[ZGUBIONEGO RONANA NAJŁATWIEJ ZNALEŹĆ W POBLIŻU ADAMA]
Było późno, a Adam był zmęczony.
Zgodził się zostać do późna w warsztacie i teraz nieco żałował swojej decyzji. Wiedział jednak, że nie mógł postąpić inaczej. Jego obecne warunki mieszkalne - niezbyt różniące się od czasów, gdy mieszkał jeszcze z rodzicami w przyczepie - oraz czesne w Akademii Aglionby nie pozwalały mu na odpoczynek.
Wsiadając do swojego trójkolorowego samochodu, wyobrażał sobie jak kładzie się na swoim materacu w niewielkim pokoiku przy kościele Świętej Agnieszki, jednak nawet teraz, gdy - jak podejrzewał - było już dawno po północy, niedane mu było wrócić spokojnie do mieszkania i przespać tych kilku godzin, nim będzie musiał wstać do szkoły. Z tego co pamiętał, musiał jeszcze odrobić pracę domową, zadaną przez nauczyciela łaciny.
Westchnął cicho, opierając głowę o dłonie, umieszczone na kierownicy, a chwilę później poderwał się gwałtownie na fotelu, słysząc uderzenie w szybę po swojej prawej stronie.
Serce biło mu na tyle szybko, że miał wrażenie, jakby za moment mogło połamać mu mostek i żebra, a następnie wylądować na jego kolanach, wciąż jeszcze bijąc i brudząc mu całe ubranie.
Ta wizja zdecydowanie wydawała mu się przerażająca, dlatego doszedł do wniosku, że musiał być bardzo zmęczony. Również upomniał się w myślach, odnośnie stania na parkingu w środku nocy, kiedy dookoła nie było żywego ducha. Automatycznie w jego głowie zamigotało pytanie: "Czy Noah miałby coś przeciwko takiemu stwierdzeniu?"
W końcu ktoś naprawdę zniecierpliwiony, bez pytania otworzył drzwi od strony pasażera i nim Adam zdążył zaprotestować czy choćby krzyknąć, zajął siedzenie obok niego. Czuł, że nie dałby rady z nikim walczyć, kiedy ledwie był w stanie zmusić się do ponownego unoszenia powiek, po tym jak zamknął oczy, dlatego też pozwolił swoim mięśniom na rozluźnienie, gdy uświadomił sobie, że osobą, która bezceremonialnie wpakowała mu się do samochodu, był Gansey.
- Podejrzewałem, że jeszcze tu będziesz. - stwierdził, jak gdyby nigdy nic. Jakby przed momentem nie przyprawił swojego przyjaciela o przedwczesny atak serca. Dopiero, gdy jego nerwy nieco się uspokoiły, doszukał się w głosie drugiego chłopaka lęku, jaki towarzyszył mu jedynie, kiedy chodziło o dwie - a teraz już trzy - osoby, jakimi byli on, Blue i Ronan. Ze względu na fakt, że Noah był duchem, nie do końca trzeba się było o niego martwić, choć i tak robili to zdecydowanie zbyt często.
Po dłuższej chwili siedzenia w ciszy, dopatrzył się w końcu camaro Ganseya, stojącego zaledwie kilka metrów od jego własnego samochodu, a także sylwetki osoby, zajmującej miejsce pasażera. Była zdecydowanie zbyt drobna, aby być Ronanem Lynchem, dlatego też od razu zrozumiał powód wizyty przyjaciela.
- Robimy tak jak zwykle? - zagadnął w końcu, po tym jak niekontrolowanie z jego ust wydostało się westchnienie. Wiedział już, że czy tego chciał, czy też nie, nie było możliwości, aby wymigał się od poszukiwań. Właściwie nie czuł potrzeby, aby to zrobić. Zdecydowanie czuł się zaniepokojony na myśl, że Ronan mógł szwendać się teraz po ulicach Henrietty, najprawdopodobniej w stanie upojenia alkoholowego.
Czasami miał ochotę porządnie kopnąć Lyncha w tyłek i kazać mu się ogarnąć, ale podejrzewał, że nie na wiele by się to zdało.
Odpowiedziało mu tylko krótkie skinienie głową, a zaraz potem Gansey otworzył drzwi, wpuszczając do już i tak zimnego samochodu, jeszcze więcej zimnego powietrza. Zadrżał przez to mimowolnie, jednak równocześnie nieco go to rozbudziło.
Przetarł oczy dłonią i w końcu odpalił auto. Odczekał chwilę, aż pomarańczowy samochód - w nocnym świetle (a raczej jego braku) wyglądający bardziej na czerwony lub bordowy - odjedzie, by sam mógł zrobić to samo.
Skierował swój pojazd w stronę mostu, który zawsze był jego miejscem docelowym w przypadku zniknięcia Ronana. Nie był pewien czy Gansey nie robił tego celowo. Praktycznie zawsze to on odnajdywał Lyncha, gdyż praktycznie zawsze ukrywał się on w kościele, a mimo to zawsze wysyłał Adama na wspomniany most. Tak, jakby chłopak nie miał co robić nocami, tylko wymykać się z domu na próżno, naprawdę często ponosząc konsekwencje swoich czynów. Na szczęście teraz, po powrocie nie miał na niego czekać ojciec, aby wymierzyć mu karę za.. Właściwie za cokolwiek. Za to, że oddychał.
Na ułamek sekundy zamknął przemęczone oczy, wzdychając przy tym ciężko, jednak szybko otworzył je z powrotem, przypominając sobie, że znajdował się aktualnie w poruszającym się pojeździe. Jeszcze tego brakowało, aby spowodował wypadek.
Jak się domyślał, Ronana nie było w miejscu, do którego się udał, dlatego po tym jak kilka minut stał na poboczu, westchnął ciężko i odjechał w stronę swojego obecnego miejsca zamieszkania. Po raz kolejny stracił tylko kilkanaście minut ze swojego życia, w trakcie których mógł być już dawno w domu - o ile takowym mógł to nazwać - i kłaść się do snu.
Zaklął, więc i dalej bez słowa przemierzał ulice Henrietty.
Adam podejrzewał, że Gansey już dawno dotarł na miejsce i teraz siłował się z zaciągnięciem pijanego chłopaka do jego pokoju w Monmouth Manufacturing, to też po raz kolejny tej nocy przeżył nieoczekiwany zawał serca, gdy wszedł do swojego niewielkiego mieszkania i dostrzegł postać leżącą na jego łóżku.
Był pewien, że na ułamek sekundy jego serce przestało bić i już, już był gotów uciekać z powrotem do swojego gównianego samochodu i uciekać na drugi koniec miasta, a najlepiej stanu, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie był to żaden włamywacz czy morderca. Dokładniej rzecz ujmując sam sprawca całego zajścia postanowił dać o sobie znać, uprzednio wymieniając kilka nieprzyjemnych słów w dwóch różnych językach.
- Parrish, kurwa, zamknij te cholerne drzwi. - tak brzmiały pierwsze słowa, jakie Ronan Lynch, drugi, środkowy syn Niall'a Lyncha, skierował do swojego przyjaciela, Adama Parrisha, leżąc bezczelnie na jego posłaniu, pod jego kołdrą, w momencie, gdy ten szwendał się po ulicach miasta, na darmo szukając go w najczęściej odwiedzanych przez niego miejscach.
Drugi z nastolatków stał w tym czasie w drzwiach, nie odwracając wzroku od widocznego wybrzuszenia pod kołdrą, mającego postać człowieka. Był naprawdę wściekły i z chęcią wyciągnąłby Ronana z łóżka, wyganiając na zewnątrz bez jakiejkolwiek szansy na jakiekolwiek wyjaśnienia, jednak w tym samym czasie odezwał się w nim głos rozsądku, podpowiadający mu cichymi szeptami, że to zdecydowanie nie byłoby bezpieczne. Ów rozsądek starał się również znaleźć jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie dla obecności przyjaciela w tym dokładnie miejscu.
- Lunatykowałeś? - wypowiedział to słowo, nim jego mózg zdołał przekazać komunikat, iż ma to zrobić, dlatego też dziwnym wydało mu się usłyszenie w tamtym momencie swojego głosu.
Odpowiedziała mu jedynie przeciągająca się cisza, która stopniowo wzmagała jego zirytowanie. Wiedział, jednak, że nie na wiele zda się uzewnętrznianie swojego gniewu, dlatego też wziął głębszy wdech, wyjrzał na zewnątrz, aby upewnić się, że nie przeoczył nigdzie samochodu Lyncha i gdy okazało się, że faktycznie tego nie zrobił, zamknął w końcu za sobą drzwi.
Nie zajęło mu zbyt długo, by odkryć, że Ronan bezceremonialnie zasnął, niczego mu nie wyjaśniając. A zdecydowanie miał co wyjaśniać.
Najważniejszym pytaniem, jakie zaprzątało głowę Adama przez cały czas, gdy szykował się do snu, było to, odnoszące się do pojawienia Lyncha akurat w tym miejscu. Miał w końcu wiele swoich miejsc. Takich, do których udawał się, gdy chciał być sam i choć wiedział, że w tym małym pokoiku nie będzie mógł pobyć długo w samotności, jednak zdecydował się przybyć właśnie tutaj? Chłopakowi wydawało się to zupełnie nielogiczne.
- Przyznaj, że po prostu chciałeś doprowadzić do tego, bym musiał spać na podłodze. - mruknął bardziej do siebie, wiedząc, że drugi chłopak i tak go nie usłyszy. Tak czy inaczej jego słowa nie miały mieć zbyt dużego pokrycia z rzeczywistością, gdyż Adam nie zamierzał spać nigdzie indziej, niż na swoim łóżku, pod swoją pościelą. Przyglądał się, więc chwilę Ronanowi, samemu nie do końca zdając sobie sprawę z tego, dlaczego to robił, aby w końcu szybko potrząsnąć głową i wsunąć się pod kołdrę obok niego.
Czuł się dziwnie, gdy ich ramiona ledwo, ale się stykały, dlatego dość szybko zmienił pozycję, układając się plecami do chłopaka. Jego mięśnie były napięte do granic możliwości i nie podejrzewał, aby miał usnąć zbyt szybko, to też starał się zająć myśli czymś miłym i przyjemnym. Wciąż, jednak wracały one do osoby, leżącej aktualnie tuż za nim.
Nie wytrzymał w końcu i odwrócił się na drugi bok, patrząc teraz na profil drugiego nastolatka i wciąż nie mogąc znaleźć powodu, dla którego Ronan Lynch miałby przyjść do jego mieszkania.
Co zaskoczyło go jeszcze bardziej, niż którekolwiek z dzisiejszych wrażeń, nie czuł od niego alkoholu, choć przyjmował do świadomości możliwość, że jego zmysły były o tej porze już naprawdę przytępione.
Pochłonięty wpatrywaniem się w chłopaka i myślami na jego temat, zasnął w końcu, samemu nie wiedząc kiedy to nastąpiło. Nie mógł, więc wiedzieć, że jeden z nich obudził się w środku nocy i dłuższą chwilę wpatrywał w tego drugiego, w końcu głaszcząc go po policzku i składając delikatny pocałunek na jego ustach.
Wiedział natomiast, że obudził się o dziesiątej, a Ronana nie było już w pokoju. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia. Za to, że z jego winy się spóźnił, zamierzał zwyzywać go później.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro