Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wypełnić pustkę


- Szukałeś mnie? - zdziwiłem się, na widok jego jasnej twarzy. - Po co?

- A czemu nie, czyżby twoje życie towarzyskie było zbyt bujne dla mnie? - zapytał z ironią.

Nie odpowiedziałem. Byłem zmęczony. Ostatnie, czego było mi potrzeba, to głupie żarty.

- Nie gadasz. Znowu mnie olejesz i pójdziesz do domu, ha?

Zastanowilem sie, co on miał przez to na myśli. Nie mogłem rozgryźć tego chłopaka. Znał mnie jeden dzień. Jeden. Dlaczego mnie szukał? Po co mu było moje towarzystwo? Nikomu innemu jakoś nie było potrzebne.

- Nie olałem cię. Nie prosiłem o twoje towarzystwo.

- Wow, to było chamskie.
Tylko żartowałem, ale jak mnie tu nie chcesz, to idź do domu. - westchnął, wbijając zmieszany wzrok w ziemię.

Wyglądał jakby mu z jakiegoś powodu na tym zależało. - Nie trzymam cię tu.

Poczułem się jak totalny idiota. Znowu palnąłem coś głupiego. Który raz dzisiaj? Już straciłem licznik. Czasem chciałbym być niemy.

- Przepraszam, miałem zły dzień.

- Widzę, wyglądasz jakby coś po tobie przejechało, a później jeszcze się cofnęło.

- Twoje komplementy naprawdę są coraz lepsze. - uśmiechnąłem się wprost do betonu. Nie uśmiechnął się z powrotem. Za to Chris zaśmiał się rzewnie.

- Chyba nigdy się nie nauczę.

- Prędzej ja nauczę się jeździć na desce.

Ulgą było słyszeć kogoś śmiejącego się ze mną, zamiast że mnie.

- Więc nie idziesz do domu?

Westchnąłem. Dom. Czy to miejsce w ogóle było dla mnie domem?

- Chciałbym tam wrócić, ale jednocześnie nie chcę. - wymamrotałem.

- Rozumiem. Problemy z rodzinką. W takim razie chodź do mnie.

- Mogę?

- Zależy, ile zapłacisz. - uśmiechnął się szeroko.

- Głupek.

- Mówisz jak moja dziewięcioletnia siostra. Ciągle masz jakiś problem i zachowujesz się, jakbym zjadł ci wszystkie cukierki. A ja jej wziąłem tylko jednego!

- Tak. Utożsamiam się z nią. Też myślę, że jesteś wkurzający.

- Ale to dobrze?

- Powiedzmy.

Po jakimś czasie weszliśmy w osiedle domów jednorodzinnych, a potem jeszcze jedno. I jeszcze jedno. Zastanawialem się, jak mam niby wrócić do domu.

- Zabije cię, jak mnie tu zostawisz. - powiedziałem pół żartem, pół serio. To dalej było dla mnie dziwne, ale nie bałem się mówić takich absurdalnych rzeczy przy Chrisie. On zdawał się żartować o każdej porze dnia i nocy.

Czułem, że mnie w ogóle nie ocenia. Nie chce, żebym był kochającym synem, jakbym wiedział jak zrobić.

Ani żebym przykładał się bardziej do zadań domowych, które nawet mnie nie obchodzą, bo i tak nie mam kasy na collage.

Ani żebym rozmawiał z ludźmi, którzy patrzą na innych tylko w trzech wymiarach, jakby czwarty, ten duchowy, nie istniał.

- Słup! - wykrzyknął Chris.
Ale było już za późno.
Poczułem rozrywający ból w okolicy czoła.
-Ał! - Spadłem na chodnik.

Usłyszałem głośny śmiech blondyna, który zamiast sprawdzić, czy wszystko jest w porządku zaczął się zwijać ze śmiechu obok mnie.

Kiedy ból trochę ustał, też zacząłem się śmiać.
Było mi strasznie głupio, tak cholernie głupio. Stwierdziłem, że po prostu prześmieję własne zawstydzenie.

- O czym tyś tak intensywnie myślał?

- Co?

- No, że nie zauważyłeś ogromnego słupa.

Nie zamierzałem wypalić kolejnego idiotyzmu i powiedzieć "o tobie".

- No wiesz, o życiu, o świecie.

- Na prawdę nie jesteś dzisiaj w porządku. - stwierdził. - Chodź, idziemy coś zjeść. Umieram z głodu

- Nie mam kasy.

- To chodź do mnie.

- A co jeśli twoja siostra mnie nie polubi?

- Człowieku, ona ma dziesięć lat, daj sobie spokój.

Wiedziałem, że to głupie ale denerwowałem się przed perspektywą spotkania z każdą osobą, nawet, jeśli byłaby to mała dziewczynka.
Ba, dzieci nie mają jeszcze wpojonych zasad społecznych. Mogą powiedzieć cokolwiek i nie zdać sobie sprawy, że cię zraniły i nawet nie ponosić za to konsekwencji. Bo przecież są dziećmi, prawda? Nie wiedzą co robią.

No, przynajmniej tak twierdziła moja nauczycielka z podstawówki, której imię dawno przepadło w odmętach mojej pamięci. I dobrze.

- Małe dzieci są dziwne. - zażartowałem. Każe im się spać, a one nie chcą.

- No, stary. To jest chore! Łazi to po nocach z tym swoim potworem i puka ci do drzwi.

- Jakim potworem?

- Jej kotem.
Roześmiałem się gwałtownie na myśl o kocie-mordercy.

- Ty się śmiejesz, ale to cholerstwo urodziło się w piekle i tam należy.

Nie mogłem przestać się śmiać.

- On mnie nienawidzi.

- Nie dziwię mu się.

- Uważaj, bo znowu wpadniesz w słup. - popchnął mnie.

Super. Znowu zrobiło mi się głupio. Musiał o tym wspomnieć?

- To tutaj. - powiedział.

Już po chwili siedzieliśmy w pokoju Chrisa na poddaszu. Jedliśmy pizza rolls z mikrofali. Zdrowe odżywianie przede wszystkim, prawda?

Pokazywał mi plakaty jakichś nieznanych punkowych zespołów na ścianach i puszczał mi po kolei ich piosenki z różnych płyt. Niektóre były naprawdę okej, szczególnie te z trąbkami, ale inne to był czysty hałas.
"I just wanna dieee!" - darł się właśnie wokalista.

- Jak ci się to może podobać?! - przekrzyczałem go. - Przecież to nawet nie ma melodii!

- Sam nie masz melodii! - odkrzyknął, zaczynając skakać po łóżku. - Spróbuj jeździć na desce do czegoś innego!

- Zacznijmy od tego, że w ogóle nie mam zamiaru zaczynać.

- Co?!

- Wyłącz te wrzaski! Dobrze wiesz, że to drażni Mittensa. - powiedziała zirytowana dziewczynka, kładąc rękę na biodrze. W drugiej trzymała ślicznego, puszystego kotka z białą sierścią i brązowymi łatkami.
Nawet nie słyszałem, jak weszła.

Wyłączyła stereo.

- Zabieraj stąd tego pchlarza, podrapie mi płyty! - zaprotestował Chris.

- Nikt nie lubi tych twoich płyt, nawet on. - odszczeknęła się dziesięciolatka.

Roześmiałem się głośno, zarówno z komentarza, jak i z niezadowolonej miny przyjaciela.

- Taka prawda. - powiedziałem z przepraszającym uśmiechem.

- Oo, mój głupi brat nareszcie znalazł sobie normalnego kolegę! Jestem Sophie.

- Tim. - przedstawiłem się, kiedy kotek wyskoczył z jej ramion i podbiegł do mnie na swoich miękkich łapkach i zaczął łasić się przymilnie,  ocierając się o mnie. Zamiauczał, kiedy go pogłaskałem.

- A ty pewnie jesteś Mittens. - uśmiechnąłem się głupio, nie mogąc przestać patrzeć na miękką kuleczkę, która wyłożyła się wygodnie na mojej nodze.

- Prawda, że słodki! I jaki mądry, nie lubi Chrisa.

- Stary, zwariowałeś? Nie zawieraj paktu z diabłem! - odezwał się wspomniany.

- Narysowałam go dzisiaj! Chcesz zobaczyć? - zapytała podekscytowwna dziewczynka.

- Pewnie. - odpowiedziałem, skupiając się bardziej na futerku kota, niż na kimkolwiek w pokoju.

- Jak to możliwe, że ciebie to cholerstwo nie drapie? Zdradź mi swój sekret. - powiedział Chris, kiedy jego siostra zniknęła w poszukiwaniu swojego zeszytu.

- Jesteś zazdrosny?

- Nie no. - parsknął - Jasne, że nie. Tylko to futro. Jest takie puchate.

Wyciągnął rękę w stronę kota, ale ten momentalnie się zjeżył i wyciągnął pazury w jego stronę, na co on strategicznie odskoczył, unikając poćwiartowania o zaledwie kilka centymetrów.

- Widzisz? Mówiłem, szatan przeszedł z węży na koty.  Łatwiej jest nas omamić tymi ich mordkami. To wszystko to jedna wielka konspiracja.

- Patrz na Mittensa! - zawołała dziewczynka, przynosząc kartkę z nieco koślawym rysunkiem kreatury przypominającej kota.

- Bardzo ładny. - stwierdziłem.

- Wcale nie. Tylko tak mówisz, prawda?

- Nie, naprawdę. - zaprzeczyłem. - Musisz tylko trochę popracować nad anatomią.

- A ty? Umiesz rysować kota? Myslalam, że chłopcy nie umieją rysować. Chris nie umie nawet narysować człowieka. Rysuję tylko patyczaki, jak jaskiniowcy.

- A ty wyglądasz jak jaskiniowiec!

- Ty bardziej! Też się nie myjesz.

Znowu zaczęli się przedrzeźniać. Czasem żałowałem, że nie mam rodzeństwa. Może byłoby się z kim kłócić, może dla kogo żyć, jakiś powód, żeby się obudzić.

- Pewnie, że umiem narysować kota. - odpowiedziałem na wcześniej zadane pytanie.

Popatrzyłem na zwierzaka przede mną i naszkicowałem jego mniej skomplikowaną wersję na papierze w zaledwie minutę.

- Jak ślicznie! - zachwyciła się dziesięciolatka. - Chciałabym tak umieć.

Na ten komentarz spuściłem głowę, zapewne robiąc głupią minę. Czułem się głupio. Czy ona naprawdę myślała, że mam jakiś talent, czy coś?

- Po prostu lubię rysować zwierzęta. - wymamrotałem.

- Naprawdę? A jakie jeszcze umiesz narysować?

Przypomniałem sobie jelenia, którego rysowałem dzisiaj w szkole.
Sięgnąłem po mój plecak, skąd wyciągnąłem mój wysłużony zeszyt.

- Zobacz. - otworzyłem na stronie.

Dziewczynka zamilkła chwilę, przyglądając się rysunkowi.

- Nie podoba ci się? - spytałem. Poświęciłem nad nim zdecydowanie więcej czasu, niż nad prowizorycznym kotem.

- Jest niesamowity. - odpowiedziała.

- No, stary, całkiem niezły.

- Ale dlaczego jest taki smutny? - zapytała.

- Smutny?

- Ma smutne oczy. Jest zgubiony w drzewach, a one wyglądają jakby miały mu coś zrobić. - zaobserwowała, wyjątkowo spostrzegawcza na swój wiek dziewczynka.

Spojrzałem jeszcze raz na moją pracę. Nie zauważyłem, że to zrobiłem. Pomyślałem o emocjach, które rozdzierały mnie tego ranka. Poczułem się nieswojo.

- Zobaczyłaś, teraz idź narysować własnego. - powiedział Chris, zapewne widząc moją nietęgą minę. - I zabierz tego diabła - dodał.

Dziewczynka chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyła, bo brat podniósł ją i wręcz wyrzucił za drzwi.

- Zostaw mnie, głupku! - zaśmiała się, próbując mu się wyrwać.

- Siostry. - przewrócił oczami chłopak, powracając do mnie.

Zapadła cisza.

- Słuchaj, Tim. Chcę z tobą pogadać.

Zrobiłem się nerwowy. Co chciał mi powiedzieć? Czyżby zmienił zdanie? Miałem sobie iść i nigdy nie wracać?
"Nie, to głupie." - odegnałem myśl, ale dyskomfort pozostał.

- No to gadamy.

- Ufasz mi? - zapytał.
Zaskoczyło mnie to pytanie.

- Nie mam powodu, żeby ci nie ufać. - odpowiedziałem po krótkiej chwili.

- To powiedz mi, co się z tobą dzieje?

- Nic. A co by się miało dziać?

- Coś musi, Tim. Zdaję sobie sprawę, że nie jesteś osobą, która rozpowiadała by swoje sekrety i problemy na prawo i lewo, ale możesz mi zaufać. Chcę ci pomóc.

Coś przewróciło mi się w żołądku.
Dlaczego wszyscy mówili to samo?

- Słuchaj, wiem że coś jest ze mną nie tak... - znienawidziłem, jak załamał mi się głos. - Ale wyobraź sobie, że jesteś dzisiaj trzecią osobą, która mi to mówi. Wyobraź sobie, że każda osoba, która wydaje się okazywać ci trochę sympatii pyta, jak się czujesz, a ty czujesz się źle, zawsze czułeś się nie tak, jak powinieneś, a oni dopiero teraz to widzą.

Oczy Chrisa się rozszerzyły. Poczucie winy gwałtownie mnie zalało, ale było już za późno. Musiałem to w końcu powiedzieć.

- Wyobraź sobie. - kontynuowałem. - Że od zawsze czujesz pustkę, gdzieś głęboko w sobie. Wyjada cię poczucie, że jesteś tylko obserwatorem, gdy życie przelatuje ci przed oczami, jak sen i nie jesteś w stanie uczynić go rzeczywistością, a twojego wyboru wartym czegokolwiek.

Łzy przykryły mi pole widzenia. Trudno policzyć, który raz tego dnia.

- Że kiedy ludzie pytają, co jest z tobą, odpowiadasz "nic", bo to jest to, co czujesz. Czujesz pustkę. Ale oni nie rozumieją. - zakończyłem szeptem, przerwanym łkaniem. Naprawdę nie miałem intencji mu tego wszystkiego mówić.

Chris pozostał w milczeniu. Pomyślałem, jak przez mgłę, że zaraz każe mi wyjść, albo wywali mnie z domu. Ale to się nie stało. Tak, jak wtedy, kiedy go poznałem. Po moim dziwnym wybuchu po prostu siedział cicho. A ja siedziałem na podłodze. Czekałem, aż spazmatyczne ruchy mojego ciała się uspokoją.

- Tim? - spytał.

Podniosłem głowę.

- Tak?

- Przepraszam.

- Za co? - pociągnąłem nosem. - To ja właśnie rozkleiłem się na twojej podłodze.

- Nie powinienem pytać. To nie mój biznes. I tak nie potrafię ci nic poradzić. Nie myślę tak głęboko. Chyba jestem na to za głupi.

- Nie przepraszaj. To nie ty, to ja. - przerwałem na chwilę.
I tak szczerze, to  jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam. I tak samą swoją obecnością zrobiłeś więcej, niż ktokolwiek w moim życiu.

- Przykro mi to słyszeć. Ale wiesz co? Mam pomysł. Może, jeśli sam nie dajesz rady, wspólnymi siłami zamienimy nic w coś? Może nic jest po to, żeby coś mogło powstać? Wiem, gadam bez sensu, ale...

- Jak dla mnie. - przerwałem. - To całkiem logiczne.

- Dobra, zacznijmy od wspomnień. Nie mam pojęcia, czego potrzebujesz, ale wspomnienia dają poczucie realności.
Chodź za mną.

Pobiegł po krzesło, po czym przeciągnął je na środek pokoju i otworzył okno poddasza i ekspercko wspiął się na jego ramę, a następnie na ramę okienka w suficie.

- Co ty wyprawiasz? Tam jest pochyło, spadniesz! - zaniepokoiłem się.

- Jak spadnę, to ty ze mną. - uśmiechnął się. - Poza tym, dla takiego zachodu słońca warto potłuc kilka kości. Stąd dobrze widać.

Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że za chwilę faktycznie powinno się robić ciemno.

- Ostrożnie. - powiedział. - Robiłem to tysiąc razy, ale ciebie nie chcę jako mokrej plamy. - zaśmiał się głupio.

- Postaram się. - odpowiedziałem z uśmiechem, wdrapując się na krzesło.

Idac za jego przykładem stanąłem na ramie, złapałem rękę, którą do mnie wyciągnął, a drugą pociągnąłem się do góry. I takim oto sposobem ślamazarnie wgramoliłem się na dach.

Z jego pomocą ostrożnie przeszedłem na płaską powierzchnię na czubku dachu, ale musiał słuchać moich jęków o tym, że jak spadnę, nie będzie mnie stać na operację.

- Po co my tu w ogóle jesteśmy? - zapytałem, kiedy niebo przybrało kolor różowy, a słońce zaczęło powoli opadać w stronę horyzontu nad dachami sąsiedztwa. Naprawdę było pięknie.

- Kiedy zobaczyłem twój obrazek, wiedziałem, że potrafisz zapamiętać ból, ale też i piękno. Może i zapomnisz, jak kiedyś wyglądał twój dom, albo mnie, albo jak pachniało twoje ulubione danie, ale nie zapomnisz piękna zachodu słońca nad domami. - tłumaczył powoli starszy chłopak. - Potraktuj ten moment, jak twoje pierwsze wspomnienie.

- Podoba mi się. - uśmiechnąłem się.

- Naprawdę jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam. - dodałem po chwili.

Ten tylko popatrzył na mnie przez chwilę i "popchnął mnie" udając, że próbuje mnie zwalić z dachu.

- Dobra, cofam! - wykrzyknąłem. - Idiota.

Roześmiał się beztrosko. I ja też.

Słońce rozpoczęło zakończenie dnia w pełnej krasie, rzucając różowe cienie na drzewa i oblewając mnie poczuciem nostalgii.
Nie czułem tego wcześniej.
Może po prostu nie miałem do czego.
Teraz było tak cudownie. Nie chciałem niczego innego.

Jednak to trwało tylko chwilę, zanim przypomniałem sobie ból i żal do mnie, wypisane w ciemnych oczach Douga.

Westchnąłem.

- Nie chcę wracać do domu.

Blondyn spojrzał na mnie poważnie.

- Nikt nie każe ci wracać.

- Muszę wrócić. Doug będzie się o mnie martwił. - stwierdziłem z żalem.

- Kto to Doug?

- Moj opiekun.

- Twój przybrany ojciec?

Zmarszczyłem nos.

- Można tak to ująć. - zamrugałem oczami kilka razy. - Powiedział mi dzisiaj... Powiedział mi, że jego żona odeszła przeze mnie.

Zmarszczył brwi.

- Jakim dupkiem trzeba być, żeby coś takiego powiedzieć?

- Nie rozumiesz. To był mój obowiązek, żeby zatrzymać rodzinę przy sobie. Ale ja nie wiedziałem, co to rodzina. Nie wiedziałem, jak mam to zrobić. Nawet nie próbowałem. Może... może powinienem był spróbować.

- Co ty gadasz? Nic nie było twoim obowiązkiem. Jeśli chcieli cię dla własnych korzyści, nie dla swoich, po co miał byś nazywać ich rodziną?

On mnie rozumiał.

Zatrzymałem przez chwilę powietrze w płucach.

Rozumiał.

W tym momencie zawór myśli całkiem mi puścił i nie dało się zakręcić kranu. Chciałem wyrzucić z siebie wszystko.

- Po prostu boję się, że nie wytrzymam jego wzroku jeszcze raz. Jego też boli. Patrzę codziennie, jak cholernie go to niszczy. Ma prawo być smutny.
Ja nie chcę nikogo zawieść. Ale to jest jakby niewykonalne. Nie wiem, co z tym robić.

- Nie rób nic. Zrównaj oczekiwania ludzi z ziemią i zacznij żyć dla siebie.

- Dobry pomysł. - zaśmiałem się sarkastycznie. - Tylko szkoda, że ludzie w szkole chcą mnie zabić. Szkoda, że muszę od czegoś uciekać wszędzie, gdzie nie pójdę. Mam dosyć ucieczki.

Zmarszczył brwi.

- Czego cię prześladują?

- A bo ja wiem. Wiesz jak to jest, powiesz coś, czego nawet nie miałeś na myśli i masz przewalone na resztę życia.

Westchnął.
- Tak, wiem. W podstawówce miałem lekką nadwagę. Zagaduję, że to uczyniło mnie w ich oczach kozłem ofiarnym. - powiedział smutno. Widziałem w jego oczach, że dalej odczuwał skutki tych zdarzeń. Przez chwilę siedzieliśmy cicho.

- Na szczęście jeszcze tylko rok i będę wolny od tego bagna. Nadchodzę, Kalifornio!

- Czekaj, ile ty w ogóle masz lat? Siedemnaście?

- Nie wiesz?

Poczułem się głupio. Byłem w stanie całkowicie zaufać temu gościowi, a nawet nie wiedziałem, ile ma lat.

- Jeszcze szesnaście.

- I co masz zamiar dalej robić?

- Wywalić z tej dziury i iść do jakiegokolwiek collagu w Kali mnie przyjmą.

Zaśmiałem się. Słońce już całkiem zaszło.

- Ty, do collagu?

- Ej, wiem, że wyglądam jak totalny przygłup, ale czasem się uczę.

- Nie zaprzeczę, nie potwierdzę. - zażartowalem. Znowu udał, że chce mnie zepchnąć.

- Też powinieneś iść, jesteś ode mnie mądrzejszy.

- W życiu, w ogóle się nie uczę, nie mam po co.

- Jak to?

- Nie idę do collagu, nie mam kasy nawet na telefon, co dopiero na mieszkanie i studia. 

- Więc co zamierzasz?

- Znajdę jakąś słabo płatną pracę i pogrążę się jescze głębiej w tym gównie. Może później się nieszczęśliwie ożenię i zaadoptuję jakiegoś świra, którego nie chcę, bo co mi tam. - stwierdziłem sarkastycznie, przez ziewnięcie, naprawdę już nie kontrolując, co mówię.

- Lepiej wracaj do domu. - powiedział blondyn. - Gdy jesteś zmęczony, stajesz się cynicznym wariatem, zamiast uroczego.

Nie miałem pojęcia, co mam na to odpowiedzieć. Ciekawe spostrzeżenie.
Doug na mnie czekał, wiedziałem to.

"To dlatego od nas odeszła." - te słowa ponownie odbiły się echem w mojej głowie.

- Nie chcę wracać do domu. - oświadczyłem bezceremonialnie, zwieszając głowę w dół.

- To w takim razie trzeba cię ściągnąć z dachu do łóżka, zanim sam to zrobisz.

- Że co? - otworzyłem zamknięte oczy.

- Wolisz moje, czy szpitalne? Przecież nie pozwolę ci spać tu na górze.

- Że mam u ciebie zostać? - zdziwiłem się. - A co na to twoi rodzice?

- Jutro sobota, szkoły nie ma. Udajmy, że masz pozwolenie na nockę od rodziców. - uśmiechnął się przebiegle.

Zmarszczyłem brwi.

- No chyba, że jednak chcesz wracać...

Zastanowiłem się przez sekundę.
Zanim zdążył cokolwiek dopowiedzieć, zsunąłem się w stronę okna, niezdarnie zaskoczyłem na podłogę i padłem twarzą prosto na jego łóżko.

- Ej, uważaj! - Usłyszałem, razem z dźwiękiem zamykanego okna. Skoro zamykał, to musiał chyba wejść, ale tego nie dane mi było zobaczyć. Byłem naprawdę zmęczony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro