Rozdział 9
Pierwsza tura zbiorów truskawek skończyła się po trzech dniach, jak przewidział Oskar. Teraz trzeba było tydzień poczekać, aż kolejne dojrzeją, a deszczu jak nie było widać, tak nie było i ziemia wyschła na popiół. Upał doskwierał już nawet glebie i Antek się zastanawiał, kiedy wyschnie studnia.
— Bierzmy się do tej matmy — zawyrokował czwartego dnia po południu, gdy siedzieli bezczynnie w chłodnej kuchni, chowając się przed upałem. — Przynoś podręcznik, zeszyt i dwa długopisy. Nie ma się co ociągać — nakazał.
Tyle, co zjedli obiad — zupę pomidorową i kotlety schabowe z ziemniakami i surówką — który ugotował jak zwykle Kuba i Antek się zastanawiał, jak on znów będzie żył, gdy Kuba wyjedzie.
Ta myśl coraz częściej pukała do jego głowy i nie dlatego, że znów miał gotować jedno i to samo danie, czyli ziemniaki z klopsami ze słoika, ale dlatego, że znów miał zostać sam ze swoimi lękami i to stawało się nieznośnie przerażające. Bo choć wciąż nie chciał o nich rozmawiać z Kubą, za bardzo się do niego zbliżać, to sama jego obecność nieco łagodziła strach i wypierała poczucie winy. Przy nim nie czuł się tak bardzo niepasujący do reszty świata. Było mu z nim po prostu raźniej, ale też przywiązał się do niego i zaczął darzyć uczuciem, którego nie umiał wytłumaczyć. Ilekroć pomyślał, że Kuba wróci do swojego życia w mieście, czuł się o nie zazdrosny. Lato jednak nie mogło trwać wiecznie i zdawał sobie z tego sprawę. To był kolejny strach z wielkimi oczami, który wiązał mu gardło w supeł do tego stopnia, że wczoraj nie potrafił w nocy zasnąć. Ukradkiem przemykał pod jej osłoną na materac Kuby i znikał z niego przed świtem, jak sądził — niezauważony. Był pewny, że Kuba nie ma o tym bladego pojęcia i tak chciał, żeby zostało, ale nie umiał sobie odmówić jego bliskości. Od chwili pocałunku w pustku już się jej tak bardzo nie bał i jednocześnie zaczął łaknąć, jak niczego innego na świecie.
Kuba siedział na krześle, odsuniętym nieco w tył i wsparty na łokciu o blat, cieszył się pełnym brzuchem. Skrzywił się na te słowa, jakby właśnie pękł mu wrzód na żołądku.
— Musimy dziś? — zapytał z rezygnacją.
— A kiedy? — zakwestionował od razu Antek, rozkładając opalone przedramiona w roszczeniowym geście. — Nie mamy dziś nic innego do roboty. Prędzej czy później i tak musimy się za to wziąć, więc kiedy chcesz? Jak będziemy znów wracać z pola utyrani i brudni? Trzeba wykorzystać te dni, kiedy nic się nie dzieje — argumentował.
Kuba przewrócił oczami i skrzywił się marudnie. Antek był poukładany jak dni w kalendarzu, ale nie mógł go za to winić. Tu na wsi właśnie taki grafik był szalenie ważny. Tu praca rąk i pogoda wytyczała rytm każdego dnia. Miał rację.
— No dobra — zgodził się z nim niechętnie i powlókł w stronę schodów na poddasze.
Chwilę później zszedł do kuchni i położył książkę na stole. Usiadł przy krótszej krawędzi, tam, gdzie zawsze i poprawił białą bawełnianą koszulkę na ramionach. Pęcherze zaschły i zrobiły się z nich strupy. Haczyły o materiał i sprawiały mu dyskomfort. Ciągle się po nich drapał.
Antek wciąż siedział przy dłuższej krawędzi i wziął książkę do ręki. Opuszki palców u drugiej polizał i przerzucił strony.
— No dobra, co tu mamy — zagadnął, otwierając ją na spisie treści. — Algebra.
Kuba przytaknął skinieniem głowy, ale miał wrażenie, że jeszcze nie zaczęli, a on już nie ma pojęcia, o czym Antek mówi. A do tego to jego nagłe skupienie i lekko zmarszczone brwi go zahipnotyzowały. Szczupła jak zwykle półnaga, bo w samych krótkich portkach sylwetka i ta końcówka języka, wędrująca wciąż po górnej wardze w poszukiwaniu spierzchnięć najbardziej. Czuł się wręcz odurzony. Nie wiedzieć dlaczego przyciągnęła jego oczy i skupił się na niej bardziej, niż powinien.
Antek tymczasem schował język i spojrzał na niego władczo.
— Otwieraj zeszyt i zapisz pierwszy wzór na kwadrat sumy i kwadrat różnicy, będziemy do nich podstawiać — rozkazał, wyrywając go z rozmyślań.
Kuba ocknął się jak z letargu, pokręcił długopisem w dłoni i zawisł nim nad kartką.
— Yyyy nooo, jak to byłoooo... — dukał, drapiąc się w głowę.
Antek wlepił w niego swoje brązowe oczy.
— Błagam, powiedz, że znasz wzory — poprosił, ale w jego głosie słychać było rezygnację. Znał odpowiedź.
Kuba wypchnął językiem policzek, a oczy uśmiechnęły mu się drwiąco.
— Nie bardzo — przyznał się od razu.
— Przecież to jest wiedza z szóstej klasy podstawówki — podniósł głos Antek.
— No właśnie — przytaknął mu Kuba. — A ja jestem w trzeciej liceum.
— NO WŁAŚNIE! — wściekł się Antek. — Poza tym, nie chciałbym ci przypominać, ale jak tego nie zdasz, to będziesz ją powtarzał, zakało!
Kuba odchylił się w tył i rozłożył ręce w roszczeniowym geście.
— Nie rozumiem, o co się wściekasz? — zapytał z pretensją. — Szósta klasa była dawno temu! Jakim cudem mam to pamiętać? — zapytał rozgoryczony.
Antek klepnął się w czoło dłonią i westchnął ciężko.
— Przecież ja cię tu zabiję, zanim cię czegokolwiek nauczę — jęknął bezsilnie i wsparł czoło na dłoniach.
Chwilę się namyślał, a potem odwrócił głowę w bok i cały czas trzymając się za czoło, spojrzał na niego przenikliwie.
— Ile masz brudnych gaci? — zapytał tonem, jakby wpadł na jakiś pomysł.
Kuba spojrzał na niego pytająco, ale szybko policzył w pamięci.
— Jakieś siedem par.
— Przynieś — nakazał Antek, a sam wstał energicznie, szurając krzesłem o drewnianą podłogę i wyszedł na podwórko.
Kuba też wstał i wdrapał się ponownie na poddasze.
Obaj zjawili się w kuchni kilka minut później. Kuba z bokserkami, a Antek z długim patykiem.
— Połóż je tu — znów nakazał, mówiąc o bokserkach i pokazując miejsce patykiem na podłodze.
— Po co? — zapytał zdezorientowany Kuba.
Antek jednak milczał. Wziął zeszyt, napisał w nim wszystkie wzory i kilka zadań, a potem podsunął mu go pod nos.
— Do jutra masz umieć wzory na pamięć — nakazał surowo. — Dziś ci daruję i możesz na nie spoglądać — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i pokazał na nie palcem. — A to jest kilka prostych zadań. Zrobisz je...
— A co wspólnego mają z tym bokserki i ten patyk? — przerwał mu Kuba.
— Za każde dobrze zrobione zadanie możesz wyprać jedne gacie w pralce, każde zrobione źle...
— Nie będę prał ręcznie! — natychmiast sprzeciwił się Kuba.
— Oczywiście, że NIE będziesz, bo przecież zrobisz zadania śpiewająco — powiedział z zadowoleniem Antek. — Prawda?
Kuba się skrzywił.
— Nie zrobię, nie umiem — poddał się od razu.
— Poddałeś się? Niemożliwe. Nie wierzę — zakpił Antek. — To do ciebie takie niepodobne. Jak trzeba było wleźć na belki, to byłeś pierwszy, a teraz taki z ciebie tchórz?
Kuba zmarszczył brwi.
— Daruj sobie te gierki — sprzeciwił się, ale nie miał innego wyjścia jak się zgodzić z tym szyderstwem. — Zrobię te zadania.
Antek uśmiechnął się nikczemnie.
— Wiedziałem, że się na to nabierzesz — powiedział szyderczym tonem.
— Ależ z ciebie kanalia — syknął Kuba.
— Nie gadaj, tylko bierz się do roboty.
Kuba spojrzał na zeszyt i zapisane w nim kształtnym pismem zadania. Wzory miał podane jak na talerzu, więc stwierdził, że to nie może być trudne, ale zerknął raz jeszcze na patyk.
— A jak będzie źle, to dostanę tą rózgą? — zapytał przezornie.
Antek się roześmiał, odchylając głowę do tyłu.
— Nie — zaprzeczył, spoglądając znów na niego. — Muszę czymś przerzucać te twoje brudne gacie, chyba nie sądzisz, że dotknąłbym je ręką?
Kuba też się zaśmiał.
— Dobra, to robię to cholerstwo — zgodził się ostatecznie.
— I proszę się wyrażać — upomniał go Antek, głosem nauczyciela i popukał palcem o blat stołu władczo.
Kuba się zaśmiał jak hiena, a po chwili spoważniał. Przypomniał sobie rozmowę z Natanem na temat stypendium, ale nie miał odwagi o to zapytać. Zabrał się za zadania. Co chwila, gdy stawiał jakąkolwiek cyfrę, spoglądał na Antka uważnie, któremu brwi wędrowały co rusz wyżej i Kuba sam już nie wiedział, co robi. Kiedy skończył pierwsze zadanie, Antek przerzucił ostentacyjnie jedne bokserki z kupki na drugą kupkę.
Kuba nabrał pewności siebie i od razu przeszedł do kolejnego zadania. Kiedy skończył, Antek znów przerzucił patykiem jedne gatki na drugą kupkę. Kuba uśmiechnął się zadowolony i poprawił się na krześle. Zabrał się ochoczo za zadanie numer trzy, a potem cztery, pięć, sześć i siedem.
Bokserki się skończyły i wszystkie wylądowały na drugiej kupce.
— Widzisz? Nie jestem takim do końca głąbem — powiedział z zadowoleniem.
Antek spojrzał na niego z politowaniem, a potem na stos bokserek.
— To jest kupka do prania ręcznego — stwierdził zdegustowany. — Możesz się zabierać za robotę.
— Że co? — podniósł głos Kuba. — To niemożliwe, że wszystko zrobiłem źle!
Antek tylko westchnął ciężko i zabrał mu długopis z ręki. Zeszyt nieco przekręcił i zaczął wskazywać długopisem miejsca, gdzie popełnił błąd.
— Tu nie pomnożyłeś dwumianów, a tu źle od samego początku podstawiłeś do wzoru. Tu zapomniałeś dwustronnie odjąć 2, a w tym, że pod pierwiastkiem musi być liczba ujemna. Te dwa kolejne, to w ogóle nie wiem, do czego się odniosłeś, to jakieś herezje.
Na twarzy Kuby wymalował się gorzki wyraz.
— Jestem głąbem — powiedział prawdziwie podłamany. — Ja się po prostu do tego nie nadaję — dodał zirytowany i rzucił długopisem o blat stołu.
Było mu głupio, że jest takim nieukiem, ale to niestety była prawda. Nie lubił się uczyć, bo po prostu sprawiało mu to trudność.
— Ej, ej — spacyfikował go Antek, łapiąc za nadgarstek, żeby nie odpychał zeszytu. — Nauczymy cię, zobaczysz — próbował pocieszyć. — Dziś darujemy sobie to pranie. Trochę ci najpierw opowiem, co i jak, a na jutro musisz nauczyć się wzorów, nie żartuję, okej? Może tak być? — zapytał zachęcająco.
Kuba spuścił głowę, ale pokiwał nią twierdząco. Antek poprawił się na krześle i zaczął wykład.
— Wzory skróconego mnożenia przydatne są podczas przekształceń wyrażeń algebraicznych i często ułatwiają rachunki — powiedział tonem nauczyciela i Kuba już miał dosyć. — Czasem są bardziej przydatne, gdy stosujemy je „w drugą stronę", aby z pewnego wyrażenia otrzymać np. kwadrat sumy. Mają zastosowanie przy rozwiązywaniu równań, znajdowaniu pierwiastków wielomianu, czy przy przekształcaniu wzorów. Wzorów skróconego mnożenia jest bardzo dużo, ale wystarczy znać kilka podstawowych, z których korzysta się najczęściej...
Kuba wsparł się na łokciu i starał się go słuchać. Przyglądał się tym jego wiśniowym ustom wypowiadającym te przedziwne słowa i ciepłym brązowym oczom, w których przelewało się płynne złoto promieni słońca wpadającego przez okno i po których widać było, że on naprawdę wie, co mówi i znów czuł się zahipnotyzowany. Antek robił to tak swobodnie, jakby opowiadał, co jadł wczoraj na obiad i z jakich składników go przygotował. Nie miał pojęcia, o czym on gadał, ale gdzieś pomiędzy kolejnością parametrów w wyrażeniu, która nie musi być zawsze uporządkowana, aby zmiana powrotna do kwadratu sumy była możliwa, a tym, kiedy różnicę kwadratu można zmienić na iloczyn sumy, złapał się na tym, że tego się naprawdę przyjemnie słucha.
— Wzór ten przydatny jest podczas przekształceń wyrażeń wymiernych, podczas usuwania niewymierności z mianowników, czy przy rozwiązywaniu równań wielomianowych — produkował się dalej z lubością Antek. — Dla sumy kwadratów nie istnieje postać iloczynowa dwóch czynników, a więc i nie ma dla niej wzoru skróconego mnożenia. Ale jeśli dodamy i odejmiemy dany parametr, to otrzymamy wyrażenie równoważne, z którego możemy zrobić kwadrat sumy lub różnicy, w zależności od potrzeb. I to byłoby tyle. To naprawdę nic trudnego — zakończył z oczywistością.
Kuba się uśmiechnął. Wciąż patrzył na niego zamyślony.
— Z tobą nawet matma jest ciekawa — powiedział bezwiednie.
Antek patrzył na niego przez chwilę, jakby nie zrozumiał, a gdy słowa wsiąkły mu w umysł, speszył się i zwinął wargi do wewnątrz ze skrępowania, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
To był właśnie komplement skrojony na miarę Antka.
Kuba wyciągnął do niego rękę i chciał złapać za dłoń, ale Antek zsunął ją z blatu i tylko zdążył musnąć ją palcami. Zawahał się, jakby żałował, że tak zrobił, ale jego dłoń nie wróciła na stół.
— Dziś ci daruję pranie tych gaci — powiedział, żeby skierować uwagę gdzieś indziej.
Kuba się zaśmiał. To znów był ten słodki, prawdziwy Antek.
— Już to mówiłeś — zaczął się z nim droczyć.
Antek otworzył oczy szerzej.
— Naprawdę? — zapytał zmieszany. — Musiałem zapomnieć — zaczął trajkotać, jak zawsze, gdy był skrępowany.
— Niemożliwe, mówiłeś to piętnaście minut temu — dręczył go Kuba.
A potem wstał szybko i pocałował go w policzek.
— Dzięki za matmę — zaśmiał się i zgarnął z podłogi bokserki jednym, zgrabnym ruchem.
Antek uśmiechał się czerwony znów aż po czubki uszu, jak wtedy w polu, gdy jego koledzy mówili o miejscu z pomostem nad jeziorem, a Kuba obrócił się na pięcie wokół własnej osi i cmoknął go w drugi policzek.
— I że nie muszę prać ręcznie — dodał z zadowoleniem.
— Walnę cię! — pogroził mu Antek, wciąż chcąc być tym hardym, wiejskim chuliganem, ale na nic się to zdało, bo Kuba rechotał w najlepsze.
— Za co? — bronił się z przekorą w głosie. — Za to, że jestem miły? I chciałem ci podziękować? — zapytał zaczepnie. — Lubię cię takiego zakłopotanego — dorzucił, czym ostatecznie przypieczętował Antkową porażkę.
Wspiął się po schodach, przeskakując je co drugi stopień i przystanął na szczycie. Antek wciąż siedział przy stole, plecami w jego stronę i trzymał się za policzki. Wyglądał bardziej słodko niż wszystkie te truskawki, które zebrali.
Słodki, prawdziwy Antek — pomyślał znów o nim i pokonał ostatni stopień. Spojrzał na drugą walizkę, której jeszcze nie rozpakował. Miał w niej kilka bibelotów, które trzymał na specjalną okazję. A ta wydawała się właśnie idealna.
— Pójdziesz ze mną na randkę? — zapytał cicho sam siebie i spojrzał w stronę schodów.
Uśmiechnął się na samą myśl tego, co chciał zorganizować.
Oczywiście, że pójdziesz — odpowiedział sobie w myślach.
Kolejnego dnia rano, Antek wstał o świcie i przygotował śniadanie. Chciał zrobić coś miłego i chyba zatrzymać ten pędzący czas, którego upływu tak się obawiał, ale...
— Nie wyszło mi takie jak tobie i niestety to znów jajecznica — powiedział zrezygnowany, gdy Kuba pojawił się zaspany w kuchni.
Jego opuchnięte od snu oczy mimo to uśmiechnęły się zadowolone. Na stole czekała na niego jajecznica, pomidory pokrojone w księżyce i chleb ze szczypiorkiem.
— I tak będzie najlepsza — powiedział z przymilnym uśmiechem, a potem usiadł i zjadł wszystko do ostatniego okruszka.
Kiedy obaj skończyli, Antek pozbierał naczynia. Dziadek jadł wcześniej, bo gdy mieli wolne, spali dłużej, a dziadek brał leki o stałej porze i nie mógł czekać z posiłkiem. Antek stanął znów przy stole i nerwowo podrapał się po głowie. Już dłużej nie mógł ukrywać tego, że boi się upływającego czasu.
Kuba, choć wciąż był zaspany, widział to bardzo wyraźnie. Już znał te jego nerwowe ruchy i skrępowanie.
— No powiedz to, bo się udusisz — zakpił, jak kiedyś Antek z niego, gdy zabrakło mu czystej bielizny.
— Tak sobie pomyślałem, żeee... może, skoro ja uczę cię matmy, to ty nauczyłbyś mnie gotować? — zapytał niepewnie.
Kuba znów uśmiechnął się tak, że jego opuchnięte wciąż od snu oczy przemieniły się w dwie wąskie kreseczki.
— Tak zrobimy — zgodził się z nim, a Antek się uśmiechnął z ulgą.
— Myślisz, że dam sobie radę? — zapytał z powątpiewaniem.
Kuba zaśmiał się cicho, ale przymilnie. Miał ochotę objąć go za biodra i przyciągnąć do siebie. Przytulić głowę do jego brzucha, jak kiedyś przytulał się do Oliwii. Od kiedy odeszła, bardzo brakowało mu tych zwykłych, prostych gestów, które wymienia się w codzienności z kimś bliskim, a które znaczą przecież tak strasznie wiele, ale nie znajdował osoby, z którą chciałby i mógł je dzielić. Antek był tą osobą, znalazł ją, ale dla niego nie było to takie proste i zdawał sobie z tego sprawę.
— Myślę, że po tym, jak wczoraj wyłożyłeś mi algebrę, nie ma nic, co stanęłoby ci na przeszkodzie — zapewnił.
Antek wyraźnie się rozluźnił. Na jego twarzy pokazał się znikomy uśmiech.
— Naprawdę tak myślisz? Czy sobie jaja ze mnie robisz? — zapytał, węsząc kpinę w jego słowach.
— Naprawdę, Antek — przytaknął Kuba. — Gotowanie to nic trudnego. Na pewno nie jest to tak skomplikowane, jak algebra — zapewnił raz jeszcze. — Dziś jedziemy na zakupy, to nawet dobrze się składa. Kupimy wszystko, czego nam potrzeba i zaczniemy już dzisiaj.
Antek uśmiechnął się krzywo, ale z wesołością w oczach.
— Teraz ja będę marudził, jak ty przy matmie — pogroził i przechodząc mu za plecami, zrobił coś, czego z całą pewnością nie zamierzał.
Wplótł palce w jego potargane od snu włosy, zmierzwił je, a następnie pogładził go czule po karku, zaciskając na ułamek sekundy na nim palce. Kuba zastygł w bezruchu jak zahipnotyzowany. Totalnie się tego nie spodziewał. Zdezorientowany polizał palec i zebrał nim okruszki chleba z talerza, bojąc się, chociażby spojrzeć na Antka. Ten wyminął go i wdrapywał się właśnie na schody, gdy Kuba zdecydował się spojrzeć na niego ukradkiem. Był czerwony jak burak po czubki uszu. Zapewne dotarło do niego, co zrobił, ale udawał, że nie zwrócił uwagi. Kuba zaśmiał się z niego pod nosem, a przyjemne ciepło rozlało mu się w sercu. To było dokładnie to, za czym tęsknił. Ten czuły, drobny gest, dzięki któremu czujesz się po prostu lepiej na całą resztę dnia.
Antek wszedł tymczasem na poddasze i natychmiast obejrzał się za siebie. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, a ogień piekielny palił mu policzki. Położył sobie dłoń na torsie i wziął głęboki oddech.
To było przyjemne — powiedział sam do siebie w myślach i uśmiechnął się zadowolony.
Godzinę później w sklepie znów poczuł, jak serce zrywa mu się z uwięzi, ale uczucie już nie było takie miłe. Nie, budziło lęk i jednocześnie było nie do odparcia, gdy patrzył na stojak z gazetami. Rozejrzał się uważnie wokoło, a gdy był pewny, że nikt go nie widzi, zwinął jedną i wepchnął ją za pasek spodni. Trochę szeleściła, bo miała przyklejone gratisy, ale to właśnie o nie najbardziej mu się rozchodziło. Kupno nie wchodziło w grę tym razem. Nie, gdy Kuba był z nim w sklepie. Po powrocie do domu schował ją jak zwykle pod materacem.
Całe popołudnie wędrował do niej myślami co chwila, gdy Kuba uczył go gotować i ciągle popełniał jakieś błędy. Był roztargniony.
— Antek, co się z tobą dzieje. Przy garnkach ci rozum odejmuje, czy jak? — dziwił się Kuba. — Mówiłem, osól ziemniaki, a ty nasypałeś cukru? — zapytał ze śmiechem.
— Chyba nie jestem dziś w najlepszej formie, chyba jestem zmęczony, źle spałem i jestem już bardzo głodny — tłumaczył się gęsto Antek, a myślami wędrował wciąż pod swój materac.
— No dobra, daruję ci — kpił Kuba.
— Skąd umiesz gotować? — zapytał Antek, żeby zmienić temat i oderwać swoje myśli od tych natarczywych ciągnących go na poddasze.
Kuba spoważniał, a po chwili jego usta na ułamek sekundy wykrzywiły się w gorzki grymas.
— Nie mam mamy. To Oliwia mi ją zastępowała. Nauczyła mnie, zanim... wiesz, mówiłem ci — urwał, bo wciąż ciężko mu było wspominać jej śmierć.
Antek się zasępił.
— Mnie babcia nie zdążyła. Dziadek umie tyle, co ja i tak żyjemy.
Kuba spojrzał na niego z boku, a Antek, czując jego wzrok na sobie, odwzajemnił spojrzenie. Kuba się uśmiechał.
— Ale z nas sieroty — zakpił, choć w sercu czuł żal.
Antek prychnął cicho, ale już nie rozmawiali więcej na ten temat. Dokończyli gotowanie, a potem zjedli.
A kiedy nastał wieczór i położyli się do łóżek, Kuba zasnął pierwszy. Obudził się, gdy świtało. Szara poświata wpadała do okien i rozświetlała ponure poddasze na przestrzał z okna do okna. Dostrzegł Antka od razu. Siedział tyłem do niego po turecku przy oknie po swojej stronie poddasza. Zgarbiony wyglądał, jakby coś czytał.
— Antek? — zwrócił się do niego ochrypłym od snu głosem. — Coś się stało? — zapytał i podniósł się na łokciu.
Antek zerwał się z podłogi i stanął na baczność. Ubrany jedynie w bieliznę, wyglądał znów jak wtedy, gdy dziadek zajrzał tu rankiem, a oni spali na jednym materacu. Wystraszony i półprzytomny. Coś się za nim przewróciło i potoczyło po podłodze, a on schował ręce za sobą, jak pięciolatek. Kuba wstał z materaca i podszedł do niego.
— Dlaczego nie śpisz? — zapytał, patrząc w jego wystraszone oczy.
Antek milczał. Kuba próbował spojrzeć mu przez ramię na podłogę, ale zastąpił mu drogę.
— Antek? Stało się coś? — zapytał raz jeszcze, ale Antek milczał, wciąż chowając dłonie za plecami. — Co tam masz? — zapytał zaniepokojony i sięgnął po jego rękę.
Antek zrobił unik i nie udało mu się go złapać.
— Nic. Idź spać — stęknął wymijająco.
Był zdenerwowany i głos mu drżał. Kuba widział i słyszał to bardzo wyraźnie. Sam się zdenerwował. Sięgnął po jego rękę bardziej stanowczo.
— Pokaż, co tam masz? — zażądał. — I to już! — pogroził, jakby się spodziewał czegoś złego.
Złapał go tym razem za rękę mocno i siłą przyciągnął do siebie. Antek zagryzł szczękę, stawiając opór, ale wiedział, że walczyć z Kubą nie było sensu. Był zdecydowanie silniejszy, nie mówiąc o tym, że gdyby rozpętała się bójka, na pewno obudziliby dziadka, a tego nie chciał. Zwinął więc dłoń w pięść i zacisnął mocno.
Kuba zmierzył go spojrzeniem spod byka.
— Otwórz dłoń — zażądał ostro, ściskając jego nadgarstek coraz mocniej.
Antek się poddał.
— Chciałem tylko spróbować... Mówiłeś, że ci się podobają takie kolorowe — stęknął, próbując się wytłumaczyć.
Kuba wytrzeszczył oczy na jego paznokcie, z których każdy był w innym kolorze, a potem szybko spojrzał za jego plecy. Na podłodze leżało kilka małych słoiczków z lakierami.
Miał ochotę się roześmiać, ale mina Antka dosłownie kroiła mu serce w plasterki.
— Antek, u dziewczyn — prychnął, bo nie wytrzymał. — U dziewczyn mi się podobają. Rozumiesz?
Antek skrzywił się niezadowolony.
— Nie podoba mi się, gdy tak mówisz — powiedział otwarcie.
Kubie brwi powędrowały w górę.
— Jak?
— O dziewczynach.
Kuba uśmiechnął się pobłażliwie. Antek był zazdrosny. Jego emocje zaczynały brać nad nim górę, co było bardzo satysfakcjonujące, ale też ściskało serce w supeł. Otwierał się i zaczynał akceptować to, kim był. Dopuszczał do siebie informację, że coś ich łączy. Kuba raz jeszcze spojrzał za jego plecy.
— Skąd to w ogóle masz? — zapytał zaciekawiony.
Antek się speszył.
— Ukradłem wczoraj w sklepie — przyznał się od razu.
Kuba zamrugał powiekami.
— Co zrobiłeś? — zapytał z niedowierzaniem, ale jego głos brzmiał już jak rechot.
Antek uciekł wzrokiem.
— Ukradłem — przyznał się raz jeszcze i wyrwał mu rękę z uścisku. — Były w gazecie, ale ona była dla dziewczyn i wstyd mi było ją kupić — wyznał z utrapieniem w głosie.
Kubę znowu to rozczuliło. Ten chłopak miał tak potężne braki, że wydawało mu się, że jest od niego dziesięć lat starszy zamiast młodszy, choć...
— Ja też chcę, pomalujesz mi? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź.
Usiadł na podłodze i zaczął przeglądać kolory lakierów. Antek usiadł obok i podwinął kolana pod brodę. Obserwował go uważnie. Znów nie miał pojęcia, czy on znów sobie z niego żartuje, czy mówi poważnie.
— Chcę czerwone i żółte. Będę jak Iron Man — powiedział z zachwytem Kuba.
Antek wciąż tylko na niego patrzył, a gdy Kuba pochwycił jego spojrzenie, uśmiechnął się krzywo.
— Mówisz poważnie? — zapytał niepewnie.
Czuł, że wygłupił się na całego z tymi paznokciami.
— Najpoważniej w świecie. Maluj — nakazał Kuba i wyciągnął do niego rękę.
Antek wziął ją do swojej i położył na swoim kolanie. Zabrał się za malowanie. Nie szło mu to zbyt zgrabnie, bo przecież robił to pierwszy raz w życiu, ale efekt był nawet, nawet zadowalający.
Kiedy skończyli, była godzina piąta z minutami. Kuba przebierał palcami, jakby grał na pianinie i co chwila dmuchał na paznokcie, żeby dobrze wyschły i niczego nie ubrudziły.
— No dobra, a zmywacz masz? — zapytał, jak sądził jedynie dla formalności.
Antek znieruchomiał.
— Zmywacz? — zapytał z powątpiewaniem. — Co to jest?
Kuba na chwilę oniemiał, ale dosłownie pół sekundy później parsknął śmiechem.
— Coś jak rozpuszczalnik. Tym się zmywa lakier z paznokci — wytłumaczył.
Mając starszą siostrę, świetnie się orientował w takich sprawach.
Antek spojrzał na swoje tęczowe paznokcie z przerażeniem.
— A to się nie da mydłem? — zapytał z paniką w głosie.
Kuba zaśmiał się głośniej, niż powinien i Antek zakrył mu usta dłonią.
— Dziadka obudzisz, kretynie — syknął na niego.
Kuba zamilkł.
— Już jestem cicho — wyszeptał konspiracyjnie.
Antek znów spojrzał na swoje paznokcie z przerażeniem, a potem Kubie w oczy.
— I co teraz? — zapytał, szukając pomocy.
Kuba znów się zaśmiał, ale tym razem cicho, zachichotał jak hiena.
— Nic. Będziemy mieć kolorowe paznokcie — stwierdził i wzruszył ramionami od niechcenia.
Antek nie był przekonany co do tej decyzji, ale nie miał innego wyjścia. Kuba uderzył dłońmi o kolana.
— Chodźmy spać, gdzie tam rano — zawyrokował.
Powieki mu się kleiły i ledwo widział na oczy. Wstał i przeszedł w stronę swojej strony poddasza.
— Idziesz? — zapytał, oglądając się na Antka.
Antek wciąż siedział na podłodze.
— Przecież tu jest mój materac.
Kuba zrobił pobłażliwą minę.
— Śpisz ze mną od dobrych kilku nocy, chyba nie sądziłeś, że o tym nie wiem? — zapytał z drwiną, ale podszedł do niego i złapał go za nadgarstek. — No chodź — nakazał i pociągnął za sobą.
Rozebrał koszulkę. Wiedział, że widok jest nieprzyjemny, bo plecy wciąż pokryte były zaschniętymi pęcherzami i żeby sobie ulżyć, musiał je posmarować maścią, którą przepisał lekarz, bo piekły go w tej chwili okropnie. Wycisnął trochę na palce i próbował dosięgnąć, ale marnie mu szło.
Antek obserwował go przez chwilę, stojąc obok.
— Daj, ja to zrobię — zaoferował.
Kuba się uśmiechnął, ale po chwili skrzywił.
— One są okropne, jesteś pewien?
— Okropne to było, jak Oskar rozwalił sobie nogę siekierą, gdy mieliśmy po dziesięć lat i ojciec Marcela szył mu ją bez znieczulenia — powiedział z przekąsem Antek. — Daj — nakazał i usiadł na materacu.
Poklepał miejsce między swoimi nogami.
Kuba usadowił się tuż przed nim.
Antek wycisnął maść na palce i zaczął smarować. Pęcherze w dotyku były szorstkie, ale skóra między nimi gładka i ciepła. Na chwilę jego palce znieruchomiały. Ta sytuacja do złudzenia przypominała tę z jeziora. Dziś chciał ją inaczej rozegrać, ale wciąż miał opory. Wciąż strasznie się tego bał. To go przerastało, ale w myślach już wędrował palcami po jego skórze na torsie. Całował znów jego usta. Tam, w jego głowie, było to takie proste i oczywiste, że poczuł, jak fala gorącego podniecenia rozbija się o jego własne ciało.
— Mogę się o ciebie oprzeć? — zapytał Kuba, gdy Antek skończył.
Usłyszał, jak przełyka głośno.
— Lepiej nie.
— Dlaczego?
Antek westchnął, jakby czegoś żałował. Jakby tego chciał, ale coś go powstrzymywało.
— Po prostu, lepiej nie...
— Dobrze — zgodził się z żalem Kuba.
Oparł się łokciami o kolana i zwiesił głowę. Był zły na siebie, że pomimo całych pokładów delikatności i ostrożności nie umiał go do siebie przekonać.
— To nie dlatego, że nie chcę — usprawiedliwił się Antek.
— Więc dlaczego? — zapytał zirytowany Kuba. — Chcę wiedzieć. Chcę o tym z tobą porozmawiać. Nie mogę ciągle stać w miejscu, bo ty też się nie ruszasz — zakwestionował ich umowę.
— To takie głupie — powiedział cicho Antek.
— My? Ja i ty? Dlaczego uważasz, że to głupie? Ja tak nie uważam. Chciałbym...
Antek westchnął zirytowany.
— Nie o to chodzi. Jest mi wstyd, bo... — jęknął i poprawił tyłek na materacu.
Kuba zerknął na niego przez ramię, gdy poprawiał spodenki w wiadomym miejscu. Zaśmiał się cicho i natychmiast znów odwrócił tyłem. Wiedział, o co chodziło. Antkowi stanął.
— Okej, już rozumiem, to powiedz, kiedy będę mógł — powiedział spokojnie, ale już bez żalu.
Chwilę to trwało, nim Antek się odezwał.
— Teraz już możesz.
Kuba odchylił się powolutku do tyłu. Antek zrobił to samo i oparł się o poduszkę wspartą o ścianę.
— Obejmij mnie — poprosił Kuba.
Czuł, jak klatka piersiowa Antka faluje od rozpędzającej się paniki w jego płucach. Był jak wystraszone zwierzątko uwięzione w klatce. Kuba odnalazł dłonią jego dłoń i wplótł palce w jego palce, a potem przekręcił się na bok i oparł policzek o jego ciepły tors. Serce waliło mu w nim jak oszalałe. Jego skóra pachniała opalenizną i mydłem.
— Jest mi tu tak dobrze z tobą — wyszeptał i zamknął oczy. — Nie bój się mnie, Antek. Nie bój się nas, to nic złego.
Poczuł, jak ciało Antka się rozluźnia.
— Dobranoc.
Chwilę później palce Antka wplotły się w jego włosy.
Uśmiechnął się sam do siebie.
Przyszło mu do głowy, że naprawdę oswoił Lisa jak Mały Książę, którego kiedyś czytała mu Oliwia.
Poczuł się szczęśliwy, ale mimo to, jedna myśl nie dawała mu spokoju.
Jak ona mnie tu odnajdzie?
🦊🍓🦊🍓🦊🍓
No rozkręca nam się to powoli ^^
Do jutra!
Monika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro