Rozdział 11
Kilka dni później czas było wrócić na pole z truskawkami. Matma jako tako wchodziła Kubie do głowy, a lakier na paznokciach ich obu wytarł się niemalże całkowicie. Zjedli rano śniadanie, drugie zabierając ze sobą oraz dwie butelki wody i ubrani znów we flanelowe koszule i krótkie spodenki, wyjechali ciągnikiem z podwórka, gdy rosa jeszcze nie wyparowała z trawy. Najpierw jak zawsze jechali asfaltem, potem polną drogą w stronę ściany lasu, a następnie odbili w prawo.
Była siódma rano, a słońce paliło, jakby było samo południe. Łany zboża, które gdzieniegdzie jeszcze dojrzewało i czekało na żniwa, kołysały się trącane lekkim, ale dusznym wiatrem, a owady kręciły się w powietrzu w akompaniamencie śpiewu skowronka.
— No to jak? Co z tą grahamką? — zapytał prześmiewnie Antek, gdy niemalże byli na miejscu. — Już wiesz, gdzie rośnie?
Kuba szturchnął go w ramię.
— Złośliwcze — prychnął na niego. — Nie mam pojęcia co to za zboże.
Antek roześmiał się głośno.
— Kuba, grahamka to rodzaj bułki nie zboże — wytłumaczył mu jak niespełna rozumu dziecku.
Kuba spojrzał na niego jak na ducha.
— Ale przecież jest bułka wieloziarnista, żytnia, pszenna, są też ciastka owsiane, to co z tą grahamką?
Antek roześmiał się na całe gardło i spojrzał na niego przelotnie.
— Ty tak serio? — zapytał dla pewności, ale nie czekał na odpowiedź. Znał ją aż za dobrze. Kuba mówił serio. — Czasem się zastanawiam, skąd tyś się urwał — prychnął drwiąco. — Kuba, graham to rodzaj grubo mielonej, razowej mąki pszennej nie zboże. To pszenica, tylko to, w jaki sposób ją zmielą różni ją od tej zwykłej.
Kuba spojrzał na niego uważnie.
— Jaja sobie teraz ze mnie robisz.
Antek znów się roześmiał, ale ponieważ zobaczył z daleka, że wszyscy już są na miejscu i czekają na nich, uśmiech zniknął z jego twarzy. To była jego pierwsza konfrontacja z kimkolwiek zaraz po tej, jaką przeszedł u Adama, który mówił, że cała wieś huczy o tym, że łączy go coś z Kubą. Skąd wiedzieli? Pojęcia nie miał, ale spodziewał się tu tylko Oskara, Jaśka i Natana, bo sądził, że reszta z tych samych powodów co Adam nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego, ale się pomylił. Wciąż była tu Michalina, Wiktor, Marcel i jego siostra oraz jeszcze kilka innych osób ze wsi. I sam już nie wiedział, czy wolałby, żeby ich tu nie było i żeby nie musiał patrzeć im w oczy, czy że tu byli co oznaczało, że nie wszyscy są tacy jak Adam. I niby było to pocieszająca, ale oznaczało, że musi się zmierzyć z ich spojrzeniami.
Kiedy podjechali bliżej, Jasiek, Oskar i Natan jak zwykle podeszli się przywitać, a kiedy Antek zeskoczył z ciągnika podeszła też Michalina.
— Jestem tu tylko dlatego, że ojciec mi kazał — powiedziała do niego opryskliwym tonem.
Antek nie do końca wiedział, o co jej chodzi, ale spodziewał się, że o to samo co Adamowi.
— Powiedz ojcu, żeby cię nie zmuszał. Poradzimy sobie bez ciebie — odpowiedział jej równie opryskliwie.
To rozjuszyło ją bardziej.
— Widziałam was nad jeziorem — powiedziała jadowitym tonem.
Antek zastygł w bezruchu. Teraz już wiedział, dlaczego cała wieś huczy od plotek. Omiótł szybko spojrzeniem resztę ludzi.
Może przyszli tu na lincz? — pytanie pojawiło mu się znikąd w głowie i zabrakło mu języka w gębie. Tryby w jego głowie kręciły się już bardzo szybko. Zastanawiał się, co widziała i kiedy dokładnie.
— Ciebie i tego chłopaka z miasta — dodała, wskazując na Kubę skinieniem głowy.
Antek już wiedział, gdzie i kiedy oraz co mogła zobaczyć. Były dwie opcje. To jak się całowali lub... nawet nie chciał o tym myśleć. To było zbyt osobiste, intymne i krępujące. Poczuł, jak ta informacja paraliżuje mu styki w mózgu, który potęgował cichy chichot kilku osób. Rozejrzał się szybko wokoło. Ciche szepty oraz chichot umilkły i wszyscy zaczęli się gapić. Wędrowali wzrokiem to do niej to do niego i czekali na rozwój sytuacji.
— I co z tego? — bąknął niepewnie.
— Na pomoście, gdzie chodzi się na randki — mówiła dalej Michalina z dziką satysfakcją.
Antek wiedział, że mu nie odpuści. Przegrała zakład, a ona nie lubiła przegrywać. Była rozpieszczoną córką sołtysa, najbogatszego człowieka we wsi i zapewne nie o pieniądze jej chodziło, a o sam fakt, że przegrała.
— Całowaliście się. W usta. To było obrzydliwe — skrzywiła się, gdy to powiedziała.
Jej ładna twarz przypominała teraz jakiegoś upiora.
Antek przełknął głośno. Czuł, jak kolana wypełniają mu się watą, a na policzki wlewa się purpura. Tuż obok niego zjawił się Kuba. Stanął w roszczeniowej pozie, a w jego głowie zahuczały znów słowa siostry: Lis jest spoko, a Róża to pizda; i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Antek złapał go za nadgarstek i powstrzymał. To była jego konfrontacja, nie Kuby. Całe życie nie będzie go chował za plecami i go bronił. Spojrzał na Michalinę groźnie.
— Sądzę, że bardziej obrzydliwe jest to, że nas podglądałaś — powiedział odważnie, choć pojęcia nie miał, jak przepchnął słowa przez gardło. — Sama tak powiedziałaś na imprezie twojego brata, że ludzi się nie podgląda, a teraz przyznajesz się do tego na forum, że tak zrobiłaś? — zapytał z roszczeniem. — To hipokryzja, nie sądzisz? — dopytał i poczuł przypływ odwagi, bo wokoło rozbrzmiał cichy pomruk aprobaty.
Michalina zmarszczyła brwi. Nie była zadowolona z obrotu sytuacji.
— Byłam tam przypadkiem! To wcale nie tak, jak mówisz! — oskarżyła go w rewanżu. — Nie zmienia to faktu, że to obrzydliwe!
— A my nie poszliśmy tam po to, żeby nas ktoś oglądał, ani żeby komuś narzucać ten widok. A nawet jeśli byłaś tam przypadkiem, to często to robisz? Zdradzasz czyjeś intymne sekrety w obecności innych? — zapytał rozjuszony. — Oczywiście, że nie, ale ja wiem, dlaczego dziś tak zrobiłaś. Gdybyś zobaczyła tam kogokolwiek innego, chłopaka i dziewczynę, nie pisnęłabyś słowem, ale że to byliśmy my, wydaje ci się, że możesz to skrytykować, potępić i nas wyśmiać. To się nazywa homofobia — zarzucił jej ostro.
Nagle złość wpełzła mu pod powierzchnię skóry. Poczuł się dotknięty i niesprawiedliwie oceniony. Pierwszy raz w życiu poczuł, że chce zawalczyć o siebie. Rozejrzał się wokoło nienawistnie. Miny wszystkich były zażenowane, a niektórzy uciekali wzrokiem.
— TAK! Całowaliśmy się! I CO Z TEGO! — wydarł się na całe gardło. — TAK, JESTEM GEJEM! Podoba mi się Kuba! — zaczął krzyczeć w desperacji. — I CO, KURWA Z TEGO!
— Antek... — próbował go spacyfikować Kuba i złapał go za przedramię, ale Antek wyszarpnął mu się z ręki.
Rozejrzał się znów wokoło. Zatrzymał się na Wiktorze.
— Zawsze pomagam twojemu ojcu! Przywiozłem cegły na twój dom i rozładowałem! Czy to, że jestem gejem, coś zmienia? Wyrzucisz je teraz i każesz sobie przywieźć nowe NIE GEJOWI? — wykrzyczał do niego z ogromną pretensją i znów się rozejrzał. Odnalazł wzrokiem wnuka sąsiada z naprzeciwka. — Czy twój dziadek nie pomógłby mojej babci wtedy, gdy zasłabła na podwórku, BO JESTEM GEJEM?
Chłopak widać było, że czuje się osaczony. Zaczął kręcić głową przecząco i Antek dał mu spokój. Rozglądał się wciąż wokoło, na chwilę zatrzymując wzrok na twarzach zgromadzonych wokoło ludzi. Wszyscy milczeli jak zaklęci.
— Ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia? Ktoś jest ciekawy, kim jestem? — pytał z roszczeniem. Twarz wykrzywiła mu się w nienawistnym grymasie. — Jeśli ktoś nie chce pomagać GEJOWI, to droga wolna! Sam sobie dam radę! Wynoście się wszyscy! Idźcie do diabła! Nikt z was nie jest mi potrzebny, jeśli tak bardzo wam przeszkadza, kim jestem!
Potem złapał za pierwszą lepszą łubiankę leżącą na miedzy i ruszył w stronę pola. Zaczął zbierać nerwowo truskawki, a po chwili rzucił nią z całej siły i rozpłakał się głośno. Załamał. Uklęknął na suchej i gorącej jak popiół ziemi i zakrył twarz dłońmi.
— Jestem taki nieszczęśliwy przez was — zapłakał, ale to, co czuł wewnątrz, przypominało ulgę.
Miał to już za sobą. Chwilę później poczuł, jak Kuba obejmuje go ramionami. Wtulił się w niego i zapłakał znowu. Nie obchodziło go, że wszyscy patrzą.
— Tylko ciebie potrzebuję — jęknął, a Kuba uścisnął go mocniej. — Tylko przy tobie mogę być sobą. Chcę być sobą. Już nie chcę być nikim innym.
Serce się Kubie kroiło od tego jego płaczu i desperacji, z jaką wykrzyczał wszystkim, kim jest. Chciał mu tego oszczędzić. Był skłonny nawet być jego wstydliwym sekretem, jeśli mógłby go przed tym ochronić. Czuł się poniekąd temu winien i miał ogromne poczucie niesprawiedliwości, które gotowało mu się pod powierzchnią skóry. Zastanawiał się, dlaczego to zawsze musi być okupione taką scenerią i dramatyzmem. Miał ogromny żal do ludzi, że to wciąż wywoływało wśród nich tak skrajne emocje i kontrowersję.
— Antek, nie płacz — próbował go uspokoić, szepcząc mu do ucha.
— Nie chcę przestać. Chce mi się płakać i będę płakał — sprzeciwił się Antek, schowany w jego ramionach.
Tuż obok zjawił się Oskar. Pokazał Kubie skinieniem głowy, że wszyscy zabrali się za zbieranie truskawek i choć było to niesamowitym dowodem ich wsparcia, to Kuba pokiwał do niego głową przecząco, żeby nie zbierali.
Oskar z nim nie dyskutował. Ruszył w stronę grupki znajomych i wszystkich odesłał do domów.
Dzień minął o niczym. Antek zaszył się w pustku i palił papierosy, leżąc na wpół rozebranej ścianie z kamieni, jak kiedyś i patrzył w niebo. Kuba siedział poniżej pod ścianą, ale nie rozmawiali o niczym. Czasem ręka Antka zsunęła się z kamieni i głaskał go nią po włosach.
— Tylko ciebie potrzebuję — mówił jak w transie, wypuszczając z ust kłęby dymu.
Kuba mu nie odpowiadał. To nie była prawda. Akceptacja ludzi była dla Antka bardzo ważna, a on próbował sobie wmówić, że jest inaczej. Nie chciał się z nim o to kłócić, a już na pewno nie, gdy wydarzenia z dzisiejszego dnia wciąż były takie żywe i świeże.
Jednak kolejnego dnia, gdy podjechali na pole, zastali tam wszystkich co do jednego z wczoraj. Nie było tylko Michaliny, ale siostra Marcela owszem i wnuk sąsiada z naprzeciwka. Wszyscy. I już pracowali, nie czekając na nich.
Antek spojrzał podejrzliwie na Kubę.
— Masz z tym coś wspólnego? — zapytał ostro.
Kuba wytrzeszczył na niego oczy.
— Ja? Zwariowałeś? Niby jakim cudem? — zapytał zdumiony Kuba.
Antek zamilkł, ale był naburmuszony.
— Może powinieneś trochę uwierzyć w ludzkość — próbował go przekonać Kuba.
Antek nic mu nie odpowiedział, a kiedy się zatrzymali i zsiedli z ciągnika, podszedł do nich Wiktor. Podał Antkowi rękę.
— Cześć — odezwał się niepewnie. — Chciałem cię przeprosić za to, co wczoraj powiedziała moja siostra — powiedział na wdechu, ale patrzył mu prosto w oczy.
Jego słowa były szczere, a gest odważny. Antek chwilę się zastanawiał, patrząc na niego uważnie, ale ostatecznie odwzajemnił jego uścisk.
— Dzięki, ale nie trzeba. Nie jesteś własną siostrą, nie musisz za nią przepraszać — burknął w odpowiedzi.
— Ale chciałbym, żebyś wiedział, że uważam, że postąpiła źle. To niczyja sprawa, to o czym wczoraj mówiła. Miałeś wczoraj rację. I... — urwał, robiąc stosowną przerwę, aby podkreślić to, co chciał powiedzieć. — Chciałem, żebyś wiedział, że zbuduję dom z tych cegieł, które dla mnie przywiozłeś.
Antek spojrzał na niego zaskoczony. Tym Wiktor go kupił. To był niepodważalny argument, który go przekonał, że Wiktor mówi szczerze.
Pokiwał głową z uznaniem i uśmiechnął się do niego krzywo.
— Dzięki.
Kuba poczuł lekkość w piersi. Był wdzięczny Wiktorowi za to, co powiedział. To było dla Antka szalenie ważne.
Potem zabrali się za pracę, a wszyscy zachowywali się tak, jakby poprzedniego dnia nic nie zaszło.
Kolejnego Kuba skapitulował.
— Dziś z tobą nie pojadę — powiedział przy śniadaniu.
Antek spojrzał na niego zaskoczony.
— Co się stało?
Kuba się skrzywił.
— Źle się czuję. Całą noc bolał mnie żołądek, chyba wczoraj zjadłem za dużo truskawek — wyjaśnił skrupulatnie.
Antek się zmartwił, ale...
— Bo je się zbiera, a nie zjada głodomorze — zażartował. — Połóż się do łóżka i nic dziś nie rób. Mieszczuchy już tak mają.
— Czyli jak? — dopytał Kuba i skrzywił się, udając niezadowolenie.
— Nie nadają się do pracy w polu — zadrwił znów Antek.
Kuba skrzywił się jeszcze bardziej, ale nie chciał oponować zbyt mocno, bo jeszcze Antek gotów był zostać z nim w domu, a nie o to chodziło. I kiedy Antek wyjechał z podwórka, zerwał się z materaca, na którym go ułożył, pogłaskał po głowie i niemalże nie ululał do snu. Rozpiął walizkę, która stała nierozpakowana od chwili, gdy się tu ponownie zjawił i wyciągnął z niej to, czego potrzebował.
Uwijał się jak w ukropie, żeby wszystko było gotowe na jego powrót, bo wiedział, że zjawi się wcześniej. Truskawek zostało już niewiele i dziś mieli tam pojechać tylko z Jaśkiem, Natanem i Oskarem. I gdy się zjawił utyrany i brudny w okolicach godziny piętnastej, podał mu obiad.
Antek spojrzał na niego groźnie.
— Miałeś leżeć w łóżku, źle się czułeś — powiedział z pretensją.
Kuba rozłożył ręce.
— Miałem głodować? Dziadek też? — zapytał z roszczeniem, stając w swojej obronie.
Antek pokiwał głową na boki, że w sumie to Kuba ma rację.
— A jak było w polu? — zapytał, żeby odwrócić jego uwagę.
Usiadł przy stole, żeby dotrzymać mu towarzystwa.
— Mało dziś zostało, więc szybko się uwinęliśmy. Nie wiem, czy będzie trzecia tura. Jest strasznie sucho — poskarżył się na upalną pogodę.
Kuba pokiwał głową, że rozumie.
— No to jedz, a potem idź do wanny i przyjdź na górę odpocząć. Albo może... nie chcesz sobie zapalić?
Brwi Antkowi powędrowały w górę.
— Zapalić? — zapytał z szokiem wymalowanym na twarzy.
Kuba się zmieszał.
— Tak tylko przyszło mi do głowy — wykręcił się, drapiąc nerwowo w tył głowy.
Antek przerwał jedzenie.
— Coś kręcisz, chcę wiedzieć co — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Mam nieodparte wrażenie, że kłamiesz od rana. Przyznaj się, wcale źle się nie czułeś, prawda?
Kuba zaśmiał się skrępowany i wypchnął policzek językiem.
— Nie, nie czułem się źle. Kłamałem, masz rację — przyznał się od razu.
Antek czekał z uniesionymi brwiami na ciąg dalszy, a Kuba pogładził ceratę na stole palcami, jak dziadek.
— Przygotowałem naszą randkę. Pamiętasz? Obiecałeś mi, że pójdziemy — odsłonił nieco tajniki swojej rzekomej choroby.
Antek wyprostował plecy i oparł nadgarstki o blat stołu.
— No to przygotowałeś, czy pójdziemy? — zakwestionował.
Kuba się zaśmiał.
— Dla ciebie wszystko jest albo czarne, albo białe — skarcił go, ale żartobliwie. — Przygotowałem i pójdziemy.
— Dokąd? — zapytał dociekliwie Antek, nicując go spojrzeniem. Nagle otworzył oczy szeroko, jakby spłynęło do niego cudowne uświadomienie. — Do pustku! — wykrzyknął i zerwał się z miejsca. — Chcę zobaczyć, co to jest!
Kuba pognał za nim i złapał w połowie podwórka.
— Nie możesz! — zabronił, zatrzymując siłą.
— Dlaczego? — zapytał zdumiony Antek.
Szeroki uśmiech gościł na jego ustach a czy błyszczały z ekscytacji.
— Bo to niespodzianka — powiedział z pretensją Kuba.
Antek uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— No ale dla mnie, prawda? Więc czemu nie mogę zobaczyć? — zapytał rozbawiony.
Kuba westchnął ciężko i spojrzał na jego ubranie przelotnie.
— No nie wiem, a nie chciałbyś się najpierw wykąpać? — zasugerował delikatnie.
— Nie.
— Przebrać?
Antek pokręcił głową.
— Też nie — zaprzeczał rozemocjonowany.
Kuba podrapał się w głowę, zawiedziony.
— Aaa no to okej, chyba że tak — westchnął.
Antkowi zrzedła mina. Widział bardzo wyraźnie, że Kuba nie jest zadowolony z obrotu sytuacji.
— Ale? — dopytał.
— Wiesz, mieliśmy pójść na randkę, nie? Myślałem, że będzie... no nie wiem, jakoś inaczej — dukał rozgoryczony i uciekał wzrokiem. — Ale jak chcesz, to idź, zobacz. Tak po prostu — powiedział zrezygnowany i wzruszył bezsilnie ramionami, patrząc mu już teraz prosto w oczy.
Nagle w Antka uderzyło kolejne uświadomienie, jak wielką gafę popełnił. Kuba chciał, żeby było wyjątkowo.
— A — stękną tylko i go zatkało. — To może w sumie się wykąpię najpierw?
Kuba się uśmiechnął.
— Yhm — przytaknął ochoczo.
— I może się przebiorę, bo w sumie to brudne mam te rzeczy.
Oczy Kuby uśmiechnęły się jeszcze bardziej. Słońce wpadające do nich sprawiło, że były zieleńsze niż zwykle.
— Yhm.
— I może ubiorę jakąś koszulkę, bo chłodno się robi? — zasugerował, choć upał wcale nie zelżał.
Kuba prychnął cicho.
— Może tak zrób?
Antek obejrzał się za siebie i wzruszył ramionami.
— Chyba nie jestem aż taki ciekawy i chyba jestem wciąż głodny, może dokończę obiad? — zapytał z udawaną powagą.
Kuba wciąż się uśmiechał.
— Yhm.
Wiedział, że Antek się zorientował, o co chodziło i serce łomotało mu w piersi z radości.
— Wracam, kończę obiad i wchodzę do wanny — powiedział z udawaną obojętnością i wyminął go, trącając barkiem zaczepnie.
Kiedy był na schodach, nie wytrzymał. Odwrócił się na pięcie, zwiesił bezsilnie ramiona i uśmiechnął się tak, jak jeszcze Kuba nigdy nie widział.
— Podpowiedz mi, chociaż, co to jest, bo umrę z ciekawości — poprosił.
Kuba się roześmiał. Spojrzał na niego i puścił do niego oczko.
— Spodoba ci się, obiecuję. Kończ jedzenie i właź do wanny — nakazał.
Antek westchnął ciężko.
— No dobra, to idę — powiedział z żalem.
Ale im dłużej siedział w wannie, tym coraz szybciej pracowały mu tryby w głowie.
Mam się jakoś specjalnie ubrać? — pytał sam siebie. — A może powinienem mieć dla niego prezent? Może dlatego zwlekał z tą randką kilka dni? A co jak on ma coś dla mnie, a ja nie mam? Może powinienem ubrać koszulę? — zadręczał się pytaniami, ale gdy wyszedł z łazienki i zobaczył Kubę ubranego zwyczajnie w jedną z tych swoich koszulek do gry w koszykówkę i czekającego na niego w kuchni trochę się uspokoił.
Niestety nie na długo, bo gdy wszedł na poddasze, zwątpienie znów go dopadło, gdy otworzył szafę.
Niby co ja mam ubrać? — znów zaczęła się litania i zanim się zdecydował na zwykłą białą koszulkę z krótkimi rękawami wywiniętymi w lamówkę i nieco przylegającą do ciała, minęły całe wieki. Potem zaczesał mokre włosy na bok, pogładził koszulkę na ramionach i spojrzał w okno. Na dworze zrobiło się szaro. Zbliżał się wieczór.
— Jakoś tak wyjątkowo wcześniej dziś robi się ciemno, co nie? — zapytał, gdy zszedł na dół.
Nie wiedział, gdzie podziać oczy. Był skrępowany tym, jak Kuba na niego patrzył.
— Uczesałeś się? — zapytał z uśmiechem na twarzy. — Ładnie.
Antek się speszył się jeszcze bardziej i wciąż uciekał wzrokiem.
— Idziemy? — zapytał skrępowany i oblizał wargi nerwowo.
— No pewnie — przytaknął Kuba i wstał energicznie od stołu.
Całą drogę się zastanawiał, czy powinien go złapać za rękę i w sumie to bardzo tego chciał, ale się na to nie zdobył, a kiedy byli u szczytu stodoły Kuba zatrzymał go, chwytając za ramię.
— A teraz zakryj oczy, poprowadzę cię dalej — nakazał.
— Co? Dlaczego? — zapytał zaskoczony Antek.
Kuba westchnął z irytacją, ale jednocześnie pobłażliwie.
— Miała być niespodzianka, nie?
Antek zakrył natychmiast oczy dłońmi.
— Tak, zgadza się. Niespodzianka. Już nic nie widzę — przytaknął jak pięciolatek.
Wszystko mu drżało z emocji. Nie chciał dać tego po sobie poznać, ale Kuba i tak to wiedział. Antek trajkotał, jak to zwykle on, gdy był w takim stanie. Uśmiechnął się sam do siebie i złapał go za ramiona. Wszystko szło po jego myśli, a już sądził, że Antek wszystko zrujnuje, gdy pognał w stronę pustku po obiedzie. Spojrzał w niebo. Kilka chmur zasłoniło zachód słońca i w sumie był im za to wdzięczny. Potrzebował nieco mroku, żeby...
— Chodźmy, zobaczyć niespodziankę — powiedział i pchnął Antka przed siebie.
Ten szedł jak truchło, ale w miarę szybko udało mu się go zaprowadzić na miejsce.
— Teraz noga w górę, wchodzimy, jesteśmy przed płaskim kamieniem na wejściu — powiedział zadowolony.
Antek potknął się jeszcze dwa razy, nim wreszcie stanęli na środku pustku, ale się udało.
— Teraz możesz odsłonić oczy — zakomunikował mu Kuba.
Antek powoli opuścił dłonie, a jego oczom ukazał się obraz jak z bajki. Pustek rozświetlony był dwoma tuzinami kolorowych lampionów w kształcie słoiczków, rozwieszonych na gwoździach wbitych pomiędzy kamienie, a na tej ścianie, która była najmniej wyburzona, wisiało... prześcieradło.
— Kuba, jakim cudem one się świecą? — zapytał oszołomiony. — Przecież tu prądu nie ma.
— Są na baterie — prychnął w odpowiedzi Kuba.
— A skąd je wziąłeś? — pytał jak w transie Antek, wciąż rozglądając się po całym pustku.
— Przywiozłem z domu. Pamiętasz walizkę, której nie rozpakowałem? Tam je ukryłem — wyśpiewał jak na spowiedzi.
Ciepłe uczucie rozlało się Antkowi w piersi, bo to oznaczało, że już wtedy Kuba o tym myślał. Planował.
— A to prześcieradło? Po co tu wisi? Będziemy wywoływać duchy? — zapytał żartobliwie.
Kuba parsknął znów śmiechem.
— Nie, jesteśmy w kinie — oznajmił mu rozbawionym, ale oczywistym tonem i pokazał na dwa stare fotele, które znalazł w stodole i je tu przytaszczył.
Antek spojrzał na niego zachwycony. Jego oczy błyszczały jak bursztyny w kolorowym świetle słoiczków, a uśmiech rekompensował Kubie cały wysiłek, jaki włożył w przygotowania.
— W kinie? — zapytał zaskoczony. — A co będziemy oglądać? I jak niby tutaj?
Kuba znów się zaśmiał.
— Zaraz zobaczysz — powiedział zagadkowo i złapał go za ramiona.
Usadził na jednym z foteli, a potem sięgnął do czegoś, co stało na wyburzonej ścianie tuż nad ich głowami i włączył.
Biały obraz pokazał się na rozwieszonym prześcieradle.
— To jest rzutnik. Działa na bluetooth. Zaraz połączę go z telefonem — wyjaśnił i sięgnął po niego do kieszeni. — Film ściągnąłem, jeszcze jak byłem w domu, to nam się nie będzie zacinał.
Antek siedział jak na szpilkach, ale oniemiał, gdy na prześcieradle pokazał się tytuł: Titanic.
Spojrzał na Kubę, a ten uśmiechnął się do niego szeroko.
— Gdzieś słyszałem, że lubisz ten film — powiedział z zadowoleniem i odwrócił oczy w stronę wyświetlanego obrazu. Widać było, że jest z siebie szalenie zadowolony i Antek chciał, żeby tak się czuł.
— To moja pierwsza randka w życiu — wyznał bez zażenowania.
Kuba wrócił do niego spojrzeniem, ale teraz widać było w nim zaskoczenie.
— Mam nadzieję, że czujesz się wyjątkowo? — zapytał zmartwiony.
Nie mógł mu powiedzieć, że on też jest na randce po raz pierwszy, bo byłoby to kłamstwo. Był na randce może niewiele razy, ale kilka na pewno.
— Jest idealnie — pochwalił Antek.
Kuba uśmiechnął się z ulgą.
— No to puszczam, przed nami trzy godziny oglądania — powiedział z zadowoleniem, bo choć fanem Titanica nigdy nie był i nie pamiętał, czy widział go choć raz w całości, to cieszył się na ten wspólnie spędzony czas.
Miał Antka na wyłączność i właśnie gdzieś w połowie, gdy Jack szkicował nagą Rose, położył swoją rękę na oparciu fotela i czekał, czy Antek się zorientuje.
Antek miał oczy wlepione w film wyświetlany na prześcieradle, ale rękę zauważył. Tryby w jego głowie znów ruszyły jak na zawołanie.
Chce, żebym złapał go za rękę? — zastanowił się. — Tak się chyba robi na randce — zaczął snuć domysły. Też chciał, żeby była dla Kuby wyjątkowa.
Delikatnie położył dłoń obok tej jego i czekał, czy Kuba coś zrobi. Ten jednak uśmiechnął się jedynie pod nosem i też czekał. Antek już nie oglądał filmu, choć był jego ulubionym. Teraz skupił się na tej dłoni, którą strasznie chciał poczuć w swojej i zastanowił się, dlaczego na filmach to wszystko było takie proste. Jakim cudem Rose rozebrała się tak bez ceregieli przed Jackiem, który jej się tak bardzo podobał i pozwoliła się narysować. Delikatnie trącił małym palcem jego palec. Kuba ani drgnął, jakby tego nie zauważył. W końcu Antek odważył się unieść palce i wpleść je w te jego. Uścisnął jego dłoń delikatnie, a jego klatka piersiowa zaczęła falować energicznie. Poczuł ciepło dłoni Kuby i obaj w jednym czasie spojrzeli na siebie. Kuba się uśmiechnął.
— Czekałem na to — powiedział szeptem.
Antek westchnął z ulgą.
— Ja też.
Kuba oparł głowę o zagłówek i patrzył Antkowi w oczy. W tych jego błyszczała ekscytacja i zadowolenie.
— Mogę się przesiąść koło ciebie?
Antek przełknął głośno.
— No pewnie — starał się brzmieć lekko, ale prawdą było, że czuł ogromne zdenerwowanie.
Kuba podniósł się ze swojego fotela i usiadł obok Antka. Złapał go za nadgarstek i otoczył się jego ramieniem, na którym ułożył głowę.
— Tak mogę? — zapytał dla pewności.
Antkowi serce chciało wyskoczyć gardłem, dlatego jedynie przytaknął skinieniem głowy.
— Yhm — wydukał z trudem i znów wlepił oczy w wyświetlany film.
Na jego nieszczęście zbliżała się scena seksu w samochodzie. Nie wiedział, gdzie podziać oczy.
— Zawsze czuję zakłopotanie, gdy ludzie w filmach uprawiają seks — odezwał się Kuba. — Ty też? — zapytał jakby nigdy nic.
— Trochę — stęknął Antek.
Kuba odchylił się i spojrzał na niego, przekręcając głowę w bok.
— Chyba jednak trochę bardziej niż trochę — zakpił z jego skrępowania. — Mam wrażenie, że zaraz uciekniesz.
Antek tylko się skrzywił. Ni to był uśmiech, ni zdenerwowany grymas. Kuba przestał się uśmiechać i spojrzał na jego usta.
— Chciałbym cię pocałować.
Antek westchnął nerwowo.
— Na randce chyba się ludzie całują — podał w kwestię.
Kuba się zaśmiał cicho.
— Chyba na pewno — potwierdził i sięgnął ustami po te jego.
Odpowiedziały natychmiast. Były miękkie jak zawsze, ale bardziej namiętne. Językiem wyprawiał cuda. Kuba miał wrażenie, że szumi mu w uszach. Podniósł się i usiadł na nim okrakiem. Objął jego policzki i zaczął całować zachłanniej. Poczuł jego dłonie na swoim pasie, jak zaciskają się kurczowo i przyciągają go do siebie, gdy nagle tuż nad nimi pojawiła się znikąd ściana deszczu i lunęła na ziemię bezlitośnie.
To był ten szum, który Kuba słyszał jeszcze chwilę temu, sądząc, że to w jego uszach. To była zbliżająca się fala deszczu. Kuba oderwał usta od tych Antkowych i popatrzył mu w oczy zaskoczony. Zaczął się śmiać.
— Uciekajmy! — próbował przekrzyczeć szum.
Lało jak z cebra.
Antek poderwał się z miejsca, a Kuba zdążył złapać jedynie rzutnik i wybiegli z pustku w stronę stodoły.
— Antek! Dach! — krzyczał w biegu.
— Nic się nie stanie! — odkrzyknął mu Antek, śmiejąc się do rozpuku. — Teraz jak wychodzę, sprawdzam, czy wiadro jest w odpowiednim miejscu!
— To dobrze — ulżyło Kubie.
Nie miał ochoty znów wycierać zalanej podłogi i suszyć rzeczy.
Kilka minut później wpadli do stodoły, która była bliżej niż dom. Zmoknięci do suchej nitki, wciąż śmiali się i dyszeli ciężko.
— Jeszcze nigdy nie biegłem z taką prędkością — śmiał się Kuba i odłożył rzutnik na beczkę stojącą pod ścianą.
Z kieszeni spodenek wyciągnął telefon i położył obok.
— Jakby cię piorun trzasnął w tyłek, to byś biegł jeszcze szybciej — drwił Antek. — Jesssu jestem cały mokry — śmiał się, unosząc ręce i oglądając się całego. — Koszulka przylgnęła do mnie, jak plaster w życiu jej z siebie nie zedrę.
— Będziesz musiał poczekać, aż na tobie wyschnie — żartował Kuba.
— Yhm i dostanę zapalenia płuc — odpierał jego żarty Antek, szarpiąc się już z mokrą koszulką.
Kuba zrzucił swoją z lekkością, a potem spojrzał na Antka, który ledwo uniósł swoją i zaklinował się w niej na wysokości obojczyków.
— Daj, pomogę ci łamago — zaśmiał się z niego i złapał za krawędzie.
Pociągnął w górę i wydostał go z mokrej pułapki. Odrzucił ją na bok i wrócił dłońmi do jego boków. Spłynął nimi po bokach Antka i nagle powietrze pachnące deszczem, zgęstniało i sytuacja stała się na powrót intymna. Chciał tego. Śmiech ich obu zamilkł, a uśmiechy z każdą sekundą bledły na ich twarzach. Patrzeli sobie prosto w oczy. Palce Kuby zacisnęły się leciutko na opalonej skórze Antka i przyciągnął go delikatnie do siebie. Krople deszczu spływały mu po twarzy i Antek uniósł dłoń, żeby potrzeć jego policzek kciukiem, ścierając je z niego. Zauważył, że słońce skropiło jego nos delikatnymi piegami i podobał mu się jeszcze bardziej.
— Jesteś taki ładny — wyszeptał bezwiednie.
Kuba poczuł uścisk w piersi, bo choć słowa brzmiały nieco śmiesznie, to musiał przyznać, że nigdy takich nie usłyszał od nikogo. Ujęła go ta chłopięcość, z jaką to powiedział. Zawsze tylko rzucał wyzwiskami i zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy usłyszał od niego... komplement. Spojrzał na jego usta.
— Ciągle myślę o tym, żeby cię znów pocałować. Chcę cię całować cały czas — ni to zapytał, ni poprosił o zgodę.
Antek przysunął się bliżej. Kciukiem potarł teraz jego dolną wargę.
— Ja też chcę — stęknął cichutko i sięgnął swoimi ustami po jego usta.
Były ciepłe i nabrzmiałe. Zachłanne. Chciał ich takich.
— One też są takie ładne. Ciągle myślę o tym, co robiliśmy na pomoście — wyznał zgodnie z prawdą.
Z głowy mu nie chciał wyjść ten widok, gdy Kuba przymknął oczy, a jego ciało wygięło się w łuk. I to uczucie jego pulsującej erekcji w swojej dłoni. Nie przyznał mu się, że doszedł tak samo, jak on w spodnie, bo Kuba go nawet nie dotknął i czuł z tego powodu zażenowanie.
Kuba tymczasem objął go szczelnie w pasie i wpasował jego ciało w swoje.
— Chodź, położymy się na sianie — zaproponował, nie przestając całować. — Deszcz pewnie nie przestanie padać do rana. Śpijmy tu dzisiaj.
Antek przerwał pocałunek i spojrzał za siebie. Deszcz lał jak z cebra, a ciężkie, szaro-bure chmury roztoczyły się po niebie aż po horyzont. Wymanewrował się z objęć Kuby i podszedł do wrót. Zamknął je i zaryglował, a potem spojrzał znów na niego.
— Zostańmy — zgodził się, choć po chwili zawahał. — Ale co z twoją alergią?
Podszedł znów do niego i stanął kilka centymetrów przed nim. Pogładził palcami jego gładki tors. Kuba ujął go za brodę i znów pocałował.
— Chodź — poprosił. — Nic mi nie będzie.
Znów objął go w pasie ramieniem i pociągnął na siano. Cichy szelest i zapach uniosły się w powietrze, gdy się położyli. Kuba wędrował ustami po szyi Antka, sprawiając mu przyjemność.
— Dziś ja chcę cię dotykać — wyszeptał zmysłowo. — Jest ci dobrze? — dopytywał między pocałunkami.
Antek z trudem radził sobie z emocjami i odczuciami. Serce w piersi łomotało mu głośno i wiązało gardło w supeł.
— Kuba, to aż boli — odpowiadał z grymasem na twarzy, trzymając się za schowaną pod spodenkami nabrzmiałą erekcję.
— Obiecuję, że za chwilę przestanie — szeptał uspokajająco Kuba. — Zsuń spodnie albo daj, ja to zrobię — zaoferował i wsunął dłoń pod jego pasek.
Trudność polegała na tym, że spodnie były mokre i ciężko było się ich pozbyć, ale jakoś sobie z tym poradził. Potem ściągnął swoje. Przylgnął do jego boku, a dłonią wciąż gładził jego ciało. Antek dyszał głośno w ciemności, ale złapał go za rękę i poprowadził w dół. Stęknął, gdy Kuba objął jego erekcję palcami.
— Boję się, ale to takie pociągające — wyznał.
Kuba pocałował miękko jego usta.
— Nie bój się, to nic złego — wydyszał spragniony.
W nikłej poświecie szarości widział tylko jego oczy. Patrzyły na niego z ufnością, a gdy rozpoczął powolny masaż, przymknęły się ciężko i nim wywróciły się białkami do góry, w jego źrenicach zapalił się płomień, który Kuba chciał zobaczyć. Było mu tu dobrze w jego objęciach. Widział swoje odbicie w jego oczach i mógłby przysiąc, że nie ma tam nikogo więcej. Byli sami. Razem.
— Kuba... — jęknął Antek i wyprężył ciało.
Przełknął głośno suchość w ustach.
Kuba chwilę dawał mu przyjemność, ale gdy Antek zaczął stękać coraz głośniej, podźwignął się i wpasował swoje ciało w jego. Objął swoją i jego erekcję razem, a potem z ustami wykrzywionymi w grymas zaprowadził go tam, dokąd chciał z nim pójść. Na szczyt. Antek krótko przed tym otworzył oczy szeroko, a jedną dłoń zacisnął mocno na jego boku, a drugą na sianie.
— Kuba! — jęknął bezwiednie. — Dochodzę... — wydyszał i zacisnął oczy, jakby siłą chciał powstrzymać spełnienie.
Kuba scałował ten jęk z jego ust, ale podniósł się i spojrzał na niego.
— Patrz na mnie, Antek — poprosił drżącym szeptem.
Antek otworzył ciężkie powieki, a usta uchyliły mu się bezwiednie i zastygł w spazmatycznym skurczu. Kuba doszedł chwilę później. Opadł na siano tuż obok. Zdyszany, zmęczony, ale uśmiechnięty. Zadowolony. Serce waliło mu w piersi jak szalone.
— Chodź do mnie — poprosił, dysząc ciężko i przyciągnął go do siebie.
Antek chwilę się wahał, ale ostatecznie przystał na propozycję. Przylgnął do jego boku i wtulił twarz w jego szyję.
— Kocham cię, Kuba — wyjęczał zemdlony spełnieniem.
— A ja kocham ciebie.
Deszcz przestał padać szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Północ przywitała ich pohukiwaniem sowy i symfonią świerszczy. Znów było duszno. Ulewa wsiąknęła w spragnioną glebę i wyschła ponownie na popiół.
Teraz Kuba leżał w zagłębieniu obojczyka Antka i gładził go po klatce piersiowej dłonią.
— Palić mi się chce — burknął Antek.
— Mogę ci pójść po papierosy, jak chcesz, ale pewnie zalał je deszcz — zaoferował Kuba.
Antek parsknął śmiechem.
— Ty się nigdy nie nauczysz — zadrwił. — Chcesz, żebym puścił stodołę z dymem? Jedna iskierka i zostałyby z nas dwa wędzone trupy. Pamiętaj, nie wolno palić ani w polu, ani w pobliżu stodoły, ani nigdzie na otwartej przestrzeni, gdy jeszcze rośnie zboże.
— Dobrze Panie Gospodarzu.
Antek podniósł się na łokciu i wymierzył w niego palcem.
— I nie wolno śmiać się z gospodarza, bo ci sprawi łomot — powiedział groźnie, ale z przekorą.
Kuba złapał go za ten palec i uśmiechnął się szeroko.
— Taki jak ten tu na sianie? — zapytał z drwiną.
Antkowi oczy się uśmiechnęły, zawstydzone. Oparł czoło o jego klatkę piersiową.
— To był mój pierwszy raz — wyznał.
— Wiem głupcze. Domyśliłem się — zakpił Kuba. — Mój też.
Antek podniósł głowę i spojrzał mu w oczy zaskoczony.
— Mówiłeś, że...
Kuba się zaśmiał, poprawiając mu włosy na bok.
— Kłamałem. Chciałem ci utrzeć nosa.
Antek poczuł się pewniej, ale po chwili znów się speszył i oparł czoło o jego klatkę piersiową.
— Czuję się jak idiota dlaczego?
— Bo ci się podobało.
Antek wydał z siebie dziki rechot.
— Jestem szczęśliwy — wyznał i naprawdę to poczuł.
Radość wypełniała każde włókno jego ciała i cząstkę duszy. To było niesamowite uczucie, ale...
— Uznaję to za potwierdzenie — dodał rzeczowo Kuba i cmoknął go w czubek głowy.
Antek milczał jakąś chwilę.
— Boję się.
— Antek, mówiłem ci, to nic złego...
— Boję się końca lata — dodał, przerywając mu Antek. — Boję się, że wyjedziesz i o mnie zapomnisz.
W Kubę nagle uderzyło uświadomienie, że faktycznie lato się skończy, nim się obejrzą i że też o tym myśli coraz częściej. Złapał Antka za policzki i nakazał spojrzeć sobie w oczy.
— Nie zapomnę o tobie, Antek.
— Ale będziemy daleko od siebie. Będziesz zajęty kolejnym semestrem w szkole, a ja mam obowiązki tutaj. Poza tym ja wciąż nie mogę ci nic zaoferować...
— ANTEK! — podniósł głos Kuba tak samo, jak głowę. — Co ty chcesz mi więcej dać niż swoje wiejskie serce?
Antek zastygł w bezruchu.
— Wiejskie serce? — zapytał jakby z żalem.
Kuba się uśmiechnął i pogładził go po policzku.
— Wiem, że tak o nim mówisz. Słyszałem od Natana — powiedział z uśmiechem i znów położył głowę na sianie.
Antek prychnął, ale żartobliwie i znów oparł czoło o jego klatkę piersiową.
— Nie mam nic więcej — powiedział szeptem.
— Ależ masz — powiedział z przekonaniem Kuba.
Znów złapał go za policzki i nakazał spojrzeć na siebie.
— Jesteś słodki, jak te truskawki, które przywiozłeś mi do szkoły i masz całą gamę emocji, którymi urzekasz, gdy jesteś sobą i nie chowasz się za tą szorstką maską chuligana.
Antek parsknął śmiechem i znów schował twarz w jego torsie.
— Słodki i urzekający? Co ty gadasz? — zaśmiał się histerycznie. — Ja taki nie jestem — zaprzeczył, choć te słowa go uwodziły.
— Jesteś. Dla mnie jesteś — powiedział stanowczo Kuba. — Nie, żebym nie lubił tego chuligana, jakim cię poznałem, ale to ta twoja słodkość mnie w tobie rozkochała.
Antek uniósł głowę i spojrzał mu znów w oczy. Te jego uśmiechały się przekornie, a on pochylił się i cmoknął go w usta.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
A potem zaczął go całować coraz bardziej zachłannie.
— Chcę jeszcze, Kuba — jęknął, wpasowując w niego swoje ciało.
Kuba objął go i wtulił w siebie bardziej.
— O niczym innym nie myślę, od kiedy skończyliśmy — zarechotał mu w usta.
To było właśnie to, czego od niego oczekiwał. Tych prostych emocji wyrażających tego, kim był i czego chciał. Niczego więcej.
— Zróbmy to. Pójdźmy na całość, chcesz? — pytał upojony jego nagłą wylewnością.
Antek natychmiast przerwał pocałunek i odepchnął się od niego.
— Nie ma mowy.
Kuba otrzeźwiał. Nawet się trochę wystraszył, że się zanadto pospieszył.
— Dlaczego? — zapytał skonsternowany.
Antek uciekł wzrokiem.
— To za szybko, poza tym od tego boli tyłek — powiedział skrępowany.
Kuba uśmiechnął się nikczemnie.
— Że za szybko, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć, choć ja bym chciał już wszystkiego z tobą, ale żeby bolał mnie tyłek? Aż taki niewyżyty jesteś?
Antek zastygł w bezruchu i otworzył szeroko oczy.
— Ja?
Kuba znów uśmiechnął się nikczemnie. Wiedział, że tak zareaguje, ale to było celowe zagranie. Podniósł plecy i przewrócił ich na te Antkowe. Pocałował go w usta, a potem w szyję, tuż za uchem. Raz, drugi i trzeci. Delikatnie. Pieszczotliwie, ale zmysłowo zarazem.
— A gdy wyobrażałeś sobie siebie w takiej sytuacji, to jak? — zapytał szeptem i znów pocałował miękko jego skórę.
— Nie wiem — zaprzeczył Antek, a jego oddech przyspieszył. — Nie myślałem o tym...
— Kłamczuch — zarechotał Kuba. — Jeszcze kilkanaście minut temu mówiłeś inaczej. Powiedz mi, chcę wiedzieć — nakłaniał. — Ja jestem w stanie dać ci jedno i drugie, ale musisz być delikatny, to mój pierwszy raz. Ja dla ciebie byłbym, obiecuję.
Antek czuł, jak te słowa go pociągają. Zupełnie tak samo, jak wtedy na asfalcie, gdy wracali z imprezy Wiktora. Dziś było jednak inaczej, już tak bardzo się nie bał. Kuba dawał mu pewność, że wszystko, co się między nimi dzieje jest prawdziwe i że może mu zaufać. Miał jednak całą listę oporów, żeby wyznać prawdę.
— Jak nas widzisz, Antek? — wyszeptał mu do ucha spragniony Kuba. — Bo widzisz nas, prawda? Tylko nas.
Oczywiście, że Antek widział już tylko ich. Nikogo więcej. Od chwili, gdy Kuba stanął w bramie, widział, jak...
— Chcę tego — wydyszał, przełykając ciężko suchość w ustach.
Kuba poczuł jak mrowi go od tych słów całe ciało. Złapał Antka za pas i znów odwrócił ich na swoje plecy. Antek wtoczył mu się między nogi, a jego erekcja znów stała się wyczuwalna. Kuba poczuł niepohamowane pożądanie i to, że Antek da się namówić.
— Zrób to ze mną, Antek — wydyszał mu w usta.
Antek stęknął. Nagle całe jego ciało i umysł stały się tkliwe i zachłanne. Bał się, ale nie potrafił oprzeć. Musiał wreszcie uwolnić z siebie tę energię.
— Nie umiem — pożalił się rozpaczliwie, ale nie przestawał go całować.
— No to razem się nauczymy. Ja też nie umiem — zapewnił go Kuba. — Napluj na dłoń — poinstruował go, wciąż całując zachłannie.
— Mam sucho w ustach jak na Saharze — pożalił się znów Antek.
Dlatego Kuba polizał dłoń i przeciągnął nią po jego erekcji.
— Zróbmy to — poprosił spragnionym głosem.
Antkowi puściły wszystkie hamulce.
— Zróbmy — wydyszał ciężko.
Sięgnął ręką między nich dwóch i zsunął się lekko w dół. Nie było łatwo. Kuba zacisnął oczy i skrzywił się lekko.
— Mam przerwać? — zapytał wystraszony Antek.
— Nie, po prostu zrób to wolniej...
Antek przytaknął skinieniem głowy, a potem już tylko czuł, jak jego ciało zaczyna się kołysać, powoli, powolutku, i jeszcze wolniej, spowite doznaniami jak niekontrolowanym dreszczem. Jak wypełnia je uczucie błogości i wszechogarniającej rozkoszy, która rozpływa się w nim ciepłymi falami i jak dławi go w krtani, a potem pulsuje w żyłach. Obezwładnia i daje siłę jednocześnie.
— Kuba... kocham... cię — szeptał, drżąc na całym ciele.
To było to uczucie, które sobie zawsze wyobrażał. To jego szukał i właśnie znalazł. Szczęście, miłość i satysfakcję z połączenia tych dwóch uczuć w jedną fizyczną demonstrację dotyku i czułości.
Kuba uśmiechnął się w jego usta. To, co czuł nie mgło konkurować z niczym. Fizyczna rozkosz, jaką mu dawał w połączeniu z emocjami, które malowały mu się na twarzy były nie do pobicia.
— Ja też cię kocham, Antek — wystękał zemdlony. Pierwsze gorące fale zaczęły mu się piąć po ciele. — Dochodzę... Antek... — jęknął bez kontroli. — Nie... panuję nad ... tym...
Antek opadł na niego chwilę później. Zdyszany i zadowolony. Rozładowany emocjonalnie i fizycznie. Miał wrażenie, że ma mdłości i że to chyba nie do końca dobrze.
— Zaraz zwymiotuję — pożalił się. — Dlaczego tak się czuję?
Kuba się zaśmiał.
— Nie zwymiotujesz — zaprzeczył. — To przez orgazm. Ja też to czuję.
— Nigdy tak nie miałem — zaprzeczył Antek.
— Bo nie uprawiałeś seksu naprawdę. Prawdziwy seks to coś zupełnie innego. To działa mocniej — zaśmiał się Kuba.
Antek zamilkł. To było dziwne uczucie, ale faktycznie odpłynęło wraz z paraliżującym bezwładem, który ogarnął jego ciało tuż po.
Pół godziny później wciąż leżeli obok siebie, obejmując się i czasem całując. Kuba przypomniał sobie znów rozmowę z Natanem.
— Dlaczego nie wyjedziesz na studia? Natan mi mówił, że dostałeś stypendium w liceum i że na studiach na pewno też byś dostał. Może mógłbyś studiować w Warszawie. Moglibyśmy się częściej spotykać — zagadnął.
Antek nie zdążył mu odpowiedzieć, bo tuż nad stodołą przetoczył się głuchy grzmot, ukryty gdzieś wysoko w chmurach. Podniósł głowę i przekrzywił, jakby nasłuchiwał.
— Słyszałeś? — zapytał i spojrzał na Kubę.
Jego szeroko otwarte oczy mówiły same za siebie.
— To burza. Jesteśmy tu bezpieczni? — zdążył tylko zapytać, bo tuż nad nimi grzmot znów roztoczył się głośno i spadł na ziemię z ogromnym hukiem. — Antek! — krzyknął ze strachu.
Antek zerwał się na równe nogi, które zapadały się w stogu siana.
— Ubieraj gacie! — nakazał podniesionym głosem.
Sam odszukał swoje na wpół jeszcze mokre i wciągnął na chudy tyłek. Mokrą wciąż koszulkę, odrzucił na bok. Wyszedł na środek stodoły i uchylił wrota. Wiatr, który nabierał właśnie na sile, wyrwał mu je z rąk i rąbnął nimi o ścianę z łoskotem. Dawno tak silna nawałnica nie nawiedziła tego miejsca.
— Kuba! Chodź! Tu nie jest bezpiecznie! Musimy przebiec do domu! Daj mi rękę! — nakazał i złapał jego dłoń.
Wybiegli ze stodoły ramię w ramię. Mieli do przebiegnięcia jakieś dwadzieścia metrów w linii prostej, na wpół pod rozłożystą gruszą, która teraz szalała targana wiatrem i obok letniej kuchni. Kiedy ją mijali, niebo stało się jasne niczym w dzień, a huk powalił ich na ziemię. Czas na chwilę zatrzymał się w miejscu. Wszystko zamilkło. Antek poczuł, jak dłoń Kuby wyślizguje mu się z jego własnej i jak uderza barkiem o mokrą ziemię. Podniósł się natychmiast, ale piszczało mu w uszach. Zobaczył tylko jak słup wysokiego napięcia stojący kilkanaście metrów za płotem i doprowadzający prąd do domu, staje w płomieniach. Burza zawróciła i choć nie padało, zrzuciła ostatni piorun, który sypiąc się iskrami, podpalił w jedną chwilę wciąż nieskoszone zboże nieopodal.
Antek stał w bezruchu z szeroko otwartymi oczami, obserwując, jak ogień pochłania metr za metrem, suchą jak popiół pszenicę i wędruje wprost za stodołę w stronę łąki i kukurydzy, gdzie...
— Tam mieszka lisica — powiedział sam do siebie bezwiednie i strach ścisnął mu serce.
Tuż obok znalazł się po chwili Kuba. Obaj stali i gapili się na coraz potężniejsze płomienie trawiące uprawy.
— Do domu! — wydarł się jak lew Antek, próbując przekrzyczeć szalejący wiatr.
Kuba jednak nie mógł się ruszyć. Był sparaliżowany strachem, który otworzył mu szeroko oczy. Nigdy nie widział na żywo czegoś podobnego. Żywioł nabierał rozpędu i był jak bezwzględna rozszalała z wściekłości bestia.
— Do domu powiedziałem! — wrzasnął znów Antek i popchnął go z całej siły w stronę drzwi.
Sam skierował się w stronę stodoły.
— A ty, dokąd? — wrzasnął Kuba i zawrócił za nim.
— Muszę ją uratować!
Kuba dopadł go sekundę później i złapał za ramię.
— Oszalałeś! Nigdzie cię nie puszczę! Co ty gadasz? Kogo ty chcesz ratować? Tam przecież nikogo nie ma!
Antek wyrwał mu się z rąk i pognał do stodoły. Podniósł z klepiska mokrą koszulkę i wybiegł drugimi wrotami. Kuba wybiegł tuż za nim na drugie podwórko.
— Podepnij brony! — wrzeszczał Antek i wskoczył na ciągnik.
— Antek! Co ty robisz! To niebezpieczne!
— PODPINAJ DO CHOLERY!
Kuba nie czekał dłużej i próbował zrobić, co mu kazał.
— Nie umiem, nie wiem, co to w ogóle jest! — krzyknął spanikowany.
Antek w tym czasie odpalił silnik, wycofał ciągnik i zeskoczył z powrotem. Podpiął brony leżące pod ścianą stodoły, a twarz obwiązał mokrą koszulką i obejrzał się za siebie.
— Na pewno są zaczepione? — zapytał, żeby się upewnić i szarpnął ciągnikiem, żeby sprawdzić.
Kuba pokazał mu tylko palec w górę. Antek nie czekał dłużej. Wyjechał pośpiesznie przez bramę. Najpierw zatoczył koło na lewo, a potem pchnął brony, żeby opadły na ziemię i ruszył płomieniom na spotkanie. Próbował im odciąć drogę w stronę lasu, bronując uprawy w poprzek. I kiedy dojechał na skraj płomieni, nadrobił jeszcze mały zapas, a potem zawrócił i przeciął wytyczoną ścieżkę raz jeszcze. Płomienie deptały mu po piętach, a dom lisicy i jej lisiątek, czyli pole kukurydzy, był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zawrócił jeszcze raz, chcąc jak najbardziej pogrubić zbronowany pas pszenicy, ale ogień podszedł już bardzo blisko i gorąc oraz dym zaczęły go palić w oczy i płuca. Koszulka wyschła na popiół. Odrzucił ją, próbując złapać powietrze, ale jedyne co czuł to dym gryzący gardło.
— Antek! — usłyszał gdzieś z daleka.
Obejrzał się za siebie. Płomienie odcięły mu drogę ucieczki. Zakręciło mu się w głowie i nastała ciemność.
Kuba stał w bramie i po raz pierwszy od chwili, gdy znalazł Oliwię martwą w jej pokoju, poczuł ten dławiący strach przed śmiercią. Odzyskał czucie. Ona tym razem chciała mu zabrać Antka.
— Nic z tego! — krzyknął i wybiegł na pole.
Płomienie zmalały i przygasły na zbronowanej przez Antka granicy. Odnalazł go obok ciągnika, z którego spadł podduszony dymem i z trudem go pozbierał. Zawlekł do pustku, znów czując w rękach ten znajomy ciężar ludzkiego ciała. Mięśnie mu drżały tak jak wtedy, gdy podtrzymywał Oliwię, a łzy go piekły pod powiekami.
— Proszę, proszę, bądź żywy — lamentował. — Nie zniosę tego ponownie.
Kiedy znaleźli się między kamieniami, poczuł się bezpieczniej i ułożył jego głowę na swoich kolanach. Pochylił nad nim.
— Antek, błagam cię, otwórz oczy! — prosił łamiącym się głosem i klepał go po ubrudzonych sadzą policzkach.
Antek uchylił powieki na jego prośbę.
— Boże, Antek, jak dobrze — stęknął Kuba cały we łzach i umazany sadzą. — Nic ci nie jest?
— Co z polem? — zapytał Antek i zaniósł się kaszlem. — Co z...
— Uratowałeś pole i las. Nic nie mów, bo się udusisz. Oddychaj spokojnie.
Antek rozejrzał się wokoło. Zorientował się, gdzie są. Mokre prześcieradło leżało poturbowane w kącie, a słoiczki świeciły jeszcze na granicy wyczerpania.
— Jak się tu znalazłem? — zapytał wystraszony.
— Przywlokłem cię tu. Pomyślałem, że tu będzie bezpiecznie, tu są tylko kamienie, nic nie może się podpalić. Zobaczyłem cię, gdy odciąłeś drogę płomieniom i że ciągnik się zatrzymał. Płomienie opadły i pobiegłem po ciebie. Zemdlałeś. Tak się bałem, Antek — prawie płakał i głaskał go po twarzy.
To był ten moment, kiedy znów miał coś do stracenia. Serce drżało mu na krawędziach ze strachu przed tym, jak blisko znów był utarty kogoś ważnego w życiu. Najważniejszego.
Po kilkunastu minutach w oddali słychać było wozy strażackie zmierzające w ich stronę. Chwilę później strażacy wbiegli na podwórko, a część wjechała wozami bezpośrednio na pole. Zaczęli dogaszać pogorzelisko. Akcja trwała do rana, a Antek był już przesłuchiwany przez policjantów. Kuba był nieletni, więc czekali na jego ojca, który zjawił się o świcie w towarzystwie ochroniarza, Zezowatego.
W swoim eleganckim garniturze stanął na środku kuchni i złapał się nerwowo za boki.
— Synu, czas wracać do domu — oznajmił mu, gdy policja czekała na przesłuchanie na zewnątrz. — Niebawem będzie tu telewizja, nie chcę, żeby cię tu zastali.
Kuba wciąż umazany sadzą i brudny, siedział przy stole na swoim stałym miejscu, plecami do okna, a Antek w podobnym stanie obok, opierał się tyłkiem o blat kredensu z założonymi rękami na torsie. Otworzył oczy szeroko.
— Telewizja? Po co? — zapytał zdumiony.
Ojciec spojrzał na niego poważnie.
— Uratowałeś całą wieś, las i pobliskie pola, to się nie obejdzie bez echa — wyjaśnił mu pokrótce. — Jeśli ktoś zapyta, czy był tu mój syn, zaprzeczysz. Zrozumiałeś? — warknął na niego.
— Tato! — zaoponował Kuba.
Antek był tak wystraszony, że nie śmiał zaprzeczyć. Pokiwał głową twierdząco. Ojciec Kuby budził w nim ogromny respekt. Roztaczał wokół siebie aurę kogoś bezwzględnego i wyrachowanego. Nigdy nie miał z kimś takim do czynienia.
— Tato, nie możesz...
— A ty siedź cicho! — zwrócił się do Kuby. — Nie masz z tym nic wspólnego, zrozumiałeś? Nie było cię tutaj! Nie chcę słyszeć kolejnych plotek!
Kuba poczuł bezbrzeżny lęk wymieszany z desperacją.
— To ja podpaliłem pole — skłamał ojcu w żywe oczy.
Zapadła cisza. Antek otworzył swoje jeszcze szerzej, słysząc, co powiedział. Ojciec popatrzył na Kubę badawczo, a chwilę później w kuchni rozległ się głośny klaps. Wymierzył mu policzek.
— Wszystko odpracujesz! Oddasz co do grosza! Nie wychowałem bandyty! — wrzasnął i zamachnął się na Kubę raz jeszcze.
— To nie prawda! — krzyknął Antek i doskoczył do Kuby, zasłaniając go całym sobą przed ojcem. — Piorun uderzył w słup wysokiego napięcia.
Ojciec zacisnął zęby ze złości.
— Nie broń go! — krzyknął na Antka. — Nie znasz go! Nie wiesz, jaki potrafi być naprawdę! Jeśli kłamiecie obaj, radzę się od razu przyznać!
— Ale to prawda — zarzekał się Antek. — Widziałem to! To nie Kuba!
Ojciec spojrzał znów na Kubę.
— Wciąż tylko kłamiesz! — syknął na syna. — Wracasz do domu i to bez dyskusji! Najpierw twoja siostra, a teraz ty? Łżesz mi w oczy i ściągasz na mnie kłopoty?
Antek poczuł, jak świat mu się zapada na głowę. Kompletnie zapomniał o lisicy! Wybiegł z domu w stronę pustku. Nie miał chwili do stracenia. Po chwili zjawił się za nim Kuba.
Antek stał na wyburzonej na wpół ścianie i patrzył na pole.
— Jesteś tu? Pokaż się! Gdzie jesteś? — wołał, jakby oszalał. — Przywiozłem go tu dla ciebie!
Kuba wskoczył na ścianę i spojrzał na pole.
— Do kogo wołasz? — zapytał, ale Antek mu nie odpowiedział.
Patrzył tępo w jaśniejące w porannej zorzy łany zboża, które podobno uratował, a lisia mordka pokazała mu się pomiędzy kłosami i wyszła naprzeciw.
— Jest! — powiedział ucieszony na jej widok, a potem spojrzał na Kubę. — Ja nie ratowałem pola, chciałem uratować ją dla ciebie.
Kuba patrzył na niego jak na ducha.
— O kim ty mówisz, Antek? — zapytał zaskoczony.
— O tym lisie, którego uratowałeś z potrzasku pod lasem — tłumaczył gorączkowo Antek. — Ale to nie jest lis, to jest lisica, ma trzy młode i szuka cię, od kiedy wyjechałeś. Nie wiem, dlaczego nie powiedziałem ci o niej wcześniej, ale ona tu czeka na ciebie.
Kuba spojrzał na pole szeroko otwartymi oczami. Dostrzegł ją od razu. Miał wrażenie, że czas nagle zwolnił, a powietrze zgęstniało. Znów poczuł ten zapach. To był bez, który rósł w rogu i już wiedział, skąd go znał. Tak pachniał jeszcze niedawno jej płaszcz wiszący w holu. Stała z wysoko uniesionym łebkiem i patrzyła wprost na niego. Podeszła trzy kroki, jakby chciała się z nim przywitać. Łzy zapiekły go pod powiekami.
— Lis jest spoko — powiedział sam do siebie, a jego serce wypełniło szczęście. — Znalazłaś mnie? — zapytał z nadzieją. — Znalazłaś — powtórzył i ni to się zaśmiał, ni zapłakał. Bardzo chciał wierzyć, że tak się stało.
Antek stał i patrzył na niego oniemiały.
— Też pomyślałeś, że to ona?
Kuba odwrócił głowę w jego stronę, zaskoczony.
— Oliwia — powiedział imię siostry i uśmiechnął się bezwiednie przez łzy.
Dwie ogromne przetoczyły się mu po policzkach.
Objął Antka mocno za szyję i rozpłakał się głośno.
— Wróciła do mnie, tak jak obiecała.
— A ty ją uratowałeś, Kuba. Tym razem ci się udało.
🦊🍓🦊🍓🦊🍓
Dobra, kto płakał razem z Kubą?
Do jutra!
Monika.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro