu usłyszałam zdenerwowany głos taty, który dobiegał gdzieś z oddali. Ojciec miał czasem słuch lepszy niż nietoperz.

- Nie, nie - coraz bardziej ściszałam głos, powoli podłamując się.- Rutynowa kontrola - brnęłam w kłamstwo, słysząc jak wiatr wywołany przejeżdżającymi ciężarówkami uderzał w moje auto.

- To dobrze, bo już się zmartwiłem - mamrotał tata, zapewne stojąc blisko mamy.

- Spokojnie. Niedługo u was będę - rzuciłam zwięźle. Po pożegnaniu się z mamuśką, rozłączyłam się, zerkając w wiadomości.

08:04
Hubert napisał do ciebie: Nie. Jestem w pracy i dzisiaj będę musiał zostać trochę dłużej. Mamy problem na zaporze i trzeba to naprawić.

Nie znałam się na jego pracy, więc nie miałam nawet pojęcia o co mu chodziło.

10:06
Amelia do Hubert: Na pewno dasz sobie z tym radę. Jak nie ty, to kto?☺️

Następna wiadomość mnie nieco zaskoczyła, choć nie powiem bo miło połechtała moje ego. Natychmiastowo serce zabiło mi mocniej, natomiast na policzkach poczułam przyjemne pieczenie.

09:33
Wiktor napisał do ciebie: Hej piękna 😘 Życzę ci miłego dnia. Wyspana?

Ciężko sapnęłam na widok emotki z buziakiem, nerwowo poprawiając się na skórzanym fotelu. Z niewiadomych mi przyczyn zaczęło mnie ono parzyć w tyłek, choć ogrzewanie zostało wyłączone. Tak jakby diabeł rozgrzał pode mną piekielny węgiel, powoli smażąc za grzechy.

10:08
Amelia do Wiktor: Hejka 😀 Dziękuję i wzajemnie. Nie mogę narzekać, a jak u ciebie? PS. Czemu zawdzięczam tego buziaka?

Z jednej strony podobało mi się to, że zabiegał o mnie taki facet jak Wiktor, lecz z drugiej gnębiło jak diabli. Miałam wrażenie, że zdradzam Marcina, od którego z resztą też otrzymałam wiadomość.

09:20
Marcin ❤ napisał do ciebie: Daj znać, jak dojedziesz.

Widząc, że nie był dostępny na Facebooku szybko wcisnęłam opcję "Oznacz jako nieprzeczytane".

Wiem, zrobiłam bardzo źle.

Gnębiona wyrzutami sumienia rzuciłam telefon na siedzenie, włączając się w końcu do ruchu. Niestety przyszło mi się męczyć mozolną jazdą, gdyż jak na złość na drodze roiło się od ciągników z przyczepami oraz kombajnów. Kończył się sierpień, więc dobiegał także sezon żniw.

Dopiero po kwadransie udało mi się zaparkować na podjeździe moich rodziców. Któryś z nich otworzył dla mnie bramę, dzięki czemu mogłam wjechać na podwórze, ukrywając auto w cieniu drzew. Wystarczająco samochód smażył się, stojąc pod blokiem.

Po zgaszeniu silnika usłyszałam ciszę, którą przerywały ptaki gruchające na liniach telekomunikacyjnych oraz ujadający pies sąsiadów.

Zbierając swoje rzeczy z fotela, zerknęłam przelotem w wiadomości. Jeszcze nigdy moja skrzynka nie była tak przepełniona.

10:10
Hubert napisał do Ciebie: To nikt 😉 Dziękuję za wiarę. Jesteś kochana.

Aż złączyłam usta w wąską linię. I choć jego słowa były urocze, to taktowałam swojego sąsiada wyłącznie jak dobrego znajomego. W końcu nie każdemu opowiadałam o swoim życiu prywatnym.

10:28
Amelia do Hubert: Dziękuję ☺️

10:15
Wiktor napisał do ciebie: Przespałem całą noc jak dziecko, a teraz siedzę w pracy. Mamy za godzinę przeniesienie więźnia. A buziak to taki na razie przyjacielski 😉 Nie musisz nic robić, aby na niego zasłużyć.

Drapiąc się w kark nawet nie miałam pojęcia co odpisać na takie wyznanie.

10:29
Amelia do Wiktor: Uważaj przy tym więźniu.

I w sumie na tym zakończyłam swoją rozmowę z moim seksownym strażnikiem. Musiałam jeszcze napisać Marcinowi, że dotarłam na miejsce.

10:30
Amelia do Marcin ❤: Jestem u rodziców.

Nie czekając dłużej zablokowałam ekran telefonu, wychodząc z samochodu. Od razu uderzył w mój nos zapach świeżo skoszonej trawy oraz woń kurzu, którą niosło powietrze wymieszane z wilgocią.

Słysząc szum wody za domem, udałam się do ogródka. Tam od razu ujrzałam tatę w słomianym kapeluszu na głowie, który plenił swój warzywniak w szklarni.

- Cześć tatko - przywitałam mężczyznę, który wstał z kolan na mój widok. Miał na sobie wyłącznie luźne spodenki oraz kapcie basenowe.

- Witaj ptaszynko - uśmiech od razu rozjaśnił surową twarz ojca, opaloną na dość ciemny karmel.- Coś ty taka niemrawa?- od razu zauważył, bacznie mi się przyglądając.

Chociaż staruszek miał już ponad pięćdziesiątkę na karku, to wyglądał naprawdę całkiem nieźle. Czarne włosy zawsze starannie układał na żel, dbając o wygolone boki. Nigdzie nie dało się dojrzeć nawet śladu zbliżającej się siwizny. Ostre rysy twarzy okalał gładki oraz równo wygolony zarost, który był dość gęsty lecz zadbany. Chabrowe tęczówki zdobiły nieliczne zmarszczki wywołane dość częstym śmiechem.

Mój tatko mimo że należał do choleryków oraz stanowczych osób, to często chodził zadowolony i uśmiechnięty.

Przez swoją pracę przewoźnika towarowego oraz kilkuletnią służbę w wojsku posiadał także dość ładnie wyrobione mięśnie pleców, ramion oraz klatki piersiowej.

- Życie jest do dupy - wymamrotałam pod nosem, na co mężczyzna tylko się zaśmiał pogodnie. Natychmiastowo zdjął rękawice z dłoni, podchodząc do mnie.

- Życie jest piękne ptaszynko, to ludzie są okrutni i podli - mocno mnie przytulił do siebie, całując we włosy. Bez chwili zastanowienia objęłam go rękoma w pasie, tuląc policzek do rozgrzanej przez słońce klatki piersiowej taty.

Od razu usłyszałam równomierne bicie jego serca, które przyniosło mi na moment ukojenie.

- Wiem, że twoja mama nie mówi mi wszystkiego o czym rozmawiacie, a ty opowiadasz mi jeszcze mniej, ale pamiętaj, że jestem dla ciebie. Zawsze - mężczyzna był dość wysoki, przez co musiał się pochylić by spojrzeć mi w twarz.

Przez kilka sekund stałam przed nim w zamyśleniu, nie mając pojęcia czy podjąć się pewnej rozmowy.

- Tato? - zagaiłam odchodząc od niego o kilka kroków, spoglądając na drewniany domek stojący na tyłach posesji.

- Hmm?- wymruczał zapewne wpatrując się we mnie.

- Skąd wiedziałeś, że kochasz mamę?- wraz z tym pytaniem odwróciłam się do niego przodem, ujrzawszy w jego oczach chwilowe zaskoczenie.

- Kochanie - tata westchnął przeciągle, podchodząc do mnie. Szybko złapał za nadgarstek, ciągnąc delikatnie w stronę bujanej huśtawki rodzinnej. Bez namysłu zajęłam miejsce na poduszkach, odkładając na bok swój plecak.

- Podejrzewam skąd to pytanie - bacznie przyglądał się ruchom mojej twarzy.- Wiesz doskonale, że nie przepadam za Marcinem i uważam go za złego partnera, lecz obiecałem ci nie wtrącać się. Mimo wszystko odpowiadając ci na pytanie najprościej jak potrafię i tak, jak ja to rozumiem - staruszek oparł się plecami o drewno huśtawki.

- Zapewne poznałaś w całości historię mojego związku z twoją mamą - powoli przytaknęłam głową, czując ciepłe promienie na swojej skórze, które przyjemnie piekły.- Więc także wiesz, że twoja mama była moją najlepszą przyjaciółką. Jeśli ktoś obudziłby mnie w nocy i zadał jakieś pytanie odnośnie jej osoby, bez zastanowienia udzieliłbym odpowiedzi na nie - wyznał ciężko przełykając ślinę.

- A jak to się ma do mnie i Marcina?- zapytałam niezbyt rozumiejąc aluzję taty.

- Wy też jesteście takimi przyjaciółmi? Zazwyczaj związki powinny opierać się na przyjaźni. Znając siebie jak łyse konie, zmniejszacie prawdopodobieństwo rozstania się. Możesz przy Marcinie wygłupiać się? Płakać? Śmiać z byle powodu? - wzrok ojca wyrażał więcej niż tysiąc słów.

On znał odpowiedź i tym się wyraźnie martwił.

Wstydząc się przyznać do prawdy wzruszyłam tylko ramionami, spuszczając wzrok w kamienną ścieżkę.

- Miłość skarbie polega na tym, aby w drugim człowieku widzieć kilka...- mężczyzna zaczął szukać odpowiedniego słowa, mrużąc przy tym oczy.- Powiedzmy, postaci. W twojej mamie mam po dziś dzień najlepszą przyjaciółkę. Mogę robić przy niej wszystko. Jest dla mnie najwspanialszą żoną, choć małżeństwem jesteśmy już od trzydziestu trzech lat. Mogę polegać na niej jak na nikim innym. Jest dla mnie też jak siostra, o którą pragnę dbać każdego dnia. Jeśli ktoś ją skrzywdzi, to słono tego pożałuje. Mam w niej też najseksowniejszą kochankę - na to wyznanie aż skrzywiłam się.

- Tato...- mruknęłam przeciągle, mając grymas wymalowany na twarzy. Aż skóra mi ścierpła na karku.

- Kochanie żebyś ty wiedziała, jaka twoja mama jest gibka - wiedziałam, że tata się ze mną droczył, jednak nie chciałam tego słuchać.

- Oj, tato!- warknęłam, jak małolata zakrywając sobie uszy dłońmi.

Śmiech ojca przedostał się mimo wszystko przez moje ręce, przyjemnie otulając serce.

- Oj, ptaszynko - niespodziewanie objął mnie ramieniem, przysuwając do siebie.- Razem z mamą chcieliśmy z tobą o czymś porozmawiać - westchnął przeciągle, na co spojrzałam na niego. Niepewność oraz lekki niepokój wypełniły każdy skrawek mojego zakończenia nerwowego.

- Właśnie - pokiwałam twierdząco głową, w napięciu wyczekując na wieść.

- Za dwa tygodnie przyjeżdżają do nas starzy znajomi. Są dla mnie oraz twojej mamy jak członkowie rodziny i prawdopodobnie będzie im towarzyszyć ich syn. Kiedyś bawiliście się ze sobą w piaskownicy i byliście nierozłączni - zaczął mężczyzna spokojnym głosem, choć mięśnie jego ramion wyraźnie się napięły.

- Iii?- nie miałam pojęcia o kim mówił, lecz powstrzymałam się od wypytywania o szczegóły.

- Chcielibyśmy razem z mamą, abyś mu dotrzymała towarzystwa przez weekend. Chłopak nikogo tu nie zna i ucieszyłby się z twojej obecności - aż ciężko westchnęłam, mając dosyć męskiego wianuszka.

- Muszę? - jęknęłam z grymasem niezadowolenia, patrząc na szaytna jak na ostatnią nadzieję.

- Nie musisz, ale byłby ci za to dozgonnie wdzięczny - zaczesał mi kosmyk włosów za ucho, ciepło uśmiechając się.

Załamana opuściłam bezwładnie ramiona, zastanawiając się czemu miałam takiego pecha? Czy ja za dzieciaka połknęłam magnes i przyciągałam nim facetów?

- Przemyślę to - uniosłam dłonie w geście kapitulacji, starając się ze wszystkich sił nie wybuchnąć złością lub ponowną lawiną łez.- Tylko proszę, nie starajcie się mnie zeswatać z nim. W ogóle z kimkolwiek! - zabrzmiałam trochę desperacko, ale naprawdę nie chciałam, aby rodzice wybierali mi przyszłego męża.

- To dobry chłopak - radosny śmiech opuścił gardło ojca.

- Nie - zmarszczyłam brwi, przybierając boją pozę.- Poza tym jestem w związku - od razu zasłoniłam się tym faktem.

- Córuś...- znałam tą minę. Uniesione do góry oczy, wygięte brwi z charakterystyczną zmarszczką pomiędzy nimi oraz to ciche cmoknięcie niezadowolenia.- Dam ci wierzyć w przetrwanie twojego związku, tak samo jak ja staram się wierzyć w twoje dziewictwo - jak za pstryknięciem palców spięłam się cała.

- Tato, ja...- brakło mi słów od poziomu skrępowania rozmową, która przybrała nieoczekiwany obrót.

- Kochanie, oboje wiemy, że żyjemy złudnymi marzeniami - pokręcił przecząco głową, patrząc na mnie zbolałym wzrokiem.

- Dobra, dobra - ponownie skapitulowałam.- Mama jest w środku?- wskazałam na dom jednorodzinny, który wyglądał na bardzo zadbany.

- Nie ma mamy, wyszła do sklepiku osiedlowego po chleb. Powinna niedługo wrócić, chyba że zagadała ją pani Krystyna - szatyn zaciągnął się powietrzem, podziwiając swoją szklarnię.

- Pójdę do domu i poczekam na mamę - wstałam z huśtawki, zarzucając na ramię jedno ramiączko plecaka. Sprzączka na pasku strasznie się nagrzała od słońca, przez co mnie oparzyła w odkrytą skórę.

- Dobrze skarbie - tata ponownie wrócił do swojego surowego wyglądu, przybierając poważny ton.

Sznurując sobie usta powędrowałam do mieszkania, wchodząc tylnym wejściem. Od razu po przekroczeniu progu znalazłam się w korytarzu i momentalnie wróciły do mnie wszystkie wspomnienia.

Sam zapach świeżych ziół, rosnących w doniczkach na oknie kuchennym przyjemnie połaskotał mnie w brzuch. Aromat płynu do podłóg oraz pasty do drewna otuliły niczym ciepły koc. Widok tak dobrze znanych mi miejsc wypełnił krew endorfinami.

To właśnie tutaj czułam się jak w domu.

Zdejmując buty ze stóp, udałam się do łazienki, aby umyć ręce. Następnie zajrzałam z ciekawości do kuchni, gdzie ujrzałam stojącą brytfannę na kratce. Mamuśka upiekła jakieś ciasto, gdyż aromat jabłek oraz rabarbaru unosił się jeszcze w powietrzu.

Wykorzystując chwilę samotności w mieszkaniu powędrowałam na górę, aby odwiedzić swoją starą sypialnię. Jak tylko do niej weszłam coś zakuło mnie w serce. Tęskniłam za swoim pokojem.

Rozbita emocjonalnie podeszłam do łóżka, na którym położyłam się na wznak. Nadal zdawało się być takie wygodne, jak przed moją wyprowadzką. Spoglądając na sufit ozdobiony sztucznymi kwiatami oraz fluorescencyjnymi gwiazdkami, uśmiechnęłam się pod nosem.

Leżąc tak w bezruchu nagle coś mnie oświeciło. I to nie było słońce, które wpadało do środka przez okno.

Napędzana ekscytacją poderwałam się z materaca, pędząc na korytarz. Przystając pod otworem prowadzącym na strych, rozejrzałam się dookoła, walcząc ze swoją pokusą. W pewnej chwili stała się tak wielka, że wyciągnęłam schody z ukrycia, wchodząc błyskawicznie po nich na górę.

Wyczuwając zapach kurzu oraz straszną spiekotę spowodowaną przez nagrzany dach, odnalazłam sznurek od żarówki. Dużo odważniej przemierzyłam strych, zapominając nawet o nieproszonych lokatorach poddasza.

Z dudniącym sercem w piersi przyglądałam się wszystkim gratom oraz kartonom, szukając jakichś napisów, które mogłyby mi zasugerować co potencjalnie w nich się znajdowało.  Niestety liczyłam na zbyt wiele. Mając zapewne dość mało czasu, podeszłam do miejsca, gdzie odnalazłam ostatnim razem karton wypełniony dziennikami.

Przekopawszy się do pozostałych pudeł, usiadłam na podłodze nie zważając już nawet na kurz osadzony na podłodze. Z ciekawością kota, zerknęłam do pudła natrafiając na dość ciekawe znalezisko.

Trzymając w rękach jakieś papiery, zaczęłam je powoli przeglądać, odpowiednio przewracając kartki - niektóre zostały ułożone do góry nogami.

Część z nich przedstawiała jakieś fotografie - niektóre czarno-białe, natomiast pozostałe w kolorze.

Poprawiając się do wygodniejszej pozycji, ułożyłam nogi w siedzie tureckim, oglądając pamiątki.

Pierwsza z nich ukazywała jakąś kobietę, którą raczej dość dobrze znałam. Przepiękna, naprawdę przepiękna kobieta o długich, kasztanowych do pasa włosach, upiętych w gruby warkocz, poprzeplatany polnymi kwiatami. Szafirowe, duże oczy błyszczały się od młodzieńczej radości niczym dwa złote ogniki. Buzia gładka i nieco blada z krwawo-czerwonymi ustami oraz wyraźnie zaróżowionymi policzkami oraz nosem.

Ubrana w białą, haftowaną sukienkę na długi ręka, sięgającą do kostek. W tle mogłam ujrzeć jakieś lasy oraz polanę, pokrytą wysoką trawą oraz dzikimi kwiatami.

Podejrzewałam że to babcia Róża i dla upewnienia odwróciłam fotografię, licząc na znalezienie daty.

Owszem, znalazłam ją i oniemiałam.

"Rozalia Malinowska, 18 czerwca 1940, Kujawy Czarne"

A więc tak wyglądała moja krewna z dawnych lat.

Moje usta mimowolnie utworzyły literkę "o", nie mogąc się napatrzeć na zdjęcie babki. Wtem do mnie dotarło, że przecież to już był okres wojenny. Patrząc w pustą przestrzeń strychu, zaczęłam rozmyślać nad tym, czy barbarzyństwo tamtego okresu nie dotknęło kobiety, czy może jednak mimo wszystko cieszyła się każdym dniem.

Kolejna fotografia ukazywała też prawdopodobnie babcię Rozalię, tyle że w dużo krótszych włosach - sięgały jej do ramion i zostały przepasane chustą - siedzącą z czworgiem dzieci. Przebywali w jakimś salonie wyłożonym typowo staromodną tapetą. Nawet po wyglądzie kanapy oraz pozostałego wystroju mogłam wywnioskować, że to był dom z czasów PRL-u.

Szybko odwróciłam papier, ujrzawszy napis:

"Rozalia, Róża, Antoni, Józef oraz Karol, grudzień 1960, województwo bydgoskie"

Aż mnie to zastanowiło. Znałam tylko babcię Różę, ale kim byli pozostali? Kim byli ci chłopcy?

Pierwsza teoria jaka mi przyszła do głowy, że to może jej jakieś rodzeństwo, ale przecież chyba bym o tym fakcie wiedziała. Całe życie sądziłam, że babcia Róża była jedynaczką. I w sumie nadal tak uważałam.

Druga opcja zakładała, że to bratankowie Rozalii, gdyż miała brata Stanisława. Wszystko by się zgadzało, zważywszy na fakt, iż jeden z chłopców był blondynem o dość mocnych rysach twarzy, nawet jak na dziecko. A z tego co zrozumiałam, to Stanisław narodził się z owocu gwałtu na babce Marii przez trójkę Niemców.

Trzecia hipoteza zakładała, że to jakieś obce dzieci lub potomstwo bliskich Rozalii, które przygarnęła po wojnie. Nie posiadające domu ani rodziny zostały adoptowane z dobroci serca mojej babci i wychowane przez nią jak swoje. Jednak też bym chyba o tym wiedziała, bo rodzina by ich nie wykluczyła. Chyba że to zrobiła i dlatego tak bardzo unikała tematu około wojennego. Tłumaczyło by to też dzisiejsze zachowanie babci Róży.

Przeglądając dalsze fotografie znalazłam kilka krajobrazów, na kilku z nich jakiegoś psa oraz wiele zdjęć za czasów maleńkości babki Róży.

W pewnej chwili poczułam jakiś dziwny impuls. Jakby jakaś niewidzialna siła pchnęła mnie do ukrycia zdjęcia babci Rozalii w kieszeni moich spodenek.

Skitrawszy pamiątkę i przyklepaniu odzienia, zabrałam się za dalsze wertowanie w dokumentach. Znalazłam coś interesującego.

To był chyba list, napisany dość dużą i wyraźną czcionką. Wyłącznie litery początkujące dany akapit wyróżniały się swoim ozdobnym formatem. Reszta pisma wydawała się kierowana pod wodzą pewnej oraz stanowczej ręki.

Papier oczywiście już dawno poszarzał, gdzieniegdzie będąc podarty.

20 października 1939, Polska

Najdroższy ojcze!

   Nie mam pojęcia, czy nadal żyjesz, czy nadal mieszkasz w naszym domu ale z nadzieją w sercu piszę do Ciebie.

   Od rozpoczęcia oręża minęło już sporo czasu. Jednak już dwudziestego dnia września oddzielono nas od Rezerwowej Kawalerii "Wołkowysk". W rejonie Grodna podpułkownik Jerzy Dąbrowski postanowił odłączyć nas od reszty brygady. Po ewakuacji rządu i naczelnego wodza z kraju dowódca brygady przekazał dowódcom pułków rozkaz skierowania się na granicę. Jednakże nie pójdziem za granicę litewską ażeby złożyć broń. Ważą się losy naszego kraju i haniebnym występkiem by było odejście bez walki. Stu dziesięciu rezerwowych ułanów wraz ze mną posunęło się w nieznane.

      W nocy z 20 na 21 nasz pułk przeprowadził się zachodni brzeg Niemna i skierował się do Puszczy Augustowskiej. Rajza z udręczeniem kropiła ciała potem, zmieszanym z ziemistym pyłem. Choć początek września przywitało słońce, tak z kolejnymi dniami niebo zaczęło spowijać się większą ilością chmur. Niczym białe, puchate wyspy sunęły po nieboskłonie z zachodu na wschód. Jednakowoż trudno rzec, iż zachmurzenie narodziło się wskutek naturalny. Całe sklepienie otuliły czarne kłęby dymu. Wszakże po ukropie nastąpiła fala nawałnic oraz burz. Trudy podróży stawały się coraz gorsze.

     Aliści udało się nam. W Puszczy Augustowskiej nasz przywódca podjął decyzję o ruszeniu na pomoc oblężonej Warszawie. Po drodze natknęliśmy się na Brygadę Korpusu Pancernego Armii sowieckiej. Niestety po dwóch dniach zaciętej potyczki z Sowietami, 23 i 24 września resztki pułku uciekły w rejony Grajewa, znajdując się w okolicy Janowa koło Kolna. Tam zostaliśmy podzieleni na cztery grupy. Część oficerów i żołnierzy pod nadzorem majora Dobrzańskiego postanowiła wrócić do Warszawy stając do dalszej walki. Pułkownik Dąbrowski wydał postanowienie marszu na Wilno, jednakowoż grupa rotmistrza Bilińskiego poszła na południe. Pozostali zdjęli mundur, zakopali broń, oddali konie gospodarzom i wrócili do swoich domów. Ze wstydem w sercu przyznać muszę, iż sam łaknąłem zawitać w progu naszej posiadłości. Wszakże postanowiłem posłuchać głosu rozsądku i trwać wytrwale w boju.

  Podjąłem się więc służby pod dowództwem majora Dobrzańskiego i oficjalnie wstąpiłem do Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego.

    W miejscowości Woźnawieś major podzielił nas na trzy plutony, średnio po 55 osób. Zastępstwa Dobrzańskiego podjął się rotmistrz Stanisław Sołtykiewicz, natomiast plutonem do którego należałem rządził Feliks Karpiński. Niespełna czterdziestoletni mężczyzna pochodzący z Piotrkowa Trybunalskiego.

    Dnia 27 września '39 po wyczerpującym przemarszu przez rejon Stawisk-Łomży-Czerwonego Boru-Ostrowi Mazowieckiej dotarliśmy do lasu położonego między Michałowem i Krubkami, niedaleko Warszawy, gdzie zatrzymaliśmy się na postój. 28 września w majątku Krubki odebraliśmy wiadomość o kapitulacji Warszawy. W zaistniałej sytuacji major Dobrzyński podjął decyzję o marszu na południe, aby przedostać się do Rumunii lub na Węgry, a stamtąd do Francji. Dał nam wybór: iść z nim lub wrócić do domu.

    Około siedemdziesięciu ludzi poszło razem z nim 29 września w podróż, w tym ja.

    Już 1 października o świcie przeprawiliśmy się przez Wisłę w okolicach Dęblina, gdzie stanęliśmy we wsi Kłoda na Kielecczyźnie. 3 października dotarliśmy do lasu starachowickiego, staczając po drodze dwie potyczki z wojskami niemieckimi. Walka była zacięta i długa. Zginęło dwóch ułanów, dwóch zostało rannych a czterech zdezerterowano. 

    Po akcji doszło do ostrego sporu między majorem Dobrzańskim a jego zastępcą, rotmistrzem S. Sołtykiewiczem na tle taktyki działań, po którym ten drugi postanowił odejść z oddziału. Nowym zastępcą dowódcy został kapitan Maciej Kalenkiewicz. Od razu ruszyliśmy dalej, w kierunku Gór Świętokrzyskich, gdzie przyszło nam ponownie stoczyć liczny bój z Niemcami. Przebywaliśmy przez kilka dni na terenie walki, działając, ze względu na bezpieczeństwo i trudności zaopatrzeniowe małymi grupami. Na szczęście miejscowa ludność uraczyła nas przyjaźnie i z życzliwością, zwłaszcza że major Dobrzański płacił za otrzymywaną żywność. Wielokrotnie korzystaliśmy z pomocy ludności, która udzielała nam schronienia oraz dostarczała żywności. Major „Hubal" często kwaterował nas w leśniczówkach.

    Nasz dowódca postanowił nie iść dalej w stronę granicy, a zostać i w tym rejonie, aby prowadzić walkę partyzancką, do czasu ofensywy alianckiej, której się spodziewaliśmy na wiosnę 1940.

   Jednak Ojcze, będę szczery...

   Nie spodziewam się od nikogo żadnej pomocy. Chyba czas uciec lub wrócić do domu. Mam nadzieję, że żyjesz i że dopisuje Ci zdrowie. Nie martw się o mnie, ani o Krzysztofa. Trwa dzielnie u mego boku.

Twój kochający syn A.

 Po odczytaniu listu dopadła mnie próżnia, z której nie potrafiłam się wyrwać. Kto napisał ten list? Skąd on się wziął w rodzinnych pamiątkach i przede wszystkim od jakiego imienia pochodziła ta literka A.

Od Andrzeja? Antoniego?

Zaciekawiona odłożyłam papier na bok, odnajdując pod nim zdjęcie jakiegoś mężczyzny w mundurze. Niestety widniała na nim tylko twarz oraz ucięta przez fotografię część ramion. Ten ktoś posiadał mocne rysy twarzy, idealnie gładkiej brody. Ciemnozielone oczy z brązowymi plamkami w tęczówce wiały powagą, stanowczością ale również dobrocią. Wyglądał na dość młodego człowieka, mniej więcej mógł mieć z dwadzieścia parę lat.

Na odwrocie znajdował się napis:

"A. Mazur, 02 marca 1938"

Mazur... Coś mi to nazwisko mówiło, ale nie mogłam sobie skojarzyć co.

- Amelio!- nagle czyjaś dłoń spoczęła na moim ramieniu, przez co natychmiastowo poderwałam się z miejsca.

- Matko Boska!- wrzasnęłam na całe gardło, kładąc dłoń w miejscu mostka. Przerażenie aż ścisnęło mi klatkę piersiową oraz wywołało tępy ból głowy.

- Matka tak, ale nie boska - odwróciłam zlęknioną twarz w stronę rodzicielki, która ani trochę nie zdawała się rozbawiona zaistniałą sytuacją.- Co tu robisz?- spytała wskazując brodą na trzymane przeze mnie papiery.

- A tak tylko przeglądam stare rupiecie - machnęłam dłonią, wrzucając wszystko do pudła.

- Chodź, zrobiłam ci śniadanie - mama wyraźnie emanowała niezadowoleniem. Wolałam jej jeszcze bardziej nie złościć, więc potulnie wstałam na równe nogi, razem z nią opuszczając strych.

Jej dość dziwne zachowanie od razu zainsynuowało mi to, że w tych rozlatujących się od starości kartonach musiało skrywać się mnóstwo tajemnic.

Natomiast wraz z przekroczeniem progu kuchni uderzył we mnie jeden fakt - ten mężczyzna nie wysławiał się tak samo, jak babka Rozalia. Brzmiał podobnie, lecz już nie tak samo. Mówił językiem bardzo zbliżonym do współczesnego. Czyżby wynikało to z kwestii  zamieszkania innego regionu lub z jego pochodzenia? Czyżby nasz pan A. należał do grupy ludzi wychowanych na przykład w mieście?

- Zrobiłam ci herbatę - mamuśka postawiła przede mną kubek z parującym naparem. Ewidentnie było jej nie w nos, że grzebałam w rzeczach na strychu.

- Dziękuję - wymamrotałam, usadawiając tyłek na drewnianym krześle z metalowym oparciem.

- Częstuj się kochanie, kupiłam świeży chleb - powoli jej ton stawał się łagodniejszy, tak samo jak wyraz twarzy.

Naprawdę wiele pytań cisnęło mi się na usta, ale bałam się je wypowiedzieć na głos, aby nie podburzyć jeszcze bardziej i tak już napiętej atmosfery.

- Dobrze Amelko. Mówiłaś coś o powrocie do nas - brunetka zajęła miejsce naprzeciwko mnie, trzymając w dłoniach małą filiżankę z kawą.

- Znaczy chciałam tylko się dowiedzieć, czy istnieje w razie czego taka możliwość - zająknęłam się, totalnie zapominając o tym, że to ja chciałam z nimi rozmawiać.

- Oczywiście, że tak. Mówiłam ci to nie raz dziecko - odpowiedziała kobieta, upijając dość spory łyk kawy.

- Mamo, gdzie znajduje się grób babci Rozalii?- aż mamuśka zastygła w bezruchu z ustami tuż przy brzegu filiżanki.

- A czemu pytasz?- natychmiastowo odłożyła porcelanę na stół, poważniejąc.

- Chciałabym ją odwiedzić i zapalić jej znicz - wzruszyłam beznamiętnie ramionami, bawiąc się nożem leżącym przy talerzyku.

- Daleko i nie potrzeba jechać zapalać jej światła. Mamy pewnych bliskich, którzy zajmują się grobem - rzuciła krótko i rzeczowo, jasno dając mi do zrozumienia swoim srogim spojrzeniem, abym nie drążyła tematu.- Lepiej powiedz, jak ci się układa z Marcinem?- kolejne niewygodne pytanie.

Atmosfera między nami stawała się coraz bardziej napięta. Musiałam to jakoś w końcu rozładować, gdyż obawiałam się niespodziewanej eksplozji.

- Na razie bez zmian, staramy się znaleźć porozumienie - wyjaśniłam równie sztywno, tracąc ochotę na jakiekolwiek jedzenie.

- Masz jakieś plany na wieczór?- jeszcze nigdy powietrze nie było tak gęste, jak w tamtej chwili. Wraz z pytaniem matki zabrakło mi tchu.

- A czemu pytasz?- ostrożnie ważyłam każde słowo, nie znając strategi rodzicielki. Domyślałam się o co pragnęła zapytać, lecz ciekawiło mnie jak miała zamiar podejść do tematu.

- Wybieramy się dzisiaj na kolację z rodzicami Karola, może pragnęłabyś nam towarzyszyć? Trochę odprężyłabyś się, będzie muzyka na żywo więc można potańczyć. Co ty na to?- po nici aż do kłębka, tak właśnie ona działała.

- Dziękuję mamo, ale muszę odmówić - siliłam się na nonszalancki ton, jednak głos drżał pod naporem rozdrażnienia.- Nie mam najmniejszej ochoty na towarzystwo Karola - oznajmiłam hardo, aby nie dać nawet cienia nadziei mojej rodzicielce na zmianę decyzji.

- Kochanie - aż wyprostowała się na krześle.- Nie chcę, abyś szła tam dla niego - od razu jej głos stał się łagodniejszy.- Chcę żebyś choć trochę odpoczęła od tych wszystkich trosk - zapewniła z przejęciem wymalowanym na twarzy.

Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy ona tak dobrze grała, czy jednak mówiła serio.

Na szczęście wyratował mnie z opresji dzwoniący telefon, który zostawiłam w swoim starym pokoju.

- Przepraszam na moment - rzuciłam, wręcz biegiem uciekając do sypialni. Jak tylko znalazłam się na schodach poczułam znaczącą ulgę, która jasno mówiła, że między mną a mamą nie panowała najlepsza atmosfera.

Jak tylko dobiegłam do komórki, ujrzałam połączenie z Facebooka. Zaskoczyło mnie to trochę.

- Hej, wszystko dobrze?- zapytałam widząc delikatnie ujmując poirytowaną twarz Huberta.

- Hej, wybacz że zawracam ci głowę, ale jestem w beznadziejnej sytuacji - mężczyzna wyraźnie się denerwował, na co wskazywały jego zaciśnięte mięśnie szczęki.

- Co się dzieje? - niepokój poczułam aż w żołądku, który ścisnął jakiś niewidzialny supeł.

- Dzwoniła do mnie właśnie sąsiadka, że moje dziewczynki płaczą od kwadransa w mieszkaniu i jeśli nie pojawię się na miejscu za dziesięć minut, to zadzwoni na policję. Jesteś w stanie pojechać i zobaczyć co tam się dzieje?- w jego oczach widziałam zatroskanie, przerażenie oraz złość.

- Pewnie, ale jak mam wejść do mieszkania? Co na to twoja żona?- pytania same opuszczały moje usta przez rosnącą presję.

- Jeśli płaczą, to pewnie moja żona zostawiła je same lub w mniej gorszym wypadku coś się jej stało. Prawdopodobnie drzwi będą otwarte, rzadko je zamykamy. A jeśli już, to pani Fela ma wszystkie klucze zapasowe do każdego z mieszkań. Zadzwonisz do mnie, a ja z nią już porozmawiam - szatyn tak szybko mówił, że połowy ze stresu nie zapamiętałam.

- Dobra, już jadę - oświadczyłam w pośpiechu, zbierając swój plecak z łóżka.

- Jesteś kochana - na to wyznanie moje serce zabiło na ułamek sekundy nieco szybciej, lecz zbyłam to mentalnym machnięciem ręki.

- Odezwę się jak już ogarnę sytuację, pa - pożegnałam się z sąsiadem, pędząc na złamanie karku na parter.

- A ty dokąd?- moja mama totalnie nie miała pojęcia, dlaczego wybiegłam tak szybko z mieszkania. Zdezorientowana wyszła tuż za mną z domu, stojąc na podjeździe od tylnej strony budynku.

- Muszę pomóc przyjacielowi! - krzyknęłam wyjaśniająco, wsiadając do samochodu. Nawet nie czekałam na jakąkolwiek odpowiedź. Bez zbędnego przedłużania, wyjechałam z posesji, udając się w stronę bloku.









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro