4.2| obietnica [KEN KANEKI]
✴✴✴
Czytałam Twój list zrozpaczony.
To nie mogła być prawda.
Ty nigdy byś tego nie zrobiła.
Nie zależnie od okoliczności nie zostawiłabyś mnie.
...Nie mogłaś tego zrobić.
Po prostu nie mogłaś.
To było Twoje pismo, jednakże nie Twoje słowa. Nie mogłem w to uwierzyć.
Żałowałem mojej decyzji.
Z każdym kolejnym dniem, nocą, godziną tęskniłem za Tobą.
Za Twoim zapachem.
Za Twoimi ustami.
Za Twoim dotykiem.
Za Twoim śmiechem.
Za nami.
Wszystkie nasze spotkania, rozmowy, czyny ciągle widniały przed moimi oczami.
Utknęły głęboko w mojej pamięci. Za nic w świecie, nie chcąc jej opuścić.
Nie chciałem, żebyś cierpiała.
Chciałem jedynie, żebyś była szczęśliwa.
Ruszyła dalej, nie zważając na moją osobę.
Ułożyła sobie życie bez zagrożeń.
Byłem potworem. Potworem żywiącym się ludzkim mięsem.
Nie chciałem Cię skrzywdzić.
Właśnie dlatego odszedłem.
Jednak to był mój błąd.
Przez moją nieobecność byłaś skazana na wszystko przed czym chciałem Cię chronić.
Ból.
Łzy.
Nieprzespane noce.
Myślałem, że jeżeli mnie znienawidzisz, będzie lepiej.
Dla nas obu.
Teraz wiedziałem.
Wybrałem najłatwiejszą opcję.
Patrzyłem tylko na siebie.
Zachowałem się jak dupek niezważający na uczucia innych.
Zwłaszcza Ciebie.
Jedynej osoby, która ze mną była.
Jedynej osoby, która mnie wspierała.
Jedynej osoby, która mnie zaakceptowała.
Jedynej osoby, której pragnąłem.
Nie mogłem na to pozwolić.
Musiałem Cię ocalić.
Nie ważne za jaką cenę.
Zgniatając w pięści papier, wyskoczyłem przez okno.
Kocham Cię, [imię].
Nie stracę cię znów.
✴
Światła miasta znikały za moimi plecami. Stale biegłem przed siebie, ani razu nie zwalniając kroku.
Szukałem Ciebie.
Błądziłem bez celu, nie mając pojęcia gdzie jesteś.
Nie obchodziło mnie jak było to absurdalne.
Nie obchodziło mnie jak wątpliwe było odnalezienie Ciebie.
Nie obchodziły mnie głosy podążające za mną.
Krzyki ludzi za każdym razem, gdy ich popychałem, nic nie mówiąc.
Liczyłaś się wyłącznie Ty.
– EJ, FRAJERZE! – niespodziewanie usłyszałem głos, mimo to nie zatrzymałem się.
Wkrótce wokół swojego ramienia poczułem silny uścisk.
Tym razem stanąłem.
– Czego chcesz, Nishio? – zapytałem, uważnie obserwując jego oczy.
Chwilowo z koloru pomarańczowego zmieniły barwę na czarne z czerwonymi żyłami wychodzącymi nieco na skronie.
– [Imię] została porwana...
Słysząc jego słowa, błyskawicznie wyrwałem się i złapałem go za kołnierz.
– Co wiesz?! – wysyczałem.
– To ten sukinsyn Tsukiyama – odparł rozwścieczony. – Zostawił list u progu Anteiku. Razem są na budynku Eco*. Pośpiesz się, on ma plany.
– Dzięki, Nishio. – Puściłem jego koszulę, odwracając się w tył.
– Kaneki – powiedział. – Mogę iść z...
– Nie – zaprzeczyłem twardo. – To co spotkało [imię]... To wszystko... To moja wina.
To była moja wina. To przez moje uczucia do Ciebie, Shuu Cię wykorzystał.
– Powodzenia, kretynie! – krzyknął, kiedy wznowiłem bieg.
Będąc na progu terenu elektrowni, od razu zauważyłem Cię na dachu.
Byłaś przez niego przytrzymywana. Pomimo odległości, widziałem jak on cię dotyka.
Nie mogłem tego znieść. Czując jak krew się we mnie gotuje, rzuciłem się w stronę budynku.
Drzwi były otwarte. Nie dziwiło mnie to, cała elektrownia od lat była nieczynna. Rzadko kiedy miewała gości. Odwiedzali ją tylko osoby chcące się zabawić bądź zrelaksować.
Nie lubiłem tego miejsca. Obrzydzało mnie. Gdy byliśmy razem... Któregoś dnia odpowiadałaś mi o tym co stało się twojej znajomej. Para gnojów, będąc pod wpływem alkoholu, zgwałciła ją w tym miejscu, następnie ją mordując. Nie byłaś pewna jaki później spotkał ich los, jednakże prawdopodobnie, bojąc się konsekwencji, popełnili samobójstwo.
Sama myśl o tym, iż Tobie również mogło się coś stać, sprawiała, że chciałem podłożyć pod to ogień.
Wbiegając po schodach, przypadkowo jeden się zapadł.
Nie przejąłem się tym. Ty byłaś ważniejsza.
Szybko zebrałem się i znów ruszyłem.
– Mon Dieu! – zawołał męski głos za metalowych drzwi. – Pachniesz tak wyśmienicie! Czuję na tobie zapach Kanekiego, zaraz się nie oprę i cię zjem... Oh my God! Czy wy...?
Znałem tylko jedną osobę, która posługiwała się tak łamanym językiem francuskim i angielskim...
Bez wahania wyważyłem drzwi. Z głośnym hukiem opadły na podłoże.
Zauważyłem Cię. Brudne łapy Tsukiyamy spoczywały na Twoim ciele.
Miałem ochotę wydrapać mu oczy.
– KANEKI-KUN! – wrzasnął podekscytowany, wypuszczając Cię z uścisku.
Jednakże przez cały ten czas staliście na bliskiej krawędzi.
W błyskawicznym tempie znalazłem się u Twojego boku i złapałem Cię za rękę. Wciągając Cię z powrotem na dach, wziąłem Cię w ramiona.
Byłem szczęśliwy. Byłaś cała.
Odgarniając twój niesforny kosmyk z czoła, spojrzałem na Twoją twarz.
Wyglądałaś tak pięknie. Nie mogąc się oprzeć, chciałem Cię pocałować.
Lecz Ty niespodziewanie otworzyłaś powieki. Lekko zaskoczony, oddaliłem się.
– K-Kaneki... – szepnęłaś.
Nie wiedziałem, co kierowało Tobą podczas pisania listu. Czy była to wina Shuu, który potrafił manipulować ludzimi, czy też wyłącznie Twoja.
Nie miałem pojęcia, ale nadal pamiętałem ogólny sens listu.
Nie chciałaś do mnie wrócić.
Rozumiałem to.
– J-jesteś t-tu z-ze m-mną... – Spróbowałaś dotknąć mojej twarzy.
Nie miałaś zbyt wiele siły, więc z pomocą mojej dłoni, położyłaś rękę na moim policzku.
– Przecież obiecałem, że będę – oświadczyłem. – Zawsze, nie zważając na przeciwności losu, pamiętasz?
– Quelle douceur**! – pisnął Shuu.
Przypominając sobie o jego obecności, delikatne odłożyłem Cię na podłoże.
– Poczekaj tu – powiedziałem. – Niedługo wrócę.
Nachylając się nad Tobą, ucałowałem cię w czoło.
Skierowałem się w stronę Tsukiyamy.
– Teraz cię zabije. – Strzeliłem palcami.
Uwalniając swojego kagunę oraz zmieniając oko na ghoula, rzuciłem się na mężczyznę. Ten szybko do mnie dołączył, co jakiś czas wymawiając zwroty z innych języków.
Wkrótce walka dobiegła końca.
Tsukiyama spoczywał u moich nóg, cały czas krwawiąc. Na brzuchu miał kilka ran, tymczasem jego kończyny były pokiereszowane.
Wycierając z twarzy krew tego sukinsyna, wróciłem do Ciebie.
Siedziałaś nieruchomo jeszcze dalej niż Cię położyłem. Twoje oczy powiększyły się do maksymalnej wielkości. Jednak Ty nie bałaś się.
– K-Kan... – Shuu kaszlnął krwią.
– Milcz. – Przebiłem go swoim kagune.
Osunął się, wydając jęk.
– Nie boisz się mnie? – zapytałem, ostrożnie biorąc Cię na ręce.
– ...Dlaczego mam się ciebie bać? – wyraźnie się zdziwiłaś.
– Jestem gho...
– Jesteś moim bohaterem – przerwałaś mi. – Przepraszam za ten list, to była chwila... On... Shuu...
– Nic nie mów – uciszyłem cię. – Pozwól mi... się Tobą zaopiekować i... Dać mi Tobie, to na co zasłużyłaś.
– Kaneki...? – zapytałaś niepewnie. – Mogę powiedzieć jeszcze jedną rzecz?
– Ja... – zawahałem się, myśląc, że ponownie chcesz mnie odrzucić. – Zgadzam się.
– ...Kocham cię.
Słysząc to, uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy od naszego rozstania.
– Również.
Widząc, że nie masz nic przeciwko, pocałowałem Cię.
✴✴✴
*Elektrownia Eco. Miejsce, które zostało wymyślone na potrzeby shota. Jego opis macie przybliżony w treści.
**Quelle douceur! – „jak słodko", tłumacz google. Shuu jest świrem, więc myślę, że nawet pasuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro