15 - I Will Save You Because ...
Jimin pov.
Gdy otworzyłem oczy przede mną ukazał się niesamowity widok. Resztki ognia, jakie paliły się, oświetlając mi pole widzenia, mieniły się na tym tle, jak kryształy...
Lodowe kryształy.
Zamroziłem dosłownie wszystko w przeciągu kilkunastu metrów, włącznie z potworem, który zranił Jungkooka.
-Jungkookie proszę nie zostawiaj mnie. – Szeptałem, do półprzytomnego chłopaka, przy którym klęczałem.
-Jiminnie... - Wyszeptał, patrząc mi w oczy, a po jego policzku skapnęła jedna łza, niebieska łza...
-Jungkook musimy wrócić do zamku, jesteśmy niedaleko, dasz radę. – Chłopak nic nie mówiąc zaczął się podnosić z moją pomocą.
Niestety mój koń uciekł, został tylko duży, czarny ogier Jungkooka. Wcale nie wyglądał na zadowolonego i widać, że wyczuwał kłopoty.
-Zapytaj go, czy możesz go dosiąść. – Jungkook wyszeptał, opierając się cały czas na moim ramieniu.
-A jak się nie zgodzi? – Dopadły mnie wątpliwości w powodzenie mojego palnu, ale nie mogłem się poddać.
-Nigdy jeszcze się nie zgodził... - Jungkook wyszeptał ledwo słyszalnie, ale ja wiedziałem, że jeśli zmarnuje swoją jedyną szansę, to czarnowłosy nie dotrze do zamku i nie zostanie mu udzielona pomoc, dlatego nadal podtrzymując Jungkooka, który jak dla mnie był naprawdę ciężki, spróbowałem poprosić o zgodę.
-Iltishi – Czarnowłosy podpowiedział mi jego imię do ucha.
-Iltishi et equitare te mihi – Czekałem cierpliwie dłuższą chwilę, wiedząc, że nawet jeśli każda minuta jest na wagę złota, to i tak koń odpowie, kiedy w końcu będzie gotowy.
Po naprawdę długiej chwili, w której oczekiwałem i szeptałem jednocześnie do Jungkooka, że wszystko będzie dobrze i na pewno mu pomogą koń podszedł do nas i zatrzymał się w niewielkiej odległości.
W końcu ogier Jungkooka zwrócił się w moją stronę, a ja błagałem w myślach, żeby chociaż raz pozwolił się dosiąść innemu jeźdźcowi, niż Jeonowi. Konie niestety traktowały możliwość ich ujeżdżania, jak swoją największą świętość i rzadko kiedy w swoim życiu mają więcej niż jednego jeźdźca. Oczywiście chodzi tylko o te konie, które należą do najwyższego statusu, lub jak w przypadku Jungkooka do bogatego rodu.
Koń patrzył na mnie kilka sekund i kiedy już myślałem, że odmówi skłonił się przede mną i klęknął, bym mógł wsiąść i pomóc wdrapać się rannemu Jeonowi, który z chwili na chwilę robił się coraz bardziej blady.
Jungkook objął mnie jedną ręką i oparł głowę na moim ramieniu, muskając ustami zmarzniętą szyję. Dzięki temu wiedziałem, że wciąż oddycha.
-Trzymaj się Jungkookie. – Powiedziałem, ruszając czym prędzej. Płomień oświetlający drogę ruszył wraz ze mną.
Koń pośpieszany przeze mnie pędził, ile tylko mógł w stronę już widocznego zamku, do którego przybyliśmy wieczorem.
Wjechałem na dziedziniec na pełnej prędkości.
-Pomocy! Yoongi, Hoseok, Taehyung! – Krzyczałem, pomagając zsiąść rannemu chłopakowi, który całą drogę trzymał mnie na tyle, na ile miał siły, ale i tak uścisk był mocny.
-Jungkook proszę, już jesteśmy... Zaraz opatrzą ci ranę i będzie w porządku. – Czarnowłosy ledwo stał, oddychając głęboko. Bardzo się martwiłem, ale przecież Jungkook jest silny, więc da sobie radę... Na pewno.
-Co się stało!? – Hoseok przybiegł jako pierwszy, a za nim dobiegli pozostali, wraz ze służbą.
-Wracaliśmy przez las, gdy zaatakował nas z zaskoczenia demon. – Wyjaśniłem pospiesznie.
-Jak Jungkook jechał w takim stanie? – Zapytał przejmując go ode mnie i wraz z pomocą Yoongiego zaprowadzili Jungkooka do jego komnaty.
-Ja jechałem, Jungkook się mnie trzymał.
-Ale jak to? Koń Jungkooka pozwolił ci się prowadzić?
-Tak, poprosiłem o zgodę i mi jej udzielił. – Hoseok wydawał się być w szoku, zresztą tak samo, jak Yoongi, który właśnie ściągnął górną część ubioru półprzytomnego Jungkooka.
-Trzeba to oczyścić. Rana nie jest głęboko, ale...
-Co ale? – Spytałem Yoongiego i złapałem Jungkooka za rękę, na co chłopak delikatnie oddał uścisk.
-Jad. Jad demona powoduje, że Jungkook...
-Nie. Nie pozwalam na to. Musimy coś zrobić proszę, przecież musi być jakieś wyjście! – Krzyknąłem zrozpaczony, siadając na skraju łóżka, z przerażeniem patrząc na słabnącego w oczach Jeona.
-Książę może lepiej, jeśli wyjdziesz, bo to nie będzie przyjemny widok. – Odezwał się Hoseok, który przed chwilą skądś wrócił.
-Nigdzie nie idę i nawet nie próbujcie mnie do tego namówić. – Użyłem swojego najbardziej władczego głosu, w końcu, jak by nie patrzeć mam zostać królem, pomijając już fakt, że się do tego nie nadaje.
-Jungkookie proszę, jesteś silny, wyzdrowiejesz. – Szeptałem, przytulając jego dłoń do swojego policzka, w czasie, kiedy Yoongi wraz z pomocą służby oczyszczał ranę.
Wtedy też wpadł do komnaty Tae, z jakimś nieznanym mi chłopakiem.
-Książę to jest SeokJin, wielki zielarz tej krainy. Jest najlepszy. – Tae przedstawił mi czarnowłosego chłopaka z miłym wyrazem twarzy.
Zielarz ukłonił się w moją stronę dwa razy, nie wiem po co, ale może to taki zwyczaj w tej krainie.
-Pomożesz Jungkookowi? – Zapytałem, kiedy zaczął oglądać ranę.
-Postaram się, w końcu to mój największy obowiązek. – Odpowiedział i zaczął grzebać coś w swojej torbie.
-Potrzebuje wrzącej wody. Taehyung przynieś mi to, o czym rozmawialiśmy po drodze. Hoseok potrzymaj mi to proszę i idź po bandaże. – Zielarz SeokJin wydawał wszystkim polecenia, ale ja też chciałem pomóc.
-Ja też mogę jakoś pomóc? – Zapytałem, na co SeokJin popatrzył na mnie zaskoczony. Czy on myśli, że jako książę z tak wysoko postawionego rodu nie potrafię nic zrobić?
-Nie puszczaj ręki swojego przyjaciela książę... Twoja energia trzyma go przy życiu, wnioskując po takiej ilości jadu. – Odpowiedziałem nieco strasząc mnie jeszcze bardziej, niż byłem dotychczas.
-Czyli im więcej mojego ciała go dotyka, tym Jungkookie ma więcej siły? – Nie wiem, czy dobrze interpretuje jego słowa.
-Na to wygląda. To ty książę jesteś jego lekarstwem, ja mogę jedynie szybko pomóc zaleczyć ranę i wspomóc oczyszczanie organizmu z jadu. – Pokiwałem głową i ściągnąłem swoje podróżne rzeczy oraz buty. Wdrapałem się na łóżko i mocno objąłem na wpół śpiącego chłopaka. SeokJin, aż wstrzymał powietrze zaszokowany moim gestem, ale mam to gdzieś. Teraz jestem Jiminem, desperacko próbującym ocalić mojego... Nie wiem kim dla siebie jesteśmy, ale na pewno nie zwykłymi przyjaciółmi...
-Masz wielkie serce książę. – Powiedział, kończąc opatrywać czarnowłosego.
-Jeśli mogę w jakikolwiek sposób uratować Jungkooka, to zrobię wszystko. – Opowiedziałem pewnie, odgarniając włosy z oczu chłopaka.
Do komnaty wrócił Yoongi Hoseok i Taehyung z wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Służba już dawno została wyproszona, dlatego nie było takiego zamieszania, jak na początku.
-Poślijcie po RM, ma natychmiast tutaj przyjechać. – Od razu zwróciłem się do Yoongiegi, który orientuje się we wszystkich sprawach.
-Już to zrobiłem książę, myślę, że jego wiedza nam się przyda. – Kiwnąłem głową, powracając do mojej pozycji, w której każdym skrawkiem ciała przylegałem do rannego chłopaka, który nie może mnie nigdy opuścić.
Przymknąłem oczy, kiedy pozostali sporządzali jakąś maść i okłady wraz z naparami. Nie wiem kiedy, ale zasnąłem przytulony do ramienia Jungkooka, modląc się, by było już po wszystkim...
******************
Jak wam minął tydzień?♥
Mam nadzieję, że się podobało♥
Miłego♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro