Rozdział 8
Wieczór szybko przemienił się w noc, gdy jechali w stronę Łodzi, a cisza wypełniała wnętrze samochodu, powodując przyjemne rozluźnienie. Tak przynajmniej odczuwał to Kuba, bo Ostry skupiony był na drodze i minę miał przy tym poważną niczym orzeł na polowaniu i tylko od czasu do czasu zerkał we wsteczne lusterko, żeby sprawdzić co dzieje się na tylnym siedzeniu.
Antek z kolei cały czas ściskał Kubę za rękę, jakby się bał, że lada chwila go wysadzi na skraju drogi i zostawi pośrodku niczego. Jemu chyba było najmniej komfortowo, dlatego Kuba nie śmiał drgnąć małym palcem, żeby go nie zawstydzić i nie spłoszyć, ale uśmiechał się niepostrzeżenie sam do siebie, patrząc w otchłań szybko zmieniającego się krajobrazu pogrążonego w mroku za oknem i pozwalał ściskać Antkowi swoją dłoń do woli, choć palce już zaczynały go mrowić z niedokrwienia.
Zastanawiał się, w co znów się pakuje, wracając na wieś, ale nie miał zbytnio innego wyjścia. Ojciec nie pozostawił mu wyboru. Nie chciał słyszeć, że zostanie w domu, nawet jeśli jego plecy wymagały leczenia. Raz zadana przez ojca kara była nie do anulowania, tak i teraz, jak i nigdy, pomimo solennej obietnicy poprawy, ale... on już chyba tego nie odczuwał w ten sposób. Nie jako karę. Gdy zobaczył Antka pod szkołą, serce podeszło mu do gardła, bo to oznaczało tylko jedno. On naprawdę chciał, żeby wrócił.
Przyjechał po niego?
Można było to tak nazwać i Kuba nie chciał już mówić o tym inaczej. Pomyślał też, gdy zobaczył go takiego skrępowanego, że Antek pomimo swoich dziewiętnastu lat i szorstkiego obycia, w rzeczywistości gdzieś głęboko w sobie, jest jak małe dziecko. Słodkie, beztroskie i wbrew wszystkiemu niewinne, choć nieco skrzywdzone gazetami spod materaca. Uwięziony w swoich własnych lękach, jak w potrzasku, jednocześnie wypiera się ich, jakby to był wstyd się bać. On dosłownie wstydził się wstydu i bał się strachu.
Taki paradoks jego osobowości — pomyślał i doszedł do wniosku, że Antek potrzebuje dobrych rąk i czułego serca, które byłyby w stanie ukoić jego lęki. Pokazać mu, że to, kim jest, wcale nie jest takie straszne i przerażające, jak ten potwór pod łóżkiem, gdy światło gaśnie przed snem. Że ten strach jest do oswojenia. Jak ten Lis z Małego Księcia, którego czytała mu kiedyś Oliwia. Bo to przecież nie tak, że strach nie istnieje i są na świecie ludzie, którzy nie boją się niczego.
„Tylko głupiec się nie boi" — usłyszał w głowie słowa siostry i przez chwilę zastanowił się, czy bała się umierać, ale szybko zepchną tę myśl na bok. Znał odpowiedź bardzo dobrze — Oczywiście, że się bała.
Tak samo, jak Antek bał się strachu i wstydził wstydu, tak ona bała się umierania. Ze strachu przed śmiercią popełniła samobójstwo. To było tak śmiesznie nierealne, a jednocześnie prawdziwe do bólu. Bała się, że w końcu przedawkuje i będzie umierać w męczarniach. Pomimo że ciągle była z ojcem na wojennej ścieżce, wiedziała, że będzie ją ratował za wszelką cenę, nawet gdyby miała żyć jak warzywo. Wolała to ukrócić i umrzeć tak, jak chciała. Szybko i stuprocentowo, bo odwyku nie brała już pod uwagę. Próbowała kilkanaście razy. Nigdy się nie udawało. Wszystkim chciała już tego oszczędzić. Przypomniał sobie nóż leżący na stoliku obok, przygotowany dla kogoś, kto ją miał znaleźć. Sądziła pewnie, że to będzie Ostry. Mieli razem jechać rano coś załatwić. Nie pomyślała, że to będzie Kuba i zupełnie nie będzie wiedział, co z nim zrobić. Dopiero policjant mu to uświadomił, gdy go przesłuchiwał, że ona go naszykowała po to, żeby mógł ją odciąć, gdy już ją znajdzie. Wyrzucał to potem sobie. W panice złapał ją za nogi i uniósł, był pewny, że jeśli ją utrzyma, ona zaczerpnie powietrza i wszystko się ułoży. A ona wisiała tam już ładnych kilka godzin. Nie mieściło mu się to w głowie. Pamiętał tylko ten strach, którego nic do dziś nie umiało pokonać i złość palącą mu żyły, że go zostawiła, która ostygła jak za dotknięciem magicznej różdżki i zmieniła się w to nieprzyjemne zniecierpliwienie, gdy policja w końcu udostępniła mu list napisany przez Oliwię.
„Kubełku. Braciszku. Mój ty Mały Książę. Nie gniewaj się na mnie. Kiedyś do ciebie wrócę i pozwolę uratować. Czekaj na mnie, ale żyj i kochaj. Chcę zastać cię szczęśliwego. Twoje szczęście sprowadzi mnie z powrotem.
Jedno serce przed rozpaczą uchronić
A nie będę żyła daremnie
Jedno życie przed bólem osłonić
Złagodzić jedno cierpienie
Gdy słabnący rudzik do gniazda
Odnajdzie drogę przeze mnie
Nie będę żyła daremnie.*
— Oliwia"
Do dziś często płakał, gdy trzymał go w dłoni i... czekał. Uwierzył jej, że na pewno wróci. Na największym haju, gdy mu coś obiecywała, zawsze dotrzymywała słowa. Nigdy go nie zawiodła. Dlatego niecierpliwie dzień po dniu wypatrywał jej w tłumie. Czasem wydawało mu się, że widzi ją na ulicy. Ciało ogarniało mu wtedy zniecierpliwienie, żeby pobiec do niej, ale gdy raz się na to zdobył, przepraszał potem obcą kobietę dobrych piętnaście minut. Płaszcz, który lubiła nosić, do dziś wisiał w holu, ale już nią nie pachniał. Mimo to zawsze się przy nim zatrzymywał i gdy nikt nie widział, przytulał do niego czoło. Niekiedy widywał jej wytatuowane ramiona w autobusie, gdy wyciągnięte wysoko w górę trzymały się uchwytów pod sufitem, ale chwilę później okazywało się, że nie należały do niej i były nieco inne. To był ktoś inny. Wiedział, że ona nie wróci, dopóki nie będzie szczęśliwy. Desperacko zaczął więc poszukiwać szczęścia. To dlatego włóczył się po klubach i posunął się nawet do tego, żeby spróbować narkotyków. To wciąż jednak nie było szczęście. To były puste emocje na krótką chwilę.
Spojrzał ukradkiem na Antka. Przy nim czuł się szczęśliwy. Nieustannie. Nawet gdy był dla niego szorstki i chłodny. Martwiła go tylko jedna rzecz.
Jak ona mnie tu znajdzie na tej wsi? — pytanie mroziło mu żyły. — Nie znajdzie mnie — wątpił i znów chciał wracać do domu.
Czuł się rozdarty. To było straszne. Straszne żyć w tym ciągłym oczekiwaniu. Wciąż czekać na coś, co być może nigdy się nie wydarzy.
Znów spojrzał na Antka.
A może to o niego chodziło w tym wierszu? — zapytał sam siebie. — Może to była instrukcja? Może to Antek jest drozdem? Może to jego serce powinienem chronić? Może to jest szczęście? — pytania zaczęły zalewać mu umysł i już nie czuł pod skórą tego irytującego zniecierpliwienia, a... szczęście.
Właśnie sprowadził Antka do domu. Do gniazda. Do... Pustku!
Przecież Oliwia nazwała go małym Księciem nie bez powodu. Obiecał sobie nie naciskać na niego i niczego się po nim nie spodziewać, choć jego przyjazd do szkoły na egzamin rzucił na jego osobę nowe światło.
Antek nie był tchórzem. On był po prostu bardzo wrażliwy. Jego nadinterpretacje cięły mu umysł jak żyletki, a każde słowo wypowiedziane nie w porę lub ciętym żartem sprawiały, że był nieufny wobec nawet tych najszczerszych i wszystko miało dla niego drugie dno albo szyte było grubymi nićmi. To jego serce trzeba było chronić. Sam swój lęk przykrywał szorstkością, a czasem arogancją, żeby się jakoś obronić. Zupełnie niepotrzebnie. Przecież był taki słodki, gdy był sobą.
Znów uśmiechnął się sam do siebie na tę myśl i obiecał sobie, że musi mu to uzmysłowić. Pomóc mu zrozumieć i zaufać swoim emocjom, które przecież nie były niczym złym, a wtedy może... obdarzy nimi jego? Zaufa mu? Może wtedy Oliwia wróci?
Kiedy w jego głowie rozbrzmiały ostatnie pytania, samochód przekrzywił się znajomo, a opony zachrzęściły na żwirowym podjeździe. Wjechali na skarpę. Ucieszył się i drgnął, prostując plecy, a wtedy Antek puścił jego dłoń.
Światła samochodu rozświetliły ciemne podwórko i zobaczyli, że zdenerwowany dziadek wyczekiwał Antka na schodach domu. Świerszcze już dawno zakończyły koncert w okraszonej rosą trawie i wyszedł pospiesznie przed bramę. Uśmiechnął się z ulgą, gdy zobaczył, jak wysiadają. Obaj. Kuba podbiegł do niego i objął beztrosko.
— Wróciłem dziadku — przywitał się z nim. — Antek przyjechał po mnie — zapewnił, że to jego zasługa.
Nie miał zamiaru nawet wspomnieć, że Antek się zgubił i to on tak naprawdę przywiózł go do domu.
Dziadek, stojąc podparty na kuli, objął Kubę drugim ramieniem i uścisnął go mocno raz jeszcze. Serce w jego starej piersi znów zaczęło bić miarowo. Już się nie martwił. Był dumny z wnuka, że zdobył się na to, aby zawalczyć o to, co podpowiadało mu serce.
— Bardzo się cieszę — odpowiedział Kubie z zadowoleniem.
Coś w tym chłopcu od samego początku go urzekało i teraz już wiedział co. To były te emanujące z niego proste emocje. To one sprawiały, że nie można go było nie lubić.
Kuba odchylił się i spojrzał na dziadka uśmiechnięty.
— Przyjmiesz łamagę z miasta z powrotem do pracy? — zapytał żartobliwie.
Dziadek się zaśmiał, mierzwiąc mu włosy na głowie.
— Oczywiście, tylko zmienimy ci zarządcę — zakpił i spojrzał w stronę Antka, a ten przestąpił z nogi na nogę i językiem wypchnął policzek, skrępowany.
Kuba buchnął rubasznym śmiechem, oglądając się na niego przez ramię.
— To chyba wskazane, bo moje plecy więcej nie zniosą — zadrwił.
Antek stał wciąż przy samochodzie z ustami zwiniętymi teraz w trąbkę i łypał uśmiechniętymi oczami na nich obu, drapiąc się w tył głowy, ale nic się nie odezwał.
Potem pożegnali Ostrego, który poprosił dziadka o krótką rozmowę i zabrali się za wtaszczanie dwóch ogromnych walizek Kuby na poddasze.
— Coś ty tu przywiózł? — zapytał Antek, gdy wciągnął jedną z nich z trudem na ostatni stopień.
Kuba się zaśmiał.
— Wszystko, czego będę potrzebował — zapewnił. — Tym razem się przygotowałem i już nie będę taką ofermą z miasta — powiedział z przekonaniem i popchnął walizkę na materac.
Ta opadła na niego ciężko i odbiła się dwa razy.
— Akurat — podał w kwestię Antek z uśmiechem.
— Sam zaraz zobaczysz — przekonywał Kuba i rozpiął zamek.
Wyciągnął z niej...
— Klapki! — powiedział tryumfalnym głosem i uniósł je niczym trofeum. — Przywiozłem dwie pary albo trzy, już nie pamiętam — trajkotał, szukając jeszcze jednych wzrokiem w czeluściach walizki. — Pakowałem się z taką prędkością, że ledwo pamiętam, co tu wrzuciłem.
Antek buchnął śmiechem. Dawno nie czuł się tak jak teraz. Po prostu szczęśliwy. Dosłownie nie posiadał się z radości, że on znów tu był i gadał te swoje głupoty. Cudem się powstrzymywał, żeby go nie uściskać.
— Co jeszcze tam przytaszczyłeś? — dopytywał roześmiany i żeby naprawdę nie rzucić mu się w objęcia, schował dłonie do kieszeni spodni.
Czuł, jak każdy mięsień mu drży z emocji i że z trudem przyjdzie mu dziś zasnąć.
Kuba zaczął wybebeszać walizkę.
— Mam moskitierę — zaczął wyliczać. — Zaraz wykleję nią ramę okna. Nie zniosę ani jednej nocy więcej w tym zaduchu, nie ma mowy — zaprzeczył i wyrzucał kolejno na materac różne rzeczy. — O! Tak jak mówiłem, jeszcze jedne klapki — dodał i znów uniósł je jak trofeum. — Iiiiiiiii! — przeciągnął teatralnie. — Całą batalię bokserek! — krzyknął i wysypał je wszystkie hurtem, aż zaczęły spadać z materaca. — Nigdy więcej ręcznego prania! — zastrzegł, a Antek zaśmiał się głośno, wspierając tym razem ręce o biodra.
Kuba ucichł i spoważniał. Wyciągnął spomiędzy bielizny małe, prostokątne pudełko i popatrzył Antkowi w oczy. Pewny siebie uśmiech przemienił się w nieco skrępowany grymas i nastała chwila ciszy.
— I prezent.
Antek uniósł brwi.
— Prezent? — zapytał zdziwiony.
Miał ochotę zapytać dla kogo, ale się nie odważył. Wiedział, że jest dla niego i natychmiast poczuł skrępowanie. Nie wiedział, czego się spodziewać i to podwajało uczucie lęku, że nie będzie się mógł zrewanżować. Kuba zacisnął palce na kartoniku mocniej i podszedł bliżej.
— Dla ciebie — powiedział nieco speszony i podał mu pakunek.
Antek poczuł, jak serce w piersi na chwilę mu milknie, a następnie zrywa się i chce mu z niej wyskoczyć. Ledwo czuł, co robi, ale przyjął prezent. Nie był zapakowany, jedynie odwrócony tyłem na przód, więc odwrócił pudełko i otworzył szeroko oczy.
— Bokserki? — zapytał zaskoczony, ale poczuł ulgę na ich widok. Prezent nie był zobowiązujący, jednak spojrzał znów na Kubę, krzywiąc się lekko. — Kupiłeś mi majtki?
Kuba parsknął cichym śmiechem.
— Różowe. Te, które ci się podobały — odpowiedział, próbując wytłumaczyć swój wybór. — Nie było dokładnie takich samych, ale myślę, że niewiele się różnią od tych moich. Nic innego nie przychodziło mi do głowy i miałem mało czasu — próbował zażegnać krępującej sytuacji, bo niemalże zobaczył gołym okiem, jak tryby w głowie Antka zaczynają zgrzytać i kręcić się z niebezpieczną prędkością. Lada chwila miały powypadać z osi. Obiecał przecież sobie na niego nie naciskać. Szturchnął go łokciem. — No weź, przyznaj, że się cieszysz — powiedział z przekorą. — To tylko gacie — zbagatelizował.
Antek się uśmiechnął niemrawo, a zaraz potem znów skrzywił.
— Ale ja nic dla ciebie nie mam...
Kuba uniósł brwi.
Aaaaa o to chodzi — pomyślał, ale na to miał już gotową odpowiedź, a raczej bokserki były odpowiedzią na prezent, który sam dostał wcześniej.
— Przecież dostałem truskawki — powiedział z przekonaniem.
Antek przewrócił oczami, żeby ukryć skrępowanie sytuacją spod szkoły. Zachował się jak idiota, a truskawki przecież nie były wiele warte. I znów poczuł ciężkość. Nic więcej nie był w stanie mu zaoferować.
— Zjadłeś chociaż? — zapytał z rezygnacją.
Teraz Kuba się skrzywił.
— No pewnie. Dlaczego pytasz? Były ze styropianu, na ozdobę, czy jak? Nie były jadalne? — zapytał całkowicie poważnie, ale miał w tym swój ukryty cel. — Zjadłem, już za późno. Razem z tymi zielonymi listkami. Dobre były.
Antek wytrzeszczył na niego oczy.
— Was naprawdę w tym mieście niczego nie uczą? Truskawki je się bez szypułek! — podniósł głos zdenerwowany. — Teraz cię brzuch rozboli!
Kuba stał z poważną miną i tylko mrugnął dwa razy, ale w końcu nie wytrzymał. Parsknął śmiechem.
— Ty naprawdę masz mnie za głąba i idiotę, co nie? — bardziej stwierdził, niż zapytał.
Antek popchnął go na materac usiany bokserkami, ale z wyraźną ulgą malującą się na jego twarzy.
— Sprzątaj te gacie i kładź się spać łamago, już późno — nakazał surowo, mierząc w niego palcem. — Serio pomyślałem, że zżarłeś je z szypułkami. Po tobie wszystkiego można się spodziewać — stwierdził i poszedł w swoją stronę poddasza. — Dzięki za majtki! — zawołał przez ramię i pomachał nimi w powietrzu. — Zacznę nosić zimą!
Kuba, leżąc wciąż na stercie bokserek, pokręcił głową z niedowierzaniem, ale był z siebie zadowolony. Sprawił, że Antek znów był tym szorstkim sobą.
— Naprawdę pójdziemy już spać? — zapytał nieco zawiedziony i wsparł się na łokciu.
Miał ochotę z nim jeszcze porozmawiać, zapytać, co robił, gdy go nie było i po prostu nacieszyć się jego obecnością i tym, że tu wrócił.
Antek rozebrał koszulę i rzucił ją w kąt. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął się pozbyć jakiejś części garderoby.
— Naprawdę, jestem tak zmęczony, że nawet głodu nie czuję — odpowiedział, choć wcale nie miał ochoty iść spać.
— A może jednak byśmy coś zjedli? — zaproponował z nadzieją Kuba i poprawił się na materacu.
— Nie, ja nie będę jadł — zaprzeczył Antek. Prawdą było, że był zmęczony, a z nadmiaru emocji żołądek skurczył mu się do rozmiarów orzeszka i nic by nie przełknął. — Jutro zaczynamy zbierać truskawki, muszę się wyspać — wytłumaczył. — A ty, jak chcesz, to znasz drogę do lodówki.
Tuż za koszulą w kącie wylądowały jego spodnie.
— No nie wierzę! — krzyknął Kuba i podniósł się do siadu, a Antek znieruchomiał, wlepiając w niego wystraszone spojrzenie.
— Co się stało?
Kuba się uśmiechnął szelmowsko.
— Ubrałeś specjalnie dla mnie bieliznę? — zapytał kpiąco, mierząc go z góry na dół i zafalował brwiami.
Szczupłe ciało Antka wyglądało pociągająco i nie mógł oderwać od niego oczu. Pierwszy raz widział go półnagiego, bo choć przecież na co dzień chodził tylko w obtarganych, krótkich portkach, to jednak w bieliźnie to było co innego.
Antek zmierzył go ostrym jak brzytwa spojrzeniem i już, już otwierał usta, żeby mu czymś grzmotnąć, ale Kuba był pierwszy, zatrzymując go gestem ręki.
— Powinieneś się cieszyć, że nie powiedziałem odwrotnie! — zastrzegł. — Że je dla mnie zdjąłeś! — zarechotał.
Antek zacisnął pięści i ruszył w jego stronę.
Kuba położył się na materacu i zakrył się rękami.
— Znowu będziesz mnie bił? — zapytał ze śmiechem. — To jakaś tradycja? Że jak przyjeżdżam, to muszę dostać łomot?
Antek poczuł tę przyjemną znajomą już bezsilność wobec tej jego paplaniny. Zaśmiał się kpiąco i z niedowierzaniem. Wcale nie miał zamiaru go bić, a jedynie postraszyć.
— Głupotę trzeba tępić — syknął żartobliwie i kopnął go w tyłek.
— No właśnie — przytaknął mu Kuba i odsłonił głowę. — Po to przyjechałem, żebyś nauczył mnie algebry, bo ojciec mnie do domu nie wpuści, póki jej nie zdam.
Antek prychnął na niego pogardliwie.
— Cymbał — obrzucił go epitetem i poszedł znów w stronę swojej części poddasza.
Usiadł na materacu, a po chwili przewrócił się na poduszkę i wciągnął nogi na pościel.
Kuba wstał z materaca i wykleił moskitierą ramę okna. Potem uprzątnął walającą się wszędzie bieliznę i też się rozebrał. Położył się do łóżka, ale za nic w świecie nie myślał o spaniu. Patrzył w obity surowymi deskami skośnie opadający sufit i nie posiadał się z radości, że znów tu był. Wyciągnął telefon. Postanowił jeszcze pooglądać jakiś film. Nie po to poprosił ojca o większy pakiet Internetu, a on się zgodził, żeby teraz iść spać z kurami, ale zamiast tego, pod linią ekranu dostrzegł Antka. Byli zwróceni do siebie nogami i dzieliła ich balustrada schodów, ale widział go bardzo wyraźnie. Leżał wciąż na boku i patrzył na... pudełko z bokserkami leżące obok na podłodze.
Pamiętał, co sobie obiecał, gdy tu jechał, że nie będzie go naciskał i będzie dla niego cierpliwy, ale to było takie ujmujące i żałosne jednocześnie. Odmawiał sobie nawet takiej drobnostki, która sprawiłaby mu radość. Dlaczego? Bo były różowe? Bo dostał je od niego? Bo to majtki? — próbował myśleć jego trybem, ale nie umiał odgadnąć.
Zatrzymał film i uniósł się na łokciu.
— Czemu ich nie rozpakujesz? — zapytał cicho.
— Co? — spłoszył się Antek i drgnął.
Kuba przewrócił oczami.
— Dlaczego ich nie rozpakujesz? Tych gatek. Tylko się na nie gapisz.
— Wcale się nie gapię — zaprzeczył Antek, udając, że nie wie, o czym mówi.
Kuba przewrócił oczami po raz drugi.
— Antek, o bokserki mi chodzi.
— Aaaa jutro, dziś już późno — odburknął Antek i odwrócił się twarzą do ściany.
Kuba westchnął ciężko. Rzucił telefon na poduszkę i wstał z materaca.
Przeszedł przez poddasze, dudniąc piętami o deski, a im bliżej był strony Antka, tym silniej odczuwał, jak po tej stronie było duszno. Obiecał sobie, że jutro wyklei jego okno moskitierą. Tymczasem usiadł na jego materacu.
— Czemu jesteś taki uparty? Przecież ci się podobały — powiedział z żalem. — Chciałem ci sprawić przyjemność, a ty zachowujesz się jak dzikus — dodał i złapał za pudełko.
Chciał je otworzyć, ale Antek odwrócił się szybko i wyrwał mu je z rąk.
— To mój prezent — powiedział zaborczo niczym pięciolatek.
Kuba się zaśmiał.
— To rozpakuj — nakazał, pokazując na pudełko palcem. — Bo nie wrócę do siebie. Będę tu siedział i czekał do rana i wtedy kto będzie zbierał truskawki, jak się nie wyśpimy?
Antek spojrzał na niego spod byka.
— Ty nigdzie nie idziesz, masz chore plecy — zaoponował.
— Już ty tu nie rządzisz, tylko dziadek — wytknął mu Kuba. — Rozpakuj te majty, proszę cię ostatni raz.
Antek już nie miał żadnej linii obrony. Rozpakował pudełko i wyciągnął z niego bokserki. W środku były trzy pary. Różowe z szarą szeroką gumką, jasno-różowe z białą gumką i ciemno-różowe z gumką czarną.
— Czy to nie głupie, że kupiłeś mi majtki? — zapytał skrępowany, choć bokserki podobały mu się jeszcze bardziej niż za pierwszym razem, gdy Kuba prał je w misce.
— Czy to nie głupie, że mówisz to, zamiast być zadowolony? — zapytał Kuba. W jego głosie słychać było pretensję i rozgoryczenie. — Chciałem sprawić ci przyjemność i nie obchodziło mnie czym. No, chyba że nie jesteś zadowolony?
— Jestem! — zastrzegł szybko Antek, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. — Jestem, przecież mi się podobały.
Kuba uśmiechnął się od ucha do ucha.
— No to przymierzaj — rzucił wyzwanie.
— Nie ma mowy — żachnął się Antek.
Kuba wstał z materaca, odwrócił się tyłem i zakrył dłonią oczy.
— Nie patrzę, ubieraj — nakazał. — Nie ruszę się stąd, dopóki nie zobaczę twojego tyłka w tych różowych gaciach.
Antek chwile się zastanawiał, ale wiedział, że Kuba nie odpuści, a on sam przecież też tego chciał. Szybko zsunął swoje czarne bokserki i włożył te różowe.
— Już.
Kuba odwrócił się i spojrzał w dół. Opalone ciało Antka wyglądało zjawiskowo i jeszcze bardziej pociągająco w tych różowych bokserkach, bo ubrał te z białą gumką.
— Nie wiem jak to ująć — wykrztusił, dławiąc się śmiechem. — Do twarzy ci w nich? Czy jak to powiedzieć? Twój tyłek jest hot? — zaczął się z niego nabijać.
Antek zacisnął pięści i jedną mu pogroził, ale też się zaśmiał.
— Dupek z ciebie — nawyzywał go znów. — Wracaj na swój materac, ale już! — pogonił kopniakiem w tyłek.
Kuba posłusznie, choć wciąż chichocząc, wykonał polecenie, a Antek położył się na swoim materacu, ale nie mógł zmrużyć oka. Wciąż tylko unosił głowę ukradkiem i zerkał na drugi koniec poddasza, gdzie Kuba znów coś oglądał na telefonie. Długo bił się z myślami, zanim...
— Co oglądasz? — zapytał w końcu, nie mogąc powściągnąć ciekawości.
Kuba drgnął i przesunął się w bok.
— Film, chodź, jak chcesz, możesz pooglądać ze mną — zaproponował. — Tam u ciebie jest duszno jak w piekle, a u mnie jest chłodniej, chodź — zaprosił raz jeszcze.
Antek chwilę się wahał, ale wiedział, że pójdzie. W końcu podniósł się z materaca i przeszedł przez poddasze. Położył się ostrożnie obok tak, żeby go nie dotknąć nawet milimetrem ciała, ale Kuba przysunął się bliżej i ich ramiona się zetknęły. Antek natychmiast się odsunął, przez co Kuba się skrzywił.
— Nie jestem trędowaty — powiedział gorzko. — Wiem, że moje ramiona nie wyglądają estetycznie z tymi pęcherzami, ale to nie jest zaraźliwe.
Antek odwrócił głowę. Była pełna przeróżnych myśli, a pęcherze nie były żadną z nich.
— Wiem, po prostu nie chciałem, żeby cię zabolało — wyłgał się.
— Gejostwem też się nie zaraziłeś ode mnie — uderzył w sedno Kuba, patrząc wciąż w ekran telefonu.
Obiecał sobie solennie, że to ostatni raz, gdy to on rozpoczyna tego typu temat.
Antkowi zrobiło się głupio i wbił oczy w sufit.
— Wiem, że o to ci chodzi — dodał Kuba. — Pewnie wciąż nim nie jesteś, prawda?
W jego głosie słychać było rozgoryczenie. Wiedział, że Antek wciąż jest w fazie wyparcia i ani myślał to zmieniać, ale przecież z jakiegoś powodu przyjechał do niego do szkoły i to powodowało, że chciał z nim, chociaż o tym porozmawiać. Delikatnie. Najdelikatniej jak potrafił.
— Nie chcę o tym rozmawiać — zaprzeczył stanowczo Antek, co było potwierdzeniem, że wciąż nie pogodził się ze swoją seksualnością.
Kuba poczuł ukłucie w okolicy mostka. Nie odezwał się już słowem. Włączył film i wbił oczy w ekran. Po chwili Antek się przysuną. Poczuł jego ciepłe ramię przy swoim i zapach jego opalonej skóry. Brakowało mu tego. Uśmiechnął się kącikiem ust.
Antek sam nie wiedział, co czuje. Z dziewczynami było zawsze jakby prościej, bo... mu nie zależało. A z Kubą... z Kubą było inaczej. Wszystko było przeładowane bliżej niezidentyfikowanymi emocjami i przede wszystkim skrępowaniem. Chłodne powietrze wpadające przez osłonięte moskitierą okno studziło wypieki na jego policzkach, ale i tak nie wiedział, o czym jest film. Dręczyło go coś innego. Zastanawiał się nad tym od chwili, gdy Kuba powiedział o tym jakąś godzinę temu.
— Naprawdę przyjechałeś tylko z powodu algebry? — zapytał w końcu, ale tak cicho, że ledwo sam siebie słyszał.
Kuba popatrzył w sufit i uśmiechnął się sam do siebie. Zatrzymał film i opuścił telefon. Przewrócił się na bok. Popatrzył mu w te wystraszone oczy i miał ochotę go podręczyć.
— A jak myślisz? — zapytał z przekorą.
Antek przewrócił oczami i chciał wstać. Kuba złapał go za ramię i przewrócił z powrotem na poduszkę. Popatrzył znów w oczy.
— Wiesz, że nie — powiedział szeptem, ale jego słowa brzmiały stanowczo.
Antek wstrzymał oddech. Kuba wciąż patrzył wprost na niego, a jego wzrok był intensywny i przenikliwy. Zielono-orzechowy tym razem. Mrok poddasza potęgował ich głębię.
— Przyjechałem tu dla ciebie. Podobasz mi się, Antek — wyszeptał poważnie.
Antek spojrzał na jego usta, a potem odwrócił się na plecy. Oddech zaczął mu pędzić.
— Nie mam ci nic do zaoferowania i boję się tego, kim jestem — wyznał, przełykając suchość w ustach.
Kuba patrzył na jego profil, prześlizgując się wzrokiem po gładkim czole, krzywiźnie nosa i wypukłości ust. Znów uśmiechnął się sam do siebie. Żadna z tych rzeczy, które wymienił, nie grała dla niego roli.
— Ale ja się ciebie nie boję i niczego się nie spodziewam. Niczego nie oczekuję.
Antek odwrócił głowę w jego stronę. Z jego oczu ziało paniką. Tors mu falował coraz szybciej.
— Co to znaczy? — zapytał na wdechu.
— Podobam ci się? — zapytał poważnie Kuba.
Antek znów odwrócił głowę na wznak i wbił oczy w deski na suficie. W myślach widział tylko jego zielone oczy, blond włosy i malinowe usta.
— Bardzo — stęknął, przełykając zdławienie.
Kuba się uśmiechnął i zamknął powieki. Miał ochotę go pocałować. Usłyszeć znów te ciche niecierpliwe westchnienie i pomasować ten jego tyłek opięty różowymi bokserkami, ale wiedział, że to byłoby zbyt wiele. To wciąż nie był jego ruch do wykonania i że tylko by go tym spłoszył jeszcze bardziej.
— I tyle mi wystarczy — wyszeptał i oparł czoło o jego ramię. — Dobranoc, Antek. Śpij tu dziś ze mną, a jutro obiecuję, że wykleję twoje okno moskitierą i u ciebie też będzie chłodno.
Antek wciąż hiperwentylował płuca, ale po chwili udało mu się opanować. Ciało mu się rozluźniło i oparł policzek o czubek jasnej głowy Kuby. Zamknął powieki. Było mu tu z nim dobrze. Ani myślał wracać na swój materac.
— Już nie jestem Tosiek — zauważył z zadowoleniem i uśmiechnął się kącikiem ust.
Kuba zaśmiał się cicho.
— A wolisz Tośka?
— Nie. Lubię, jak mówisz Antek.
— No to zostanie Antek — zapewnił go Kuba.
Antek znów się uśmiechnął.
— Dobranoc — powiedział szeptem.
Czuł się bezpiecznie. Lęk odpłynął i schował się w mroku poddasza. Niestety wyłonił się większy i bardziej przytłaczający wraz ze świtem.
Dziadek wdrapał się na poddasze, ucieszony, że Kuba wrócił i chciał ich obudzić, bo zrobił im śniadanie.
— Antek? Kuba? — zawołał do nich, ledwo wchodząc na schody do połowy.
A gdy jego postać wyłoniła się zza poręczy na poddaszu, Antek zerwał się z materaca i stanął przy ścianie zamroczony snem i półprzytomny.
— Tylko oglądaliśmy film! — wykrzyknął w panice.
Dziadek zatrzymał się w bezruchu i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
— Antek, o czym ty mówisz?
Antek dyszał jak po biegu. W głowie wciąż mieszał mu się sen z jawą.
— Oglądaliśmy film i zasnąłem... ja... my... tylko spaliśmy obok siebie!
Dziadek popatrzył na materac, na którym właśnie Kuba podniósł się do siadu.
— Antek? Co się stało? — zapytał zaspanym głosem, pocierając twarz dłonią.
— Po prostu tylko oglądaliśmy film i zasnęliśmy — tłumaczył gorączkowo Antek.
Dziadek pokręcił głową i wspiął się wyżej. Złapał drżącego Antka za ramiona.
— Antek, świat nie jest tak zepsuty, jak go sobie wyobrażasz — wytłumaczył. — A na pewno nie ja. Nie przyszedłem tu, żeby was sprawdzać i o zgrozo przyłapać na czymś, co nawet mi do głowy nie przyszło — zastrzegł, a potem westchnął ciężko i odwrócił się z powrotem w stronę schodów.
Czuł się bezsilny i bezradny. Zażenowany. Nie miał pojęcia, jak się zachować.
— Zrobiłem wam śniadanie — dodał tylko i zszedł na dół.
Antek wciąż stał pod ścianą, wystraszony i skrępowany. Kuba potarł oczy palcami i wstał. Sytuacja była mało powiedzieć żenująca.
— Antek, coś ty znów wymyślił? Co ci się roi w tej głowie? — zapytał zawiedzionym głosem.
— Dlaczego nie potwierdziłeś? — zapytał z roszczeniem Antek.
— Czego? Twoich urojeń, że wszyscy myślą tylko o tym, co wyczytałeś w tych gazetach, które trzymasz pod materacem? ANTEK, TAK SIĘ NIE DZIEJE NAPRAWDĘ! One ci tylko wykrzywiły umysł i spojrzenie na prawdziwe życie. Bycie gejem to nie tylko myślenie o seksie.
Antek wyswobodził się z jego uścisku jakby z czegoś obrzydliwego.
— Puść mnie — warknął.
— Teraz będziesz mnie znów odpychał? Brzydził się mnie? Znów zamienisz się w ten sopel lodu? — pytał rozzłoszczony. — Jeśli tak, to wiedz, że wrócę do domu pierwszym lepszym pociągiem, albo na piechotę. Nic tu po mnie! — pogroził. — Nie chce tu być i znów być tak traktowany.
Antek otrzeźwiał. Zdał sobie sprawę, co zrobił i złapał się za głowę. Zgiął się w pół.
— Nie chcę taki być, nie chcę się tak zachowywać, ale to silniejsze ode mnie — zapłakał.
Uklęknął na podłodze, a Kuba znów zrobił krok w jego stronę.
— Nie podchodź! — zabronił mu Antek.
— To, co mam zrobić? — zapytał zrezygnowany Kuba. — Kiedy się zbliżam, to mnie odtrącasz, a jak robię krok w tył, wołasz mnie znów i przyciągasz. Po co po mnie przyjechałeś? Co ja mam zrobić? Zgubiłem się, Antek.
Antek klęczał na podłodze załamany i zrozpaczony.
— Stój w miejscu, możesz? — zapytał na granicy obłędu, ale te słowa miały głęboki sens.
Kuba westchnął. Antek prosił go właśnie o to, co sam sobie obiecał wczoraj w samochodzie, że nie będzie naciskał i niczego się po nim spodziewał. Już i tak zaszli bardzo daleko. Antek przy nim płakał, pokazał mu, że mu zależy, przyjeżdżając pod szkołę, ale potrzebował czasu, żeby to rozwinąć. Powoli.
— Dobrze — zgodził się z nim, a potem czekał, aż Antek sam wytrze łzy i pozbiera się z podłogi.
Bez słowa zeszli na dół, a Kuba pokazał dziadkowi skinieniem głowy, aby o nic nie pytał. Usiedli do stołu i zjedli śniadanie w milczeniu. Potem pojechali w pole, choć Antek wciąż się sprzeciwiał, aby Kuba jechał pracować, ale dziadek nie zaprzeczył, więc na nic się jego sprzeciwy nie zdały. Zmierzył tylko osądzającym spojrzeniem ubranie Kuby, składające się z koszulki do gry w koszykówkę, spodenek i klapek, podczas gdy sam miał na sobie rozpiętą flanelową koszulę w biało-czarną kratę i czapkę z daszkiem, wrócił na moment po coś do domu i wskoczył na ciągnik.
Kuba wskoczył tuż za nim z uśmiechem.
Podróż trwała dość długo. Jechali najpierw drogą asfaltową, a potem skręcili w pola. Tam długo znów jechali prosto, a następnie przy ścianie lasu skręcili w prawo. Koleiny prowadziły nieco pod górkę i skośnie, a potem zakręcały szerokim łukiem między polami. Słońce stało już wysoko i piekło niemiłosiernie, a powietrze było ciepłe i pachniało spalinami z ciągnika.
— A to? Co to jest? — dopytywał co chwila Kuba o to, co rośnie na polu, obok którego przejeżdżają.
— Jęczmień.
— A to?
— Pszenica.
— A to?
— Żyto.
— Jak to rozróżniasz? — zapytał w końcu zirytowany.
Antek obrzucił go szybkim spojrzeniem, chcąc wybadać, czy mówi serio.
— Przecież wyglądają inaczej, co ty ślepy jesteś?
Kuba rozejrzał się na boki. Złote łany kołysały się, trącane lekkim wiatrem, a on uniósł brwi.
— Inaczej? — zapytał jakby sam siebie. — Ja tam widzę jedno i to samo.
Antek prychnął lekceważąco.
— Mieszczuch — burknął na niego, ale to już nie była zwykła obelga, nie, teraz brzmiało jak pieszczotliwy zwrot na tę jego nieporadność. — A bułki w sklepie rozróżniasz, z czego są zrobione?
Kuba znów się rozejrzał, a potem wrócił wzrokiem do Antka z roszczeniowym wyrazem twarzy. Skrzyżował ręce na torsie.
— No to, gdzie rośnie grahamka? — wypalił.
Antek przywalił sobie dłonią w czoło.
— Jak ja cię tej algebry nauczę? — zapytał zrezygnowany, ale oto wjechali na ostatnią prostą do pola z truskawkami i z daleka było widać, że nie są tu sami.
Czekali na nich Oskar, Jasiek i Natan, a ich rowery leżały na miedzy. Była też Michalina, Wiktor i Marcel, którzy przyjechali dwoma czerwonymi kładami i jeszcze kilka osób, których Kuba nie znał. Wszyscy ubrani bardzo podobnie do Antka, we flanelowe koszule rozpięte z przodu, czapki odwrócone daszkami do tyłu oraz krótkie spodenki i klapki, wstali ze ścieżki, na której siedzieli, żeby się z nimi przywitać.
— A oni co tu robią? — zapytał Kuba, zanim zbliżyli się do nich na tle, aby mogli to usłyszeć.
Głównie nie podobała mu się obecność tej dziewczyny. Reszta była mu obojętna.
Antek zatrzymał ciągnik i spojrzał na niego spod byka.
— Sądziłeś, że sami będziemy zbierać hektar truskawek?
Kuba zmrużył jedno oko od słońca z przekorą.
— No nie wiem, moje doświadczenia mówią mi, że mogłoby tak być. Sam wyrywałem chwasty z dwa razy większej połaci ziemniaków.
Antek się speszył i odwrócił wzrok.
— Przeprosiłem cię za to, mógłbyś mi nie wypominać — burknął urażony.
Kubie zebrało się na żarty. Chciał się trochę z nim podroczyć. Wczoraj obiecywał sobie, że nie będzie go płoszył, ale ta sytuacja sama się o to prosiła.
— Ale bez buziaka — powiedział zadziornie i trącił jego ucho palcami.
Antek zacisnął pięści i uniósł jedną ostrzegawczo.
— Przywalę ci...
— A wtedy na pewno zażądam buziaka na przeprosiny — zarechotał Kuba i zeskoczył z ciągnika.
Miał ochotę cmoknąć go w policzek, ale był pewny, że wtedy na pewno zarobiłby lampę.
Oskar, Jasiek i Natan dopadli go od razu.
— Wróciłeś! — ucieszył się Oskar i podał mu rękę. Jego pofarbowane włosy na blond, wystające spod czapki odwróconej daszkiem do tyłu, były w słońcu jeszcze jaśniejsze, a jego za duża koszula okrywająca drobne ciało miała sprawiać wrażenie, że ma się do czynienia z kimś na luzie i bardzo cool. — Słyszeliśmy, że wyjechałeś, ale oto jesteś. Pojawiasz się i znikasz — zażartował.
— Musiałem, miałem egzamin — odpowiedział Kuba, ściskając jego dłoń.
Dopiero dziś mógł się chłopakom dobrze przyjrzeć, bo gdy widzieli się ostatnim razem, nie bardzo to pamiętał.
— I jak ci poszło? — zapytał zaciekawiony Natan i również podał mu rękę.
Był bardzo wysoki i dobrze zbudowany. Zielona koszula opinała mu barki, kontrastując z opalonymi, lekko pucołowatymi policzkami, jakby wciąż był jeszcze małym chłopcem i ciemnymi oczami, a ich spojrzenie było łagodne i mądre.
Kuba odwzajemnił uścisk, a potem machnął ręką.
— Szkoda gadać, znowu nie zdałem. Z matmy — skwitował krótko.
Nie chciał wspominać, że ogólnie zdawał ledwo z klasy do klasy i że egzaminów było więcej. A już na pewno, że załatwił mu je ojciec, bo w przeciwnym razie kiblowałby w trzeciej klasie.
— I co teraz? Będziesz powtarzał rok? — zapytał zmartwiony Natan.
— Nie, to była taka nieoficjalna poprawka — wykręcał się, nie chcąc wchodzić w szczegóły. — Nauczycielka dała mi szansę, ale zawaliłem, więc muszę zdać komisyjnie pod koniec sierpnia — bąknął zmieszany. — Jeśli jej nie zdam, to wtedy czeka mnie odsiadka.
— Antek ci pomoże. On był z matmy najlepszy — powiedział pokrzepiająco Jasiek i teraz on podał Kubie rękę. — Cześć, fajnie, że jesteś — przywitał się z nim szerokim, trochę dziecinnym uśmiechem. Był drobny jak Oskar, ale koszulę w czerwono-czarną kratę miał w dopasowanym rozmiarze. — Zresztą Antek był w ogóle najlepszy. Ze wszystkiego — pochwalił raz jeszcze.
— Weź, już się zamknij, Jasiek — warknął Antek, który zeskoczył z ciągnika i właśnie do nich podszedł. — Cześć gnojki — przywitał się z nimi drwiącym epitetem.
Kuba poczuł jakby zazdrość, że nie tylko on był odbiorcą jego wyzwisk, a potem zaśmiał się sam z siebie w myślach. Spojrzał na Antka z zaciekawieniem. Wiedział, że był dobry z matmy, ale nie wiedział, że ogólnie się dobrze uczył. To była kolejna rzecz, którą go zaskoczył. Jego aparycja wiejskiego chuligana mówiła raczej coś zupełnie przeciwnego i to dlatego był taki zdziwiony.
— Ale to prawda — zaprzeczył Oskar. — Skończyłeś szkołę z wyróżnieniem, a nie to, co my nieuki.
— Mów za siebie — burknął Natan i zdzielił go w tył głowy dłonią.
Jego opalone policzki lekko się naburmuszyły i teraz już naprawdę wyglądał jak chłopiec.
— Aaaa tak, jeszcze ty profesorze — przytaknął mu Oskar.
— Nic mi z tego wyróżnienia. Dwie książki i czekolada roboty za mnie nie zrobią, a ona czeka — warknął lekceważąco Antek i ruszył w stronę pola z truskawkami. — Cześć Michalina! Wiktor! Marcel! — przywitał się z nimi i obejrzał znów na pozostałych. — Ruchy! Od której strony w tym roku zaczynamy? — zawołał.
Kuba spojrzał na Natana. Razem ruszyli za Antkiem.
— Czemu nie pójdziecie na studia? — zapytał, choć wiedział, dlaczego Antek się nie wybiera.
— Ojca jest nie stać — wyznał od razu Natan. — Może gdybym dostał stypendium jak Antek...
— Dostał stypendium? — przerwał mu zaskoczony Kuba i wytrzeszczył na niego oczy.
— Yhm, przez całe liceum i na uczelni też pewnie by dostał, ale się nie wybiera — skwitował Natan. — Mówi, że jego wiejskie serce nie zniesie życia w mieście przez tych kilka lat nawet za cenę możliwości nauki. A tak naprawdę musiałby zostawić dziadka i w mieście też za coś się utrzymać. Nie stać go tak samo, jak i mnie. Stypendium nie pokrywa całości utrzymania. Powiedzmy sobie szczerze, to grosze. Może powiedz ojcu, żeby podniósł stawki — zaśmiał się kpiąco.
Kuba też się zaśmiał.
— Mój ojciec jest ministrem obrony narodowej, nie ministrem edukacji.
— No tak, tak, czytałem — zapewnił Natan, że nie jest takim znowu ignorantem. — Partia twojego ojca jest za rozbudową infrastruktury przemysłowej, prawda?
Kuba wzruszył ramionami. Zrobiło mu się głupio. Jakoś nigdy nie interesował się polityką, a już na pewno nie studiował programu partii swojego ojca.
— Niby tak — bąknął.
— To powiedz mu, że niestety nie będziemy na nich głosować, bo nam domy pozabierają, jak tak będą rozbudowywać tę infrastrukturę — zaśmiał się Natan. — Kopalnia depcze nam po piętach, gdzie my się wszyscy podziejemy? A wy, mieszczuchy? Skąd niby będziecie mieli, chociażby truskawki? — dodał i klepnął go w plecy.
Kuba syknął i skulił ramię.
— Oszzzz kurrrrr... waaaa.
W momencie pojawił się przy nich Antek.
— Co się stało?
— Klepnąłem go w plecy, nie zrobiłem tego mocno. Co mu jest? Kuba żyjesz? — pytał z przejęciem Natan.
Pęcherze piekły niemiłosiernie, aż łzy wypełniły Kubie oczy. Antek tylko zerknął w stronę Marcela, ale ten był zajęty rozmową z Wiktorem i Michaliną. Tylko on wiedział, co się stało.
— Chodź ze mną — warknął na Kubę i szarpnął go za ramię. — Mówiłem, że masz nie przyjeżdżać! — rozeźlił się na niego.
— Dam radę, przecież to przypadek! — sprzeciwił się Kuba, drepcząc za nim. — Antek! Nie ciągnij mnie za sobą, jak worek z kartoflami — prosił go, ale on nie słuchał.
Ciągnął go za sobą siłą, aż w końcu postawił przy przyczepie jak pod murem. Wymierzył w niego palcem.
— Możesz zostać, ale masz się mnie słuchać — nakazał.
— No nie wiem, ostatnio źle skończyłem, gdy tak zrobiłem — zaoponował Kuba.
Antek zacisnął zęby.
— Przeprosiłem cię! — wysyczał jak wściekły.
— Dobrze, będę cię słuchał — przytaknął Kuba, widząc w jego oczach ostateczność.
Antek okrążył przyczepę i ściągnął z niej jakiś tobołek. To było to, co przyniósł z domu, gdy się wrócił. Podszedł znowu. Założył mu na głowę czapkę z daszkiem i wręczył flanelową koszulę w granatowo-niebieską kratę.
— Zakładaj.
— Zwariowałeś? — zaoponował zaskoczony Kuba. — Ugotuję się w tym.
— Nie, to ty zwariowałeś, przyjeżdżając tu w tej stylonowej koszulce — zrugał go Antek, wyśmiewając jego sportową koszulkę do gry w koszykówkę. — Mam wrażenie, że za chwilę się stopi i przylgnie do ciebie i do tych twoich pęcherzy, jak plastik. Ściągaj — nakazał kategorycznie. — Wywinę ci rękawy. Z przodu możesz mieć rozpiętą, to będzie ci chłodniej, a plecy będą zakryte. Masz pojęcie iść w pole, mieszczuchu!
Kuba się uśmiechnął, wypychając policzek językiem.
— A jak będę posłuszny, to jaką dostanę nagrodę?
Antek obejrzał się za siebie z lękiem, a potem spojrzał na niego z wyrzutem.
— Możesz dostać łomot, chcesz? — zapytał szorstko.
Kuba się skrzywił.
— Maruda.
Antek wywijał rękawy drżącymi rękami jeszcze chwilę, a potem wetknął mu koszulę do rąk.
— Ubieraj, Maruda dziś znów rządzi, a jak ci się nie podoba, to zjeżdżaj do domu — warknął i poszedł w stronę chłopaków. — To jak? Zdecydowaliście, od której strony zaczynamy?
Kuba westchnął.
— No dobra — stęknął i ściągnął koszulkę jednym zgrabnym ruchem.
Ubrał flanelową koszulę i gdy zaczęli zbierać truskawki, musiał przyznać Antkowi rację. Koszula skutecznie chroniła plecy przed żarem, a z przodu rozpięta dawała wytchnienie. Zerkał na niego od czasu do czasu, a gdy wpadała mu w palce truskawka w kształcie serca, wrzucił mu ją do łubianki.
Antek najpierw był zaskoczony, jednak gdy dostrzegł jej kształt, spojrzał na niego przelotnie i zalał purpurą aż po czubki uszu. Uśmiechnął się kącikiem ust.
Zadowolony z siebie Kuba zabrał się znów do roboty.
Kiedy słońce zawisło po drugiej stronie pola i zbliżyło się popołudnie, skończyli na ten dzień pracę. Usiedli na miedzy i jedli to, co ze sobą przywieźli.
— Dobrze nam poszło, co nie? — zapytał Oskar z pełnymi ustami. — Jeszcze ze trzy dni i skończymy pierwszą turę. Jak nie będzie padać, to zamkniemy sezon, nim się obejrzymy.
Antek tylko pokiwał głową, że się z nim zgadza. Oskar przełknął to, co miał w ustach.
— Co teraz będziecie robić? Może wykąpiemy się w jeziorze? — zaproponował.
Kuba natychmiast spojrzał na Antka. Uszy znów mu poczerwieniały aż po czubki, ale nie odwzajemnił spojrzenia.
— To idealny pomysł — przytaknął Natan. — Już myślałem, że nikt tego nie zaproponuje.
— To, czemu sam nie zaproponowałeś? — zapytał zdumiony Oskar.
Natan wzruszył ramionami.
— Bo zawsze uważacie moje pomysły za lamerskie — burknął, wpychając do ust całe jajko na twardo.
— Wybacz Natan, ale popołudnie w bibliotece, albo o zgrozo wyprawa do muzeum, to nie mój klimat — zaśmiał się Oskar. — Ale jeeeezioro... jezioro to co innego mój przyjacielu — powiedział z zadowoleniem, obejmując Natana za szyję i tarmosząc go w tę i z powrotem, aż oczy wyszły mu na wierzch.
— Mówicie o tym miejscu z drewnianym pomostem? — zapytał Kuba.
Nastała cisza, a oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Te Jaśka uśmiechnęły się przekornie.
— Byłeś tam? Z kim? — zapytał podejrzliwie.
Kuba się zmieszał. To pytanie brzmiało podchwytliwie. Czuł, że kryje za sobą jakąś tajemnicę, zwłaszcza że wszyscy wlepili w niego ciekawsko uśmiechnięte oczy. Spojrzał szybko na Antka, który poczerwieniał, aż po czubki uszu, a oczy wszystkich powędrowały do niego i znów z powrotem.
— Sam — stęknął niemrawo w odpowiedzi. — Wybrałem się na spacer i tam trafiłem. Dlaczego pytasz? To jakieś specjalne miejsce? — zapytał, widząc kątem oka, jak Antek o mało nie wstaje i nie ucieka.
Jasiek zarechotał jak żaba, a Oskar uśmiechnął się szyderczo.
— Tam się chodzi na randki — odpowiedział i zafalował brwiami. — To najładniejsze miejsce w całej okolicy.
Kuba się speszył. Przyjemne ciepło rozlało mu się w piersi.
Antek celowo wybrał wtedy to miejsce? Dlatego mnie tam wtedy pocałował? — pytał sam siebie i zerknął znów na niego ukradkiem. — Zabrał mnie wtedy na ten pomost na randkę? — pytania nie chciały przestać rosnąć w jego głowie tak jak emocje w postaci guli w gardle.
Antek siedział po turecku na ścieżce i grzebał patykiem w piasku. Był tak skrępowany, że o mało głowy w ten piasek nie schował, ale nikły uśmiech przebijał się w jego spojrzeniu, dając potwierdzenie przypuszczeniom Kuby.
— Prawdziwa zabawa zaczyna się po drugiej stronie, tam, gdzie jezioro wpada do lasu przy starym tartaku — mówił dalej Oskar. — Woda w tym miejscu jest głęboka na kilka metrów i można skakać z bali ułożonych wysoko przy brzegu.
— Tam nie wolno wchodzić, jest tabliczka z zakazem — zaoponował Antek.
Wszyscy znów spojrzeli na niego zdumieni.
— A ty co? Strażnik Teksasu? — zadrwił Oskar. — Od kiedy jesteś taki poprawny? Nie raz moczyłeś tam ten swój prawilny tyłek, a teraz co? Do straży leśnej chcesz się zaciągnąć?
Antek odwrócił wzrok i się nadąsał.
— Tam jest niebezpiecznie. Jak nas przyłapie leśniczy, to będziemy mieli kłopoty — burknął.
— Od kiedy boisz się leśniczego? — zdziwił się znów Oskar, wzruszając ramionami lekceważąco.
— Antek ma rację — przytaknął Natan. — Przecież możemy podjechać tam, gdzie jest pomost.
Jasiek zaśmiał się kpiąco.
— Żeby ktoś pomyślał, jak nas tam zobaczy, że jestem z wami na randce? — zapytał drwiącym tonem.
Kubie się to nie spodobało. Zerknął na Antka. Usta wykrzywiły mu się w tym dobrze już znanym Kubie grymasie, a tryby w głowie ruszyły z miejsca. Kuba widział to bardzo wyraźnie. Domyślił się też, że Antek oponował, bo chodziło o niego i o kłopoty, których mógł przysporzyć ojcu, chciał go chronić, ale on miał ogromną ochotę na kąpiel w jeziorze, a na tym pustkowiu wątpił, że zobaczy ich, chociażby jakieś zwierzę, a co dopiero leśniczy. No i koniecznie chciał zatrzymać tę pędzącą lawinę oskarżeń i wyrzutów sumienia w jego głowie.
— Tosiek, nie bądź lamusem — zadrwił z niego.
Wszyscy znów zamarli.
— Tosiek? — zachichotał Jasiek. — Jak milutko.
Oskar poczęstował jego żebra łokciem i fuknął na niego, żeby siedział cicho.
Kuba się zmieszał, ale nie miał zamiaru się tłumaczyć. Ten wieczny chichot tego chłopaka zaczynał mu działać na nerwy, zwłaszcza że Antek o mało nie wsadził znów głowy w piasek pod swoimi stopami.
— To co? Idziemy? — zapytał zadziornie. — Dłużej nie zniosę tego ukropu.
Antek spojrzał na niego z wyrzutem.
— A twoje plecy? — zaoponował raz jeszcze. — Nie powinieneś ich moczyć w brudnej wodzie.
Wszyscy znów spojrzeli na Kubę.
— A co się stało z twoimi plecami, że kłócicie się o nie, jak stare małżeństwo? — zapytał zaciekawiony Oskar.
Kuba rzucił przelotne spojrzenie w stronę Antka, który znów, gdyby mógł, zapadłby się pod ziemię, a rechot Jaśka znów wpadł mu w uszy i zdenerwował go na całego.
— Nic wielkiego — odpowiedział wymijająco. — Przez własną głupotę spaliłem je sobie na słońcu. Nic mi nie będzie. Chodźmy — ponaglił.
Wszyscy wstali ze ścieżki i wsiedli na przyczepę pełną łubianek z truskawkami, które jeszcze dziś dziadek miał odwieźć do skupu i wciągnęli za sobą rowery. Michalina, Wiktor i Marcel pojechali już wcześniej do domu, na dwóch czerwonych quadach, co sprawiło Kubie ulgę. Reszta osób też rozjechała się do domów.
Kiedy znaleźli się nad jeziorem, miejsce faktycznie było oznaczone tabliczką z napisem: „ZAKAZ WSTĘPU".
Wszyscy zaraz po zeskoczeniu z przyczepy zaczęli się rozbierać w biegu z koszul i wskakiwać kolejno do wody. Kuba ściągnął też spodenki, zostając w samej bieliźnie. Tylko Antek ciągnął się za nimi jak ogon, zwlekając z wejściem do wody.
— Antek rozbieraj gacie i wskakuj! — wołał do niego już z wody Oskar.
Kuba od razu zorientował się, że ma na sobie różowe bokserki i zapewne się nie rozbierze. I tak też się stało. Wskoczył do wody w spodenkach. Te jednak mu się osunęły i od razu zauważył to Jasiek.
— Masz różowe gacie? — zapytał ze śmiechem.
Kubie znów pod skórą zapłonęła złość w czystej postaci. Miejsce nie było bardzo głębokie, co pozwoliło postawić stopy na dnie. Podszedł więc do Jaśka i szturchnął go dość mocno.
— O co ci chodzi? — warknął na niego.
— Ej, ej, chłopaki — od razu zaalarmował Oskar i podpłynął bliżej, aby też móc postawić stopy na dnie.
Jego mokre, pofarbowane na blond włosy przykleiły mu się do czoła i odsunął je palcami.
— Z czego tak wiecznie chichoczesz? — dopytywał rozzłoszczony Kuba i co rusz poszturchiwał Jaśka coraz mocniej.
— A ty co? Jesteś jego chłopakiem? — stawiał się Jasiek.
Kuba wpadł w spazmy.
— Gówno cię to obchodzi! — warknął arogancko. — Pytam, z czego tak wiecznie się natrząsasz?
Jasiek z zaciętą miną i zaciśniętymi pięściami startował do bicia, ale Oskar skutecznie go powstrzymywał, trzymając za ramiona.
— Uspokój się — ostrzegał. — Kuba ma rację, wiecznie cię coś śmieszy, co w ciebie wstąpiło?
Jasiek wytarł mokrą twarz dłońmi i spojrzał na Oskara ze zmarszczonymi brwiami.
— Nic, po prostu mam podobne. O co zaraz tyle hałasu?
Oskar otworzył oczy szeroko.
— Masz co? — zapytał z kpiną.
Jasiek wyszarpnął się z jego uścisku i wyszedł na płytszą wodę. Zdjął spodenki i wypiął tyłek opięty fioletowymi bokserkami w ich stronę.
— Możecie mnie cmoknąć! — powiedział arogancko, ale w jego głosie słychać było kpinę.
Kuba uniósł ręce na znak, że się poddaje i że go przeprasza.
— Sorry w takim razie, ale po tyłku nie będę cię cmokał — zaoponował ze śmiechem.
Jasiek ściągnął spodenki całkowicie i poszukał wzrokiem Antka.
— Ściągaj te gacie! Będziemy się kąpać w różowych!
Natan wyskoczył na brzeg i zdjął swoje.
— Ja mam zielone — pochwalił się z szerokim uśmiechem, opuszczając spodnie.
Oskar złapał się za czoło i ruszył w stronę brzegu.
— A ja pomarańczowe. Matka mi kupiła na targu. Zaraz wam pokażę.
Kuba parsknął śmiechem, gdy Oskar wyszedł na brzeg i ściągnął spodenki. Oto tuż przed sobą miał bandę heterosów ubranych w gacie koloru tęczy. Sam miał na sobie niebieskie.
Cóż za przewrotność losu — powiedział sam do siebie w myślach, ale gdy zobaczył uśmiechającego się Antka, stwierdził, że nic lepszego nie mogło ich dzisiaj spotkać.
Do czasu.
— Kto idzie ze mną skakać? — zapytał Oskar, pokazując na stos ściętych drzew ułożonych jedno na drugim.
— Nikt! — zaoponował od razu Antek. — Nie ma mowy.
Oskar się skrzywił.
— Co w ciebie dziś wstąpiło? — zapytał naprawdę rozdrażniony.
— To drewno leży tu ładnych kilka lat — zaoponował znów Antek. — Jest spróchniałe, jeszcze się komuś coś stanie.
— Bredzisz — burknął Oskar.
— Ja idę! — zgłosił się Kuba.
— NIE MA MOWY! — wydarł się Antek, ale było za późno.
Kuba wyskoczył z wody na brzeg i w mgnieniu oka był już w połowie drogi na szczyt stosu z pni. Oskar był tuż za nim. Kiedy stanęli na szczycie, Kuba rozejrzał się wokoło. Widok zapierał dech. Słońce chylące się ku zachodowi przebijało przez liście drzew i malowało bajeczną mozaikę na lustrze wody. Oskar stanął obok niego i zaczął podskakiwać. Stos ułożony na grząskim podłożu zaczął się kołysać, a oni roześmiani skakali po nim z coraz większą siłą.
— Teraz do wody! — krzyknął Oskar i złapał Kubę za rękę.
Kiedy uderzyli w taflę wody, kliny podtrzymujące stos puściły i pnie zaczęły się staczać do wody tuż za nimi. Zanurkowali, żeby ich nie przygniotły. Kuba jeszcze chwilę czuł w dłoni dłoń Oskara pod powierzchnią wody, ale potem coś nim szarpnęło i jego dłoń wyślizgnęła mu się z palców.
Antek zamarł, stojąc po pas w rozszalałej od wpadających do niej pni wodzie.
— Kuba! — wydarł się jak dziki. — Oskar! — nawoływał, chcąc iść za nimi.
Natan złapał go za ramię i powstrzymał.
— Antek! Co ty robisz? — krzyknął do niego. — Zatrzymaj się!
Antek zaczął się wyszarpywać.
— Puść mnie! — wrzeszczał, ale Jasiek zjawił się z drugiej strony i złapał za drugie ramię.
— Co ty niby chcesz zrobić? — pytał ze strachem.
Antek zamarł w bezruchu. Mogli tylko stać i patrzeć, jak pnie staczają się do wody z wielkim hukiem. Po Oskarze i Kubie nie było śladu. Kiedy huk umilkł, a woda się uspokoiła, zaczęli nawoływać.
— Kuba! Oskar!
Oskar wypłynął po drugiej stronie i stanął na brzegu.
— Tu jestem! — zawołał uspokajająco, choć było po nim widać, że był wystraszony. — Gdzie Kuba? — zapytał z przejęciem.
Po nim nie było śladu.
— Kuba! — wydarł się znów Antek i zaczął rozgarniać wodę rękami. — Kuba! — darł się na całe gardło.
Serce miał w przełyku. Zaschło mu w gardle i znów przypomniał sobie wieczór, gdy babcia przewróciła się na podwórku. Ciało mu zdrętwiało, choć drżało ze strachu i sam nie wiedział co teraz zrobić.
— Kuba! — nawoływał, a echo lasu niosło jego imię i podwajało.
Oskar, Jasiek i Natan poszli w jego ślady, ale Kuby nigdzie nie było widać ani słychać.
Antek o mało nie stracił świadomości, a Oskar wskoczył na pływające pnie i rozglądał się wokoło.
— Tu jestem! — usłyszeli go w końcu.
Szedł brzegiem w wysokiej trawie z podrapanym barkiem i nogą na całej długości.
— Wypłynąłem po drugiej stronie. Pień uderzył we mnie i wyrwał mi cię z ręki — tłumaczył, patrząc na Oskara. — Nic ci nie jest? — zapytał, gdy się zbliżył.
Antek wyskoczył z wody, jakby się gotowała i podbiegł do niego.
— DO DOMU! ALE JUŻ! — wydarł się jak dzikie zwierzę. — Mówiłem, że macie tam nie leźć do cholery! — przeklinał.
Złapał go za rękę i nie zważając na chłopaków, pociągnął za sobą.
— Antek — próbował go spacyfikować Kuba, ale jak grochem o ścianę.
Antek szedł jak taran, taszcząc pod pachą pozbierane z ziemi ubrania ich obu, a drugą dłonią trzymał go za przedramię jak imadłem. Minę miał zaciętą i Kuba ani myślał mu się sprzeciwiać. Wiedział, że zrobili z Oskarem głupotę. Obejrzał się tylko na chłopaków, a oni też zaczęli się zbierać.
Wszyscy najedli się strachu.
Antek wepchnął go na ciągnik, a potem zrzucił z przyczepy rowery chłopaków. Wsiadł za kierownicę i ruszył bez słowa pożegnania. Całą drogę się nie odzywał. Brwi miał ściągnięte tak samo, jak usta i kiedy wysiedli pod domem, pognał oczywiście w stronę pustku.
Kuba westchnął ciężko.
Oczywiście uciekł do swojego schronu — pomyślał i poszedł za nim jak skazaniec.
Wszedł po kamieniach do środka, a tam czekał na niego znajomy zapach, który wiercił mu dziurę w głowie, ilekroć się tu znalazł oraz Antek z zaciętą miną i zaciśniętymi pięściami.
— I co? — wydarł się na niego. — Zadowolony jesteś? — zapytał z pretensją i odepchnął go z całej siły. — Teraz leśniczy będzie szukał winowajcy! Ojciec cię za to zatłucze!
Kuba zatoczył się, potykając o kamienie i otworzył szeroko oczy.
— Przepraszam, przecież nie zrobiłem tego celowo — próbował wytłumaczyć.
Antek patrzył na niego ze złością, a w jego oczach szalała burza. Podszedł znów blisko i popchnął go raz jeszcze. Zasyczał i znów podszedł i znów popchnął, a potem się poddał i... objął go szczelnie ramionami.
— Mam gdzieś leśniczego — powiedział drżącym głosem i pocałował go w policzek.
Przylgnął do niego całym ciałem i stał w bezruchu, ściskając go za szyję.
— Bałem się jak cholera, że coś ci się stało — wystękał.
Kuba oniemiał. Uniósł powoli ręce i objął go w pasie. Przytulił delikatnie. Jego skóra pachniała opalenizną i wodą z jeziora. Zamknął oczy i delektował się tą chwilą.
Antek oprzytomniał po chwili i puścił jego kark. Odsunął się skrępowany i wbił oczy w kamienie pod nogami.
Kuba się uśmiechnął. To znów był ten słodki Antek. Prawdziwy.
— Byliśmy wtedy na randce? — zapytał o miejsce nad jeziorem z pomostem.
Antek spojrzał na niego wystraszony.
— Nie bądź głupi — ofuknął go.
Kuba przechylił głowę przekornie.
— Szkoda — westchnął z żalem.
— Po prostu było bliżej — wymigiwał się Antek i cofnął o krok.
Kuba wypchnął policzek językiem.
— Ładnie tam było, zabierzesz mnie jeszcze? — zapytał i zrobił krok do przodu.
Antek spojrzał mu w oczy spłoszony.
— Przecież sam trafisz.
— Samemu się nie chodzi w takie miejsca — drążył temat Kuba. — Zwłaszcza że przeznaczone jest na randki.
Antek zatrzymał go, kładąc mu dłoń na mostku.
— Miałeś stać w miejscu — powiedział z pretensją. — Obiecałeś.
Kuba zatrzymał się, ale wciąż patrzył na niego wyzywająco.
— Dobrze, ale co ty zrobisz?
— Nic nie będę robił — zaprzeczył szybko Antek i uciekł wzrokiem.
— To po co mam stać w miejscu? — kwestionował Kuba.
Antek przygryzł paznokieć na kciuku nerwowo, a potem zakręcił się w kółko. Był znów jak lis w potrzasku.
— Pocałuj mnie, Antek — powiedział stanowczo Kuba.
Antek zastygł w bezruchu, paprząc mu w oczy. Nic nie odpowiedział, tylko stał i patrzył. W jego spojrzeniu przeplatało się „zgłupiałeś" i „chcę tego bardzo". Przełknął głośno, a tryby w jego głowie znów nabierały rozpędu.
— Nie zastanawiaj się nad tym, tylko to zrób — nakłaniał Kuba. — Po prostu. Dużo dziś się wydarzyło. O mały włos, a nie mielibyśmy okazji, nie uważasz?
Antek drgnął. Zbliżył się o krok i spojrzał na jego usta. Potem znów w oczy i odsunął się w tył.
Kuba próbował złapać go za rąbek koszuli, ale mu się nie udało. Stał twardo w miejscu, a wystarczyłoby, że zrobiłby krok do przodu i Antek byłby jego. Obiecał jednak, że ani drgnie.
Antek miał pragnienie wymalowane na twarzy. Znów podszedł. Był rozedrgany. Uniósł dłoń i chciał pogładzić Kubę po pliczku, ale cofnął ją. Wciąż jednak patrzył na jego usta. Chciał ich. Widać to było bardzo wyraźnie.
Pochylił się powolutku, przymknął oczy i dotknął ich swoimi. Były ciepłe i suche. Kiedy się odsunął, oblizał wargi i Kuba zrobił to samo. Antek nie odrywał od nich oczu.
— Teraz ty — stęknął drżącym szeptem.
Kuba uśmiechnął się kącikiem ust. Rozczuliła go ta prośba. Uniósł dłoń i opuszkami palców przytrzymał jego brodę. Pochylił się i pocałował jego usta, obejmując je miękko swoimi. Smakowały truskawkami. Objął dłonią jego policzek i sięgnął ustami raz jeszcze. Antek odpowiedział tym samym i wymknęło mu się znów to ciche jęknięcie, na które tak bardzo czekał.
To był ich pierwszy prawdziwy pocałunek.
I był boski.
Objął go w pasie ramieniem i przyciągnął delikatnie do siebie. Antek przylgnął do niego, a oddech zaczął mu pędzić. Usta stawały się coraz bardziej zachłanne i namiętne, aż w końcu brakło mu tchu i się odsunął. Na ułamek sekundy popatrzył mu w oczy, ale nie wytrzymał intensywności spojrzenia i speszony spuścił wzrok w dół. Skrępowany uśmiech wkradł mu się na usta i wtedy... uciekł.
Po prostu wyszedł z pustku bez słowa.
Kuba jeszcze chwilę stał i patrzył, jak idzie w stronę domu, a potem ruszył za nim. Kiedy wszedł na poddasze, Antek leżał na swoim materacu, zwrócony twarzą do ściany.
Nie odezwał się do niego.
Obaj sporo tego dnia przeszli, dlatego dał mu spokój. Rozebrał się, zdezynfekował otarcia płynem, który przywiózł ze sobą na oparzenia i położył się u siebie. Leżeli tak aż do kolacji, którą zjedli w podobnym milczeniu, ale...
W nocy poczuł go za plecami. Spał zwinięty w kłębek z czołem przytkniętym do jego łopatek.
Uśmiechnął się zaspany i sięgnął za siebie po jego ramię. Oplótł się nim i pocałował wierzch jego dłoni czule, a potem przytulił ją do siebie, jak misia. Jak kiedyś dłoń Oliwii.
Lis jest spoko — ton jej głosu rozbrzmiał mu w głowie.
Bo Antek był jak ten Lis, ale dla niego był Księciem. Pokochał go i to jego wiejskie serce właśnie tej nocy. Czuł się odpowiedzialny, za to, co oswoił, bo wiedział, że Antek poczuł dokładnie to samo. Poczuł się odpowiedzialny za jego pogruchotanie serce. Całym sobą.
Nareszcie — zdążył pomyśleć, nim znów odpłynął w sen.
_________
*Emily Dickson – Poezje.
🦊🍓🦊🍓🦊🍓
Kolejny potężny rozdział za nami ^^ Trzymacie się jeszcze jakoś? Jakieś refleksje?
Do jutra!
Monika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro