Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 - Zapomniane notesy -

                                                                                - Rok 2023 -

Ostrożnie upijając pierwszy łyk świeżo zaparzonej kawy, spojrzałam za okno. Pięknie świeciło słońce na lazurowym niebie, gdzie tylko od czasu do czasu sunęły pierzaste chmury.

- Obawiam się, że ciężarówka może być za mała dla tych wszystkich rzeczy - moja mama weszła do pokoju, opierając się o mahoniową futrynę. Choć na twarzy drobnej brunetki widniał uśmiech, to jej oczy wcale tego nie odzwierciedlały.

- Tata użyczy mi swojego dostawczaka? - zaśmiałam się nerwowo, obawiając się iż rodzicielka mogła mieć rację. Zdecydowanie zbyt wiele kartonów zalało mój pokój, a jeszcze nie zbliżałam się do końca pakowania.

- Raczej nie będzie miał innego wyjścia - jęknęła z grymasem smutku, na myśl o mojej wyprowadzce. Tyle cudownych lat spędziłam w tym domu. Musiałam zostawić tyle wspaniałych wspomnień.

Serce na samą myśl ścisnęło mi się z bólu.

Biorąc kolejny łyk kofeiny, odłożyłam gorącą szklankę na parapet.

- Jak się trzymasz?- mamuśka starała się wybadać grunt, robiąc przy tym niepozorną minę.

- Nie jest źle. Z jednej strony ciesze się, że idę z Marcinem na swoje i czuję przez to ekscytację - zawiesiłam na moment głos, gdyż w tym wszystkim znajdowała się także druga strona medalu.

- Ale...- dopytywała się brunetka, podchodząc do mnie nieco bliżej, choć z zachowaną ostrożnością.

- Boje się - szepnęłam czując kręcenie w nosie od gromadzących się pod powiekami łez.

- Kochanie - mama od razu znalazła się obok mnie, obejmując delikatnie ramieniem. Bezpieczeństwo oraz troska otuliły moje skołowane nerwy.

- Pamiętaj, że tu możesz zawsze wrócić. Tu zawsze będzie twój dom - szeptała spokojnym głosem, głaszcząc mnie nieśpiesznie po plecach. Robiła to tak delikatnie, jakbym została wykonana z najkruchszego szkła.

- Wiem mamuś - przełknęłam ciężko ślinę, która zgęstniała od słonych kropli.

Starając się zapanować nad drżącymi w moim sercu emocjami, oparłam brodę o ramię kobiety.

- Nie jestem za Marcinem, uważam że zasługujesz na kogoś znacznie lepszego - zdębiałam na te słowa.

Znaczy... Doskonale znałam zdanie mamy o moim chłopaku, lecz uważałam inaczej - Marcin szanował mnie, kochał i dbał o mnie jak tylko potrafił. Przynajmniej tak mi się wydawało.

- Jednak to twoje życie córuś i nie mam zamiaru się wtrącać. Pamiętaj jednak, że możesz w każdej chwili do nas wrócić - rodzicielka oderwała się ode mnie, kładąc swoje delikatne oraz drobne dłonie na moich szczupłych ramionach.

Jej szmaragdowo-zielone oczy iskrzyły się od obawy oraz przysłowiowych świeczek.

- Wiem, ale ja myślę o Marcinie bardzo poważnie. Chcę z nim stworzyć w niedalekiej przyszłości rodzinę, co wiąże się ze wspólnym zamieszkaniem. Nie mogę cały czas siedzieć na garnuszku rodziców - niby się zaśmiałam, jakbym powiedziała śmieszną anegdotkę, lecz tak naprawdę sama wątpiłam w prawdziwość swoich słów.

Miałam prawo odczuwać strach przed nieznanym.

- Zawsze byłaś odpowiedzialna oraz przejawiałaś dojrzałe zachowanie - mama pogłaskała mnie delikatnie po policzku, myśląc nad czymś.

Jednak nie podzieliła się ze mą swoimi refleksjami.

- Oj nie zawsze - tym razem zaśmiałam się szczerze.

- Wiele broiłam - przyznałam otwarcie, przypominając sobie czasy młodości. Choć miałam ledwie dwadzieścia osiem lat, to czasami odnosiłam wrażenie, że nosiłam na swoich plecach bagaż czterdziestolatki.

- To też prawda - brunetka parsknęła śmiechem, kręcąc głową na boki.

- Idę robić dalej obiad, a ty kochanie postaraj się jakoś pomieścić w te kartony - nagle odwróciła się w stronę drzwi, pokazując palcem na stojące w korytarzu pudła. Podejrzewałam, że nic się w nich nie znajdowało.

- Żądasz niemożliwego - rozłożyłam ręce na boki, rozglądając się po pokoju. Miałam jeszcze łóżko, po brzegi zawalone moimi ubraniami oraz kosmetykami. Jak ja miałam to wszystko upchnąć wyłącznie do czterech, dodatkowych pudeł?

- Jesteś zaradna, poradzisz sobie - twarz rodzicielki rozświetlił promyk radości.

Po opuszczeniu przez brunetkę mojej sypialni, zabrałam się za dalsze pakowanie. Choćbym miała upchnąć te wszystkie graty nogą, to było to niewykonalne! Musiałam znaleźć chociażby jakąś sporą reklamówkę.

Zbiegając po schodach wyłożonymi połyskującymi płytkami, dopadłam do szuflady na siatki spożywcze. Kopiąc w nich, w końcu udało mi się znaleźć wielgachną reklamówkę z sieciówki, sprzedającej eleganckie garnitury.

Na dworze rozległo się trąbienie.

- Patrz jak łazisz!- głos mojego tatuśka słyszalny był prawdopodobnie już z kilometra. Zapewne kot sąsiadów ponownie wszedłby mu pod koła.

Wzdychając z uniesionymi oczami ku górze, zabrałam zdobycz i wróciłam do swojego pokoju.

Po dobrym kwadransie upychałam siłą ostatnie rzeczy.

- Ugh...- jęknęłam skonsternowana, przypominając sobie o paru rupieciach, znajdujących się na strychu. Nienawidziłam tam wchodzić.

Marudząc sobie pod nosem, wyszłam na korytarz, wysuwając z sufitu rozkładane, drewniane schody. Od razu zaśmierdziało kurzem oraz stęchlizną.

- No to wchodzimy - pamiętałam, że jako dziecko strasznie bałam się tam zaglądać. Moi rodzice trzymali na górze chyba wszystkie graty należące do naszego pokolenia.

Wdrapując się w końcu na sam szczyt, uważałam aby nie uderzyć głową w rurę pex, gdzie biegły główne kable. Architekt tego domu naprawdę zadbał o bezpieczeństwo domowników - wyczujcie sarkazm.

Wolnym krokiem przemierzyłam pomieszczenie, ostrożnie stawiając kroki w półmroku. Jedyne źródło światła dochodziło z okrągłego okna, które już dawno zmatowiało, przez co szkło przybrało mleczno-szary odcień.

Kierując się wzdłuż rurki, odnalazłam włącznik światła, jakim był długi sznureczek z dyndającą żarówką. Nieco oślepiona sporą mocą jarzeniówki, przymrużyłam oczy.

Jak tylko wzrok przyzwyczaił się do jasnej poświaty, przez moje plecy przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Sterty kartonów, starych zabawek, jakiś pozytywek, porcelanowych laleczek, pokryła spora warstwa kurzu. Przy drewnianych belkach podtrzymujących szpiczasty sufit powiewały od niewielkiego przeciągu gęste pajęczyny.

Normalnie cud, miód i malinki z orzeszkami...

Obserwując każdą pajęczynę, która stawała mi na drodze, uważałam aby żaden lokator lepkiego domku nie wlazł na mnie. Pająki mnie obrzydzały, choć mój narzeczony posiadał hodowlę ptaszników, z którą miało mi przyjść wspólnie zamieszkać.

Nie powiem, bo braszki to piękne stworzonka - piękne jak na pająki. Nawet je lubiłam, lecz reszta wzbudzała we mnie jakiś dziwny niepokój.

Przechodząc obok rupieci ojca - klaserów ze znaczkami oraz dziwnymi narzędziami, znalazłam swoją własność.

Konkretnie miałam na myśli swoje stare pamiętniki oraz książki. Wraz z wiekiem moje hobby bardzo się zmieniały - co rusz jedną pasję zastępowałam nową. Oto w ten sposób literatura fantastyki oraz grozy wylądowała na strychu. Tak samo jak sztaluga do malowania, czy moja wiolonczela.

To wszystko pragnęłam zabrać do swojego nowego domu. Może, któreś z hobby by ponownie odżyło?

Starając się wytachać zagracone rzeczy innymi rupieciami, coś nagle przewróciłam. Karton łupnął na betonową posadzkę, wznosząc do góry chmurę kurzu. Ten nieprzyjemnie podrażnił mnie w nos, przez co zaczęłam kichać.

- Wszystko w porządku?!- krzyk mamy rozległ się na dole.

- Tak, tak... - mruknęłam niezadowolona, starając się złapać oddech ze świeżym powietrzem. Jak tylko mi się to udało, pochyliłam się nad bałaganem.

Mnóstwo czarnych oraz brązowych notesów porozwalało się na podłodze.

- Świetnie - warknęłam zła sama na siebie. Narobiłam syfu, więc musiałam go posprzątać.

Poprawiając pudło, powoli zaczęłam zbierać zeszyty do jego środka. Jednak coś przykuło moją uwagę.

Przykucnęłam, chwytając pewną kartkę z ziemi. Już dawno straciła swój biały odcień, zmieniając się w żółty. Pismo choć estetyczne, wydawało się pisane w pośpiechu.

W narożniku znajdowała się data: 29 sierpnia 1943 rok.

Coś się zbiera nad niebem, czuję to. Mężczyźni z okolicznych wiosek Wołynia żyją plotkami na temat naszych braci. To nie może być prawda. Brat nie może przelać krwi brata.

Niestety dalsza część zapisków została oderwana. Nie wiedziałam, czy to przez przypadek, czy może celowo.

- Wołyń - coś mi to mówiło, lecz orłem z historii, ani geografii to ja nie byłam. Co prawda na maturze zdawałam rozszerzoną geografię, lecz to tylko dla picu. Jednak ta nazwa coś mi mówiła.

Zaciekawiona znaleziskiem, otworzyłam jeden z tajemniczych zeszytów. Wszystko aż szeleściło od starości, zaś każda strona pożółkła przez mijający czas.

Charakter pisma zdawał się zgadzać z tym na skrawku papieru - pochyła czcionka, z dekoracyjnymi wywijasami przy niektórych literkach. Ktoś ewidentnie zapisywał swoje myśli atramentem oraz gęsim piórem.

Skąd to wiedziałam? Mój świętej pamięci dziadek przez całe swoje życie w ten oto właśnie sposób pisał. Wyjątkiem były sytuacje, gdzie musiał wypełnić coś w urzędzie, czy w podobnej instytucji.

Na szybko przeleciałam wzrokiem po zapiskach.

Pełno dat, niektóre notatki wydawały się bardzo krótkie, zaś niektóre zdawały się nie mieć końca.

Jedne wyglądały na zapisywane w spokoju, natomiast niektóre zostały spisane w pośpiechu.

Zauważyłam, że ten konkretny dziennik pochodził z 1943 roku. Szybko chwyciłam za inny.

Wpadł mi do rąk jakiś czarny, dość gruby zeszyt, gdzie widniały ślady jakiejś czerwonej cieszy, która już dawno zaschła. Tylko gdzieniegdzie przybrała ona czarnawy odcień. Nie miałam pojęcia co to mogło być.

Niepewnie przyciągnęłam zeszyt do nosa, wąchając nieznaną sobie substancję, lecz wyczułam wyłącznie smród kurzu oraz stęchlizny.

Zapiski z tego notesu pochodziły z czasów 1939 roku. Od razu przypomniałam sobie tę datę - wybuch drugiej wojny światowej. Natychmiastowo wydedukowałam, że to musiały być zapiski mojej przodkini, która żyła w tamtych czasach.

- Amelia, obiad! Chodź na dół! - wołanie mojej mamy rozległo się po mieszkaniu, docierając aż na strych. Choć nieco przytłumione, to zrozumiałe.

- Już idę!- odkrzyknęłam zbierając już byle jak dzienniki. Musiałam wypytać się o nie swoich rodziców.

Po wpakowaniu wszystkiego z powrotem do pudeł, otrzepałam ręce z kurzu o materiałowe spodnie, zbiegając powoli po schodach. Stopa już nie raz zjechała mi po tych stopniach.

Znajdując się na parterze podeszłam do taty, który właśnie siadał przy stole. Cmoknęłam go w policzek, witając się z nim.

- Ptaszyna widzę uśmiechnięta - zaczął mężczyzna, poprawiając sztućce na stole.

- Tylko trochę. Mam pytanie - od razu chciałam wypytać się o moje znalezisko.

Bardzo zaintrygowały mnie te dzienniki.

- Słucham skarbie - mamuśka odwróciła się do nas z półmiskiem wypełnionym ziemniakami, posypanymi świeżo ściętym koperkiem z naszego ogródka.

Kładąc naczynie na stole, spojrzała na mnie, opierając się rękoma o krzesło.

- Poszłam na strych po swoje rzeczy i znalazłam tam karton ze starymi pamiętnikami?- pytając zmarszczyłam nos, nie wiedząc jakiej reakcji się spodziewać.

Mamuśka natychmiastowo spięła się, starając się zapanować nad mimiką twarzy. Tatko natomiast przetarł twarz dłońmi, jakby wyczuwał nadchodzące ochłodzenie klimatu w kuchni. Nerwowo poprawiłam się na krześle, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

- To pamiętniki twojej praprababki Rozalii - brunetka zmarszczyła brwi tak mocno, że na jej prawie idealnie gładkiej twarzy pojawiło się pełno zmarszczek.

- Jest ich dość sporo, lecz większość to wspominki z jej młodości. Nic godnego uwagi - mama starała się zbyć temat, więc musiał on kryć coś więcej niż zwykłe okruchy dnia codziennego.

Tym bardziej, że na własne oczy widziałam daty, świadczące o czasach drugiej wojny światowej! Tam musiało być coś więcej.

- Rozumiem - bąknęłam zrezygnowana, mając już w głowie pewien plan.

- Mogę zabrać ze sobą parę z nich?- zapytałam niby od niechcenia, drapiąc się opuszkami palców po policzku.

- No nie wiem kochanie, to stare dzieje - mama machnęła na to ręką, starając się za wszelką cenę, aby zamknąć ten temat.

- Niech je weźmie - tata zabrał w tej sprawie głos, dając mi iskierkę nadziei.

- Skoro tam nic takiego nie ma, to po co w ogóle je trzymać?- zagaiłam roześmiana.

Cała spięta, dokleiłam do swojej twarzy wymuszony uśmiech, rozkładając ręce na boki. Liczyłam na przychylność ze strony rodzicielki. Natomiast ta stała przy szafce, wyjmując mięso na półmisek. Czułam, że biła się z własnymi myślami.

Miałam wrażenie, że mogło tam być coś, przed czym pragnęła mnie uchronić. Lecz hej!

Co tak strasznego mogło być w notatkach?

Wiem, że toczyła się wojna i ogólnie źle się działo na świecie, lecz jak zapiski mojej potomkini mogły na mnie wpłynąć?

W ogóle kto powiedział, że ona doświadczyła jakiś strasznych rzeczy?

Nie każdy trafiał do obozów koncentracyjnych i nie każdy był skazany na życie w mękach.

Prawda?

- Jeśli tego sobie życzysz słońce, to nie będę ci bronić - mama wydawała się poddenerwowana, lecz mówiła spokojnym tonem.

- Gotowa do przeprowadzki?- tata szybko zagaił, wyczuwając napiętą atmosferę.

I to o co?! O jakieś notesy...

- Jeśli chodzi o moje rzeczy, to tak. Jestem gotowa. Natomiast jeśli masz na myśli tato mój stan psychiczny, to nie - wyznałam zgodnie z prawdą.

Nakładając sobie jedzenie na talerz, spojrzałam na mamę. Nadal nad czymś intensywnie myślała.

- Marcin odzywał się dzisiaj?- mężczyzna zerknął w moją stronę swoimi chabrowymi oczami. Wymawiając imię mojego chłopaka wbił ostentacyjnie widelec w płat mięsa.

Zdecydowanie go nie lubił.

- Tak - westchnęłam spięta, kątem oka obserwując ojca.

- Chociaż wyraził chęci pomocy przy pakowaniu twoich rzeczy?- szatyn kontynuował przesłuchiwanie mnie, mając cały czas uniesione brwi do góry.

- On sam musiał się spakować - upomniałam ojca, nakładając do ust tyle jedzenia ile tylko mogłam. Chciałam zapchać się, aby nic więcej nie musieć mówić.

- Ale czy wyraził chęci?- powtórzył tata, kładąc zaciśnięte w pięści dłonie, w których trzymał sztućce.

- Nie - z trudem odpowiedziałam, przełykając całą zawartość z ust. Aż zabolał mnie przełyk.

Ojciec zdecydowanie zaliczał się do osób dominujących oraz stanowczych. Ja natomiast byłam jego oczkiem w głowie, dlatego Marcin często mu podpadał. Tata żądał od niego, aby chłopak traktował mnie jak księżniczkę - tak jak to czynił mój papa.

- I to ma być mężczyzna - prychnął mężczyzna, przewracając oczami.

Następnie wrócił do konsumpcji.

- Nie jest taki zły - wymamrotałam zmęczona słownymi przepychankami z moimi rodzicami, odnośnie mojego siedmioletniego związku.

- Jeśli ode mnie by to zależało, to w życiu bym nie pozwolił mu się do ciebie zbliżyć - zaopiniował twardo ojciec, zamykając tym temat.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro